Przyszedł
czas na Wimbledon,a właściwie najpierw na przyjęcie,tzw.
”Pre-Wimbledon Players Party” odbywające się dzień przed
rozpoczęciem turnieju,najczęściej w niedzielę. Uznałam,że
będzie to świetna okazja do założenia tej ślicznej chabrowej
sukienki,którą kupiłam wtedy w Rzymie i pokazania się od jak
najlepszej strony. Miałam nadzieję,że wynagrodzę tym samym tak
niski poziom tenisa prezentowany w Eastbourne. Marina wyprostowała
mi włosy i pomalowała tak,że wyglądałam jakbym zmierzała po
Oscara. Trochę mnie to speszyło. Nie wiedziałam że mogę aż tak
ładnie wyglądać.
Dodałam
na Facebooka zdjęcie zrobione przed wyjściem i rozeszło się ono
dość dużym echem. Skrzywiłam się lekko na widok mojej figury.
Jak zwykle nie podobały mi się biodra,które uważałam za zbyt
szerokie. Marina zajrzała mi przez ramię i przyjrzała zdjęciu.
-
Mam za szerokie biodra- oznajmiłam gorzko- Jakim cudem nie
mogę się ich pozbyć?
-
Przestań- żachnęła się- Nie wiesz,że szerokie biodra
przyciągają facetów?
-
A to czasami nie chodzi o tyłek?
-
O tyłek też. Ale faceci podświadomie lecą na szerokie biodra,bo
kobieta mająca szerokie biodra urodzi im zdrowe dzieci.
-
A ja faktycznie nie mam nic innego do roboty- skwitowałam.
-
Daj spokój. Oni po prostu lubią takie kobiety,bo na pierwszy rzut
oka widać,że są zdrowe. A nie jak takie anorektyczki
-
Masz rację- przyznałam dla świętego spokoju- Nie
potrzebnie się przejmuję.
I
tak uważam,że mam za szerokie biodra.
*
Przyjęcie
zaczynało się o dwudziestej pierwszej czasu lokalnego. Kiedy
wychodziłam z samochodu odwożącego zawodników oślepił mnie
błysk fleszy i zalał potok ogłuszających okrzyków
„Kinga,tutaj!”.Wciąż nie mogłam poradzić sobie z
popularnością jaką zyskałam wygrywając French Open. Postanowiłam
jednak zrobić dobrą minę do złej gry. Szłam do budynku,w którym
odbywa się przyjęcie machając i uśmiechając się do paparazich.
Przy ścianie,na tle której pozowali wszyscy przybywający Caroline
Wozniacki ogrzewała się w blasku fleszy rozpaczliwie usiłując
poprawić swoją reputację jako zawodniczki. Jakie to żałosne.
Chętnie bym się z nią zamieniła,bo co prawda nie lubię kiedy
wszyscy patrzą mi na ręce,ale trzeba akceptować wyzwania,które
stawia przed nami los.
Wkroczyłam
na jej miejsce,po czym dumna i wyprostowana pozowałam z ręką na
biodrze aż w końcu trzeba było zejść i ustąpić miejsca Anie
Ivanovic. Kiedy weszłam do budynku uderzyła mnie elegancja bijąca
z każdego kąta . Pośrodku został umieszczony ogromny szwedzki
stół a dookoła niego rozłożone po całej sali okrągłe mniejsze
stoliki. W powietrzu unosił się zapach drogich perfum,do moich
nozdrzy docierała niesamowita mieszanina męskich i damskich
zapachów .Panowie ubrani w eleganckie garnitury pili szampana
rozmawiając w wąskim gronie,zaś panie w rozmaitych sukienkach
siedziały przy stolikach popijając wino,dzieląc się najnowszymi
plotkami i raz po raz wybuchając śmiechem. Gdy już przywykłam do
atmosfery towarzyszącej przyjęciu dotarło do mnie,że jestem w
innym świecie. Świecie,do którego wstęp mają tylko nieliczni..
