Tekst

piątek, 24 czerwca 2016

3.21 Marionetki

Minął tydzień ,a ja dalej nie zadzwoniłam do Rafaela. Zdawałam sobie sprawę,że powinnam była to zrobić,w końcu obiecałam to nie tylko sobie,ale i Maribel. Problem w tym,że nie mogę zebrać się na odwagę. Za każdym razem,gdy chwytam za telefon,ogarniają mnie mdłości i stresuję się jak cholera. A naprawdę,bardzo bardzo chciałabym mieć to za sobą.
No i tęskniłam za nim. Po tej podłej zdradzie,po tym jak mnie oszukał,ja wciąż go kochałam. Ten jego piękny,szczery uśmiech,jego słodkie dołeczki w policzkach,jego zapach stanowiący pomieszanie orzeźwiających męskich perfum i słonego potu po treningach. Nawet tą jego nietolerancję na żółty ser!
Przemogłam się jednak i powiadomiłam o ciąży resztę mojej rodziny. Mój ojciec wydał się zszokowany,ale zareagował nieco spokojniej niż mama,Natalia wytrzeszczyła oczy i prawie udławiła się winem przy kolacji,a ciotka z wujkiem,cóż...Nie wykazali szczególnego zaskoczenia. Nie okazali w zasadzie nic. Z pewnością dlatego,że wyglądam jak ofiara losu. Zdradzona przez męża,wyrwana z raju i w podwójnej ciąży. Tak. Nie mogę ich za to winić.
Na początku tego tygodnia jeszcze raz wybrałam się do tego przygłupa,który od teraz miał być moim lekarzem prowadzącym. Jeszcze raz zrobił mi USG,w zasadzie nic się nie zmieniło,ale na początku ciąży różnie może być. Tym bardziej,iż jest to ciąża bliźniacza. Przykazał mi też,żebym uważała na swoją dietę. Właściwie poza wyeliminowaniem kawy,herbaty,alkoholu i jajek(których i tak nie cierpię),moja ciążowa dieta w niczym nie odbiega od tenisowej i to bardzo dobra wiadomość,bo jeśli chodzi i jedzenie,jestem trudna w zmienianiu nawyków. Poradził mi też,abym miała ze sobą migdały na wypadek mdłości. I to już była konkretna rada.
Coraz częściej rozmyślałam nad tymi dwoma istotkami mieszkającymi w moim brzuchu. O ile na początku traktowałam je obojętnie,tak teraz nie potrafię już ignorować ich obecności,tym niemniej,że coraz częściej ją odczuwam. Pewnego ranka,po niemalże rutynowym ataku porannych mdłości,leżałam z leniwie przymkniętymi oczami,w długiej piżamie składającej się z długich spodni i koszulki z długim rękawem,które wygrzebałam z dna szafy. Było mi zaskakująco dobrze. Sennie podwinęłam koszulkę do góry i popatrzyłam na mój płaski jeszcze brzuch. Wyobraziłam sobie,jak będzie wyglądał za kilka miesięcy. Nabrzmiały do granic wytrzymałości,ciągnący mnie niemal do ziemi,ale dający jednocześnie równie tyle powodów do szczęścia,co niepokoju. Odsunęłam jednak tę myśl i pogłaskałam go delikatnie. Tyle razy zastanawiałam się,jak to jest,kiedy oczekuje się na narodziny dziecka,a teraz voila-będę to zgłębiać poco a poco,kroczek po kroczku.
Przekręciłam się na drugi bok i ponownie usnęłam. Gdy ponownie otworzyłam oczy,do pokoju wlewały się strumienie słońca. Uniosłam głowę i zobaczyłam tańczące na tle poświaty płatki śniegu. Zamrugałam kilka razy nie wiedząc,czy wciąż śnię. Śnieg w październiku?Tylko w Polsce.
Śnieg śniegiem,ale mimo to miałam wrażenie,że coś się zmieniło. Wysiliłam umysł,chcąc otrząsnąć go z mgiełki snu,ale z kiepskim rezultatem. W kuchni usłyszałam krzątanie się mamy.
-Dzień dobry-uśmiechnęła się do mnie gdy wyszłam z pokoju przecierając oczy.-Jak się czujesz?
-Dobrze,w porządku-odparłam tłumiąc ziewnięcie. Pociągnęłam nosem-Co tak pachnie?
-Robię ci omlet na śniadanie-wyjaśniła nalewając mi herbaty i podsuwając pod nos. Odsunęłam jednak kubek z przepraszającym spojrzeniem.
-Nie mogę pić mocnej herbaty mamo-wzruszyłam ramionami-Lepiej naleję sobie soku.
-Nie,naleję ci!
Przewróciłam oczami.
-To,że jestem w ciąży,nie oznacza,że nie mogę sama sobie nalać soku.
-Nie-przytaknęła-Ale moja córeczka zaczęła dwudziesty piąty rok życia i chcę,żeby jej urodzinowy poranek był jak najlepszy.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia. No tak!Osiemnasty!
-Och-wydusiłam tylko.
-Wszystkiego najlepszego!-pisnęła obejmując mnie i biorąc ni stąd ni zowąd pudełeczko.
-Dziękuję-odparłam szczerze wzruszona.
W środku znalazłam śliczne,skórzane rękawiczki w szkarłatnym kolorze,nowy tusz do rzęs i okrągłe metalowe pudełeczko
-Krem na rozstępy-dodała widząc jak przyglądam się temu krytycznym wzrokiem-Smarowałam nim brzuch przez całą ciążę i nie mam żadnych.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Po chwili dostałam życzenia od taty,prosił,żebym wpadła wieczorem. Wygląda na to,że przede mną bardzo pracowity dzień. Po tacie byli kolejno:Aga,Pico i Gisela. A teraz właśnie rozmawiam z Mariną,która zdaje się ma bardzo dobry humor.
-Wszystkiego najlepszego kochanie!-piszczy aż muszę odsunąć telefon od ucha.
-Dziękuję-odpowiadam ze spokojem przyjmując kolejną porcję życzeń.-Co u ciebie?
-Zamierzamy ze Spencerem wybrać się na krótki urlop na weekend-odpowiedziała z lekkim zadumaniem.-No wiesz,sami.
-Och-mrugnęłam zaskoczona-To świetnie. Gdzie?
-Do Kornwalii. Z tego co wiem,jest tam niezwykły klimat,nawet o tej porze roku. Ale to nieważne,ważne jest,że wreszcie wyrywam się z domu.
-Wreszcie?
-Melanie.-wyjaśnia krótko.-Jest coraz większa,ale wciąż muszę poświęcać jej całą swoją uwagę. Macierzyństwo to niełatwa sztuka-westchnęła.
Zamknęłam oczy i z całych sił starałam się nie panikować.
-A co u was?-zagadnęła niewinnie-Wciąż po staremu?Słyszałam,że wycofałaś się z Tokio i Pekinu.
-Tak,byłam przeziębiona-starałam się,aby mój głos brzmiał spokojnie-Ale już wszystko w porządku.
Chciałam coś jeszcze dodać,ale ugryzłam się w język,bo zdawało mi się,że
ktoś przyszedł. Mama rozmawiała z kimś nieco podniesionym głosem,ale nie słyszałam,co mówiła.
-Halo,Kinga,jesteś tam jeszcze?-niecierpliwiła się Marina.
-Jestem. Mówiłaś coś?
-Chciałam zapytać co u Rafy.
-U Rafy?-Mój głos nagle zrobił się piskliwy.-Wszystko w porządku.
Być może mama rozmawiała przez telefon,bo nagle rozmowa umilkła i usłyszałam kroki w stronę swojego pokoju.
W drzwiach stał mój mąż we własnej osobie.
Miał na sobie czarny płaszcz sięgający połowy uda z rozpiętymi guzikami,pod spodem jasnoszary sweter zapinany pod szyją na zamek po lewej stronie i ciemne dżinsy ze zwyczajowym dla siebie wysokim stanem i-dam sobie rękę uciąć-podtrzymywane paskiem. Zarówno na jego zwichrzonych brązowych kędziorach,jak i płaszczu widniały maleńkie płatki śniegu. Policzki miał zaróżowione od wiatru i chłodu,a w brązowych oczach barwy orzechów błyskała determinacja,wręcz wola walki,jaką zwykle okazywał na korcie.
Wyglądał nieprzyzwoicie seksownie,nawet jeśli okazał się skończonym dupkiem.
-Marino. Muszę kończyć-rzuciłam słabym głosem czując,jak z mojej twarzy odpływa krew.
Zdążyliśmy skrzyżować spojrzenia zanim w drzwiach za Rafaelem zmaterializowała się moja mama,ledwie widoczna zza jego szerokich ramion i metra osiemdziesiąt pięć wzrostu.
-Powiedziałam,że jesteś teraz zajęta i nie możesz rozmawiać,ale uparł się-powiedziała szybko rzucając mi przepraszające spojrzenie.
-W porządku-skinęłam wolno głową. Nagle poczułam suchość w ustach.-Możesz nas zostawić?
Zawahała się przez chwilę,ale odwróciła się i odeszła. Rafael wśliznął się do pokoju i cicho zamknął drzwi. Nie spuszczając ze mnie wzroku podszedł do krawędzi łóżka.
-Co tu robisz?-wydusiłam po hiszpańsku przez ściśnięte gardło. Serce zaczynało walić coraz mocniej,im bliżej mnie się znajdował.
-Nie,to ja zapytam,co TY tu jeszcze robisz?-odezwał się spokojnie,a jego spojrzenie świdrowało moje wnętrzności.
-Powiedziałam ci,że potrzebuję czasu...
-Na co tyle czasu?-jęknął. Po spokoju w głosie nie było śladu,ale spojrzenie zmieniło się teraz w niemalże nienawistne.-Rozumiem,że było ci ciężko,ale nie możesz znikać na miesiąc i nie odpowiadać na moje telefony!
-Twoje telefony?-prychnęłam krzyżując ręce.-Przez ten pieprzony miesiąc jedyna osoba o nazwisku Nadal,która do mnie dzwoniła,ma na imię Maribel.
-Na początku dzwoniłem do ciebie niemal codziennie,a ty miałaś wyłączony telefon. Uznałem,że musisz poukładać sobie w głowie całą tę sytuację,więc przestałem. Ale sprawiało mi to niesłychany ból.
Ostrożnie usiadł na brzegu łóżka. Instynktownie podwinęłam nogi do góry. Jakaś część mnie bała się go. Chyba pierwszy raz widzę go takiego wściekłego i rozżalonego jednocześnie. Pociągnęłam nosem i wchłonęłam w nozdrza jego zapach. Cytrusowy aromat,w których przejawia się morska bryza rodem z Majorki,doskonale dopasowana do jego pochodzenia. Zapach,który w połączeniu z jego wyglądem wywołuje we mnie zawrót głowy,a nie mdłości jak w ostatnim czasie większość zapachów.
Czyżby moje dzieci już w łonie wykazały się szóstym zmysłem?
-Kinga...-powiedział delektując się brzmieniem mojego imienia;wypłynęło z jego ust niczym melodia zwiastująca ból i tęsknotę. Spuścił wzrok i przesunął ręką po kwiatowej narzucie.
-Dlaczego mi to robisz?Dlaczego tak mnie torturujesz tym czekaniem?Za co?
-Pytasz za co?-zamrugałam oczami z niedowierzaniem-Naprawdę niczego sobie nie uświadomiłeś przez ten miesiąc?
