Następnego
dnia trenowaliśmy na pobocznych kortach treningowych,zamkniętych
dla widowni. Sami. Potrzebowałam skupienia,a poza tym to by się
kłóciło z moim planem. Na kortach obok trenowała między innymi Agnieszka
Radwańska. Pomachałam w jej stronę,zaś parę kortów od
nas,zgodnie z moimi przewidywaniami trenowali Fernando Verdasco,David Ferrer i
reszta Hiszpanów,których z daleka nie rozpoznawałam. Podczas
rozciągania mięśni ukradkowo zerkałam w jego stronę chcąc
sprawdzić czy mnie zauważył. Chyba jednak nie,ale to tylko
kwestia czasu. W przerwach między rozgrywanymi piłkami napotkałam
jego wzrok. Moje spojrzenie pozostawało jednak obojętne aż do
końca treningu. Wiedziałam,że tu przyjdzie prędzej czy
później,dlatego zaoferowałam,że pozbieram piłki. Spencer był
wyraźnie zdziwiony moja dzisiejsza postawą,ale nie
protestował,wręcz przeciwnie był ze mnie zadowolony. Chłopcy tez
skończyli trening i teraz rozmawiali na korcie,który leżał
najbliżej "mojego".Kątem oka dostrzegłam,że ktoś się
do nich zbliża. Odwróciłam głowę i zamarłam,bo oto do swoich
przyjaciół dołączał Rafael Nadal. Moja odwaga momentalnie
uciekła,pojawiło się widmo kompromitacji.
Idź
stąd,idź,proszę!-błagałam go w myślach. Nic z tego.
Zaczęłam w panice zbierać pozostałe piłki pragnąc uciec jak
najszybciej,zapominając o planie.
Nagle
zrobiło mi się ciemno przed oczami. Przełknęłam ślinę. Nici z
ucieczki. Zgodnie z planem wrzasnęłam i zaczęłam się wyrywać.
Gdy tylko mnie puścił spojrzałam na niego i wrzeszczałam dalej:
-
Co ty sobie wyobrażasz?!Myślisz,że jak raz cię pocałowałam to
masz prawo mnie dotykać?!Ani mi się waż!!
-
Ale...ja...-- kajał się zaskoczony.
-
Żadne ale!Zapomnij,że kiedykolwiek coś ci proponowałam!
Chwyciłam
torby i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Nie odważyłam
się spojrzeć na pozostałych Hiszpanów,ale słyszałam jak
wybuchnęli śmiechem. Serce biło mi szybko ze zdenerwowania. Dałam
popis swoich umiejętności aktorskich i w dodatku pozbyłam się
"cichego wielbiciela".A przynajmniej miałam taką
nadzieję.
*
Gdy
po meczu trzeciej rundy z Martinez Sanchez zeszłam z kortu,byłam w
euforii. Uważałam ją za swój życiowy sukces,ale nigdy bym nie
przypuszczała,ze zajdę aż do finału!W ćwiartce wygrałam z Lucie
Safarovą w trzech setach,6:4,6:7,6:4, zaś w półfinale natknęłam
się na Anę Ivanovic i nie ukrywam,ze to był trudny sprawdzian mimo
pokonania jej 6:4 7:5. A w finale nie kto inny jak mistrzyni Serena
Williams. Spencer twierdzi,ze lepiej nie mogłam trafić,bo nadarzy
mi się okazja do rewanżu. Nie byłabym tego taka pewna,mimo
wszystko ja jestem tylko kwalifikantką a ona numerem jeden na
świecie. To sprawia, że odczuwam presję, chociaż wierzę w siebie
Mecz
był co prawda o piętnastej,ale Marina i Spencer od rana suszyli mi
głowę. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam im,żeby dali mi
spokój,bo i tak nie będę z nimi gadać o tenisie(myślę też,że
to przez ta akcję z Fernando,bo po meczu trzeciej rundy Marina
znalazła o tym wzmiankę w Internecie i zaczęło się piekło.