Nie
za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić podeszłam do najbliższego
kelnera i wzięłam kieliszek z szampanem. Sącząc bąbelki
lustrowałam salę w poszukiwaniu znajomych twarzy. Zauważyłam
Agnieszkę siedzącą przy stoliku w kącie sali razem z Woźniacką.
Bez zastanowienia ruszyłam w ich stronę,bo choć nie odpowiadało
mi towarzystwo tej drugiej nie widziałam tu innej bratniej duszy.
-
Cześć dziewczyny!- przywitałam się z promiennym uśmiechem-
Jak się bawicie?
Aga
popatrzyła na mnie z radością w oczach,zaś Caroline zlustrowała
mnie od stóp do głów zimnym spojrzeniem. Widocznie miała do mnie
uraz za te dwie porażki
-
Jakie to nieprofesjonalne- pomyślałam- Mieszać
sprawy zawodowe z prywatnymi!
-
Hej Kinga,świetnie- odparła Agnieszka- Usiądź
Usiadłam
na wskazanym miejscu i rozmawiałam chwilę z Agą o moim zwycięstwie
w Roland Garros. Caroline nie odezwała się ani słowem,ale
przynajmniej przestała przewiercać mnie bryłą lodu ukrytą w
spojrzeniu. Siedziała teraz obojętnie przysłuchując się
rozmowie,albo od czasu do czasu rozglądając się po sali. W końcu
wstała,podeszła do stołu i zaczęła nakładać sobie coś na
talerz.
-
Niezła akcja- stwierdziła Aga nagle.
-
Jaka akcja?- spytałam zdziwiona dopijając szampana.
-
No ta z Fernando. Ponoć wrzeszczałaś jak opętana!
-
Ach,to- machnęłam ręką uspokojona,bo przez chwilę
myślałam,że chodzi jej o pojawienia się na finałach- Nic
specjalnego.
-
Nic specjalnego?Robisz facetowi wstyd przed całym obiektem i
mówisz,że to nic specjalnego?- w jej urażonym głosie było
słychać nutę podziwu.
-
Zasłużył sobie- ucięłam- A za co to już nie ważne.
Rozszerzyła
oczy i otworzyła usta żeby coś powiedzieć,ale zaraz je zamknęła
bo do stolika wróciła Karolina
-
Hej,Karo- zagadnęła- Co tak długo?
-
Ach,po prostu rozmawiałam z Rafaelem- odparła siląc się na
obojętny ton,ale nawet ślepy by zauważył jak próbowała ukryć
szeroki uśmiech i głuchy usłyszał podniecenie w jej głosie.
Poczułam
na sobie wymowne spojrzenie. Wiedziałam,że chce bym poczuła się
zazdrosna mając świadomość jak świetnie się znają. Trafiła w
sedno,jednak nie dałam się sprowokować.
-
O czym rozmawialiście?- spytała Aga biorąc następny
kieliszek szampana
Zmarszczyła
brwi. W jednej sekundzie twarz jej spochmurniała i zauważyłam nie
bez satysfakcji,że wygląda teraz co najmniej o dziesięć lat
starzej. W końcu wzruszyła ramionami i poruszyła się
niespokojnie.
-
Wiesz,takie tam- odparła starając się by jej głos brzmiał
obojętnie,ale i tym razem widać było,że dobrą aktorką to ona
nie jest.
Isia
popatrzyła na nią przenikliwie i uniosła brew,ale ta odwróciła
wzrok. Karolin wykonała ręką taki ruch,jakby chciała wziąć do
ręki kieliszek z szampanem,ale zamiast tego przewróciła go
sprawiając,że jego zawartość wylądowała...na mojej sukience.
Zerwałam się na równe nogi.
-
Och,tak mi przykro- wycedziła Caroline z udawaną litością-
Może chcesz chusteczkę?
-
Nie,dziękuję-odparłam patrząc na nią z mordem w oczach- I
tak miałam już iść.
Agnieszka
rzuciła mi szybkie,bezradne spojrzenie po czym ze wzrokiem utkwionym
w podłodze ruszyłam do wyjścia. Mogłam jednak patrzeć przed
siebie,bo kilka kroków od stolika wpadłam na jakiegoś faceta w
garniturze. Wymamrotałam tylko szybkie „Przepraszam” i niemal
biegnąc wypadłam przez drzwi.