-Uświadomiłem-powiedział cicho-Jak bardzo moje życie jest puste bez ciebie. Proszę,wróć do domu.
Żachnęłam się. Nie wierzyłam własnym uszom.
-Czy ona wie,że tu jesteś?
-Kto? Emeline?-zmarszczył brwi-Nie. Po co miałbym się jej tłumaczyć?
-Chociażby dlatego,że masz ją teraz na karku.-uniosłam brwi. Przyznaj się w końcu!
-To,że się nie wyprowadziła,nie znaczy,że będzie nam uprzykrzać życie. Będzie miała teraz dziecko,myślisz,że dalej będzie się bawiła w swoje gierki?
Zatkało mnie. Ten agresywny ton głosu,te ogniki w oczach,i ten kompletny brak troski. To nie może być ten sam mężczyzna,którego pokochałam i poślubiłam. Mój Rafael wziąłby odpowiedzialność za swoje czyny. Zrobiło mi się niemal żal Emeline. Nie otrzyma od niego żadnego wsparcia,on się zachowuje jakby do niczego nie doszło!
Moja samokontrola ulotniła się cicho i niezauważalnie niczym gaz. Coś podpowiadało mi,że równie niepostrzeżenie może mnie zatruć,ale musiałam zaryzykować. Już i tak nadwyrężyłam swoje nerwy tą kłótnią.
-Jesteś niemożliwy-powiedziałam cedząc słowa-Kiedy zrobiłeś się taki szorstki i egoistyczny? Gdzie zniknął ten Rafael,który chciał być ze mną na dobre i na złe? Gdzie twoja opiekuńczość? A odpowiedzialność,wiesz jeszcze co to za słowo?
Wpatrywał się we mnie szeroko rozwartymi oczami,ale ja jeszcze nie skończyłam.
-Nie wiesz?-zaśmiałam się gorzko-Tak myślałam. To ona tak cię zepsuła. Rafael,mój mąż posunąłby się do odpowiedzialności za zrobienie dziecka obcej kobiecie,a już na pewno własnej żonie!
Wzięłam głęboki oddech i obserwowałam jego reakcję. Był wyraźnie wstrząśnięty. Złapał się za skroń,po czym podniósł ręce w geście kapitulacji.
-Nie,chwila. O czym ty mówisz?-Był zbity z tropu i ja też. Nie wiedziałam,czy chodzi mu o mnie czy o nią,ale wolałam na razie skupić się na Emeline.
-O tym,że Emeline jest z tobą w ciąży-poczułam łzy pod powiekami,ale odepchnęłam je w kąt.
-Że co???-patrzył na mnie z niedowierzaniem. Zdębiałam. No pięknie. Nie powiedziała mu?
-Rozmawiałeś nią kilka dni przed moim wyjazdem. Skłamałeś,że jedziesz do matki,a byłeś u niej. A następnego dnia powiedziała mnie.
-Co ci powiedziała?-Głos mu drżał.
-No,że jest z tobą w ciąży-zmrużyłam oczy. Ile razy jeszcze będę musiał to powtórzyć?-Że byłeś u niej i...
-Okłamała cię-przerwał,a jego słowa odbiły się od moich uszu. Wciąż był nieodpowiedzialnym dupkiem,skoro zwalał winę na nią.-Nie wierzę...
Zdjął płaszcz,przerzucił go przez oparcie łóżka i przeczesał palcami włosy w niespokojnym geście.
-Nie sądziłem,że będzie zdolna do czegoś takiego-stwierdził cicho.
Zmarszczyłam brwi coraz bardziej lawirując w tym labiryncie niedomówień. Milczeliśmy przez chwilę,aż w końcu odezwał się:
-Pojechałem do niej wtedy,bo brzmiała fatalnie. Przyznała mi się,że jest w ciąży i jeśli ją wyrzucimy,nie będzie miała gdzie się podziać. Miałem mętlik w głowie. Zrobiło mi się jej żal,ale jednocześnie miałem jej dość. Nie wiedziałem co robić.
Rozszerzyłam oczy,ale nie przerywałam mu.
-Kiedy wróciłaś wtedy od niej,myślałem,że jest ci ciężko pogodzić się z tym,że to nie ty jesteś w ciąży,ale ona.
-Dlatego naskoczyłeś na mnie,że przesadzam-wtrąciłam cicho. Mechanizm tej popapranej sytuacji powoli zaczynał się zazębiać.
-Tak-Z wahaniem wyciągnął do mnie rękę i dotknął łokcia,a potem kostek na dłoni. Tak dawno nie odczuwałam jego dotyku!-Ale nie wiedziałem,że dla ciebie przygotowała inną wersję.
-Ani ja nie wiedziałam co powiedziała tobie-odparłam zahipnotyzowana dotykiem jego wciąż zimnych palców.
-To ma sens-przyznał-Twoje reakcje,ta wyprowadzka...Potraktowała nas jak marionetki w swoim prywatnym teatrze.
Wciągnęłam głośno powietrze i zdecydowanie odsunęłam jego dłoń.
-Rafael...-po raz pierwszy otwarcie wymówiłam jego imię. Brakowało mi go.-Muszę wiedzieć. Czy poza tym jednym pocałunkiem doszło między wami do czegoś więcej?
-Nie-odparł twardo natychmiast i sięgnął palcem do mego policzka.-I nigdy nie dojdzie.
Moje ciało zaczynało się kurczyć,jak materac,z którego ktoś spuścił powietrze. Ogrom tej ulgi mógłby odczuć cały Wrocław.
-Więc to wszystko kłamstwo?-spytałam cicho. Był tak blisko...
-Na to wygląda. Zostaliśmy oszukani oboje.
-Przepraszam za to,co powiedziałam przed chwilą. Że jesteś nieodpowiedzialny. Nie wiedziałam,że reagujesz tak dlatego,że to naprawdę nie twoja sprawa.
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Serce podskoczyło mi radośnie widząc jego dołeczki na policzku z jednodniowym zarostem.
-Nie gniewam się-odszepnął unosząc palcem mój podbródek. Zamknęłam oczy,a on pocałował mnie szybko i delikatnie. Moje serce stanęło.
Westchnęłam cichutko,kiedy odsunął się na milimetry.
-Wiesz,że nigdy nie uciekłbym od odpowiedzialności,prawda?
-I dlatego coś mi nie pasowało.-uśmiechnęłam się szczerze.
Pocałował mnie jeszcze raz,tym razem nieco głębiej. Moje emocje i nerwy opadły na samo dno,ale wciąż odczuwałam nutkę niepokoju.
Przełknęłam ślinę i pogładziłam jego włosy.
-Ale... i tak będziesz musiał uciec się do odpowiedzialności-wymamrotałam przez ściśnięte gardło. Uniósł pytająco brwi,więc sięgnęłam do jego dłoni i przycisnęłam jego palce do brzucha nerwowo wyczekując reakcji.
Otworzył usta ze zdumienia,po czym spuścił wzrok na dłoń wciąż spoczywającą na mnie. Poruszył nią delikatnie,a potem szeroko się uśmiechnął.
-Jesteś w ciąży-wyszeptał wciąż nie dowierzając.
Rozluźniłam się i skinęłam głową.
-Och,kochanie-jęknął biorąc mnie w ramiona. Uśmiechałam się od ucha do ucha. Nagle życie znów nabrało sensu. Wciągnęłam ponownie jego zapach. Jak cudownie było znów mieć go przy sobie!
-Który to miesiąc?
-Dopiero ósmy tydzień.-odszepnęłam. Drżałam z radości pod jego dotykiem i nagle po raz pierwszy szczerze uśmiechnęłam się na myśl o swoim stanie.
Rafael odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy i pogłaskał po policzku.
-Moja kochana-szeptał,a w jego oczach zakręciły się łzy.
-Będziesz płakał?-spytałam rozbawiona.
-Po prostu...jestem szczęśliwy-jego głos był rozdygotany od nadmiaru emocji. -W końcu się udało.
Wzięłam głęboki oddech i wysunęłam się z jego objęć. Spojrzał na mnie pytająco,ale musiałam mu to wyznać.
-Gdy się dowiedziałam,wcale się nie cieszyłam-oznajmiłam cicho-To był dla mnie wstrząs,czułam się zagubiona. Przeklinałam los,że to musiało stać się teraz,ale widzę,że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Ponownie się uśmiechnął i schylił by mnie pocałować,ale oparłam dłoń na jego sweterku. No dalej,jeszcze najważniejsze!-Ta sytuacja dobiła mnie tym,bardziej...-Gardło ścisnęło mi się z nerwowego wyczekiwania. Westchnęłam usiłując nieco je rozluźnić-Że to będą bliźnięta.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem na widok miny mojego męża. Otworzył szeroko usta,z jego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk,a oczy rozbłysły jeszcze bardziej. Przejechał dłonią po twarzy i wstał.
-Zaczekaj chwilę-mruknął i wyszedł.
Zmarszczyłam brwi,a serce zabiło szybciej z niepokoju. Chwyciłam leżącą obok poduszkę i ścisnęłam ją w nadziei,że wszystko będzie dobrze.
Wrócił z pięknym bukietem róż w co najmniej trzech kolorach:niebieskim,białym,czerwonym,a pośrodku jedną sztuczna,złota oraz pluszowym burym kotkiem z serduszkiem,który rozmiarami przypominał niemowlę.
-Tak mnie oczarowałaś informacją o tym,że zostanę tatą,że kompletnie zapomniałem po co tu przyjechałem-wyjaśnił zza bukietu róż.
Wstałam i patrzyłam na niego z rozbawieniem.
-Wszystkiego najlepszego skarbie. Kocham cię.-wręczył mi bukiet i maskotkę. Zachichotałam i przytuliłam go mocno.
-Niczego więcej sobie nie życzyłam,niż tego,żebyś do mnie wrócił-szepnęłam odsuwając się-Byłam na ciebie wściekła,ale było mi też tak cholernie źle bez ciebie.
-No więc jestem-uśmiechnął się.
Spojrzałam na róże.
-Ile ich jest?
-Sto jedenaście.
-Znaczą coś?
-Wieczną miłość.
-Och.-wciągnęłam gwałtownie powietrze.
-Pójdę wstawić je do wazonu.-odparłam i ruszyłam przed siebie. Po drodze zauważyłam,że mojej mamy nie ma.
Rafael leżał swobodnie na moim łóżku podpierając się ręką. Podeszłam i pociągnął mnie do siebie. Zachichotałam i położyłam się bokiem obok niego. Westchnął i zanurzył nos w moich włosach,a ręce oplótł wokół mojego brzucha.
-Tak mi teraz dobrze-mruknął całując moje ramię.
-Mnie też-odparłam i przymknęłam oczy.
Jego ręce poruszyły się delikatnie. Dotyk w tym miejscu wywoływał we mnie lawinę emocji. Ulgę,szczęście,ekscytację,miłość...
-Cudownie pachniesz-mruknęłam znów delektując się jego zapachem. Zapachem domu.
-Znasz ten zapach.
-Ale przez ostatnie kilka tygodni mało jest zapachów,które nie wywołują we mnie mdłości.
Parsknął śmiechem.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
Leżeliśmy przez chwilę,aż zaczęło robić mi się gorąco. Jezu,tak dawno go nie widziałam!Przesunęłam jego dłonie na piersi i zmusiłam do lekkiego ścisku. Podniósł głowę i odwróciłam się w jego stronę z lubieżnym uśmiechem. Uniósł brwi.
-Mojej mamy nie ma-szepnęłam gładząc jego włosy.
-Wiem o tym-pocałował mnie w usta.