Chcieli mnie w ten sposób zmusić do myślenia tylko o pracy. Swoją
drogą, od tamtej pory Fernando nie odezwał się ani razu).Potrzebowałam w
spokoju zebrać myśli,które nie krążyłyby wokół
topspinu,woleja i forhendu. Miałam ochotę wybrać się dzisiaj
wieczorem na mecz finałowy panów. Może to dziwne,zważywszy na to
ze jestem tenisistką, ale nigdy nie byłam na żadnym meczu jako
widz!Spojrzeć na tenis z zupełnie innej perspektywy i pozachwycać
się Rafaelem Nadalem zmieniającym koszulkę...Zaraz jednak
uświadomiłam sobie,że to nie jest dobry pomysł,bo mógłby mnie
rozpoznać,a nie chciałam być pamiętana jako "ta,która dała
kosza Verdasco" tylko "ta,która doszła do finału w
Rzymie" i szybko odrzuciłam od siebie tę myśl. Leżałam w
spokoju przez trzy godziny po treningu zatopiona we własnych
myślach. Wstałam tylko na lekki obiad o godzinie 13 i zaczęłam
zbierać swoje rzeczy. Marina przyniosła mi poprzedniego dnia
sukienkę tenisową z Babolatu-odpowiednik mojego czerwonego
kompletu,którą dostałam od firmy produkującej moje rakiety.
Ostroznie zapięłam na szyi zawieszkę Svarowskiego i ucałowałam
ją modląc się by przyniosła mi szczęście. Nigdy przedtem nie
odprawiałam takich rytuałów,ale czułam że tym razem nie
zaszkodzi. W szatni byłam już o czternastej. Zawsze trzeba było
przychodzić wcześniej,żeby potem nie było niespodzianek w postaci
opóźnienia meczu z powodu niekompetencji zawodnika. Sereny jeszcze
nie było więc udałam się do szatni żeby się trochę rozpakować
i powtórzyć w myślach całą taktykę. Byłam niezmierne
stremowana.
Kiedy
wychodziłam na kort moje ciało stopniowo się rozluźniało. Nie
wiem jakim cudem,ale ta presja gdzieś uleciała. Poczułam,że w tym
meczu nie mam nic do stracenia:przegram-trudno i tak zaszłam
daleko,wygram-też dobrze. To w końcu ona ma odczuwać presję z
bycia faworytką,nie ja. Postaram się zrobić wszystko by czuła
się z tym niepewnie.
*
Ostatnia
piłka. To może być ostatnia piłka .Nie,to wcale nie jest
ostatnia. To tylko jedna z wielu. Zagraj ją tak jak dotychczas. To
nic wielkiego-szeptały na zmianę głosy w mojej głowie. Miałam
wyraźną świadomość tego,iż jest to piłka meczowa i od niej
zależy czy wygram. Drżącą ręką posłałam wyrzucający serwis
na forhend. Return wpadł tuż poza karem. Taka prosta do skończenia
piłka....
I
oto nagle do głowy przyszedł mi oryginalny pomysł. Zrobiłam skrót
z kończącej. Poszybował trochę wyżej niżbym się spodziewała i
tym samym upadł nieco dalej. Na szczęście asekurowała go mocna
rotacja i tuż nad ziemią piłka skręciła w stronę korytarza,ale
Serena do niej dobiegła i odegrała wolejem,którego przytomnie
złapałam i tym samym skończyłam piłkę,wymianę,cały gem,set i
mecz 2:6,6:4,7:5.Zamknęłam oczy gdy do mnie to doszło i podniosłam
dłonie w geście tryumfu. Przy siatce Serena uśmiechnęła się i
obok standardowego „dziękuję” powiedziała:
-
Byłaś świetna.