Ogarnęło
mnie przejmujące zimno. Przez chwilę miałam wrażenie,że to przez
spojrzenia,którymi obdarzała mnie Woźniacki,jednak w końcu
dotarło do mnie,że mamy dziś wyjątkowo zimny wieczór. Na domiar
złego lało. Jęknęłam rozpaczliwie i wygrzebałam z torebki
telefon by zadzwonić po taksówkę. Zanim przyjechała,włosy
zdążyły mi się z powrotem skręcić,a sukienka porządnie
przemoknąć. Gdy siedziałam już bezpiecznie na tylnym siedzeniu,odetchnęłam z ulgą,ale nie na długo. Kierowcy bardzo się nie
podobało,że umoczę siedzenia i patrzył na mnie wrogo,więc
zaproponowałam,że dam mu większy napiwek .Pokiwał głową
uspokojony,a ja pozbyłam się dwudziestu funtów.
Chyba
ten wieczór nie może być już gorszy.
*
W
dzień po party nie rozpoczynałam jeszcze turnieju. Musiałam jednak
solidnie przyłożyć się do treningu. Gdy wczoraj wieczorem w
paskudnym humorze wróciłam do hotelu nie chciałam rozmawiać ani z
Mariną ani Spencerem. Gdy rano wstałam z łóżka pokazałam
Marinie poplamioną sukienkę. Obrzuciła Karolinę kilkoma
rosyjskimi przekleństwami i natychmiast znalazła dla niej miejsce w
pralni chemicznej. To znaczy sukienki, nie Karoliny. Spencer potwierdził po prostu moją teorię o jej
nieprofesjonalnym podejściu. Przyznałam mu rację,bo identycznie
myślałam na początku,ale teraz jestem niemal pewna,że jej niechęć
do mojej osoby(zresztą z wzajemnością) jest spowodowana
zazdrością.
Po
ćwiczeniach w siłowni weszłam na kort pełna energii. Uderzałam
piłkę tak agresywnie i mocno,że aż sama się sobie dziwiłam.
Spencer nie do końca był zachwycony moją postawą.
-
Graj spokojniej. Mniej siły,więcej rotacji- radził.
Nie
mogłam jednak się zastosować do tych rad. Ciągle jeszcze buzowała
we mnie wściekłość i agresja.
-
Módl się żebyś mnie gdzieś nie spotkała- groziłam w
myślach Woźniackiej uderzając piłkę za piłką-
Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia!
-
Kinga do cholery!- Spencer w końcu nie wytrzymał i krzyknął.
Po polsku.
-
Możesz w końcu wyrzucić z głowy ten wczorajszy incydent?-
spytał nieco łagodniej przechodząc na moją stronę kortu-
Wiem,że jesteś zła,ale nie możesz pozwolić by emocje wzięły
górę. Postaraj się skupić,chociaż na chwilę!
Skupiłam
się,ale mimo to nie prezentowałam się jeszcze z najlepszej strony.
Miałam tylko nadzieję na to,że moja treningowa postawa nie
znajdzie odzwierciedlenia na korcie w meczu pierwszej rundy przeciwko
Anabel Medinie.
-
Dobra,koniec- postanowił Spencer widząc,że i tak nie jestem w
stanie współpracować- Ale dziś po południu masz być zwarta
i gotowa do pracy,rozumiemy się?
Pokiwałam
głową i zebrałam swoje rzeczy. Byłam na siebie zła,za to,że
pozwoliłam negatywnym emocjom sobą zawładnąć. To chyba znak,że
zbliża mi się okres,bo zazwyczaj potrafię się opanować. Zaraz
też pomyślałam,że nie wróży to nic dobrego na starcie turnieju.
-
Nie mam szans-pomyślałam smutno przechodząc z kortów do
szatni.- Jeden wygrany turniej wielkoszlemowy to i tak dużo.