*


-Tak bardzo mi tego brakowało-westchnęłam przesuwając palcami po jego torsie.-Dopóki nie zacząłeś mnie całować,nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo.
-Już dobrze-szepnął cmokając mnie w skroń.-Jestem tu.
-Tak-odparłam przeciągle i poczułam niewyobrażalną ulgę. Jest ze mną. Wszystko będzie w porządku. Rozwiązał prawie wszystkie moje problemy kilkoma słowami. I pieszczotami...
-Nie zamierasz mnie puścić?-spytałam powstrzymując się od śmiechu.
-A chcesz?-skrzywił się lekko.
-Nie chcę.-przyznałam-Ale chcę ci coś pokazać. No i niedługo pewnie wróci moja mama.
Niechętnie się poruszył. Wstałam i szybko ubrałam bieliznę,po czym ruszyłam do kuchni po dokumenty.
-Co tam masz?-spytał marszcząc brwi. Zaczerwieniłam się widząc,że wciąż jest nagi.
-Przykryj się-rzuciłam-Nie mogę się skupić na niczym innym poza tobą.
Uniósł oczy do nieba i wskoczył pod narzutę.
-Tak lepiej?
Skinęłam głową i położyłam się obok niego. Natychmiast przygarnął mnie do siebie i patrzył,jak wyjmuję kartki i zdjęcia z USG. Rozszerzył oczy,gdy podałam mu zdjęcie.
-Ojej-sapnął patrząc na dwa małe punkciki.-Jakie maleńkie...
Dotknął placem jednego i drugiego,po czym niespodziewanie pocałował mnie w usta.
-A więc...cieszysz się,że będą dwa?-spytałam nieśmiało.
Popatrzył na mnie z mieszaniną czułości i dezorientacji.
-No pewnie,skarbie.
Uff!Odetchnęłam. Z jego reakcji przed seksem nie można było tego jednoznacznie wywnioskować.
-Trudno mi w to uwierzyć-dodał-Mam wrażenie,że to mi się śni.
-Też tak myślałam. Tyle,że na początku był to koszmar.
-Ej-złapał mnie za rękę i pogładził po kostkach-Nawet tak nie myśl. Kinga,w końcu będziemy mieli dziecko. Co tam dziecko,dwoje!
W milczeniu pokiwałam głową i podsunęłam mu zaświadczenie o ciąży.
-A to co?
-Przeczytaj.
Wziął ode mnie świstek i wolno czytał na głos-a właściwie to składał litery.
-Oj,wiesz,że poliglotą nie jestem-zniecierpliwił się po trzecim zdaniu.-To po prostu zaświadczenie o ciąży,tak?
-Mhm. Nie wiem tylko,czy wystarczy złożyć takie w biurze WTA.
-Powinno być po angielsku-zgodził się.-Musisz poprosić przy następnej wizycie.
-W życiu tam nie wrócę!-prychnęłam-Nie,jeśli wracam do domu.
-A wracasz?-udał zdziwionego.
-Mam zmienić zdanie?

-I tak porwałbym cię z powrotem-zażartował a ja wybuchnęłam szczerym śmiechem.

Mam ochotę zaśpiewać NIECH ŻYJE WOOOLNOŚĆ! :D Niesamowite uczucie wiedzieć,że zdało się wszystkie 5 egzaminów w terminie i otwiera się perspektywa trzech miesięcy wakacji. Ładnie się zgrało,że i rozdział jest pozytywny,ja jestem szczęśliwa i Wy pewnie też,bo o ile się nie mylę dziś zakończenie roku szkolnego :)
Całuję baraardzo gorąco! (dosłownie,w opowiadaniu śnieg,a tymczasem dziś we Wrocławiu 34 stopnie :O)
xoxo