Na
ceremonii rozdania nagród cała drżałam,ale nie płakałam,choć
głos momentami mi się załamywał. Podziękowałam wszystkim,którzy
wzięli udział w moim zwycięstwie i przyszedł czas na sesję
zdjęciową,standardową po każdym turnieju. Pozowałam uśmiechając
się i całując trofeum. Po jakichś piętnastu
minutach bolały mnie wszystkie mięśnie twarzy,więc jakby nigdy
nic zeszłam z podium i zaczęłam się pakować.
Myślałam,że
tej nocy nie zmrużę oka. Po meczu czekała mnie dwugodzinna
konferencja prasowa,jedna standardowo po angielsku,a na drugą-co
było wyjątkowym zaskoczeniem przybyli dziennikarze z Polski. Nawet
nie pamiętam co odpowiadałam,marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i
masażu,bo zaczynało mi brakować sił. Konferencje skończyły się
mniej więcej o wpół do dziewiątej i chciałam od razu udać się
do hotelu. Kiedy wchodziłam do taksówki non stop błyskały flesze
i słyszałam rzucane w moją stronę pytania. Odetchnęłam z ulgą
gdy w końcu usadowiłam się na siedzeniu obok Mariny. Moje dłonie
były przepocone od kurczowego trzymania pucharu,jakbym mogła się
nim cieszyć tylko chwilę a potem zamierzano mi go odebrać.
Spojrzałam na niego.
Więc
to przez ciebie!-pomyślałam z goryczą-Jakim cudem
zaczarowałeś pół miasta,żeby rzucali się za mną w pogoń?.
-
Przyzwyczajaj się- usłyszałam głos Mariny.
-
Słucham?- otrząsnęłam się z rozmyślań.
-
Od teraz będziesz takie ściskać często- wyjaśniła patrząc
na mnie z lekko przechyloną głową.
-
Skąd ta pewność?
-
Zaufaj mi .I sama też w to uwierz-powiedziała tajemniczo się
uśmiechając.
Wzruszyłam
ramionami i wyjrzałam przez okno. Ulice były spokojniejsze niż
kilka metrów dalej,nikt nie biegł za nami. Tymczasem telefon Mariny
bez przerwy się urywał. Dzwonili z telewizji,gazet,programów
śniadaniowych. Ciągle słyszałam tylko:"Przemyślimy to"
albo"Porozmawiam z nią" czy "Damy znać tego i tego o
tej i o tej"
W
hotelu przewinęło się też kilka kontraktów na ubrania.
-
Dzwonili z Lacoste'a- oznajmiła w holu.
-
To fajnie-ziewnęłam- Ale możesz powiedzieć,że damy znać
rano?
Skinęła
głową
-
Jasne. Idź weź kąpiel i odpocznij. Że teź wcześniej o tym nie
pomyślałam,przecież jesteś pewnie nieludzko zmęczona!-
zganiła się.
-
A gdzie Spencer?.
-
Pewnie ciągle uwalnia się od paparazzich- zaśmiała się.
Przytaknęłam
niemrawo i ruszyłam w stronę windy. Rzuciłam tylko szybko
"Zobaczymy się rano" i pojechałam na drugie piętro.
W
pokoju postawiłam puchar na szafie i uśmiechnęłam się. Dopiero
teraz do mnie dotarło czego dokonałam. Wygrałam turniej najwyższej
kategorii zaraz po Wielkim Szlemie,zarobiłam 900 punktów do
rankingu i milion dolarów. Miałam powody do dumy.