*
Nie
wiem już teraz czy to mój tok myślenia po pierwszym treningu,czy
nieustająca złość na Woźniacką zmotywowała mnie do gry. W
pierwszej rundzie grałam niezwykle agresywnie i notowałam dużo
winnerów. Skończyło się na tym,że odesłałam Hiszpankę do domu
wygrywając 6:0,6:2.Spencer nie był zbyt zadowolony stylem jaki
prezentowałam,ale nie mógł zarzucić mu nieskuteczności.
Druga
runda z Niculescu była nieco trudniejsza,głównie ze względu na
nietypowy slajs z forhendu jaki preferuje,ale wygrałam,tym razem
6:2,6:2.Powoli wracałam na swój normalny poziom,co wróżyło
dobrze,bo droga do tytułu z meczu na mecz stawała się coraz
bardziej wyboista.
Trzeci
mecz rozegrałam z waleczną Czeszką Klarą Zakopalovą. Na trawie
była bardzo szybka i wspaniale serwowała. Grała na tyle dobrze,że
wygrała pierwszą partię 6:4.Dostałam wtedy sygnał,że trzeba
wziąć się ostro do roboty,ale nie zdążyłam wykonać planu do
końca. Przy stanie 5:4 i 30-0 dla mnie Klara poddała mecz z powodu
doznanego w pierwszym secie urazu pleców.
Szczęśliwie
więc przeszłam do czwartej rundy,w której zmierzyłam się z Kaią
Kanepi. Ten mecz również nie był łatwy,bo Kaia jest naprawdę
dobrą tenisistką potrafiącą znakomicie atakować. Nie umie jednak
zachować koncentracji w kluczowych momentach,co ostatecznie
przechyliło szalę zwycięstwa na moją stronę i spotkanie
skończyło się wynikiem 7:6,4:6,6:4.
Walkę
o półfinał rozpoczęłam z lekkim niepokojem,bo po drugiej stronie
siatki stała Petra Kvitova,również bardzo niebezpieczna na
trawiastych kortach,ale i ją udało mi się pokonać. Mecz był
bardzo nerwowy,ale i wyrównany,a ja mimo dnia odpoczynku miałam w
nogach mecz z Kanepi. Gładko przegrałam pierwsze dwa gemy dając
się przełamać już na początku meczu. Przegrałam ten set 2:6.W
następnym Kvitova przechodziła kryzys formy,tylko po to by obudzić
się w trzecim secie. Dało mi to zwycięstwo w tym samym stosunku co
w pierwszej partii. Wojna nerwów w trzecim secie zakończyła się
moim zwycięstwem 7:5,bo Petra nie wykorzystała prowadzenia
5:4.Widziałam ten turniej w coraz jaśniejszych barwach.
Najcięższy
mecz stoczyłam o dziwo nie w finale,a półfinale z Sereną
Williams,królową Wimbledonu. Jej obecność po drugiej stronie
siatki zawsze plątała mi nogi i usztywniała rękę .Nie inaczej
było i tym razem. Serena prowadziła już 3-0,a ja postanowiłam że
tak dalej być nie może. Odrzuciłam od siebie myśl,że jest
jedenastokrotną tryumfatorką turniejów wielkoszlemowych i dla niej
ten mecz to nic wielkiego i od razu zaczęłam lepiej grać.
Doprowadziłam do wyrównania,a następnie ani razu nie pozwoliłam
się przełamać. Rozstrzygnięcie nastąpiło dopiero w tie-breaku po
nerwowej walce. Wygrałam go 8-6.Po tym pozwoliłam sobie na głośny
okrzyk „Come on!” i wyrzuciłam z siebie napięcie. W drugim
secie dzielnie broniłam się przed przełamaniem prezentując wiele
świetnych akcji zarówno z głębi kortu jak i przy siatce. Serena
dotrzymywała mi kroku ze swojej strony oferując asy i wygrywające
serwisy. Publiczność szalała z zachwytu widząc tak spektakularne
akcje z obu stron. Podobnie jak pierwszego,i tego seta rozstrzygnął
tie-break,ale tym razem Williams pokazała klasę i wygrała do
pięciu.
