I mamy koniec. Nie wierzę w to,po prostu nie wierzę,jak szybko to zleciało. Będzie mi teraz jakoś tak pusto,mimo że oczywiście z pisaniem się nie rozstaję i ciągle będę tutaj.
Wiem,że mogłabym napisać to opowiadanie lepiej. Zdaję sobie z sprawę,że gdybym nad tym posiedziała przed publikowaniem to wyglądałoby to inaczej,bo od 2012 do 2016 roku nabrałam większej wprawy w pisaniu. Ale jako że mam studia na głowie,nie byłoby to zwyczajnie możliwe. Publikowanie tego opowiadania dało mi jednak bardzo wiele,odważyłam się założyć drugiego bloga,którego uważam za swój mały sukces. No i po co miało się to "kurzyć" na dysku? ;)
Chciałabym też podziękować szalonej za regularne komentarze i za pozostałe,które gdzieś po drodze się pojawiły. Nie było ich wiele,lecz wyświetleń całkiem sporo. Dlatego proszę,jeśli ktoś jeszcze to czytał,dajcie znać pod tym postem. Możecie mnie zjechać od góry do dołu,przynajmniej będę wiedziała co poprawić i nad czym się skupić w dalszej pisarskiej "karierze"xD
Aha,jeszcze jedna sprawa: Blog został założony 8 maja 2015 roku. Teraz już wiecie dlaczego :)
Żegnam zatem tego bloga,lecz nie opuszczam blogosfery :)
Buziaki!
P.S Zakładka pogawędki wciąż będzie aktywna i jeśli coś tam napiszecie będę to widzieć ;)
Gem,set,On-Behind The line
Tekst
piątek, 5 sierpnia 2016
Epilog
Dziwnie się czułam wiedząc,że to
akurat dzisiaj na świat przyjdą moje dzieci. Nie jutro,nie za
tydzień ale właśnie dzisiaj,ósmego maja 2014 roku.
Zaburzam rytm natury.
Zaburzam rytm natury.
Ta myśl uderzyła mnie niczym cios w
drodze do szpitala. To tak,jakbym robiła coś niedozwolonego,a wręcz
popełniała przestępstwo. Nie mam prawa decydować o czyimś życiu.
Kilka miesięcy temu wydawało mi się to wygodnym i bezbolesnym
wyjściem,ale teraz nie jestem tego taka pewna. Niektórych rzeczy
nie da się zaplanować,a ja mimo to usiłowałam to zrobić. A teraz
nie mogę się już wycofać.
Rafael popierał moją decyzję. Dla
niego bezpieczeństwo liczyło się bardziej niż cokolwiek
innego,więc gdy Alves-Valera opowiedziała mu o wszystkich możliwych
porodowych komplikacjach,niemalże sam wetknął jej skalpel do ręki.
Wizyta odbyła się na początku tygodnia i wyszło na niej,że
dzieci obróciły się głowami do dołu,więc to tylko kwestia czasu
nim zaczęłyby się skurcze. Moja decyzja nie była zatem
bezpodstawna,ale i tak się denerwowałam,podobnie zresztą jak
Rafael. Starał się zachowywać normalnie,ale ręce drżały mu na
kierownicy i czasem posyłał mi nerwowy uśmiech.
Po dotarciu do szpitala skierowaliśmy
się bezpośrednio do doktor Alves-Valery. Podniosła głowę znad
biurka gdy wchodziliśmy do gabinetu.
-Och,państwo już są?-zdziwiła
się-Sądziłam,że pojawicie się po południu.
-Nie mogliśmy dłużej
czekać-powiedział Rafael.-O ile pani nie ma w tej chwili czegoś
ważnego.
-W zasadzie nie. Poproszę pielęgniarki
o przygotowanie sali do zabiegu. Proszę zaczekać.
Wyszła zamiatając długimi włosami.
Odetchnęłam kilka razy głęboko i dotknęłam nerwowo brzucha.
Przez całą ciążę robiłam to odruchowo zawsze,gdy byłam
zdenerwowana. Rafael to zauważył i podążył za moimi dłońmi.
-Spokojnie,za chwilę będzie po
wszystkim...
-Wiem,ale denerwuję się. To takie
dziwne. Gdybym rodziła naturalnie nie miałabym czasu na
niepotrzebne myślenie.
-Kinga,cieszę się,że zdecydowałaś
się na cesarkę. Poród jest zagrożeniem dla matki oraz dziecka. A
co dopiero dla bliźniąt. Nie zniósłbym,gdyby coś ci stało się
tobie albo dzieciom.
-Wiem-westchnęłam-I mam nadzieję,że
się nie mylisz. Ufam ci.
Ginekolog wróciła w asyście
Leandry,pielęgniarki zajmującej się mną podczas małego wypadku
na początku ciąży,w wyniku którego wylądowałam w szpitalu.
Prowadziła wózek inwalidzki. Rozszerzyłam oczy a serce zaczęło
mi bić szybciej.
-Proszę ze mną.-oznajmiła łagodnie
Leandra.-Przygotuję panią do zabiegu i zabiorę na salę.
Usiadłam niepewnie na wózku. Rafael
patrzył na mnie z niepokojem.
-A pana proszę do sali. Pańska żona
będzie potrzebowała kilku rzeczy-zerknęła na torbę z moimi
rzeczami,którą trzymał w rękach.
-Ale będę mógł być przy
niej?-spytał nieufnie zerkając na obie kobiety.
-Naturalnie-odparła Alves-Valera.-Ale
na razie proszę za mną.
Rozdzielili nas i trafiłam do
przestronnej i nowoczesnej sali porodowej ze specjalnym łóżkiem i
aparaturą. Leandra nakazała mi wstać i podała szpitalną koszulę.