*
Po
czterech dniach odpoczynku w domu i własnym łóżku przyszedł czas
na ostateczny sprawdzian formy a mianowicie Roland Garros. Tym razem
z udziałem w turnieju nie było najmniejszych problemów,bo wygrana
dała mi spory awans(Miejsce nr.43!) i jestem jego pełnoprawną
uczestniczką. We Wrocławiu oczywiście też roiło się od
fotografów,którzy czyhali na mnie za każdym rogiem,ale jestem im
nawet za to wdzięczna,bo dzięki nim powoli przyzwyczajam się do
bycia ciągle na językach. Obecność reporterów nie krępuje mnie
i nie paraliżuje już tak jak po zwycięstwie w Rzymie. Szczerze
mówiąc pierwszy raz czuję się w jakiś sposób doceniona,bo
dotychczas mimo mojego sukcesu w Madrycie nikt oprócz mojego boksu
zbytnio się nim nie przejmował. Teraz mam większą szansę na
zwrócenie uwagi i dzięki temu na dalszy rozwój. Nie najgorzej się
ułożyło.Marina też nie daje mi ani chwili wytchnienia. Mój
telefon bez przerwy się urywa,bo ta co i raz dzwoni do mnie z
propozycjami a to wywiadów,a to kontraktów. Na wszystkie odpowiadam
"Nie".Po prostu nie uważam,że osiągnęłam tak dużo
żeby móc opowiadać o tym godzinami.
Cieszę
się więc,że jutro rano wylatuję do Paryża i będę teraz
postrzegana nie jako "Ta,która wygrała Rzym" tylko jako
jedna ze 128 zawodniczek biorących udział w rywalizacji. Dzisiaj,
20 maja pakuję swoje rzeczy na dwa tygodnie pobytu w stolicy
Francji(mam nadzieję,że to będą dwa tygodnie!). Szukając czegoś
w szafie, usłyszałam dzwonek telefonu.
-
Co tym razem?- spytałam lekko zniecierpliwiona,kiedy na ekranie
wyświetlił się numer Mariny.
-
Nie uwierzysz...Nike!- oznajmiła piskliwym głosem.
Rozszerzyłam
oczy ze zdumienia
-
Co takiego?
-
Nike chce podpisać z tobą kontrakt. Oferują 300 tysięcy. Na
początek oczywiście.
-
Co to znaczy na początek?- spytałam przełykając ślinę.
-
No na początku będziesz brała od nich 300 tysięcy,a potem masz
szansę na podniesienie stawki- oznajmiła jakby tak wielkie
pieniądze były dla niej codziennością. A przecież zarabia u mnie
grosze!
-
Biorę-zdecydowałam natychmiast.
-
Ok,przesłali mi potrzebne dokumenty. Musisz je tylko jutro podpisać.
Ja muszę się jeszcze tylko spotkać z ich przedstawicielem i po
problemie. Będziesz nosiła na korcie fajne ciuchy i jeszcze
dostawała za to kasę. Nie powiem,trochę ci zazdroszczę-
ostatnie zdanie powiedziała żartobliwie
-
Jesteś wspaniała- powiedziałam z wdzięcznością.
-
Przestań- żachnęła się- To twoja zasługa. Usiłowałam
ci załatwić ten kontrakt wiele razy pamiętasz?
-
Pamiętam- odparłam z goryczą- Gdybym nie wygrała tego
turnieju nigdy nie podpisałabym tego kontraktu.
-
Tego się już nie dowiesz- ucięła- Nie przejmuj się,masz
go i już. Przepraszam,muszę kończyć. Znów ktoś na drugiej
linii.
*
A
więc czas na Miasto Miłości. Tylko co to za frajda,skoro nie ma
się swojej miłości...
Gdy
w końcu dolecieliśmy,o mało co bym się nie wywróciła tak było
mi spieszno na paryską ziemię. Przez te dwie godziny strasznie mi
się nudziło i niczego bardziej nie pragnęłam jak lądowania
.Kiedy w końcu moje stopy dotknęły ziemi poczułam ulgę. Co
prawda nie bałam się juz tak jak za pierwszym razem,jednak ciągle
niepewnie się czułam stąpając po pokładzie samolotu. Szybko
wyjęłam telefon i wysłałam do rodziców SMS-a informującego że
zakończyłam swoją podróż i właśnie udaję się do hotelu. W
samą porę, prawdę mówiąc. Jest dziewiąta,a więc pora na
śniadanie. Zanim udałam się do pokoju weszłam do jadalni i
wzięłam sobie trzy świeżutkie croissanty,prawdziwe francuskie,o
niebo lepsze od tych w Rzymie.