Mecz
robił się coraz dłuższy i nic nie wskazywało na to,by,miał się
szybko zakończyć. Coraz bardziej zmęczona popełniałam więcej
błędów męcząc się przy własnych gemach serwisowych.
Skuteczność mojego pierwszego podania z gema na gem malała,ale i
Serena zaczynała mieć dość,bo często nie trafiała tak typowymi
dla siebie ostrymi returnami. Pozwalało mi to utrzymać się w
meczu.
Gdy
mecz w końcu zbliżał się do rozstrzygnięcia, zebrałam resztki
sił jakie mi pozostały i grałam to co potrafię najlepiej-wysoki
topspin z forhendu. Zaskakiwało ją to,nie była w stanie kończyć
niektórych piłek,bo albo miała kłopot z timingiem,albo zwyczajnie
do nich nie dobiegała. W końcu po niemal trzygodzinnej walce
wygrałam 7:6,6:7,9:7 i awansowałam do drugiego wielkoszlemowego
finału w mojej karierze!
*
Gdy
w dzień finału krzątałam się rano po pokoju,usłyszałam ciche
kliknięcie telefonu. Zdziwiłam się widząc,że nadawcą wiadomości
jest Agnieszka.
„Długo
myślałam nad tą wiadomością,dlatego przepraszam że przyszła
dopiero teraz,ale uznałam że powinnaś wiedzieć. W ten wieczór
Karolina naprawdę rozmawiała z Rafaelem,ale to on zaczepił ją
tylko po to,żeby zapytać o Ciebie. Podobno chce Cię poznać od
dłuższego czasu. Przepraszam za Karo,teraz już wiesz,że to nie
było bezinteresowne”
-
Ach,więc to tak- pokiwałam głową odczytując
wiadomość do końca- No,to ma sens
„Złość
nigdy nie jest bezinteresowna. Od kiedy Rafael chce mnie poznać?”
Wystukałam
drugie zdanie bez większych nadziei na konkretną odpowiedź,ale to
jedno krótkie zdanie mnie zafascynowało. Rafael Nadal chce mnie
poznać!I to od dłuższego czasu!Może przyjdzie na finał?Może
będzie chciał ze mną potrenować?
To
zaskakujące jak jedna,zdawałoby się nieistotna w kontekście
dzisiejszego dnia wiadomość może zmienić nastawienie.
*
Na
finał weszłam rozmarzona,ale tym samym i wyluzowana. W sumie nie
było się czym przejmować,bo najtrudniejszą przeszkodę mam już
chyba za sobą,a Vera Zvonareva to niesamowicie chimeryczna
tenisistka.
Pierwszy
gem,serwis Zvonerevej. Drugie podanie w okolice środkowej linii
kara. Odebrałam tą piłkę returnem na środek. Vera natychmiast
spróbowała ją skończyć,ale chybiła. To był sygnał,żeby
prowadzić z nią długie wymiany. Jak widać chciała grać
szybko,trzeba ją sprowadzić na ziemię.
Druga
piłkę z kolei zepsułam ja wyrzucając return. Machnęłam ręką.
To dopiero pierwszy gem,który Vera wygrała grając dwie świetne
piłki i dzięki jeszcze jednemu błędowi z mojej strony. Nadeszła
moja kolej na serwowanie. Ciekawe,czy Rafael tu jest i patrzy na
mnie?A jeśli tak,to co zrobi po zakończeniu meczu?
Niepotrzebnie
o tym myślałam,bo nawet nie zorientowałam się kiedy dałam się
przełamać. Dobra,dość tego. Albo gramy na poważnie,albo w ogóle.
Chwilę
mi zajęło zanim się na dobre skoncentrowałam,ale w końcu udało
mi się odrobić straty,a potem dobrze serwując doprowadzić do
wyrównania. Kiedy weszłam już w swój właściwy rytm,Rosjanka
miała mało do powiedzenia. Oddałam do końca seta tylko jednego
gema,wygrałam ta partię 6:3.
W
przerwie pomiędzy setami szukałam na trybunach Rafaela,ale nie
znalazłam go. Czułam się nieco zawiedziona,ale nie dopuszczałam
do siebie zbędnych w tym momencie myśli,chociaż jak się okazało
mogłabym.
Gra
Zvonarevej w drugim secie kompletnie się posypała. Istny festiwal
błędów. Udało jej się nieco podciągnąć serwisem,ale dobry
serwis to za mało by wygrać mecz.
Przy
stanie 5:2 i 40:0 ręka mi drżała,ale nie czułam już takiego
niepokoju jak podczas paryskiego finału. Zaserwowałam na jej
forhend. Odegrała returnem do mojego forhendowego narożnika.
Posłałam głęboki topspin na jej bekhend,a potem jeszcze jeden i
podeszłam do siatki. Lob był dobry,podkręcony ale niezbyt
wysoki,spokojnie go złapałam i skończyłam smeczem w bekhendowy
narożnik mojej rywalki.
Ukryłam
twarz w dłoniach i zgięłam się wpół. Nie sądziłam,że
niespełna trzy tygodnie po pierwszym wielkoszlemowym tryumfie będę
miała na koncie kolejny,a tu proszę!Udało się!
Charakterystyczne,kobiece
trofeum z Wimbledonu od razu przypadło mi do gustu. Pozwoliłam
sobie na szaleństwo i spontaniczność w pozowaniu. W końcu miałam
ku temu powody. Mam niespełna dwadzieścia dwa lata i wygrałam już
dwa turnieje Wielkiego Szlema. Co więcej,jestem pierwszą
Polką,która tego dokonała. Kiedy sobie pomyślę o tych wszystkich
rekordach aż kręci mi się w głowie.
W
hotelu i tym razem czekała moja rodzina z szampanem.
-
No dziewczyno,jestem z ciebie dumny- oznajmił Spencer ściskając
i klepiąc mnie po plecach.
-
Wybacz,że tak skromnie- przeprosiła Marina kiedy szłyśmy do
pokojów- Ale będziesz świętowała porządnie na balu
zwycięzców.
Mrugnęła
do mnie porozumiewawczo i chciała się odsunąć,ale ją
powstrzymałam.
-
No właśnie,co z moją sukienką?- przypomniałam sobie o
ofierze incydentu
Marina
jakby nieco przygasła.
-
Hm...Kinga przykro mi,ale nie udało się jej uratować-
oznajmiła z żalem
Zadrżała
mi dolna warga. Że co proszę?
-
Te chemikalia zostawiły odbarwione plamy na materiale. Inaczej się
nie dało,a materiał widocznie nie był przystosowany do prania
chemicznie. Oczywiście,zwrócili nam koszty-dodała szybko widząc
jak tracę humor.
Chciało
mi się płakać. To w czym teraz pójdę na ten cholerny bal? W
dżinsach?
-
Nie martw się,coś ci znajdę- Marina pogłaskała mnie po
ramieniu- Jestem pewna,że są tu jacyś projektanci,którzy...
Projekty!No
jasne!
Pociągnęłam
Rosjankę za rękaw do pokoju i zaczęłam przetrząsać walizkę.
Odnalazłam swój zeszyt z projektami,przekartkowałam go w
poszukiwaniu odpowiedniego rysunku i podetknęłam Marinie pod nos.
-
Uszyjesz mi ją!- wykrzyknęłam entuzjastycznie.
Popatrzyła
na mnie,potem na projekt a potem znów na mnie tak, jakbym jej
właśnie oznajmiła,że zamierzam paradować po śniegu w bikini.
-
Kinga,przecież wiesz,że już nie szyję-powiedziała odsuwając
zeszyt- A poza tym to trudny projekt
Pokręciłam
głową
-
Tyle razy miałaś mi coś uszyć,ale nie było okazji. Teraz jest
odpowiednia.- naciskałam
Milczała.
Jej niebieskie oczy przesuwały się szybko po pomieszczeniu.