Stanęłam za parawanem i wciągnęłam ją przez głowę coraz
bardziej spięta. Któreś maleństwo kopnęło w okolicach żeber.
-Już za chwilę będziemy
razem-szepnęłam po polsku starając się uspokoić siebie oraz
dzieci.
Często będąc sama mówiłam do
dzieci po polsku mając nadzieję,że od urodzenia będą mówić w
dwóch językach. No i może Rafa w końcu nauczy się więcej
polskiego.
-Proszę się położyć i nie
denerwować-powiedziała Leandra uspokajającym głosem podłączając
mnie do aparatury.
-Kiedy wróci mój mąż?-spytałam
poruszając głową na poduszce. A właściwie twardym wezgłowiu.
-Kiedy przyjdzie anestezjolog ze
znieczuleniem-odparła krótko.
Do sali wkroczyła Alves-Valera.
Związała włosy w koński ogon a na rękach miała zaciągnięte
jednorazowe rękawiczki. Towarzyszył jej siwiejący mężczyzna w
śnieżnobiałym fartuchu.
-To doktor Iberra. Będzie mi
asystował.-wyjaśniła.
Skinął mi głową krzyżując ręce
na piersi. Gdybym chciała nie mogłabym mu odpowiedzieć. Chyba
nawet nie potrzebowałam znieczulenia,tak byłam zesztywniała.
-Gdzie mój mąż?-spytałam
ostro.-Chcę żeby był ze mną.
-Spokojnie,zaraz przyjdzie.
Trochę...się zdenerwował.
-Co to znaczy?-wyszeptałam blednąc.
-Poród to poważne obciążenie
psychiczne dla wszystkich ojców.-powiedziała delikatnie-Czasem im
po prostu słabo.
O nie. Tylko niech nie zemdleje!
Jak na zawołanie,Rafael pojawił się
w drzwiach i natychmiast ruszył do mojego łóżka. Był
blady,potargany,a czarną koszulę miał wygniecioną.
-Dobrze się czujesz?-spytałam.
-Tak-uśmiechnął się pokrzepiająco
chwytając mnie za dłoń.
-Możemy zaczynać zabieg?-spytał
doktor Ibarra.
-Wszystko gotowe-przytaknęła moja
ginekolog i zaciągnęła niebieski parawan na wysokości mojego
biustu.
-Poczuje pani lekkie ukłucie i powie
mi pani czy coś czuje,okej?
-Okej.-wciągnęłam powietrze prosząc
w duchu o wytrzymałość.
Nakłuła mnie w okolicach miednicy i
pierwszym moim odruchem był lęk o dzieci. Potem jednak
przypomniałam sobie o co chodzi. Odrętwienie stopniowo ogarniało
dolne partie mojego ciała niczym ogromy skurcz,lecz bez
charakterystycznego bólu.
-Czuje pani ukłucie?
-Nie.
-Świetnie. Doktorze,skalpel proszę.
Wzdrygnęłam się. Skalpel. Cóż za
straszne słowo.
Jedyne co czułam,to jakby ktoś
łaskotał mnie piórkiem. Chciałam się roześmiać,ale to byłoby
nie na miejscu. Rafael cały czas wpatrywał się we mnie,albo w
parawan. Wiedziałam,że gdyby zerknął za niego mógłby zemdleć.
Poczułam jakieś szarpnięcie,jakby
wyrwali mi jakiś organ. Po chwili jednak rozległ się krzyk.
Momentalnie zaszkliły mi się oczy.
-Dziewczynka-odezwał się doktor
Ibarra gdy Alves-Valera podała mu dziecko. Mała krzyczała
przeraźliwie i chciałam krzyczeć,żeby mi ją dał,ale wtedy
szarpnięcie się powtórzyło. Powietrze przecięły dwa gniewne
piski. Naszej córeczki,którą zdaje się myła Leandra oraz synka
dopiero wyciągniętego z brzucha. Rafael oddychał płytko i
niespokojnie.
-Chcę zobaczyć moje
dzieci.-powiedziałam ochrypłym z emocji głosem.
Leandra podeszła bliżej z krzyczącym
wciąż zawiniątkiem z różowego becika od Emeline. Ostrożnie
uniosłam się na poduszkach i wzięłam od niej córeczkę.
Była zaróżowiona niemalże jak becik
i bardzo malutka,zdaje się,że mniejsza niż większość
noworodków. Miała czarne,skręcone włoski i długie rzęsy.
-Moja ślicznotka-wyszeptałam tuląc
ją do piersi. Momentalnie przestała płakać ustępując pole do
popisu braciszkowi.-Mała Elena Julia Nadal Kolat.
Wpatrywałam się w nią jeszcze przez
chwilę i podałam mężowi,a Leandra podała mi synka. Był niemal
identyczny jak siostrzyczka. Mieli taki sam kolor włosów i
zaróżowione policzki,jednak jego włoski były prostsze i rzadsze.
No i jak słychać posiadali taką samą pojemność płuc.
-Cii maleńki-szepnęłam przytulając
go mocniej aż poczuł zapach mamy i uspokoił się.
Spojrzałam na Rafaela. Oczy błyszczały
mu od łez a ręce drżały. On sam jednak zdawał się być zupełnie
zauroczony małą Eleną.
-Rafael?-odezwałam się cicho. Oderwał
wzrok od córeczki i popatrzył na małego.
-Chcę go wziąć na ręce-powiedział
cicho,automatycznie niemal jak w transie.
Leandra pojawiła się znikąd i
przytrzymała małą gdy podawałam mężowi synka,po czym znów
trzymałam w ramionach Elenę.