-A
gdzie Spencer?-spytałam Marinę siadając przy stole i zajadając
śniadanie
-Napisał,że
mają drobne opóźnienie i przyleci mniej więcej o
dwunastej-odparła mieszając swoją kawę.
-Czyli
do południa mamy wolne?-spytałam z nadzieją
-Ty
masz.Ja muszę się spotkać z tym przedstawicielem Nike,więc jak
zjesz to podpisz te dokumenty
-Jasne
Dokończyłam
swoją porcję,wzięłam długopis i podpisałam się kilka razy na
dokumentach po czym podałam je Marinie.
-Powodzenia.A,może
lepiej się trochę ogarnij zanim przyjedzie Spencer i ten
przedstawiciel co?-powiedziałam puszczając do niej oczko i odeszłam
w stronę windy.
W
pokoju skontaktowałam się z Giselą.Ona też gra w turnieju,ale
jako "dzika karta" więc ma trochę utrudnione
zadanie.Przyleci do Paryża około trzynastej,także wychodzi na
to,że będę się nudzić przez całe popołudnie.Świetnie.Całe
szczęście,że w pokoju jest telewizor.Rozłożyłam się na łóżku
i skakałam po kanałach,ale nie znalazłam niczego
ciekawego.Poszłabym na kort trochę poodbijać,ale nie mam nawet z
kim.Kiedy tak leżałam na wznak i rozmyślałam przypomniałam
sobie,że być może Aga jest już na miejscu i warto by było do
niej zadzwonić.
-Halo?-odezwała
się Agnieszka kiedy wybrałam jej numer
-Hej,cześć.Zastanawiam
się czy nie miałabyś ochoty na mały trening?
-Hm...wiesz,właśnie
wybieram się z Ulą na zakupy,ale może pójdziesz z nami?
W
sumie mogłabym iść,ale znając siebie zaraz wpadnie mi w oko coś
na co nie będę mogła sobie pozwolić i przez cały pobyt będę
się zamartwiała tą rzeczą.A że nie wolno mi teraz zbyt pochopnie
inwestować pieniędzy nie jest to dobry pomysł.
-Niee,dzięki
ale ja odpadam.To pa,bawcie się dobrze.
Westchnęłam
ciężko gdy się rozłączałam.Pozostaje mi tylko mieć nadzieję,że
Marina zaraz wróci.
Po
jakiejś godzinie spędzonej na oglądaniu w telewizji
programów,których kompletnie nie rozumiem usłyszałam pukanie do
drzwi.
-Proszę-mruknęłam
nie odrywając wzroku od telewizora
-To
ja-w drzwiach pojawiła się moja menedźerka
-No
wreszcie!
Natychmiast
poderwałam się z łóżka i wskazałam jej miejsce obok siebie
-I
co?
-Wszystko
załatwione-oznajmiła z uśmiechem-O drugiej przywiozą ci wszystkie
rzeczy
-Tak
szybko?-zdziwiłam się-Myślałam,że to dopiero w niedzielę i to o
ile dobrze pójdzie
-A
na co tu czekać?Powiedziałam im wcześniej,że podpiszesz ten
kontrakt,więc byli przygotowani na tę ewentualność.W niedzielę
albo poniedziałek musisz już grać w ich rzeczach
-Super-pisnęłam
i przytuliłam ją-Dziękuję
-Nie
ma za co-wzruszyła ramionami-A teraz może chodźmy gdzieś
pozwiedzać miasto!