-
Nie ma innego wyjścia. Nie zostawisz mnie teraz na lodzie,prawda?-
spytałam twardo
Po
chwili wahania westchnęła i oznajmiła:
-
Dobrze. Zrobię to. Tym razem będę twoją dobra wróżką
*
Nigdy
więcej nie będę wątpić w zdolności organizacyjne mojej
menedżerki. Miała niespełna dwa dni na uszycie mi sukienki,którą
rzucę na kolana wszystkich obecnych i wykonała to zadanie wzorowo.
Jednym
z projektów,o którego realizacji marzyłam od przynajmniej roku
była długa, czerwona sukienka z asymetrycznym
fasonem na jedno ramię ,rozporkiem sięgającym niemal biodra oraz
efektownym marszczeniem i falbaną z boku
Tą
właśnie sukienkę ubiorę na bal zwycięzców Wimbledonu. Kiedy ją
włożyłam,odczułam nawet coś w rodzaju wdzięczności dla
Karoliny,bo wiem,że gdyby nie ona nie miałabym teraz na sobie tego
cuda.
Marina
oglądała mnie uważnie z każdej strony z centymetrem w ręce i
zarzucała pytaniami w stylu:
-
Nie za krótka,nie za szeroka?,Rozcięcie nie za wysokie?
I
pomyśleć,że zaledwie wczoraj nie chciała słyszeć o szyciu!
W
końcu,po usłyszeniu na każde pytanie odpowiedzi przeczącej
podparła się pod boki i stwierdziła:
-
No. Wykonałam kawał dobrej roboty. Warto było odnowić stare
kontakty!
Trudno
temu zaprzeczyć. Musiała się nieźle nagimnastykować,żeby
znaleźć jakąś pracownię i pomocników. Jeśli kiedyś przyjdzie
mi do głowy,żeby ją zwolnić,niech ktoś mnie porządnie zdzieli
po głowie!
-
No dobrze- odparłam wieszając sukienkę na drzwiach szafy-
A ty w co się ubierzesz?
-
Uszyłam też coś sobie,nie martw się- odparła zbierając
walające się po całym pokoju centymetry,kartki i kawałki
materiału.
Ten
bal był świetną okazją do rozpalenia jakiegoś uczucia między
nimi. Bo kiedy ja będę zajęta korespondencją z mistrzem męskiego
turnieju...
A
właśnie,kim będzie ten mistrz turnieju?Z kim przyjdzie mi
świętować?
Gdy
tylko Marina wyszła włączyłam telewizor na BBC. Relacjonowali tam
męski finał,który już się zakończył. Na razie ciężko
stwierdzić,kto został mistrzem,bo ceremonia rozdania nagród się
jeszcze na dobre nie zaczęła.
-
Panie i panowie-rozległ się głos jakiegoś oficjela prowadzącego.
Nigdy nie wiedziałam kto jest kim-Finalista Wimbledonu 2010...Tomas
Berdych!
Zamarłam.
Berdych finalistą?To oznacza,że mistrzem został...
-
Zwycięzca Wimbledonu 2010...Rafael Nadal!
Schowałam
twarz w poduszkę,żeby tylko nie krzyknąć. Serce gwałtownie
załomotało mi w piersi i przypomniałam sobie wiadomość od Isi.
Zapowiada
się ciekawy wieczór...
Zgon. Agonia. Męka duszy. To wszystko przeżywam po tym felernym meczu. 6:1. Podwójny błąd na koniec. Dajcież spokój...A w półfinałach sami nielubiani tenisiści. Jak żyć?
Jeśli ktoś sympatyzuje z Woźniacką to przepraszam, ale ja po jej "dowcipnych" incydentach z Rafą i Novakiem(mam na niego focha forever, ale to nie znaczy, że zasługuje na znoszenie wybryków Karolinki na swojej konferencji prasowej) serdecznie jej nie cierpię.
Szalona, myślałaś o zagraniu w Totolotka? :P
Tym razem będę okrutna i rozdział dopiero w następny piątek. A co ! :D Poza tym, muszę dojść do siebie.
Gatique.