-Diego Sebastian-wyszeptał dotykając
malutkiej piąstki chłopczyka.
-Tak-odparłam drżącym głosem.
Ledwie panowałam nad emocjami.
Obserwowałam rodzącą się relację
ojca z synem i przepełniła mnie duma.
-Czy jest tak jak podczas twoich
wizji?-spytałam poprawiając uchwyt łamiący się pod rozkosznym
ciężarem dziecka.
-O wiele lepiej-odparł i
niespodziewanie nachylił się całując mnie wprost w usta.
piątek, 29 lipca 2016
3.26 Baby shower
Jezu,mam tego dość. Czemu to musi tak
boleć?
Jak zwykle leżałam na kanapie
zmagając się z bólem pleców. Brzuch miałam tak olbrzymi,że z
trudnością oglądałam telewizję na leżąco. Dodając do tego
kopniaki wewnątrz co jakiś czas,o odpoczynku mogłam zapomnieć.
Nic tylko leżeć jak kłoda i czekać na zbawienie mające planowo
nastąpić za miesiąc.
Rafa wkroczył i postawił przede mną
talerz. Skrzywiłam się patrząc na niego,to znaczy na talerz.
-Co to?
-Cielęcina. Bardzo ważna dla kobiet w
ciąży.
-To dlaczego przyrządzasz ją,kiedy
jestem w ósmy miesiącu a nie jak byłam w trzecim i dalej?
-Bo nie udało mi się przekopać
całego Internetu w ciągu kilku dni-westchnął ignorując mój
pomniejszy wybuch złości. Całkiem nieźle sobie radził z moimi
humorkami,które niekiedy przerażały mnie samą.
Jeszcze raz spojrzałam na szarawe
mięso i warzywa. Nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie.
-Nie jestem głodna.
-O,to coś nowego-zażartował.
-Naprawdę kochanie-jęknęłam
opierając głowę o poduszki i starając się uspokoić szalejące
maluchy.-Twoje dzieci bardzo chciałyby już wyjść i od rana nie
dają mi spokoju.
-Zauważyłem to w nocy-stwierdził
siadając obok.-Chodź,zrobię ci masaż.
Ułożyłam się wygodnie w jego
ramionach a jego dłonie łagodnie dotykały obolałych pleców.
-Całe szczęście,że te bóle zaczęły
się dopiero pod koniec,bo gdybym miała to znosić przez trzy albo
cztery miesiące,chybabym zwariowała.
-Im brzuch większy,tym bardziej
obciąża kręgosłup.-stwierdził Rafael przesuwając dłonie wzdłuż
kręgów.
-Ale skończyliśmy,co?Jedno i drugie z
chorym kręgosłupem.-mruknęłam z przekąsem.
-Z tym,że u ciebie jest to
przejściowe...
-Ale czujesz się
lepiej,prawda?-odwróciłam się twarzą do niego przerywając masaż.
-Tak,ale boję się-przyznał-Nie
wiadomo co to może oznaczać.
-Może to tylko zerwanie
mięśni?-zasugerowałam z nadzieją.
-Może-przyznał-Wiem tylko,że nie
kolano jest moim jedynym problemem.
Biedactwo. Zacisnęłam wargi. A ja
narzekam na przejściowy ból kręgosłupa!
-Znasz już dokładny termin
porodu?-spytał po dłuższej przerwie.
-Siedemnasty maja.-spuściłam wzrok i
odetchnęłam głęboko-Rozważam cesarskie cięcie.
Poczułam,jak jego ciało się spina.
-Jest jakieś ryzyko powikłań podczas
porodu?
-Zawsze jakieś jest.
-Kinga...
-Ja się boję!-krzyknęłam i
spojrzałam mu w twarz. Odsunęłam się na drugi koniec kanapy i na
tyle ile pozwoliły rozmiary brzucha,skuliłam się.
Rafael przekrzywił głowę i popatrzył
na mnie przenikliwie.
-Boisz się porodu?-spytała łagodnie.
Skinęłam głową.
-Przypomniałam sobie opowieści Mariny
i robi mi się słabo myśląc o tym. Rozmawiałam o cesarce na
życzenie z Alves-Valerą i nie widziała przeciwwskazań. Myślę,że
to będzie najlepsze wyjście. Poza tym,im krócej będę się
męczyć,tym lepiej.
Dumał przez chwilę i wreszcie
wypuścił wolno powietrze.
-Dobrze. Skoro to nie zagraża ani
tobie ani dzieciom to chyba faktycznie będzie dobry pomysł. Nie
chcę cię zmuszać,abyś robiła coś wbrew sobie.
-Nie chciałam robić nic wbrew
sobie,po prostu chciałam to z tobą ustalić.
-Rozumiem-dotknął delikatnie mojego
ramienia.-Ale jesteś pewna swojej decyzji?
-Tak-odparłam stanowczo,bez
wahania.-Poza tym większość bliźniąt rodzi się wcześniej,a ten
tydzień nie zrobi szczególnej różnicy.
-A blizna?
-Teraz robią tak małe nacięcie,że
nie widać jej w bikini no i są na to dobre kremy...hm, ale nie
będzie ci przeszkadzała?
-No coś ty skarbie-przytulił
mnie-Zawsze kiedy będę na nią patrzył,będę pamiętał co
musiałaś znosić,żeby obdarzyć mnie dziećmi. Przez to będę cię
kochał bardziej. O ile to możliwe.
Wciągnęłam w nozdrza jego zapach i
odetchnęłam z ulgą. Poczułam się swobodniej słysząc jego
deklarację. Spodziewałam się tego,ale zawsze lepiej jest usłyszeć
takie słowa osobiście. To mobilizuje.
-W takim razie ustalone.-skwitowałam.