*
Te
trzy dni spędzone tylko i wyłącznie na treningach i dobrej zabawie
minęły w mgnieniu oka,dziś jest poniedziałek i pora zacząć
turniej. Gram dzisiaj trzeci mecz na korcie numer 11,a moja
przeciwniczka to mocno uderzająca i dysponująca świetnym
serwisem,Amerykanka Melenie Oudin. Normalnie trochę bym się jej
bała,ale jako że korty ziemne nie służą dobrze serwującym nie
mam zbytnich powodów do obaw i żyję w przekonaniu że ją pokonam.
Słusznym czy nie okaże się wieczorem.
Rzeczy
z Nike,których mi wczoraj dostarczono było mnóstwo. Dres,bluza od
dresu,T-shirt,buty do treningu,buty na kort,nawet kurtka na
chłodniejsze dni,ale przede wszystkim sukienki tenisowe. Pozwolono
mi wybrać kolor,więc wybrałam lazur, gdyż ciemny róż jakoś do
mnie nie przemawia.
Mecz
z Oudin wygrałam po dość wyrównanej walce w pierwszym secie 7:5,w
drugim zaś zupełnie przejęłam kontrolę nad sytuacją i wygrałam
6:2.Amerykanka kompletnie się w tej partii pogubiła i miałam
wrażenie,że w ciągu półtorej godziny rozegrałam dwa inne mecze.
Spencer stwierdził,że powinnam być bardziej cierpliwa,bo zbyt
szybko atakowałam i mogłam wygrać pierwszego seta dużo szybciej i
zachować więcej sił.
Po
dniu odpoczynku stanęłam do walki z rozstawioną z "piątką"
Eleną Dementievą i ku zdumieniu wszystkich a przede wszystkim
mojemu własnemu też wygrałam,choć nie było łatwo.W pierwszym
secie byłam jak sparaliżowana,bo przegrałam 2:6.Doszłam do
wniosku,że to przez grę z zawodniczkami rozstawionymi mam po prostu
tremę. W drugim jakoś się pozbierałam i wygrałam 6:4.Trzeci był
prawdziwym wyzwaniem,bo mimo że przegrywałam 2:5 zebrałam
maksymalnie koncentrację i uderzałam pewnie,zaś Elena zupełnie
zgubiła rytm i doprowadziłam do wyrównania .Cały czas byłam
skupiona na maksa,a mój umysł został całkowicie uwolniony od
zbędnych myśli. Liczyła się tylko gra. Każde kolejne uderzenie i
każdy kolejny punkt. Rosjanka kompletnie nie mogła przyjąć tego
do wiadomości i tym samym podnieść jakość swojej gry. Wyszło
więc na to,że mecz wygrałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Mój
pierwszy występ w Roland Garros i od razu dochodzę do trzeciej
rundy eliminując piątą zawodniczkę świata!Znowu zaczęłam być
w centrum zainteresowania,mówi się że jestem "czarnym koniem"
turnieju i dużo jest w tym prawdy,bo takiego rozwiązania nikt się
chyba nie spodziewał.
Następnie
rozgromiłam Aleksandrę Woźniak 6:1 6:2 i przeszłam do czwartej
rundy. Ludzie wciąż dziwili się jakim cudem gram przez tak długi
okres czasu na tym samym,wysokim poziomie i tym samym jak dziewczyna
będąca 43 w światowym rankingu zdołała zajść tak wysoko .Ja
sama nie znam odpowiedzi na to pytanie,ale mniemam,że odpowiedź
leży w mojej psychice która teraz funkcjonuje jak należy. Potrafię
trzeźwo myśleć,ale przede wszystkim zachowywać spokój w
kluczowych momentach. Oczywiście na korcie nie gra się tylko i
wyłącznie głową. Trzeba też mieć jakieś umiejętności,a moje
od początku roku uległy znacznej poprawie.