piątek, 17 czerwca 2016

3.20 Gorzej się nie dało

Powtórzyłam test. Tym razem nie byłam jednak wcale zaskoczona. Kolejne dwie kreski mówiły same za siebie.
Szkoda,że nie mogę pójść do tego przytulnego gabinetu doktor Alves-Valery. Ona na pewno potrafiłaby podnieść mnie jakoś na duchu. Poza tym,ma wobec mnie zobowiązania,w przeciwieństwie do jakiegokolwiek lekarza,którego odwiedzę.
Ubrałam prosty szkarłatny sweterek z szerokim golfem i ciemne dżinsy,a włosy związałam w wysokiego koka w stylu Jennifer Lopez,który na moich krótszych i cieńszych niż jej włosach wyglądał zdecydowanie o klasę niżej,ale przynajmniej było mi wygodniej niż w rozpuszczonych i istniało mniejsze prawdopodobieństwo,że ktoś mnie rozpozna. Zdecydowałam się też na odrobinę makijażu,żeby zamaskować cienie pod oczami. Nie brały się jednak z braku snu-przeciwnie,spałam często nawet w dzień,co w moim przypadku jest ewenementem. Czy ja w ogóle potrzebuję się upewniać,że jestem w ciąży?
Mama chciała iść ze mną,ale się nie zgodziłam. To byłoby jeszcze bardziej żałosne,o ile to w ogóle możliwe. Miałam już dość łykania gorzkich pigułek z upokorzeniem.
Nie wiem nawet,do kogo się wybierałam. Pielęgniarka w recepcji skierowała mnie do ostatnich drzwi na parterze. Miałam deja vu-na korytarzu w oczekiwaniu na wizytę siedziały jeszcze dwie kobiety. Popatrzyły na mnie ze zmarszczonymi brwiami,pewnie kojarząc skąd mogą mnie znać. Zamrugałam oczami i usiadłam naprzeciwko ze skrzyżowanymi nogami. Wciąż czułam na sobie spojrzenia,więc wyciągnęłam z torebki telefon. Tymczasowo przerzuciłam się na swoją starą,polską komórkę.
Przemknęło mi przez głowę,że powinnam dać znak życia Giseli albo Marinie. Z tą druga nie rozmawiałam od wieków,ale pewnie była zajęta obowiązkami macierzyńskimi. Przełknęłam ślinę. No tak. Macierzyństwo...
Poderwałam się jak oparzona,gdy druga z kobiet z uśmiechem wyszła z gabinetu. W międzyczasie pojawiły się inne pacjentki,też zerkające na mnie z ukosa i cieszyłam się,że w końcu mogę zniknąć za obitymi materiałem drzwiami i teleportować się gdzie indziej. Lekarz był po pięćdziesiątce. Miał siwe włosy i zmarszczone czoło,jednak sprawiał wrażenie uprzejmego i pomocnego. Podniósł na mnie wzrok znad karty pacjenta i spytał:
-Pani Kolat?
-Tak,to ja-przełknęłam ślinę przewieszając sobie płaszcz przez ramię.
-Proszę-wskazał mi krzesło,po czym dodał.-Zaraz,zaraz. TA pani Kolat?
-Owszem-skinęłam głową siadając na brzegu krzesła.
-Co za niespodzianka-pokręcił głową-Często oglądam pani mecze. Gra pani naprawdę cudownie. A te zwycięstwa z Williams...
-Hm,dziękuję-odparłam czując,że moja twarz farbuje się pod kolor swetra. Będzie się miał czym facet chwalić!
-No,dobrze. A zatem,co panią do mnie sprowadza?Badania?Wymagają w WTA badań ginekologicznych?
Pokręciłam głową. I jakoś nagle straciłam początkową sympatię do tego faceta.
-Cóż,prawdę mówiąc przeciwnie. Zrobiłam dwa testy i jestem niemal pewna,że jestem w ciąży.
Uniósł brwi i zapisał coś na karcie pacjenta.
-Kiedy ostatnio miała pani miesiączkę?
-Dwudziestego szóstego sierpnia.
Pokiwał głową nie spuszczając wzroku znad notatek.
-A czy stosuje pani antykoncepcję hormonalną?
-Stosowałam-zmrużyłam oczy.
-A przybliżona data ostatniego współżycia?
Na to pytanie znam akurat odpowiedź doskonale. Od przyjazdu zastanawiałam się nad tą datą wiele razy,ale wcześniej nie miałam żadnych objawów,więc musi być właściwa.
-Dwunasty września.
-No to na razie tyle-mruknął znowu skrobiąc długopisem po papierze-Zapraszam na fotel.
Tylko czekałam aż to powie. Nie cierpię badań ginekologicznych!
Uspokoiłam nieco oddech i rozebrana od pasa w dół przystąpiłam do badania. Odpłynęłam myślami,aż usłyszałam:
-Może się pani ubrać.
Z bijącym sercem usiadłam z powrotem przy biurku doktora. Oczywiście musiał coś notować.
-I?-spytałam przełykając ślinę.
-Zrobimy teraz badanie USG i będziemy mieli pewność-posłał mi pocieszający uśmiech,ale wcale nie zrobiło mi się od niego lepiej. To czekanie zabija!
Skierował mnie do następnego pokoju,gdzie krzątała się młoda pielęgniarka. Ona też uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie na widok mojej przerażonej miny.
-Proszę się nie bać-powiedziała łagodnie-To badanie nie boli.
-Wiem o tym-odparłam siadając na twardej leżance pokrytej higieniczną,niebieską narzutą. Sala była mniejsza od gabinetu;ściany pokryte były niebieską lamperią,a podłoga wyłożona kafelkami. W niczym nie przypominała szpitalnych sal w Manacor.
Doktor Jak-mu-tam zjawił się po chwili,w międzyczasie pielęgniarka smarowała mi brzuch paskudnie śmierdzącą maścią,od której zapachu zrobiło mi się mdło.
Tylko nie zwymiotuj,tylko nie wymiotuj!Wzięłam głębszy oddech i policzyłam do dziesięciu. Na korcie to zawsze działa,kiedy coś zaczyna szwankować w grze. Często czuję się wtedy nieco słabo,kiedy dociera do mnie,jak bardzo kiepska jest sytuacja. No i jeśli słońce świeci prosto w kark.
Zaczął jeździć mi po brzuchu urządzeniem do badania. Było zaskakująco zimne,aż dostałam gęsiej skórki. A serce waliło coraz mocniej i mocniej w oczekiwaniu na wyrok...
Patrzyłam na profil mężczyzny,na jego skupiony wzrok i zaciśnięte wargi usiłując odczytać cokolwiek z jego twarzy,ale bezskutecznie. Cokolwiek by tam zobaczył,widział miliony razy,więc zapewne nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia.
W końcu zmarszczył brwi i skierował na mnie wzrok.
-Moje gratulacje-powiedział z uprzejmym entuzjazmem-Jest pani w ciąży.
Zadrżałam. Spodziewałam się tego,byłam pewna,że to badanie potwierdzi moje domysły,ale jednocześnie gdzieś w głębi miałam nadzieję,że to jedna wielka pomyłka. Że na moment weszłam do czyjegoś ciała.
-Czy...czy mogę coś zobaczyć...tam?-wydusiłam słabo. Teraz naprawdę zbierało mi się na wymioty.
-Oczywiście.-Przechylił nieco ekran w moją stronę i przesunął narzędzie.-Proszę się nieco podnieść. Widzi pani tą kropkę,o tutaj?To zarodek. Jest jeszcze ledwie widoczny,ale nie mam wątpliwości,że to właśnie on.
Rzeczywiście,na ruchomym obrazie widoczna była mała kropka zdająca unosić się w powietrzu. Poczułam znajome w ostatnich dniach pieczenie pod powiekami.
-Zrobimy zdjęcia tego USG i dołączymy do dokumentacji. Dostanie pani też swój własny egzemplarz. Może pani już wstać.
Nie odsunął jednak przyrządu od mojego brzucha,nagle zmarszczył brwi i powstrzymał mnie dłonią.
-Och,jeszcze chwilę. Tak,zaraz,zaraz...A to co?
Zaniepokoiłam się.
-Czy coś nie tak?
Ginekolog uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową, po czym znów odwrócił monitor w moim kierunku. Podniosłam się nieco zbyt szybko i obraz zawirował.
-Powoli,powoli. Niech pani spojrzy jeszcze raz.
Skupiłam wzrok i zobaczyłam jeszcze jeden pęcherzyk.
-Czy to...?
-Tak,są dwa. A to z kolei oznacza bliźnięta.
ŻE CO??????????????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!Zakręciło mi się w głowie,a w uszach mi dzwoniło. Jeszcze raz i przysięgam,że tym razem naprawdę zwymiotuję!
-Dobrze się pani czuje?-spytał lekarz i wychylił się przez ramię wołając pielęgniarkę.-Proszę nie wstawać.
-Jest pan pewien?
-Absolutnie. Nie mam żadnych wątpliwości. Podwójne gratulacje.
Zakryłam twarz dłońmi. Jakim cudem po takim wstrząsie jeszcze jestem przytomna,nie mam pojęcia. Chyba ten szok tak na mnie podziałał.
Pielęgniarka pojawiła się migiem i nalała wody do plastikowego kubeczka i wyciągnęła dłoń. Powoli się podniosłam i drżącą ręka wzięłam kubek. Walcząc z nudnościami,upiłam łyk.
-Spokojnie,spokojnie-mamrotał lekarz.
W milczeniu wypiłam całą wodę i odetchnęłam głęboko.
-Już w porządku?
Skinęłam głową.
-Może pani wstać?
Podniosłam się na nogi,chociaż mogłoby ich nie być. Cała drżałam;zdawało mi się,że każda komórka mojego ciała żyje własnym życiem i odłącza się od reszty. Jakby ktoś porąbał mnie siekierą na kawałki.
-Mam do pani jeszcze kilka pytań-powiedział pomagając mi przejść z powrotem do gabinetu i sadowiąc się na swoim obrotowym krześle.-Hm,po pani reakcji widzę,że nie spodziewała się pani ciąży bliźniaczej?
-Zdecydowanie nie.-przytaknęłam. Ja chcę już stąd wyjść do cholery!
-Czy w pani...albo w rodzinie pani męża zdarzały się ciąże bliźniacze?
Rafael. Zacisnęłam usta.
-Z tego co wiem,w rodzinie mojego męża nie było takiego przypadku. Ale moi kuzyni są bliźniętami.
Pokiwał głową i wydął wargi.
-I wspomniała pani,że stosowała tabletki antykoncepcyjne?No więc pani przypadek wcale mnie nie zaskakuje.
Przechyliłam głowę,nie do końca nie rozumiejąc,więc dodał:
-Widzi pani,szanse na poczęcie bliźniąt są bardzo wysokie po zaprzestaniu stosowania antykoncepcji hormonalnej albo jeśli w rodzinie zdarzały się takie przypadki. Czasami też przez stres następuje rozregulowanie gospodarki hormonalnej,przez co uwolnione zostają dwie komórki jajowe. No i w konsekwencji zapłodnione są obie.
Ach,więc w moim przypadku poczęcie pojedynczego dziecka równałoby się z cudem.Przygryzłam wargę w zamyśleniu i skinęłam głową.
-Poza tym,ciąża jest młoda,wygląda to na siódmy tydzień. Czy poza brakiem miesiączki miała pani jakieś jeszcze objawy?
-Cóż,zdarzyło mi się wymiotować. Zasypiam też po południu,co mi się nie zdarza. No i częściej korzystam z toalety.
-Czyli wszystko w normie-skinął głową-Kobiety w siódmym tygodniu zazwyczaj odczuwając już typowe dolegliwości,ale zdarzają się wyjątki.
Wypisał mi zaświadczenie o ciąży,termin następnej wizyty i wręczył zdjęcia z USG.
-Ach,i proszę o siebie dbać-dodał gdy podniosłam się z krzesła-Przede wszystkim dużo odpoczywać i starać się unikać niepotrzebnego stresu. No i pamiętać o witaminach. Przy ciąży wysokiego ryzyka to bardzo ważne.
Opuściłam gabinet na trzęsących się nogach. Doznałam szoku. Wciąż nie mieściło mi się w głowie to,co usłyszałam. Bliźniaki!Spokojnie,spokojnie,wróć do domu,nie myśl o niczym,nie myśl o niczym...
Założyłam słuchawki na uszy i zatopiłam się w zbawiennym rytmie muzyki przez całą drogę powrotną,tramwajem i na piechotę. Kiedy dotarłam do domu,mamy nie było. Pewnie wyszła już do pracy,nie czekając na mnie. Spojrzałam na zegarek. Trochę mnie nie było.
Rzuciłam folder z nową dokumentacją na blat i nalałam sobie soku pomarańczowego. Wypiłam łapczywie całą szklankę i niemal natychmiast pobiegłam do łazienki. No tak. Pęcherz.
Przejrzałam zaświadczenie,datę następnej wizyty i zatrzymałam się na zdjęciach z USG. Właściwie nic jeszcze nie było na nich widać. To dopiero początek początku. Na dobrą sprawę,to nie jest...nie są jeszcze dzieci. Westchnęłam obrysowując palcem obydwa pęcherzyki i niespodziewanie wybuchnęłam płaczem. Co ze mną teraz będzie?!
Dlaczego świat musiał mi runąć na głowę tak nagle?Zaczęło się od jakiejś podrzędnej francuskiej dziwki,której dziwactwa zdawały się być moim największym problemem a teraz buch!-jej ciąża,moja ciąża(w dodatku bliźniacza) i niekwestionowana zdrada mojego męża.
Chlipnęłam kilka razy i pomyślałam o Rafaelu. Wydawał się taki troskliwy,taki kochany a jednocześnie potrafiący walczyć o swoje. Po prostu...idealny. A teraz?Będzie miał dzieci z dwoma kobietami!Tyle jeśli idzie o nieśmiałość i nieporadność. Daje sobie rękę uciąć,że nawet Verdasco nie może się pochwalić takim wynikiem.
A co,jeśli Emeline też spodziewa się bliźniąt?Gdyby wiedziała,zapewne dobiłaby mnie tym jeszcze bardziej,ale kto ją tam wie?Przebiegła suka.
Na myśl o Emeline i jej możliwej bliźniaczej ciąży zrobiło mi się słabo i poszłam do sypialni. Nakryłam się kocem i pociągnęłam nosem,starając się zapanować nad gruczołem łzowym.
A co z tenisem?Planowałam przerwę w karierze od pół roku,ale nie w wersji zostania samotną matką,w dodatku bliźniaków!Jak do cholery sobie poradzę?
Kołysałam się przez chwilę pozwalając,by łzy spłynęły mi po policzkach. Czy mogło być jeszcze bardziej beznadziejnie?
Zabrzęczała moja komórka. To mama chce wiedzieć,czy wszystko w porządku.
„Tak mamo. Do zobaczenia wieczorem”.
Wpatrywałam się w aparat jeszcze przez chwilę i przemknęło mi przez głowę,że nie mogę ukrywać swojego stanu przed mężem. Chcąc nie chcąc,muszę go powiadomić. Nawarzył piwa i nie pozwolę by zmusił mnie do wypicia go samej.
Ale czy to dobry moment?Mama kazała mi zastanowić się nad każdą decyzją,ale ile do cholery mam trwać w zawieszeniu?Nie będzie miał powodów by mi nie uwierzyć,miałam zaświadczenie i zdjęcia z USG. Bez problemu udowodnię to przy rozwodzie.
Przełknęłam ślinę. Czy naprawdę tego chcę?
Och,kocham go. To beznadziejne,ale naprawdę go kocham. No i spodziewam się jego dzieci.
Ona też-przemknęło mi przez głowę. Nie. Ona nie ma do niego żadnych praw. Jestem jego żoną. Ona jest nikim.
Nikim.Zdecydowałam się odczekać jeszcze kilka dni,zanim zadzwonię. Będę musiała dokładnie przemyśleć sobie przebieg tej rozmowy. I czy on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać?Nie ma mnie już tak długo. Pewnie uznał moją absencję za separacje. Może już złożył jakieś dokumenty rozwodowe?Wciągnęłam głośno powietrze i pokręciłam głową.
Drgnęłam,gdy usłyszałam dźwięk telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz i zmarszczyłam brwi. To był jakiś hiszpański numer,ale nie miałam go w pamięci telefonu.
-Halo?-odebrałam niepewnie.
-Hola,Kinga,tu Maribel.
Prawie się zachłysnęłam. Maribel!
-Hm,cześć.
-Dlaczego tak długo cię nie ma?Miałaś wyjechać na krótki urlop do Wrocławia a nie ma cię już miesiąc!
Była zdenerwowana i mówiła szybko. Chwilę mi to zajęło,nim zdążyłam zorientować się,o czym mówiła.
-Najwyraźniej tylko tobie zależy na moim powrocie.-stwierdziłam gorzko,lekko chrypiąc. Och,jak dawno nie rozmawiałam po hiszpańsku!
-Nie opowiadaj bzdur!-warknęła-Rafa czeka na ciebie i doprowadza wszystkich do szału. Tęsknimy za tobą!
Przycisnęłam telefon mocniej do ucha. Już raz to przerabiałam,kiedy wróciłam na jego mecz w US Open. Czy to możliwe,żeby tym razem było identycznie?
-Potrzebowałam czasu.-przełknęłam ślinę-Ta sytuacja,w której tkwimy jest skomplikowana.
-Ile jeszcze,Kinga?-jęknęła-Dlaczego nie zadzwoniłaś?Chociaż raz!
-Och,Maribel to takie trudne. Naprawdę nie jest mi łatwo.
-Mira,nie mam pojęcia o co do cholery wam poszło,ale wróć. Proszę. On...nie jest sobą.
-Porozmawiam z nim-obiecałam-Ale nie mogę obiecać,że wrócę. To się robi coraz trudniejsze i...Zadzwonię.
Chwila milczenia,a potem ciężkie westchnienie.
-Niech będzie. Dobrze wiedzieć,że wszystko u ciebie w porządku.
Tak. Jak najlepszym. Tyle,że nie na czasy,w których się znalazłam.


Dobra,przyznaję,przestaję się znęcać,ale POWOLI ;) Żebyście wiedzili ile mi zajęło ustalenie tych wszystkich ciążkowych szczegółów! Jakby ktoś tak popatrzył wtedy w moją historię to plotkom nie byłoby końca xD
Ech,co z tego,że długi weekend jak w przyszłym tygodniu 4 egzaminy :/ Dlatego dodaję szybciutko i mykam do książek :c
Buziaki!

piątek, 10 czerwca 2016

3.19 Proste równoległe

Przez następne kilka dni moje życie zmieniło kierunek. Odwiedziłam tatę i resztę rodziny,a z mamą spędzałam czas na zakupach albo na oglądaniu filmów w domu i jedzeniu rozmaitych przekąsek. W końcu urlop to urlop. Pasował mi ten sposób spędzania czasu,bo stęskniłam się za własną rodziną i za samym Wrocławiem. Była to przyjemna odmiana od tropikalnych niekiedy upałów na Majorce,chociaż nie do końca przełożyła się na moje zdrowie. Chyba zbytnio przyzwyczaiłam się do upałów i zmiana temperatury na kilka stopni powyżej zera,a w nocy niekiedy ujemna sprawiła,że położyła mnie grypa. Dostałam kataru,mam gorączkę,a kości bolą mnie jak nie wiem co. Od bardzo dawna nie chorowałam,więc chcąc nie chcąc,kiedyś zachorować musiałam. Zmiana klimatu tylko dolała oliwy do ognia. Jeśli mi się nie polepszy,będę musiała zrezygnować z udziału w turniejach w Azji,do których prawdę mówiąc nie jestem najlepiej przygotowana. Od przyjazdu w ogóle nie wzięłam rakiety do ręki. Wycofanie się wydaje się chyba najlepszym rozwiązaniem.
W przeciągu tygodnia ani razu też nie zadzwonił do mnie Rafael. Z jednej strony się cieszyłam,a z drugiej byłam tym przygnębiona. Czy to znaczy,że już o mnie zapomniał?
Nie,do cholery,nie będę znowu płakać!Nawet,jeśli jestem przed okresem i moje hormony tylko czekają na jakiekolwiek zawahanie z mojej strony. Już dość. Minął tydzień od tamtej rozmowy,a ja nie miałam ochoty do niej wracać. Na razie...
– Kinga,wychodzę do sklepu! – krzyknęła mama z przedpokoju – Potrzebujesz czegoś?
– Skończyły mi się krople do nosa! – odkrzyknęłam słabym głosem.
– Okej. Za chwilę wracam.
Z jękiem wygramoliłam się spod kołdry i podreptałam do kuchni zrobić sobie jeszcze jedną herbatę. Od dawna nie czułam się tak fatalnie,fizycznie i psychicznie też. Marzyłam tylko o tym,żeby siąść z powrotem przed telewizor i oglądać powtórki seriali albo zakopać się po uszy za kocem i czytać książkę. Nie zdążyłam jednak upić pierwszego łyka herbaty,gdy zadzwoniła moja komórka. Serce mi zamarło. Rafael?
– Halo? – wychrypiałam do aparatu.
– Jezu,Kinga brzmisz fatalnie – Usłyszałam po drugiej stronie głos Agi.
– Dzięki. – mruknęłam – Dopadła mnie chyba jakaś grypa.
– Niedobrze. Jedziesz do Azji?
– Nie. Czuję się coraz gorzej,a to już za tydzień. Nic się nie stanie,jeśli sobie odpuszczę. Dzwonisz,żeby zapytać czy masz jakieś szanse?
– Oczywiście,że nie – odparła szybko – Dawno się nie słyszałyśmy. Ale skoro tak,to dobrze wiedzieć,że mam.
– Jasne. Co u ciebie?
– Po staremu. Jutro wylatuję do Tokio. Średnio mam ochotę lecieć,prawdę mówiąc.
– Dlatego ja się cieszę,że zostaję w domu.
Pogadałyśmy chwilę o wszystkim i niczym. Nie powiedziałam jej o tymczasowej separacji z moim mężem. Uwielbiałam plotkować,ale nie było mi na rękę rozsiewanie plotek na swój własny temat. Jeszcze Karolinka się dowie. Chociaż jej mina na wieść o niespodziance jaka kryje się za moim odejściem byłaby bezcenna.
Dwa dni później obudziłam się rano z nieco lepszym samopoczuciem. Katar zelżał,a bóle przedmiesiączkowe przestały mi dokuczać. Ucieszyłam się,gdy zobaczyłam swój dawny pokój,bo poczułam się jakbym znów była małą dziewczynką. A przynajmniej nastolatka,która idzie do szkoły,a po powrocie zasuwa na kort by trenować tenis,podczas gdy jej rówieśniczki wałęsają się po mieście. Było ciężko pogodzić ze sobą te dwa aspekty,ale jakoś przez to przeszłam. Mam na głowie poważniejsze problemy.
Wstałam i przeciągnęłam się,po czym udałam się po cichu do łazienki,gdyż w domu panowała cisza oznaczająca,że mama jeszcze spała.
To zapewne zabrzmi żałośnie,ale wciąż nie doszłam do siebie po tej zdradzie. Nieraz budziłam się rano i zanim odzyskałam świadomość,miałam nadzieję,że coś mi się przyśniło.
Niestety rzeczywistość była brutalna.
Sięgnęłam po szczoteczkę do zębów i nałożyłam na nią trochę pasty. Zaczęłam energicznie szczotkować zęby.
Byłam ciekawa,jak Emeline zareagowała na mój wyjazd. Zapewne tryumfowała jednocześnie udając słaniającą się na nogach niewiastę,którą przerastają ciążowe dolegliwości. A Rafael pewnie troszczy się o nią aż za bardzo.
Przerwałam szczotkowanie zębów,bo nagle mnie zemdliło. Szybko rzuciłam szczoteczkę do umywalki i zwymiotowałam do sedesu. Odetchnęłam kilka razy i,kiedy miałam się podnosić,zwymiotowałam po raz kolejny. Fuj. Niekiedy mnie mdliło od smaku pasty,ale nie powinnam zdaje się myśleć o Emeline,bo jak widać wywołało to reakcję łańcuchową.
Powlokłam się z powrotem do sypialni i przyłożyłam głowę do poduszki.
*

– Widzę,że po chorobie nie ma już śladu – zauważyła mama,kiedy sznurowałam moje krótkie czarne botki.
– Zdecydowanie-przytaknęłam wciągając płaszcz. Był siódmy października,zaczynało robić się mroźno,ale słońce świeciło tak zachęcająco,że nie mogłam nie przejść się po Wrocławiu. A przy okazji,może odwiedzę Natalię i pójdziemy razem na zakupy? A nie. Ona gra w jakimś challengerze w tym tygodniu. No to przynajmniej spacer.
Zaczynałam powoli wracać do życia. Coraz częściej się śmiałam i nie myślałam o tym,co wydarzyło się miesiąc temu na Majorce. Rafael nie skontaktował się ze mną ani razu,więc uznałam,że to oficjalny koniec. Muszę pójść do jakiegoś prawnika i przesłać mu dokumenty rozwodowe. No i odzyskać resztę moich rzeczy Ale na razie nie zamierzam się tym zadręczać,skoro i tak był na turniejach w Azji. Oglądałam kilka jego meczów,ale z czysto zawodowej ciekawości. Przez tę chorobę stęskniłam się za tenisem i łapałam się każdej okazji by zaczerpnąć chociaż łyk z tenisowej atmosfery,którą tak uwielbiałam.
– Mogłabyś przy okazji kupić kilka rzeczy? – spytała mama wychylając się z kuchni.
– Jasne. Powiedz tylko co.
– Wodę mineralną,cytryny,cukier i...
– Poczekaj – przerwałam jej i wpadłam do łazienki jak po ogień,po czym zwróciłam zawartość żołądka. Znowu. Poza tym jednym razem,gdy zwymiotowałam podczas mycia zębów,mdłości towarzyszyły mi od trzech dni,mniej więcej od kiedy mam okres. A przynajmniej miałam,bo dziś rano moje ciało zachowywało się jak gdyby nigdy nic.
– Kinga,dobrze się czujesz? – spytała z troską mama zaglądając do łazienki.
Zamrugałam oczami i otarłam twarz ręcznikiem odrywając się od myśli.
– Tak,ale chyba wciąż jestem osłabiona – uśmiechnęłam się i minęłam ją w drzwiach rzucając coś na pożegnanie.
Wyszłam z domu szybkim krokiem,kierując się w stronę miasta,nie parku. Chyba ze spaceru nici. W głowie tliła mi się jedna myśl,a serce przyspieszało z każdym krokiem. Weszłam do pierwszej lepszej apteki i kupiłam co chciałam. Z bijącym sercem udałam się po resztę zakupów i wróciłam do domu.
Uśmiechnęłam się do mamy,która zmarszczyła brwi widząc,jak szybko wróciłam.
– Jest zimniej niż myślałam – odparłam wzruszając ramionami i położyłam przed nią zakupy.
Zanim zdążyła zareagować,zatrzasnęłam za sobą drzwi od łazienki.
Oparłam ręce o umywalkę i spojrzałam w lustro odliczając w myślach powoli do dziesięciu. Wzięłam głęboki oddech i wyciągnęłam test ciążowy z pudełka. Ręce mi drżały,ale nie chciałam się dłużej torturować.
Kiedy czekałam na wynik,wyliczałam w myślach wszystkie objawy. Od trzech dni wymiotowałam,ponadto coraz częściej latałam do łazienki i odechciewało mi się wszystkiego. A to krwawienie,które uznałam za okres zdarza się na początku ciąży. Zbyt długo starałam się o dziecko by przeoczyć tak oczywiste symptomy,a jednak dopóki nie zorientowałam się,że coś jest nie tak z moim okresem,zwalałam wszystko na stres. A może jednak nie do końca? Ludzie różnie przecież reagują na silne napięcie emocjonalne,a ja stonowaną osobą nie jestem. Pewnie znowu panikuję bez potrzeby.
I gdy tylko wzięłam do ręki test,natychmiast zapomniałam o swoich irracjonalnych wymysłach.







Powoli.
Oddychaj.
No już,wdech i wydech...
Z trudem łapałam powietrze i utrzymywałam się na drżących nogach. Same się pode mną ugięły i usiadłam na toalecie. Moje oczy zasnuły się mgłą,ale wyraźnie widziałam dwie pionowe kreski widniejące na czymś,co przypominało termometr. Wpatrywałam się w nie z niedowierzaniem i w końcu zaśmiałam się krótko. No nie. Chyba muszę się wybrać do okulisty,bo mam jakieś zwidy. Tak. Na pewno mi się przywidziało.
Te myśli były jednak niemym krzykiem o pomoc. Gdyby to była zupełnie inna sytuacja,gdybym nie czuła się tak cholernie źle w ostatnich dniach,wtedy mogłabym planować wizytę u okulisty. A tak,owszem,też muszę iść do lekarza,tyle że ginekologa.
– Nie,nie,nie,nie,nie-szeptałam siedząc ze spuszczoną głową. Do oczu napłynęły mi łzy.
Dlaczego?Dlaczego właśnie teraz?Nie mogłam w to uwierzyć.
Jestem w ciąży.
Po tylu cholernych próbach,po tylu miesiącach walki i stresu nie miałam chociaż jednego pieprzonego spóźnionego okresu. A teraz,kiedy mój mąż będzie miał dziecko z inną a ja myślę o rozwodzie-tak-teraz akurat musiało się udać!
Podniosłam głowę i cisnęłam test do umywalki. Opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam na siebie w lustrze. Przekrwione oczy,zmierzwione włosy,blada twarz. I w dodatku w ciąży porzucona przez męża. Stereotypowy obraz nędzy i rozpaczy.
– Ej,co się dzieje? – Mama wtargnęła do łazienki aż podskoczyłam – Znowu wymiotowałaś?
Z ironicznym uśmiechem wręczyłam matce test. Spojrzała na niego i otworzyła usta. Moje wargi drżały i wybuchnęłam histerycznym płaczem.
– Chodź – zagarnęła mnie ręką do salonu. Usiadłam na obitej materiałem sofie i ukryłam twarz w dłoniach rycząc coraz głośniej. Kompletnie straciłam panowanie nad sobą.
– Cii – szepnęła obejmując mnie ramieniem. Milczała przez chwilę tuląc mnie do piersi,pozwalając mi szlochać.
– Dziecko,spójrz na mnie – powiedziała stanowczo unosząc mój podbródek. Pociągnęłam nosem,który był przeładowany do granic wytrzymałości i miałam wrażenie,że za chwilę się uduszę.
– Podaj mi chusteczkę-wychrypiałam.
Wydmuchałam głośno nos raz i drugi,po czym wzięłam następną i otarłam kąciki oczu. Jeszcze głęboki oddech i wróci mi świadomość.
Okej. Już.
– Już ci przeszło? –skinęłam głową -Dobrze. Posłuchaj mnie uważnie. Test mógł się pomylić. Wcale nie jest powiedziane,że jesteś w ciąży.
-Mamo-jęknęłam-Zbyt fatalnie się ostatnio czułam,żeby w niego nie wierzyć.
-Daj mi skończyć-przerwała mi prostując dłoń-Faktycznie nie wyglądałaś ostatnio najlepiej,ale to naprawdę nic jeszcze nie znaczy. Test ciążowy robi się rano,a jest już południe. Musisz go powtórzyć jutro. Jeśli chcesz pójdę i sama kupię ci kolejny.
Wciągnęłam głośno powietrze i odchyliłam głowę do tyłu.
-I tak muszę pójść do lekarza.-stwierdziłam-Czy jest pozytywny czy negatywny. Dla świętego spokoju.
-Rozumiem cię-przytaknęła mama głaskając moje ramię.-Ale dobrze by było,gdybyś zrobiła test dwa razy.
-Dobrze-westchnęłam-Zrobię. A co potem?
-Umówię cię z moim ginekologiem i...
-Nie pytam,gdzie potem pójdę. Pytam:co ze mną będzie?
-Kinga,uspokój się-westchnęła wstając-Najpierw się upewnij. Musisz się dobrze zastanowić nad całą tą sytuacją. Cokolwiek postanowisz,będzie to poważna decyzja.
-Mamo,ja nie potrzebuję dodatkowego zapewnienia-powiedziałam cicho podciągając kolana pod brodę.-Ja...ja czuję się inaczej. Od chwili przyjazdu coś się we mnie zmieniło,ale nie byłam pewna,co takiego. Teraz już wiem.
-Wierzę ci-skinęła głową.-Ale może lepiej odpocznij trochę,co?Zrelaksuj się jakoś.
Jak do cholery mogę się zrelaksować,podczas gdy w środku cała się trzęsę?Czuję się,jakbym siedziała na bombie zegarowej. Mimo to,położyłam się w swojej sypialni i zamknęłam oczy.


No dobra,zlitowałam się,ten rozdział miał się zakończyć przed tą długą pauzą,ale stwierdziłam,że jest stanowczo zbyt krótki i wzięłam połowę z następnego :)
Zaskoczone? :D Mam nadzieję,chociaż ostrzegałam,że nieźle się będę znęcać w tej części. Tak,wiem,jestem sadystką, Na drugim blogu też się ostatnio bawię xD Psychika mi chyba siada,no ale sesja i tak dalej,zrozumcie xD
No to do następnego!
xoxo

piątek, 3 czerwca 2016

Feliz cumpleaños!

No tak,nie myślcie sobie,że zapomniałam :)
Dziś jest ten wyjątkowy,ze względu na tematykę opowiadania dzień,kiedy główny bohater kończy 30 lat (Mamuniu,kiedy to zleciało :O Zaczęłam oglądać tenis jak miał 25!). Co roku obchodzi go na Roland Garros,jest tort od organizatorów i tak dalej,lecz nie w tym,co czyni te urodziny słodko-gorzkimi. Dlatego tym bardziej chciałabym życzyć Rafie:


  • Wygrania Rolanda Garrosa ponownie w przyszłym roku (i oczywiście nie tylko)

  • (Chociaż!) Udziału w Igrzyskach,ale miło by było ponownie zobaczyć ten obrazek i przeżyć te emocje:



  • Wygrania jeszcze kiedyś Australian Open,bo przy odbieraniu tego trofeum jeszcze nie miałam przyjemności go ujrzeć a wcześniej kibicować w finale:



  • Oczywiście wygrania jeszcze jakiegokolwiek Szlema. No i turnieju mistrzów bo tylko tego mu właściwie brakuje :(
  • Więcej takich sesji :D :


  • Więcej zdjęć z naszą Isią ;) :




  • Doczekania się wreszcie takiego maleństwa: (No naprawdę wstyd,koledzy z czołówki już dawno się postarali :P)


  • I oczywiście szczęścia z rodziną,bo jak wiemy to dla niego najważniejsze

Podsumowując: Wszystkiego najlepszego Rafa! Żebyś wreszcie wyzdrowiał i pograł jeszcze kilka lat. Dla mnie zawsze będziesz najlepszy <3




Buziaki!



3.18 Na powierzchni

Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez nieosłonięte okna. Musiał być już późny poranek,bo słońce na Majorce zawsze wstaje w okolicach dziewiątej. Ostrożnie podniosłam się i zauważyłam,że jestem w sypialni sama. Spałam w ubraniu na nakryciu,a za osłonę służył jedynie koc. Nie pamiętam skąd się wziął. Mrugnęłam kilka razy i przypomniało mi się za to,co wydarzyło się wczoraj. Opadłam z powrotem na poduszki chcąc powrócić do błogiej i bezproblemowej krainy snu. Zamiast tego skuliłam się i po prostu przymknęłam powieki. Wciąż nie wierzyłam w to,co się działo,a przede wszystkim w to,że mój mąż mnie zdradził i nawet nie próbował się z tego tłumaczyć. Zbierało mi się na mdłości ilekroć sobie o tym przypominałam. I jeszcze ten szyderczy wyraz twarzy Emeline sugerujący,że wygrała. Bo wygrała na pewno. Od początku zależało jej na tym,żeby zająć moje miejsce. Teraz widzę to wyraźnie.
Wstałam i ruszyłam do garderoby w poszukiwaniu walizki. W tym momencie uświadomiłam sobie,że nie mogę tu dłużej zostać. To zwyczajnie nie wchodzi w grę. Nie po wczorajszej rozmowie. Dowiedziałam się z niej więcej niż zamierzałam o moim mężu. Najwyższa pora zmierzyć się z rzeczywistością.
Ładowałam rzeczy do walizek praktycznie na ślepo,bez ładu i składu. Zwracałam jednak uwagę na ich funkcjonalność we wrześniowym klimacie Wrocławia. Klęczałam pośród sterty ubrań przebierając je,gdy do pokoju wszedł Rafael z tacą.
–Co ty wyprawiasz? -spytał z niedowierzaniem odstawiając z głośnym brzdękiem tacę na etażerkę. Był na niej sok pomarańczowy i chrupkie tosty z marmoladą. Mój żołądek zaburczał na ten widok,ale uciszyłam go zdecydowanie.
-Wyjeżdżam-odparłam spokojnie składając sweterek i układając go na stercie pozostałych w walizce.-Nie dałeś mi wyboru. Ta wyspa jest za mała dla nas dwóch.
-Kinga!-jęknął opadając na kolana obok mnie.-Co ty znowu wygadujesz?
-Miałeś wybór. Pozbyć się jej,albo zostać przy mnie. Zdecydowałeś sam.
-Nie zaczynaj znowu!-warknął szarpiąc mnie gwałtownie za rękę zmuszając bym spojrzała w jego błyszczące,pełne smutku i złości oczy.-Wydaje mi się,że tym razem grubo przesadzasz.
-Ja przesadzam?-wybałuszyłam oczy uwalniając rękę z jego uścisku-A tobie wydaje się,że postąpiłeś w porządku?
-Zrobiłem co musiałem-powiedział stanowczo-A ty zbytnio dramatyzujesz. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie,żebyśmy żyli jak do tej pory. Ona nie będzie wchodziła nam w drogę.
Nagle poczułam się zwyczajnie przygnębiona.
-Omamiła cię do reszty-stwierdziłam sięgając po parę adidasów.-Przecież to niemożliwe,czy ty tego nie rozumiesz?
-Rozumiem,że możesz być wściekła,że to ona jest w ciąży,a nie ty. Ale powinnaś się z tym pogodzić i żyć normalnie. Nic nie stoi na przeszkodzie,żebyście żyły obok siebie.
-Ale masz tupet!-fuknęłam ciskając w niego jakąś bluzką-Po tych wszystkich wspólnie spędzonych chwilach,po tych wszystkich problemach zdrowotnych,po wspólnych sukcesach,ty masz czelność stawać przeciwko mnie?!
Spuścił głowę i odetchnął głęboko opierając ręce na kolanach.
-Świetnie. A myślałam,że jednak przez jakiś czas mnie kochałeś-odparłam czując pieczenie pod powiekami.
-Kocham cię do cholery!-wrzasnął łapiąc mnie za ręce. Tym razem jego oczy kipiały wściekłością. Nie znałam go dotąd od tej strony.-Kochałem cię od naszego pierwszego spotkania,pamiętasz?Myślisz,że pierwszej lepszej lasce zaoferowałbym wakacje u siebie?W swoim domu?
-Nie-odparłam szczerze.
-Właśnie-skinął głową-Więc nie myśl,że nie będę o ciebie walczył. Nigdzie się stąd nie ruszysz.
Pocałował mnie mocno i gwałtownie,aż zachwiałam się na kolanach. Był ostry,niemal brutalnie natarczywy i chciałam go odepchnąć,ale-dobry Boże-te cudowne słodkie usta...
Sznurki kierujące marionetkami samokontroli pękły.
Szybko przesuwał usta po mojej twarzy,szyi aż zszedł do dekoltu. Złapałam go za szyję,a on wsunął ręce pod moje pośladki i podniósł mnie do góry. Całował mnie z coraz większą pasją i nie zauważyłam,kiedy położył mnie na łóżku. Moje ręce szybko odnalazły guziki jego koszuli i prawie je wyrywając uwolniłam go od zbędnego balastu. Odwdzięczył się tym samym zsuwając ze mnie bluzkę i przesuwając język na piersi. Jęknęłam przeciągle,kiedy szarpnął zapięcie od stanika i rzucił go na bok. Wygięłam się w łuk i przycisnęłam jego głowę do siebie. Zaczynało robić mi się gorąco,więc odepchnęłam go i zsunęłam spódniczkę,a po chwili poczułam jak we mnie wchodzi i prawie eksplodowałam.
Poruszał się szybko i gwałtownie;jego tempo było takie,jak podczas tego niespodziewanego pocałunku na podłodze. Nie chciałam,żeby mnie całował,ale nie chciałam też,żeby przestawał.
Westchnęłam głośno i przez chwilę mnie zamroczyło. Nie pamiętałam nawet,dlaczego jeszcze pół godziny temu wrzeszczałam na niego i chciałam wyjechać. Ważne było to,że czułam nad sobą jego ciężar i było mi gorąco z nadmiaru przyjemności.
Nie mogłam się uwolnić.
Rafael opadł na poduszki obok mnie i dyszał przez chwilę. Ja również oddychałam głęboko,ale jednocześnie wciąż pozostałam w szoku. Nie wiem,jak mogłam mu pozwolić by tak mnie zniewolił i było mi wstyd,że straciłam kontrolę nad sobą ulegając zwykłemu zwierzęcemu pożądaniu. Skrzywiłam się więc i szybko wstałam zbierając ubranie.
-Zostań-powiedział cicho Rafael podnosząc się.
Pokręciłam głową i odwróciłam się tyłem wciągając majtki i spódniczkę.
-Proszę.
Spojrzałam na niego z żalem. Leżał na łóżku nagi i skruszony. Chyba myślał,że ten seks posłuży wyładowaniu emocji i wszystko będzie jak dawniej. No cóż,ogromnie się pomylił.
-Nie mogę-odparłam sztywno-Muszę dokończyć pakowanie.
-Ciągle chcesz wyjechać?-zdziwił się.-Po...tym?
-Przecież to nic nie znaczyło-odparłam gorzko i wciągnęłam bluzkę przez głowę-Daliśmy się ponieść emocjom i tyle.
-A ty nie dajesz się ponieść emocjom,skoro od razu chcesz mnie zostawić?
Zatrzymałam się w pół kroku do garderoby. Przełknęłam ślinę i odwróciłam się.
-Być może. I dlatego muszę wyjechać. Potrzebuję czasu.
-Kiedy wrócisz?
-Nie wiem-przygryzłam wargę.-Muszę uporządkować pewne sprawy.
Mogę wcale nie wrócić.Westchnął i położył się płasko na plecach.
-Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz.
-Tak-odparłam automatycznie i zamknęłam za sobą drzwi garderoby.
*

Wylądowałam we Wrocławiu już następnego dnia. Wprawdzie obawiałam się,że podjęłam decyzję o wyprowadzce zbyt szybko i impulsywnie,ale udało mi się dostać bilety na samolot w ostatniej chwili.
Nie pożegnałam się z Rafaelem. Na lotnisko zawiózł mnie Toni,bo byłam pewna,że tylko on nie będzie robił z tego tytułu problemów,a nasze relacje były na tyle dobre,że mogłam sobie na to pozwolić. Ale nawet on był zaskoczony obrotem sprawy.
-Kiedy zamierzasz wrócić?-spytał kiedy zamierzałam udać się przez bramki bezpieczeństwa.
-Może wcale-odparłam szczerze. Otworzył usta zaskoczony.-Nie jestem pewna jak sobie z tym poradzę. Czas leczy rany,ale...nie wydaje mi się,że nie umiałabym żyć ze świadomością,że mój mąż ma dziecko z inną.
Skinął głową i wydął wargi.
-A co z naszą współpracą?Wciąż jestem twoim trenerem.
-Nie zapomniałam o tym. Jeśli zdecyduję się odejść,znajdę kogoś innego. Nie zapomnę o tym,czego mnie nauczyłeś. Dziękuję...
-Mam nadzieję,że nie powiedziałaś jeszcze ostatniego słowa. Porozmawiam z Rafaelem.
-Nie trzeba.-zaprotestowałam zdecydowanie-Wiem wszystko co trzeba.
-Ale ja nie wiem-warknął-I tak z nim porozmawiam.
-Jak chcesz-wzruszyłam ramionami poprawiając torby.-To...do widzenia.
-Do zobaczenia-poprawił mimowolnie-I powodzenia.
Uścisnął mi lekko dłoń i odwróciłam się udając do sali odlotów.
Po wylądowaniu we Wrocławiu uśmiechnęłam się mimowolnie i zacisnęłam mocniej poły płaszcza wychodząc na zewnątrz. Jak na wrzesień przystało,było chłodno,tym bardziej,że nie było jeszcze południa. Zadygotałam z zimna i złapałam taksówkę.
Kiedy pojawiłam się przed blokiem,w którym mieszkała moja mama,ogarnął mnie niepokój. Pewnie będzie dramatyzować,jak zwykle,ale kto wie?Odetchnęłam głęboko i zadzwoniłam do drzwi wejściowych,bo klatka akurat była otwarta.
Otworzyła mi szeroko otwierając oczy. Uśmiechnęłam się lekko,nie wiedząc czego się spodziewać.
-Cześć mamo-powiedziałam po prostu.
-Jeju,Kinga co ty tu robisz?-spytała podwyższając głos i skinęła ręką,żebym weszła, po czym uściskała mnie mocno.-Przypomniałaś sobie,że masz matkę?
-Oj mamo-westchnęłam zdejmując płaszcz-Mam teraz przerwę między turniejami,więc postanowiłam ją wykorzystać.
-Zrobię ci herbaty. Na dworze jest strasznie zimno.
-Oj tak-potarłam ręce i usadowiłam się na stoliku barowym,którego nie pamiętałam z poprzedniej wizyty.-Bardzo.
-Dla ciebie z pewnością-skwitowała z uśmiechem i nalała wodę do czajnika.
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Wyglądało po staremu,jedynie na stole stał mały wazon z kwiatami,a na parapetach poustawiane były małe świeczki. No i te stołki.
Mogłabym stąd nigdy nie wyjeżdżać i nie być teraz w takiej sytuacji.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi,że przyjeżdżasz?
-Chciałam ci zrobić niespodziankę.-wzruszyłam ramionami.
-Nigdy tego nie robisz-zauważyła-Jaką chcesz herbatę?
-Z miodem i cytryną proszę.
Zdjęła czajnik z podstawki i zalała wrzątkiem herbatę do dwóch parujących kubków. Moja mama pijała herbatę minimum trzy razy dziennie,zwłaszcza po przebudzeniu. To był jej rytuał.
-Rafael nie chciał z tobą przyjechać?
Przygryzłam wargę. A chciałam odwlec ten temat jeszcze na kilka chwil!
-On...wolałam przylecieć sama.
Mama odwróciła się do mnie i zmarszczyła brwi.
-Coś się stało. Widzę to po tobie.
Westchnęłam i opowiedziałam jej zatem całą historię,wiedząc,że i tak już nic nie zyskam czekaniem. Ocierałam łzy,a ona próbowała mnie pocieszyć.
-Nie płacz kochanie. Nie warto.-mówiła głaskając mnie po ręce.
Jakbym nie przygotowała się na tego typu gadki!
-Ja po prostu nie mogę zrozumieć jak on mógł...cały czas mówił,że mnie kocha...nawet...nawet jak się pakowałam-łkałam pociągając co jakiś czas nosem.
-Już dobrze.
Byłam zaskoczona reakcją mojej matki. Spodziewałam się,że będzie panikować,albo złorzeczyć mojemu mężowi. Ona tymczasem pocieszała mnie i to najwyraźniej szczerze. Bardzo dojrzała przez ten rok.
-Nic nie jest dobrze mamo-jęknęłam ocierając oczy chusteczką higieniczną.-Nie mam pojęcia co dalej.
-Przede wszystkim musisz odpocząć. Możesz zostać u mnie jak długo zechcesz. Na razie po prostu o tym nie myśl,dobrze?
-Postaram się-pociągnęłam nosem.-Ale wiesz,co boli najbardziej?To,że on nawet nie próbował się tłumaczyć. Gdyby padał na kolana i błagał o wybaczenie...może nawet by mnie tu nie było. No ale skoro tak...
Wydmuchałam nos po raz ostatni i cisnęłam zużytą chusteczkę na blat. Zdążyłam wypić już całą herbatę i zrobiło mi się przyjemnie ciepło,pierwszy raz od chwili przyjazdu.
-Proszę cię tylko o jedno:Nie podejmuj decyzji na gorąco. Jakakolwiek by nie była.-powiedziała poważnie marszcząc brwi.
Skinęłam głową.
-Na razie muszę sobie to wszystko uporządkować.
-Może pójdziesz trochę odpocząć?A potem pójdziemy na miasto coś zjeść?Co powiesz na chińszczyznę?
-Wspaniale!-uśmiechnęłam się szeroko i zaciągnęłam walizki do swojego dawnego pokoju. Kiedy tylko tam weszłam,łzy znów napłynęły mi do oczu. Popatrzyłam na swoje łóżko z białą ramą,bladoróżowe ściany i wielką szafę. Wreszcie czułam się jak po wynurzeniu się spod wody,kiedy zaczyna brakować tlenu,a woda wlewa się do płuc.
Znów byłam w domu.


Co to takie krótkie te rozdziały wychodzą? :( Nawet nie jestem tego świadoma,no ale trudno,jakiś podział musi być :)