Zadzwoniła moja komórka. Chciałam wstać,ale Rafa powstrzymał
mnie gestem i sam mi ją podał.
-Cześć siostra-przywitałam się
odgarniając włosy za ucho.-Chcesz mnie zabrać na zakupy?Jutro o
piętnastej? Och,okej. Nie,nie mam planów. Fajnie. Do zobaczenia.
-Maribel chce mnie zabrać jutro na
zakupy.-poinformowałam męża ze zdziwieniem.
-Naprawdę?-uniósł brew,ale nie byłam
pewna czy ze zdziwienia czy lekkiej pogardy dla babskich
zwyczajów.-Cóż,powinnaś pojechać.
-Faktycznie,przyda mi się kilka
luźniejszych bluzek. Prawie wszystkie są już na mnie za ciasne.
-Już niedługo-mruknął całując
mnie w czoło.-Chociaż podobasz mi się z tym brzuszkiem. Zdążyłem
się przyzwyczaić.
*
Po zakupach w Palmie,Maribel z
tajemniczym uśmiechem jechała autostradą co jakiś czas skręcając
w kierunku Manacor. Zmarszczyłam brwi. To,że jestem w ciąży nie
oznacza,że utraciłam czujność.
W końcu zaparkowała pod domem i
wzięła torby z bagażnika. Nie protestowałam,kiedy oznajmiła,żebym
ruszyła przodem.
Ostrożnie otworzyłam drzwi. Dom na
pierwszy rzut oka wydawał się pusty,ale gdy weszłam do
salonu,rozległ się wrzask:
-NIESPODZIANKA!!!
Z różnych kątów salonu
przystrojonego w różowe i niebieskie balony i serpentyny oraz zza
wielkiego krzesła przypominającego tron,wyskoczyły
Gisela,Marina,Agnieszka i Urszula,Ana Maria i Emeline.
Zamrugałam nie wierząc własnym
oczom. Maribel,widząc moją niepewną minę szybko oznajmiła:
-Dziewczyny miały zamiar cię
odwiedzić,więc zaproponowałam przy okazji baby-shower...
-Mario,to cudowne-wykrztusiłam
podnosząc ręce do ust.-Jesteście kochane!
Wyraźnie widziałam,jak wszystkie odetchnęły z ulgą. Przywitałam się po kolei ze wszystkimi,najbardziej ciesząc się z wizyty młodszej Radwańskiej,która dotychczas nie miała czasu by odwiedzić Majorkę. Emeline trzymała się na dystans,więc uśmiechnęłam się do niej promiennie chcąc dodać jej otuchy.
Wyraźnie widziałam,jak wszystkie odetchnęły z ulgą. Przywitałam się po kolei ze wszystkimi,najbardziej ciesząc się z wizyty młodszej Radwańskiej,która dotychczas nie miała czasu by odwiedzić Majorkę. Emeline trzymała się na dystans,więc uśmiechnęłam się do niej promiennie chcąc dodać jej otuchy.
Maribel wskazała na tron i podnóżek.
-To twoje miejsce. Dziś jesteś naszą
królową.
Usiadłam na obitym czerwoną tapicerką
okazałym fotelu(pewnie pochodził z fabryki mebli moich teściów) i
z ulgą rozprostowałam obolałe nogi.
Dziewczyny zaczęły wypytywać mnie o
samopoczucie i nastawienie a ja zgodnie z prawdą odpowiadałam na
ich pytania. W końcu nie mogły się doczekać,by zobaczyć zdjęcia
maluchów,które idealnie zorganizowana Maribel miała pod ręką.
Zdjęcia przechodziły z rąk do rąk i zachwytom nie było końca.
Patrzyłam na to z odrobiną dystansu,bo przecież to dopiero
niedokładne wydruki z USG.
Moja szwagierka klasnęła w ręce.
-No moje panie. Czas na prezenty!
Dziwnie się czułam,gdy podchodziły
kolejno i wręczały mi podarunki jak prawdziwej królowej. Jako,że
żadna nie chciała iść pierwsza,Maribel wraz z matką przejęły
dochodzenie.
Ich prezent był spory;zapakowany w
dziecięcy papier prezentowy i z mnóstwem wstążeczek. W środku
kryła się wysoka wanienka. Tak się składa,że właśnie jej
jeszcze nam brakowało i zapewne to sprawka mojego męża.
Kolejny prezent pochodził od Giseli i Pico. Rozczuliłam się,gdy zobaczyłam dwie pary śpioszków podpisane odpowiednio „mała mamusia” i „mały tatuś”. Maluchom chyba też się spodobało,bo poczułam energiczne kopnięcie. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Gi,a ta zachichotała i uniosła się dumnie.
Kolejny prezent pochodził od Giseli i Pico. Rozczuliłam się,gdy zobaczyłam dwie pary śpioszków podpisane odpowiednio „mała mamusia” i „mały tatuś”. Maluchom chyba też się spodobało,bo poczułam energiczne kopnięcie. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Gi,a ta zachichotała i uniosła się dumnie.
Marina
i Spencer podarowali nam dwie maskotki z materiału i grzechotki.
Poczułam się trochę zawiedziona w porównaniu z dwoma poprzednimi
prezentami.
-Te szmacianki nasiąkają zapachem mamy i dzięki nim dziecko śpi spokojnie-wyjaśniła upijając łyk malinowego koktajlu.
Na pewno się przyda.
Siostry Radwańskie zakupiły matę podłogową i karuzelę oraz dwa dziecięce kocyki z delikatnego materiału.
Emeline podeszła jako ostatnia,bardzo nieśmiało. Otworzyłam opakowanie z elektroniczną nianią oraz dwoma becikami.
-To tak na wszelki wypadek-powiedziała,a w jej oczach niebezpiecznie błysnęły łzy. Szybko odłożyłam ostatni prezent.
-Bardzo wam wszystkim dziękuję-oznajmiłam-Kocham was. Skrzywiłam się pod kolejnym kopniakiem-Moje dzieci również
Przez pokój przeszła fala śmiechu a ja wyciągnęłam się wygodniej na tronie głaszcząc brzuch. Może dzięki temu trochę się uspokoją.
-Od początku miesiąca strasznie się wiercą-wyjaśniłam-Chyba chciałyby już wyjść.
-Dostały tyle prezentów i miłości,że nic dziwnego-stwierdziła Ana Maria.
-Ach,przypomniałam sobie!-klasnęła w dłonie Maribel-Rano przyszło coś jeszcze.
Wtaszczyła do pokoju dwa pudła i postawiła przede mną.
-Pozwolisz,że odpakuję?
Skinęłam głową. Wyglądały na ciężkie.
Zauważyłam napis Hiszpania i od razu wiedziałam od kogo jest przesyłka. Maribel wyciągnęła dwa biustonosze do karmienia,dwa duże misie oraz śliczną bielutką sukieneczkę dla malutkiej oraz maleńką koszulkę i szorty dla chłopczyka.
-Wimbledoński zestaw-stwierdziła Agnieszka.
-A to musisz przeczytać sama-stwierdziła Maribel podając mi kartkę.
W środku były życzenia podpisane „Mama i tata”. W oczach stanęły mi łzy,więc szybko ją zamknęłam.
Drugie pudło było białe i podpis również nic mi nie mówił. Skrywało jednak pełno paczek żelków Sugarpova.
-”Droga Kingo. Najlepsze życzenia zdrowia dla Ciebie,męża i dzieci.”Maria S.
-Rety,nie spodziewałabym się tego z jej strony-zdziwiłam się.
-Chyba się cieszy,że im dłużej nie będziesz grać,tym dłużej ona może wygrywać.
Roześmiałam się. Gisela potrafiła znaleźć ripostę na wszystko.
Maribel sprawnie uporządkowała wszystkie prezenty w koszu ustawionym obok mojego zaszczytnego miejsca i wyskoczyła po kolejną porcję napojów.
-Dobra,zdradziłaś nam wcześniej,że będziecie mieli chłopca i dziewczynkę przez co nie wygrałam mojego zakładu z Juanem.-wydęła usta-Ale on też nie wygrał,więc daruję ci. Nie daruję ci natomiast jak nie uchylisz rąbka tajemnicy odnośnie imion.
-Te szmacianki nasiąkają zapachem mamy i dzięki nim dziecko śpi spokojnie-wyjaśniła upijając łyk malinowego koktajlu.
Na pewno się przyda.
Siostry Radwańskie zakupiły matę podłogową i karuzelę oraz dwa dziecięce kocyki z delikatnego materiału.
Emeline podeszła jako ostatnia,bardzo nieśmiało. Otworzyłam opakowanie z elektroniczną nianią oraz dwoma becikami.
-To tak na wszelki wypadek-powiedziała,a w jej oczach niebezpiecznie błysnęły łzy. Szybko odłożyłam ostatni prezent.
-Bardzo wam wszystkim dziękuję-oznajmiłam-Kocham was. Skrzywiłam się pod kolejnym kopniakiem-Moje dzieci również
Przez pokój przeszła fala śmiechu a ja wyciągnęłam się wygodniej na tronie głaszcząc brzuch. Może dzięki temu trochę się uspokoją.
-Od początku miesiąca strasznie się wiercą-wyjaśniłam-Chyba chciałyby już wyjść.
-Dostały tyle prezentów i miłości,że nic dziwnego-stwierdziła Ana Maria.
-Ach,przypomniałam sobie!-klasnęła w dłonie Maribel-Rano przyszło coś jeszcze.
Wtaszczyła do pokoju dwa pudła i postawiła przede mną.
-Pozwolisz,że odpakuję?
Skinęłam głową. Wyglądały na ciężkie.
Zauważyłam napis Hiszpania i od razu wiedziałam od kogo jest przesyłka. Maribel wyciągnęła dwa biustonosze do karmienia,dwa duże misie oraz śliczną bielutką sukieneczkę dla malutkiej oraz maleńką koszulkę i szorty dla chłopczyka.
-Wimbledoński zestaw-stwierdziła Agnieszka.
-A to musisz przeczytać sama-stwierdziła Maribel podając mi kartkę.
W środku były życzenia podpisane „Mama i tata”. W oczach stanęły mi łzy,więc szybko ją zamknęłam.
Drugie pudło było białe i podpis również nic mi nie mówił. Skrywało jednak pełno paczek żelków Sugarpova.
-”Droga Kingo. Najlepsze życzenia zdrowia dla Ciebie,męża i dzieci.”Maria S.
-Rety,nie spodziewałabym się tego z jej strony-zdziwiłam się.
-Chyba się cieszy,że im dłużej nie będziesz grać,tym dłużej ona może wygrywać.
Roześmiałam się. Gisela potrafiła znaleźć ripostę na wszystko.
Maribel sprawnie uporządkowała wszystkie prezenty w koszu ustawionym obok mojego zaszczytnego miejsca i wyskoczyła po kolejną porcję napojów.
-Dobra,zdradziłaś nam wcześniej,że będziecie mieli chłopca i dziewczynkę przez co nie wygrałam mojego zakładu z Juanem.-wydęła usta-Ale on też nie wygrał,więc daruję ci. Nie daruję ci natomiast jak nie uchylisz rąbka tajemnicy odnośnie imion.
Odstawiłam swój koktajl na stolik i
pogładziłam brzuch w zamyśleniu.
-Właściwie to zastanawiamy się nad imionami od jakiegoś czasu i jak dotąd nie ustaliliśmy niczego oficjalnie...
-Naprawdę?-moja przyjaciółka wydawała się zawiedziona.
-Hm,tak-wzruszyłam przepraszająco ramionami.-W zasadzie tylko tyle,że na pewno będą mieli polskie drugie imię.
-No to pomóżmy jej coś wymyślić-odezwała się Marina-To w końcu baby-shower nie?
Propozycje zaczęły się sypać jak z rękawa. Aga i Ula dominowały w wymyślaniu propozycji drugich imion.
-Aha,zapomniałam dodać,że mają być zwyczajne. Nie chcę zepsuć im życia już od kołyski.-dodałam krzywiąc się na kolejne absurdalne propozycje.
Nawet Emeline się udzielała,co prawda rzadko i często odpływała myślami,ale dobrze było widzieć ją choć trochę zaangażowaną.
-A nie chcesz wybrać imienia po kimś z rodziny?-spytała Maribel-Jednej i drugiej?
-Właściwie to zastanawiamy się nad imionami od jakiegoś czasu i jak dotąd nie ustaliliśmy niczego oficjalnie...
-Naprawdę?-moja przyjaciółka wydawała się zawiedziona.
-Hm,tak-wzruszyłam przepraszająco ramionami.-W zasadzie tylko tyle,że na pewno będą mieli polskie drugie imię.
-No to pomóżmy jej coś wymyślić-odezwała się Marina-To w końcu baby-shower nie?
Propozycje zaczęły się sypać jak z rękawa. Aga i Ula dominowały w wymyślaniu propozycji drugich imion.
-Aha,zapomniałam dodać,że mają być zwyczajne. Nie chcę zepsuć im życia już od kołyski.-dodałam krzywiąc się na kolejne absurdalne propozycje.
Nawet Emeline się udzielała,co prawda rzadko i często odpływała myślami,ale dobrze było widzieć ją choć trochę zaangażowaną.
-A nie chcesz wybrać imienia po kimś z rodziny?-spytała Maribel-Jednej i drugiej?
-Nie wiem-przygryzłam wargę.-Nie
chcę,żeby to było coś banalnego. Musi naprawdę nam się podobać.
Tak długo czekaliśmy na tą ciążę...
-Dajmy jej spokój,co?-wtrąciła Gisela-Kiedy zapytałam o imiona nie chciałam robić Kindze wody z mózgu. Odpuśćmy.
Skinęłam głową rozpamiętując różne propozycje i nagle jedna mnie uderzyła.
-W zasadzie zawsze podobało mi się imię Julia. W Hiszpanii wymawiane przez h. Ale wolałabym je w polskiej wersji,na drugie imię.
-Dobry pomysł-przyznała Aga wygładzając spódniczkę opiętą na szczupłych udach.
-No,to mamy jedno z czterech-westchnęłam-Chyba kwestię imienia dla synka zostawię tatusiowi.
Wiedziałam na pewno,że nie chcę by mój syn nosił imię po ojcu. Zbyt dużo facetów w tej rodzinie nosi to imię. Przyda się trochę różnorodności. A co do dziewczynek,Maria jest zdecydowanie zbyt powszechna.
Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach,zarówno w grupach,jak i na forum. Miło było zobaczyć wszystkie przyjaciółki w jednym miejscu i czasem po prostu myślałam z uśmiechem na ustach jak dobrze je tutaj widzieć. Jednak kiedy obserwowałam Giselę,zauważyłam coś innego w jej zachowaniu. Wyglądała pięknie w rozpuszczonych włosach i opasce z różową kokardką oraz dopasowanej sukience na ramiączkach podkreślającą jej piękne oczy barwy chłodnego oceanu(oraz,podejrzewam,że celowo okazjonalnie komponowała się z wystrojem wnętrza). Pełna swoboda jej ruchów i szczery uśmiech na twarzy zdawały się być wręcz sztuczne,bo nigdy się tak nie zachowywała. Coś musi ją trapić. Podążyłam za jej spojrzeniem w kierunku szwagierki. Maribel znacząco skinęła jej głową i Gisela zamarła.
-Mogę prosić o uwagę?-spytała cicho,niemal niesłyszalnie. Wystarczyło jednak by wszystkie panie umilkły.-Chciałabym coś ogłosić. Wzięła głęboki oddech.
-Juan poprosił mnie o rękę.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia i prędko zamknęłam ją w ramionach.
-Oczywiście się zgodziłaś-syknęłam jej do ucha.
-Tak-oczy jej błyszczały i miałam wrażenie,że zaraz się rozpłacze.
-Tak się cieszę-szepnęłam ściskając ją tak mocno jak mogłam.
-I nie tylko ty-zachichotała dotykając mojego brzucha.
Przewróciłam tylko oczami. Czeka mnie ciężka praca przy wychowywaniu tej dwójki.
-Dajmy jej spokój,co?-wtrąciła Gisela-Kiedy zapytałam o imiona nie chciałam robić Kindze wody z mózgu. Odpuśćmy.
Skinęłam głową rozpamiętując różne propozycje i nagle jedna mnie uderzyła.
-W zasadzie zawsze podobało mi się imię Julia. W Hiszpanii wymawiane przez h. Ale wolałabym je w polskiej wersji,na drugie imię.
-Dobry pomysł-przyznała Aga wygładzając spódniczkę opiętą na szczupłych udach.
-No,to mamy jedno z czterech-westchnęłam-Chyba kwestię imienia dla synka zostawię tatusiowi.