Mecz
czwartej rundy to pojedynek z Chanelle Scheepers. W tym meczu
wszystko było wyrównane i właściwie żadna z nas nie była
faworytką,a to dlatego że obie byłyśmy pierwszy raz na tym etapie
w wielkoszlemowym turnieju i obie miałyśmy tyle samo zacięcia żeby
zajść jeszcze wyżej. W pierwszym secie pokazałam klasę i
wygrałam 6:3.Drugi był prawdziwą wojną i żadna z nas nie chciała
ustąpić. Skończył się dopiero w tiebreaku,którego ona wygrała
do pięciu. Mnie zabrakło trochę zimnej krwi,bo jestem pewna,że
gdybym bardziej się postarała zdołałabym wygrać w dwóch setach.
W trzecim secie nadrobiłam zaległości i wygrałam cały mecz
6:3,6:7,6:4 i tym samym osiągnęłam pierwszy w karierze ćwierćfinał
Wielkiego Szlema. Na konferencji nie kryłam swojej radości i z
chęcią opowiadałam o przebiegu meczu. Cieszyłam się tym
bardziej,że było to naprawdę trudne spotkanie z kimś na tym samym
poziomie.
Przed
ćwierćfinałem szukałam natchnienia w sklepach i kupiłam sobie
fajne białe dżinsowe rurki. Nie trudno zgadnąć,że zakupy
wprawiły mnie w dobry nastrój i w dzień ćwierćfinałów byłam
uśmiechnięta i wdzięczna losowi za to,że zdołałam zajść tak
daleko.
Mecz
z Petrovą był prawdziwą szkołą przetrwania. Ona odbija piłki
bardzo mocno,tak że niekiedy ciężko cokolwiek z nimi zrobić i
trzeba po prostu poczekać aż to bombardowanie się skończy,albo
przynajmniej nieco się uspokoi. Gdyby nie ten dobry nastrój i
chłodny umysł mogłaby to być trzeystówka,ale udało mi się
skończyć w dwóch ciężkich setach 7:6,7:6.Z każdym zwycięstwem
cieszyłam się coraz bardziej,ale mimo dnia odpoczynku przed
półfinałami zaczynałam odczuwać trudy turnieju. Postawiłam na
nogi całą armię masażystów i fizjoterapeutów,byle tylko
doprowadzili mnie do należytego porządku.
Półfinał
ze Schiavone rozegrałam z bólem w stawie skokowym. Byłam zmuszona
poprosić nawet o opatrzenie go,bo momentami ból był nie do
zniesienia. Przegrywałam wtedy ten mecz 4:6 2:3.Dzięki temu
masażowi udało mi się jakoś stanąć na nogi i wygrać
ostatecznie tego seta do czterech,mimo że nie grałam zbyt
rewelacyjnie. W trzecim zaczęłam grać coraz lepiej zapominając o
bólu,ale Schiavone też nie pozostawała dłużna. Wiedziała,że
teraz nie odpuszczę i była zdecydowana zrobić to samo. W tym secie
wyrównana walka trwała do stanu po 4,bo stwierdziłam że warto
teraz się skupić na własnych gemach serwisowych i zachować siłę
na kluczowy moment i tak też się stało. Przełamałam ją,gdy
serwowała na 5:4 i byłam o krok od zakończenia. Ręka mi się
trzęsła i mimo prowadzenia 40:0 w gemie zdołałam go wygrać
dopiero po równowadze. Gdy już się to stało wpadłam w euforię i
wydałam z siebie piskliwy okrzyk,który miał oznaczać"Mam
finał Wielkiego Szlema!".
A więc tak jak jest napisane w nagłówku-cały świat patrzy jak Kinga powstaje.
Szarapowa na stos. Już zapalam. CO TO ZA DRABINKA JA SIĘ PYTAM??!! Boję się oglądać tego Garrosa, żeby nie być świadkiem przedwczesnego odpadnięcia Rafy. Rzygam już Djokovicem.
Chyba zostanę przy maratonie serialu.
Gatique.
P.S Ja także uwielbiam tenisowe stroje, więc wrzucam zdjęcie opisywanego: