Następnego
dnia rano postanowiłam wybrać się na trening. Sama. Chciałam
odpocząć po męczącym turnieju w Nowym Jorku,ale wczorajszej nocy
ciężko mi było zasnąć. Przytuliłam się do pleców Rafaela,a on
mimo,że odwzajemnił dotyk,pozostawał nieco sztywny. Zdziwiłam
się,bo nigdy tego nie robił,a po tym jak obojętny był po powrocie
łatwo było wywnioskować,że coś się stało. Nie mogłam jednak
zapytać go o to wprost. Nie mam pojęcia o co chodzi,ale jeśli nie
chce mi nic powiedzieć,znaczy że to poważna sprawa.
Trening wydawał mi się zatem najlepszą alternatywą by oderwać się na chwilę od takich ponurych myśli. Po prostu wzięłam torbę z rakietami,kilka piłek i butelkę wody i na piechotę udałam się do klubu,chociaż to kawałek. Rafa co prawda zdziwił się moim zamiarem,ale nie protestował. Może on też potrzebuje czasu,by przemyśleć tę tajemniczą sprawę?
W klubie Manacor zazwyczaj nie było tłoczno;zwłaszcza o dziewiątej rano. Zaledwie jeden z kortów był zajęty,więc udałam się na jeden z mieszczących się po lewej stronie od wejścia,aby słońce nie świeciło mi w oczy. Wyjęłam rakietę z pokrowca i piłeczkę z puszki po czym ustawiłam się naprzeciw ścianki i zaczęłam powoli odbijać przyjmując odpowiednie pozycje do forhendu i beckhendu. Moje ruchy w miarę wzrostu koncentracji robiły się coraz bardziej zautomatyzowane,mimo że robiło się coraz goręcej i pot ciekł mi ciurkiem po czole. Upiłam więc kilka łyków wody i napojów energetyzujących i zabrałam się za serwis,póki słońce nie świeciło bezpośrednio w oczy.
I znowu;piłka o ziemię raz i drugi,chwilę na rakiecie,potem ręka w górę i plask!Struny z cichym brzdękiem uderzają o piłkę posyłając ją na drugi koniec kortu(albo i nie,jeśli na przykład skrócę zamach czy też wyrzut). Na każdy punkt składa się wiele małych czynników,nad którymi trzeba zapanować,jeśli chce się odnieść sukces.
Około godziny dwunastej miałam serdecznie dość upału. Zebrałam rzeczy i udałam się na małą przekąskę do restauracji należącej do budynku klubu tenisowego. W środku było więcej ludzi niż na kortach-niektórzy pewnie zjawili się przede mną a jeszcze inni zaczynali trening od małej przekąski czy czegoś chłodnego do picia.
Pracujący za barem Pedro,facet około pięćdziesiątki,uśmiechnął się gdy tylko mnie zobaczył.
-Cześć Kinga!Dzisiaj sama?-zdziwił się podchodząc do mojego stolika.
-Tak.-skinęłam głową-Czasem sama muszę być dla siebie szefem.
Zaśmiał się krótko i wytarł dłonie o fartuch.
-Co dla ciebie?
-Poproszę kanapkę z kalmarami i szklankę soku pomarańczowego-odparłam z uśmiechem.
-Masz szczęście-pokręcił jakby z niedowierzaniem głową-Dopiero co przywieźli pomarańcze z Soller. Będzie świeżo wyciskany.
-Super!Dzięki.
Skoro udało mi się natrafić na świeżo wyciskany sok pomarańczowy z najlepszego sadu na wyspie,to może ten dzień nie będzie gorszy niż poprzedni?
W oczekiwaniu na zamówienie wyjęłam z torby swój rozkład turniejów,który zawsze na treningu mam przy sobie(w zasadzie nie wiem dlaczego,chyba po prostu lubię mieć w tenisie jakiś konkretny cel)i zerknęłam na niego. Po Wielkim Szlemie zawsze jest minimum tydzień wolnego od podróży,więc jest to czas na powrót na właściwe tory. Aktualnie mam przerwę aż do dwudziestego trzeciego września,do turnieju w Tokio a potem w Pekinie. Powinnam chyba wpaść z wizytą do rodziców w międzyczasie i...
Wzdrygnęłam się pochylając się nad kartką,gdy niespodziewanie zadzwonił mi telefon.
-Tak?-odebrałam niepewnie nie zerkając uprzednio na wyświetlacz.
-To przecież ja-burknęła na dzień dobry Gisela najwyraźniej nieco oburzona moim niepewnym głosem.
-Och,hej!-poruszyłam się na krześle starając się by mój głos zabrzmiał bardziej entuzjastycznie.-Dobrze cię słyszeć.
-I wzajemnie. Jak tam po US Open?
Mimowolnie przewróciłam oczami.
-Dobrze. A co u was?
-Hm,między innymi po to dzwonię. Może wpadlibyście do nas na tydzień?My byliśmy u was,więc czas na rewanż,prawda?
-Świetnie!-pisnęłam i skinęłam ręką na zdziwionego Pedro,który właśnie przyniósł moje zamówienie.-Myślę,że Rafa się ucieszy. Tęsknię za tobą,wiesz?
-Ja za tobą też-westchnęła-Musimy pogadać. Koniecznie.
-Koniecznie.-przytaknęłam.
-Daj mi znać co do terminów.-powiedziała po chwili namysłu-Muszę kończyć,bo...po prostu muszę,na razie!
Usłyszałam tylko jej pisk i cichy głos Pico. Uśmiechnęłam się sama do siebie na wyobrażenie sobie tej sytuacji. Najwyraźniej nie było powodów do zmartwień.
Skończyłam lunch i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Byłam mniej więcej w połowie,gdy znów zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłam brwi,bo nie był to numer zapisany w mojej książce telefonicznej.
-Halo?
-Witaj.
-Czego chcesz?-zmrużyłam oczy i przyspieszyłam kroku na dźwięk znajomego głosu,który irytował mnie przez ostatnie pół roku.
-Spokojnie. Chcę porozmawiać.
-Nie mamy o czym. Daliśmy ci dość czasu. Wynoś się stąd jak najszybciej!
Nie chciałam dłużej bawić się w gierki. Zbyt dużo miałam do stracenia,a jeszcze więcej zmieniła Ona.
-Tak wiem-odparła zniecierpliwiona-Ale między innymi o tym muszę z tobą porozmawiać. Proszę.
Przystanęłam na chwilę w wąskiej alejce i przygryzłam wargę. A jeśli to jakiś kolejny podstęp?Z drugiej strony brzmiała jakby naprawdę jej zależało na rozmowie ze mną. Do cholery,w co ona gra?
-Niech będzie-zgodziłam się z wahaniem.-Kiedy i gdzie?
-Może być dzisiaj po południu?
Miejmy to z głowy jak najszybciej.
-Zgoda. Na mieście czy u...Any Marii?
Za nic nie chciały mi przejść przez gardło słowa „w twoim mieszkaniu”.
-Lepiej załatwmy to w jakimś ustronnym miejscu. Przyjedź do mnie.
-W porządku. Ale lepiej,żebyś miała dobry powód,bo obiecuję,że w innym wypadku nie zagrzejesz tu dłużej miejsca.
-O to się nie martw-odparła wesoło.-Do zobaczenia.
-Jasne.
-Kinga?
-Co?
-Bez świadków.
Nie czekając na odpowiedź rozłączyła się. Dobra,zaczynałam się poważnie niepokoić.
Z westchnieniem ruszyłam w drogę powrotną do domu.
Im bliżej było spotkania z Emeline,tym bardziej byłam spięta. Powiedziałam Rafaelowi,że muszę pojechać na kontrolną wizytę u ginekologa i dlatego potrzebuję samochodu. Bez wahania zgodził się,a ja oddałabym wszystko,żeby było to prawdą. Niepokoiłam się też,co powie Ana Maria,gdy zobaczy mnie u Emeline. Przełknęłam ślinę i zaparkowałam samochód na podjeździe przed jej domem.
Wychodząc wygładziłam białą spódniczkę z falbankami i odetchnęłam głęboko. Zadzwoniłam do drzwi i po chwili usłyszałam tupot na schodach. Francuzka otworzyła mi drzwi. Zmierzyła mnie wzrokiem jak to miała w zwyczaju,więc nie pozostałam jej dłużna. Miała na sobie czarną sukienkę wiązaną na szyi,a częściowo podpięte włosy opadały jej na ramiona.
-Wejdź-rzuciła i nie oglądając się na mnie ruszyła po schodach.
U Any Marii na dole panowała cisza.
Wprowadziła mnie do naszego dawnego salonu,który teraz był zdecydowanie zbyt pusty i urządzony minimalistycznie. To jednak wystarczyło,żeby obudzić we mnie wspomnienia. Westchnęłam cichutko i usiadłam na sofie krzyżując nogi.
-Napijesz się czegoś?-odezwała się Emeline.
-Nie,dziękuję-odparłam sztywno. Chciałam mieć tą rozmowę jak najszybciej za sobą.
Wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciw mnie. Jej oczy błyszczały i nie byłam pewna,czy to dobrze czy wręcz przeciwnie.
-Czy Ana Maria jest na dole?-spytałam poruszając się nerwowo.
-Nie. Wyszła gdzieś.
Skinęłam głową.
-Mów więc o co chodzi. Najlepiej szybko.
Uniosła podbródek i uśmiechnęła się lekko.
-Skoro jesteś tego pewna. Dobrze wiem,że chcecie się mnie pozbyć.
-Już dawno nie powinno cię tu być-syknęłam dyskretnie zaciskając ręce w pięści.
Wzruszyła ramionami.
-Problem w tym,że nie mogę wrócić do Francji.
Prychnęłam i wycelowałam w nią palcem.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nic nas nie obchodzi twoja szemrana przeszłość. To,gdzie pójdziesz to twój cholerny interes. Jedno jest pewne:masz się wynosić.
Przez moment jej twarz pociemniała,chyba nie spodziewała się,że będę wiedziała o jej problemach z przeszłości. Szybko jednak wróciła do porządku i pokręciła głową.
Znowu ten pół-szyderczy uśmiech,który można interpretować na milion sposobów...
-Jak myślisz,jakby to wyglądało,gdybym teraz wyjechała uniemożliwiając Rafaelowi kontakt ze swoim własnym dzieckiem?
Poczułam,jakby ktoś trzasnął mnie mocno w głowę. Nawet zadzwoniło mi w uszach.
-Że co proszę?O czym ty mówisz do cholery?
Wstała z kanapy i rozłożyła ręce.
-Chciałaś krótko i treściwie więc proszę:Nie mogę się stąd wyprowadzić,bo w tym stanie nie mogę latać samolotem,a Rafa bardzo chce zostać ojcem. Sama rozumiesz...
Zaśmiałam się histerycznie.
-Łżesz!
-Niestety-pokręciła ze smutkiem głową i chwyciła końce materiału sukienki opinając ją na rzeczywiście nieco zaokrąglonym brzuchu.-Nie miałam tego w planie,ale stało się.
Poderwałam się jak oparzona.
-Nie mam pojęcia,z kim się pieprzyłaś,że do tego doszło,ale na pewno nie był to mój mąż-warknęłam.
Stałam tak blisko,że widziałam jak unosi brwi za grzywką.
-Jesteś tego pewna?
-Oczywiście.
-Masz też stuprocentową pewność,że wczoraj wieczorem był u matki?
Zachwiałam się lekko na nogach,ale nie chciałam usiąść i pozwolić jej tryumfować. Chciała mnie sprowokować,to jasne. Ale jej słowa miały sens. Rafael zdecydowanie nie zachowywał się wczoraj normalnie.
O Boże.
-Który to miesiąc?-wydusiłam starając się zachować resztki opanowania.
-Trzeci.
Czyli to musiało stać się w lipcu. Wtedy,gdy wróciłam wcześniej z Anglii i zastałam ich całujących się w salonie. Wiem co widziałam,ale kto wie co wydarzyło się kilka dni wcześniej?
Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w dal. Emeline zrobiła kilka kroków i oznajmiła:
-No,to chyba wszystko co miałam ci do powiedzenia. Potrzebuję odpoczynku,więc jeśli byłabyś tak uprzejma...
Moja ręka na jej policzku zatamowała słowa,które miały wypłynąć z jej ust. Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć,że naprawdę ją uderzyłam. Szczerze mówiąc,mnie też było ciężko w to uwierzyć.
-Myślisz,że skoro jesteś w ciąży,to nic ci nie grozi?Przekonasz się jak bardzo się mylisz,obiecuję ci to!Nie zasługujesz,żeby być matką!
Zostawiłam ją osłupiałą na środku salonu i wypadłam przez drzwi nie mogąc dłużej powstrzymywać łez. Usiadłam na miejscu kierowcy,a moje łzy kapały ciurkiem na kierownicę,co jakiś czas rozmazują mi obraz.
Wciąż nie mogę uwierzyć,że to wydarzyło się naprawdę. Jakie były szanse,że Emeline kłamała?Że mój mąż mnie nie zdradził i że to ja będę miała z nim dziecko?
Dotarłam do domu wyglądając zapewne jak wrak. Było pusto i cicho;Rafa wspominał,że pójdzie na zakupy. Na myśl o tym,że będę musiała z nim porozmawiać,skręcało mnie w żołądku. Czułam się jak kiepsko sklejona porcelanowa lalka,którą ktoś potłukł i nieudolnie posklejał,tak,że w każdej chwili mogła się rozpaść na tysiąc kawałków.
Powlokłam się do sypialni i schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam siły więcej się kontrolować i wybuchnęłam histerycznym płaczem. Szlochałam przez znaczną część czasu powtarzając tylko w myślach:Jak on mógł?. W końcu zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i wyprostowałam się.
Co teraz będzie?On na pewno uzna to dziecko. Będzie je kochał,uczył chodzić,przytulał. Stworzą szczęśliwa rodzinę,a ja pójdę do kąta. Mogłabym spróbować to zaakceptować,ale czy umiałabym żyć ze świadomością,że mój mąż wychowuje dziecko z inną kobietą,podczas gdy ja po prawie roku wciąż nie mogłam począć?
Rozwód.
Przeszedł mnie dreszcz,gdy przez myśl przemknęło mi to słowo. Tak. To jedyne wyjście. Rozwiedziemy się. A najgorsze jest to,że będziemy się widywać kilkanaście razy w roku na turniejach.
Czułam,że lalkę z porcelany oznaczoną jako moje życie ktoś właśnie potłukł.
Trening wydawał mi się zatem najlepszą alternatywą by oderwać się na chwilę od takich ponurych myśli. Po prostu wzięłam torbę z rakietami,kilka piłek i butelkę wody i na piechotę udałam się do klubu,chociaż to kawałek. Rafa co prawda zdziwił się moim zamiarem,ale nie protestował. Może on też potrzebuje czasu,by przemyśleć tę tajemniczą sprawę?
W klubie Manacor zazwyczaj nie było tłoczno;zwłaszcza o dziewiątej rano. Zaledwie jeden z kortów był zajęty,więc udałam się na jeden z mieszczących się po lewej stronie od wejścia,aby słońce nie świeciło mi w oczy. Wyjęłam rakietę z pokrowca i piłeczkę z puszki po czym ustawiłam się naprzeciw ścianki i zaczęłam powoli odbijać przyjmując odpowiednie pozycje do forhendu i beckhendu. Moje ruchy w miarę wzrostu koncentracji robiły się coraz bardziej zautomatyzowane,mimo że robiło się coraz goręcej i pot ciekł mi ciurkiem po czole. Upiłam więc kilka łyków wody i napojów energetyzujących i zabrałam się za serwis,póki słońce nie świeciło bezpośrednio w oczy.
I znowu;piłka o ziemię raz i drugi,chwilę na rakiecie,potem ręka w górę i plask!Struny z cichym brzdękiem uderzają o piłkę posyłając ją na drugi koniec kortu(albo i nie,jeśli na przykład skrócę zamach czy też wyrzut). Na każdy punkt składa się wiele małych czynników,nad którymi trzeba zapanować,jeśli chce się odnieść sukces.
Około godziny dwunastej miałam serdecznie dość upału. Zebrałam rzeczy i udałam się na małą przekąskę do restauracji należącej do budynku klubu tenisowego. W środku było więcej ludzi niż na kortach-niektórzy pewnie zjawili się przede mną a jeszcze inni zaczynali trening od małej przekąski czy czegoś chłodnego do picia.
Pracujący za barem Pedro,facet około pięćdziesiątki,uśmiechnął się gdy tylko mnie zobaczył.
-Cześć Kinga!Dzisiaj sama?-zdziwił się podchodząc do mojego stolika.
-Tak.-skinęłam głową-Czasem sama muszę być dla siebie szefem.
Zaśmiał się krótko i wytarł dłonie o fartuch.
-Co dla ciebie?
-Poproszę kanapkę z kalmarami i szklankę soku pomarańczowego-odparłam z uśmiechem.
-Masz szczęście-pokręcił jakby z niedowierzaniem głową-Dopiero co przywieźli pomarańcze z Soller. Będzie świeżo wyciskany.
-Super!Dzięki.
Skoro udało mi się natrafić na świeżo wyciskany sok pomarańczowy z najlepszego sadu na wyspie,to może ten dzień nie będzie gorszy niż poprzedni?
W oczekiwaniu na zamówienie wyjęłam z torby swój rozkład turniejów,który zawsze na treningu mam przy sobie(w zasadzie nie wiem dlaczego,chyba po prostu lubię mieć w tenisie jakiś konkretny cel)i zerknęłam na niego. Po Wielkim Szlemie zawsze jest minimum tydzień wolnego od podróży,więc jest to czas na powrót na właściwe tory. Aktualnie mam przerwę aż do dwudziestego trzeciego września,do turnieju w Tokio a potem w Pekinie. Powinnam chyba wpaść z wizytą do rodziców w międzyczasie i...
Wzdrygnęłam się pochylając się nad kartką,gdy niespodziewanie zadzwonił mi telefon.
-Tak?-odebrałam niepewnie nie zerkając uprzednio na wyświetlacz.
-To przecież ja-burknęła na dzień dobry Gisela najwyraźniej nieco oburzona moim niepewnym głosem.
-Och,hej!-poruszyłam się na krześle starając się by mój głos zabrzmiał bardziej entuzjastycznie.-Dobrze cię słyszeć.
-I wzajemnie. Jak tam po US Open?
Mimowolnie przewróciłam oczami.
-Dobrze. A co u was?
-Hm,między innymi po to dzwonię. Może wpadlibyście do nas na tydzień?My byliśmy u was,więc czas na rewanż,prawda?
-Świetnie!-pisnęłam i skinęłam ręką na zdziwionego Pedro,który właśnie przyniósł moje zamówienie.-Myślę,że Rafa się ucieszy. Tęsknię za tobą,wiesz?
-Ja za tobą też-westchnęła-Musimy pogadać. Koniecznie.
-Koniecznie.-przytaknęłam.
-Daj mi znać co do terminów.-powiedziała po chwili namysłu-Muszę kończyć,bo...po prostu muszę,na razie!
Usłyszałam tylko jej pisk i cichy głos Pico. Uśmiechnęłam się sama do siebie na wyobrażenie sobie tej sytuacji. Najwyraźniej nie było powodów do zmartwień.
Skończyłam lunch i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Byłam mniej więcej w połowie,gdy znów zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłam brwi,bo nie był to numer zapisany w mojej książce telefonicznej.
-Halo?
-Witaj.
-Czego chcesz?-zmrużyłam oczy i przyspieszyłam kroku na dźwięk znajomego głosu,który irytował mnie przez ostatnie pół roku.
-Spokojnie. Chcę porozmawiać.
-Nie mamy o czym. Daliśmy ci dość czasu. Wynoś się stąd jak najszybciej!
Nie chciałam dłużej bawić się w gierki. Zbyt dużo miałam do stracenia,a jeszcze więcej zmieniła Ona.
-Tak wiem-odparła zniecierpliwiona-Ale między innymi o tym muszę z tobą porozmawiać. Proszę.
Przystanęłam na chwilę w wąskiej alejce i przygryzłam wargę. A jeśli to jakiś kolejny podstęp?Z drugiej strony brzmiała jakby naprawdę jej zależało na rozmowie ze mną. Do cholery,w co ona gra?
-Niech będzie-zgodziłam się z wahaniem.-Kiedy i gdzie?
-Może być dzisiaj po południu?
Miejmy to z głowy jak najszybciej.
-Zgoda. Na mieście czy u...Any Marii?
Za nic nie chciały mi przejść przez gardło słowa „w twoim mieszkaniu”.
-Lepiej załatwmy to w jakimś ustronnym miejscu. Przyjedź do mnie.
-W porządku. Ale lepiej,żebyś miała dobry powód,bo obiecuję,że w innym wypadku nie zagrzejesz tu dłużej miejsca.
-O to się nie martw-odparła wesoło.-Do zobaczenia.
-Jasne.
-Kinga?
-Co?
-Bez świadków.
Nie czekając na odpowiedź rozłączyła się. Dobra,zaczynałam się poważnie niepokoić.
Z westchnieniem ruszyłam w drogę powrotną do domu.
Im bliżej było spotkania z Emeline,tym bardziej byłam spięta. Powiedziałam Rafaelowi,że muszę pojechać na kontrolną wizytę u ginekologa i dlatego potrzebuję samochodu. Bez wahania zgodził się,a ja oddałabym wszystko,żeby było to prawdą. Niepokoiłam się też,co powie Ana Maria,gdy zobaczy mnie u Emeline. Przełknęłam ślinę i zaparkowałam samochód na podjeździe przed jej domem.
Wychodząc wygładziłam białą spódniczkę z falbankami i odetchnęłam głęboko. Zadzwoniłam do drzwi i po chwili usłyszałam tupot na schodach. Francuzka otworzyła mi drzwi. Zmierzyła mnie wzrokiem jak to miała w zwyczaju,więc nie pozostałam jej dłużna. Miała na sobie czarną sukienkę wiązaną na szyi,a częściowo podpięte włosy opadały jej na ramiona.
-Wejdź-rzuciła i nie oglądając się na mnie ruszyła po schodach.
U Any Marii na dole panowała cisza.
Wprowadziła mnie do naszego dawnego salonu,który teraz był zdecydowanie zbyt pusty i urządzony minimalistycznie. To jednak wystarczyło,żeby obudzić we mnie wspomnienia. Westchnęłam cichutko i usiadłam na sofie krzyżując nogi.
-Napijesz się czegoś?-odezwała się Emeline.
-Nie,dziękuję-odparłam sztywno. Chciałam mieć tą rozmowę jak najszybciej za sobą.
Wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciw mnie. Jej oczy błyszczały i nie byłam pewna,czy to dobrze czy wręcz przeciwnie.
-Czy Ana Maria jest na dole?-spytałam poruszając się nerwowo.
-Nie. Wyszła gdzieś.
Skinęłam głową.
-Mów więc o co chodzi. Najlepiej szybko.
Uniosła podbródek i uśmiechnęła się lekko.
-Skoro jesteś tego pewna. Dobrze wiem,że chcecie się mnie pozbyć.
-Już dawno nie powinno cię tu być-syknęłam dyskretnie zaciskając ręce w pięści.
Wzruszyła ramionami.
-Problem w tym,że nie mogę wrócić do Francji.
Prychnęłam i wycelowałam w nią palcem.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nic nas nie obchodzi twoja szemrana przeszłość. To,gdzie pójdziesz to twój cholerny interes. Jedno jest pewne:masz się wynosić.
Przez moment jej twarz pociemniała,chyba nie spodziewała się,że będę wiedziała o jej problemach z przeszłości. Szybko jednak wróciła do porządku i pokręciła głową.
Znowu ten pół-szyderczy uśmiech,który można interpretować na milion sposobów...
-Jak myślisz,jakby to wyglądało,gdybym teraz wyjechała uniemożliwiając Rafaelowi kontakt ze swoim własnym dzieckiem?
Poczułam,jakby ktoś trzasnął mnie mocno w głowę. Nawet zadzwoniło mi w uszach.
-Że co proszę?O czym ty mówisz do cholery?
Wstała z kanapy i rozłożyła ręce.
-Chciałaś krótko i treściwie więc proszę:Nie mogę się stąd wyprowadzić,bo w tym stanie nie mogę latać samolotem,a Rafa bardzo chce zostać ojcem. Sama rozumiesz...
Zaśmiałam się histerycznie.
-Łżesz!
-Niestety-pokręciła ze smutkiem głową i chwyciła końce materiału sukienki opinając ją na rzeczywiście nieco zaokrąglonym brzuchu.-Nie miałam tego w planie,ale stało się.
Poderwałam się jak oparzona.
-Nie mam pojęcia,z kim się pieprzyłaś,że do tego doszło,ale na pewno nie był to mój mąż-warknęłam.
Stałam tak blisko,że widziałam jak unosi brwi za grzywką.
-Jesteś tego pewna?
-Oczywiście.
-Masz też stuprocentową pewność,że wczoraj wieczorem był u matki?
Zachwiałam się lekko na nogach,ale nie chciałam usiąść i pozwolić jej tryumfować. Chciała mnie sprowokować,to jasne. Ale jej słowa miały sens. Rafael zdecydowanie nie zachowywał się wczoraj normalnie.
O Boże.
-Który to miesiąc?-wydusiłam starając się zachować resztki opanowania.
-Trzeci.
Czyli to musiało stać się w lipcu. Wtedy,gdy wróciłam wcześniej z Anglii i zastałam ich całujących się w salonie. Wiem co widziałam,ale kto wie co wydarzyło się kilka dni wcześniej?
Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w dal. Emeline zrobiła kilka kroków i oznajmiła:
-No,to chyba wszystko co miałam ci do powiedzenia. Potrzebuję odpoczynku,więc jeśli byłabyś tak uprzejma...
Moja ręka na jej policzku zatamowała słowa,które miały wypłynąć z jej ust. Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć,że naprawdę ją uderzyłam. Szczerze mówiąc,mnie też było ciężko w to uwierzyć.
-Myślisz,że skoro jesteś w ciąży,to nic ci nie grozi?Przekonasz się jak bardzo się mylisz,obiecuję ci to!Nie zasługujesz,żeby być matką!
Zostawiłam ją osłupiałą na środku salonu i wypadłam przez drzwi nie mogąc dłużej powstrzymywać łez. Usiadłam na miejscu kierowcy,a moje łzy kapały ciurkiem na kierownicę,co jakiś czas rozmazują mi obraz.
Wciąż nie mogę uwierzyć,że to wydarzyło się naprawdę. Jakie były szanse,że Emeline kłamała?Że mój mąż mnie nie zdradził i że to ja będę miała z nim dziecko?
Dotarłam do domu wyglądając zapewne jak wrak. Było pusto i cicho;Rafa wspominał,że pójdzie na zakupy. Na myśl o tym,że będę musiała z nim porozmawiać,skręcało mnie w żołądku. Czułam się jak kiepsko sklejona porcelanowa lalka,którą ktoś potłukł i nieudolnie posklejał,tak,że w każdej chwili mogła się rozpaść na tysiąc kawałków.
Powlokłam się do sypialni i schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam siły więcej się kontrolować i wybuchnęłam histerycznym płaczem. Szlochałam przez znaczną część czasu powtarzając tylko w myślach:Jak on mógł?. W końcu zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i wyprostowałam się.
Co teraz będzie?On na pewno uzna to dziecko. Będzie je kochał,uczył chodzić,przytulał. Stworzą szczęśliwa rodzinę,a ja pójdę do kąta. Mogłabym spróbować to zaakceptować,ale czy umiałabym żyć ze świadomością,że mój mąż wychowuje dziecko z inną kobietą,podczas gdy ja po prawie roku wciąż nie mogłam począć?
Rozwód.
Przeszedł mnie dreszcz,gdy przez myśl przemknęło mi to słowo. Tak. To jedyne wyjście. Rozwiedziemy się. A najgorsze jest to,że będziemy się widywać kilkanaście razy w roku na turniejach.
Czułam,że lalkę z porcelany oznaczoną jako moje życie ktoś właśnie potłukł.
*
Kiedy Rafael w końcu wrócił z zakupów,wciąż siedziałam w sypialni. Nic jednak już nie odczuwałam,jakby ktoś rzucił mój umysł do pralki i wyprał z emocji. Wpatrywałam się w przestrzeń i nasłuchiwałam cichego tupotu jego stóp na schodach. Wszedł.
– Kinga,co robisz? -spytał z niepokojem podchodząc do łóżka. Widziałam go jakby przez mgłę,chociaż szedł prosto na mnie. Nie odezwałam się nawet,gdy usiadł tuż obok.
– Co się stało?
Zamrugałam kilka razy i odwróciłam głowę w jego stronę.
– Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?-Mój głos był chłodny i przytłumiony,zupełnie jak szum na trybunach podczas finału Wielkiego Szlema.
Zmarszczył brwi i dotknął ręką mojego ramienia. Wzdrygnęłam się.
– O czym?
– O Emeline.
– Skąd o tym wiesz?
– Bo byłam u niej-ponownie wpatrywałam się w przestrzeń.
– Miałaś jechać do lekarza-powiedział nieco ostrzejszym tonem.
-Tak ci powiedziałam-skinęłam głową. Tak jak ty powiedziałeś mi wczoraj,że jedziesz do matki.
Wciągnął powietrze ze świstem.
-Przepraszam. Nie chciałem cię martwić.
Parsknęłam.
-Rzeczywiście ci się udało.
Zapanowało milczenie. Rafael zdaje się zbierał myśli.
-To trudna sytuacja,prawda?-odezwał się w końcu.
-Trudna sytuacja?-wykrztusiłam nie dowierzając jego słowom.-Tylko tyle?
-Wiem,że chciałaś,żeby zniknęła z naszego życia raz na zawsze,ale rozumiesz,że w tej sytuacji nie mogę jej tak po prostu stąd wyrzucić.-Pogłaskał mnie uspokajająco po ramieniu,ale strząsnęłam jego dłoń.
-Tak,rozumiem. Doskonale rozumiem.-odparłam z goryczą.-Zostaw mnie. Chcę być sama.
-Uspokój się-powiedział cicho.-To powinnaś być ty,ale...
-Po prostu wyjdź!-warknęłam łamiącym się głosem,czując jak znowu wzbierają we mnie emocje.
Powoli wstał z łóżka i przyglądał mi się przez chwilę z niepokojem,po czym podszedł do drzwi mówiąc:
-Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to jestem na dole
I wyszedł.
Nie miałam już sił płakać. Siedziałam na moim małżeńskim łożu,które prawdopodobnie stało się areną zdrady i połykałam łzy. Zszokowało mnie zachowanie Rafaela. Spodziewałam się,że będzie zaprzeczał,wymigiwał się,mówił że mnie kocha. A on zwyczajnie w świecie wyskakuje ze stwierdzeniem „trudna sytuacja”!
To bolało jeszcze bardziej niż sama obecna sytuacja.
Z jękiem położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Pociągnęłam kilka razy nosem,a potem nie pamiętałam już niczego.
Znowu to formatowanie,ja już nie mam siły :/ Nawet referatu na uczelnię nie potrafi mi ten Open Office sklecić bez numerów -_-
Haha,zaskoczone? Mam nadzieję. Mówiłam,że z biegiem czasu zrobi się ze mnie sadystka i ten czas nadszedł :D
Do następnego piątku!
xoxo