Wiedziałam na pewno,że nie chcę by mój syn nosił imię po ojcu. Zbyt dużo facetów w tej rodzinie nosi to imię. Przyda się trochę różnorodności. A co do dziewczynek,Maria jest zdecydowanie zbyt powszechna.
Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach,zarówno w grupach,jak i na forum. Miło było zobaczyć wszystkie przyjaciółki w jednym miejscu i czasem po prostu myślałam z uśmiechem na ustach jak dobrze je tutaj widzieć. Jednak kiedy obserwowałam Giselę,zauważyłam coś innego w jej zachowaniu. Wyglądała pięknie w rozpuszczonych włosach i opasce z różową kokardką oraz dopasowanej sukience na ramiączkach podkreślającą jej piękne oczy barwy chłodnego oceanu(oraz,podejrzewam,że celowo okazjonalnie komponowała się z wystrojem wnętrza). Pełna swoboda jej ruchów i szczery uśmiech na twarzy zdawały się być wręcz sztuczne,bo nigdy się tak nie zachowywała. Coś musi ją trapić. Podążyłam za jej spojrzeniem w kierunku szwagierki. Maribel znacząco skinęła jej głową i Gisela zamarła.
-Mogę prosić o uwagę?-spytała cicho,niemal niesłyszalnie. Wystarczyło jednak by wszystkie panie umilkły.-Chciałabym coś ogłosić. Wzięła głęboki oddech.
-Juan poprosił mnie o rękę.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia i prędko zamknęłam ją w ramionach.
-Oczywiście się zgodziłaś-syknęłam jej do ucha.
-Tak-oczy jej błyszczały i miałam wrażenie,że zaraz się rozpłacze.
-Tak się cieszę-szepnęłam ściskając ją tak mocno jak mogłam.
-I nie tylko ty-zachichotała dotykając mojego brzucha.
Przewróciłam tylko oczami. Czeka mnie ciężka praca przy wychowywaniu tej dwójki.
W
końcu Maribel uznała,że czas kończyć imprezę,bo przyszła mama
musi odpocząć po dniu tak pełnym wrażeń,a jej brat zdołałby ją
zamordować,gdyby coś mi się stało. Przed pożegnaniem ze
wszystkimi uściskałam ją serdecznie.
-Dziękuję ci za to przyjęcie. Jesteś po prostu kochana.
-To drobiazg.
-W Polsce nie organizuje się takiego czegoś. Przynajmniej nie często.
-No creo!-żachnęła się-Każda przyszła mama powinna mieć baby shower.
-Ja miałam to szczęście-uśmiechnęłam się.
Wyściskałam wszystkie dziewczyny. Zatrzymałam się przy Emeline. Przez ostatnie miesiące przekonałam się,że lepiej jest mieć ją po swojej stronie. Była dobrym pracownikiem no i dobrze też było wiedzieć,że radzi sobie z traumą i wreszcie znalazła rodzinę,choć musi minąć trochę czasu zanim się w nią wpasuje. Gdy wszystkie wyszyły,a Maribel ruszyła do salonu,jeszcze raz pogratulowałam Giseli.
-Tak się cieszę. Tworzycie cudowną parę.
-Dziękuję ci za to przyjęcie. Jesteś po prostu kochana.
-To drobiazg.
-W Polsce nie organizuje się takiego czegoś. Przynajmniej nie często.
-No creo!-żachnęła się-Każda przyszła mama powinna mieć baby shower.
-Ja miałam to szczęście-uśmiechnęłam się.
Wyściskałam wszystkie dziewczyny. Zatrzymałam się przy Emeline. Przez ostatnie miesiące przekonałam się,że lepiej jest mieć ją po swojej stronie. Była dobrym pracownikiem no i dobrze też było wiedzieć,że radzi sobie z traumą i wreszcie znalazła rodzinę,choć musi minąć trochę czasu zanim się w nią wpasuje. Gdy wszystkie wyszyły,a Maribel ruszyła do salonu,jeszcze raz pogratulowałam Giseli.
-Tak się cieszę. Tworzycie cudowną parę.
-Ja też się cieszę.-przytaknęła-To
było cudowne.
-Opowiedz mi jak było.
-Ach,nic nadzwyczajnego,ale prawie
rozpłakałam się ze szczęścia. Zabrał mnie na spacer po plaży i
zapytał czy za niego wyjdę. No i oczywiście miał ze sobą
pierścionek.
-To czemu go nie nosisz?-zdziwiłam się.
-To czemu go nie nosisz?-zdziwiłam się.
-Nie mogę-pokręciła głową.-Ostatnio
mam skoki ciśnienia i puchną mi palce.
Uśmiechnęła się na widok mojej
zdezorientowanej miny i przystawiła mi ręce do ucha szepcząc:
-Nie byłaś jedyną kobietą w ciąży
w tym towarzystwie.
Odskoczyłam od niej otwierając usta
ze zdziwienia. Roześmiała się na widok mojej miny i dodała:
-Dowiedziałam się dopiero dwa dni
temu. Pico jeszcze nie wie.
-I leciałaś w tym stanie
samolotem?-wyszeptałam przerażona. Nie darowałabym sobie,gdyby
przeze mnie przyjaciółka straciła własne dziecko.
-Nie martw się. Lekarz zapewnił
mnie,że wszystko w porządku.
Oby miała rację.
-Czyli on...nie oświadczył ci się ze
względu na dziecko?
-Nie. Chociaż gdy to zrobił,już byłam w ciąży. Tyle,że nikt o tym nie wiedział.
-Nie. Chociaż gdy to zrobił,już byłam w ciąży. Tyle,że nikt o tym nie wiedział.
Wypuściłam gwałtownie powietrze i
oparłam się o ścianę.
-To nokaut.-stwierdziłam
-Och,dlatego nie powiedziałam ci wcześniej. Nie miałam zamiaru ukraść ci przyjęcia.
-Ha ha ha-mruknęłam.
-To nokaut.-stwierdziłam
-Och,dlatego nie powiedziałam ci wcześniej. Nie miałam zamiaru ukraść ci przyjęcia.
-Ha ha ha-mruknęłam.
Maribel uparła się aby sama wszystko
sprzątnąć,więc poszłam wziąć prysznic. Kiedy zeszłam na dół
w długiej koszuli nocnej,rozmawiała z Rafaelem.
-Lecę-cmoknęła mnie przelotnie w
policzek.-Dobranoc.
-Dobranoc. Jeszcze raz dziękuję.
-De
nada.-z uśmiechem zamknęła za
sobą drzwi.
-Jak przyjęcie?Udało się?-spytał
Rafa omiatając wzrokiem salon.
-Bardzo-westchnęłam-Cieszę się,że
je zobaczyłam.
Podszedł do kosza z prezentami i
zajrzał do środka,a potem dostrzegł paczki żelków.
-Od Szarapowej. Uwierzyłbyś?
Roześmiał się i pokręcił głową
biorąc kosz.
-Uważaj na plecy-nakazałam widząc
jak krzywi się.
-Nic mi nie będzie.
Ruszyłam po schodach i otworzyłam mu
drzwi do pokoju dziecięcego przerobionego z gościnnej sypialni. Był
pomalowany na beżowy kolor,przy lewej ścianie stały dwie kołyski
z różowym i niebieskim baldachimem a przy oknie stał przewijak i
szafa z ubrankami.
-Gdzie to postawić?-spytał wyrywając
mnie z zadumy.
-Na środku. Jutro to rozpakuję.
Odłożył kosz i podszedł do mnie
oplatając ramionami,a ręce opierając na brzuchu.
-Maluchy się uspokoiły-powiedziałam
wtulając twarzy w jego szyję.
-Zobaczymy w nocy.-stwierdził
poruszając dłońmi-Pozwolicie mamusi i tatusiowi się wyspać?
Zachichotałam i cmoknęłam go w usta.
-Zawsze możesz spać na kanapie.
-Nie ma mowy-pokręcił stanowczo
głową.-Muszę być blisko,gdybyś zaczęła rodzić.
Ziewnęłam kiedy zaczął mną
delikatnie kołysać.
-Pójdę już spać. Może usnę póki
są spokojne.
-W porządku-skinął głową cmokając
mnie w skroń,po czym schylił się i uniósł koszulę całując
brzuch.-Dajcie mamusi się wyspać.
-Już niedługo będą nas budzić
płaczem w tym pokoju.-zauważyłam.
-Nie mogę się doczekać.
-Nieprzespanych nocy?
-Do
diabła z nimi. Chcę zobaczyć moje dzieci.
Jak tak patrzę na ten rozdział z perspektywy czasu to wydaje mi się zbyt przesłodzony. Moja ulubiona część to zdecydowanie Gisela,mam nadzieję,że sprawiła małą niespodziankę.
Za tydzień epilog i się pożegnamy. Już mi jest przykro,ale na słowa pożegnania jeszcze przyjdzie czas.
xoxo
czwartek, 21 lipca 2016
3.25 Luty 2014
Omiotłam wzrokiem swoje odbicie w
lustrze i uśmiechnęłam się. Miałam na sobie czarne legginsy i
kremową bluzkę z długim rękawem podkreślającą sporych
rozmiarów brzuch. Następnie przeczesałam grzebieniem włosy,które
w ostatnich miesiącach zwiększyły swoją objętość i nabrały
blasku. Również i cera uległa zmianie-stała się bardziej
promienna i nie widać było worków pod oczami powstałych w wyniku
nieprzespanych nocy,kiedy zaczynały boleć mnie piersi czy plecy.
-Kinga!-zawołał przeciągle Rafael z
dołu-Jeśli zaraz nie zejdziesz,spóźnimy się.
Wybieraliśmy się na kontrolę do
ginekologa. Zazwyczaj jeździłam sama,ale odkąd przekroczyłam
piąty miesiąc,Rafael zaczął się o mnie martwić(nic nowego) i
jeśli tylko był w domu,jeździł ze mną. Poza tym,mimo iż zaczął
się piąty miesiąc,wciąż nie znaliśmy płci dzieci. Kiedy
pojechał ze mną pierwszy raz,były obrócone i nijak nie dało się
stwierdzić. Potem doktor Alves-Valera została pilnie wezwana na
oddział i nie było na to czasu,albo nie było go przy mnie,a bardzo
chciałam poznać tę nowinę razem z nim. Mam nadzieję,że teraz w
końcu się uda.
-Już idę!-odkrzyknęłam przeciągając
błyszczykiem po wargach. Chwyciłam torebkę i zeszłam na dół.
Rafael stał przy drzwiach z rękoma w
kieszeniach jasnych dżinsów i spoglądał na boki. Jego ściągnięta
twarz rozjaśniła się na mój widok.
-Wreszcie-jęknął-Ile można czekać?
Zachichotałam i cmoknęłam go
policzek.
-Trochę mi zajmuje wciągnięcie
bluzki na brzuch,wiesz?
-Strach pomyśleć co będzie za trzy
miesiące-mruknął przepuszczając mnie w drzwiach wejściowych.
W samochodzie zadzwonił mi telefon.
-Halo?
-No powiesz wreszcie czy będą
dziewczynki czy chłopcy?-jęknęła na wstępie Gisela-Pico nie daje
mi żyć. Założyliśmy się i nie mam zamiaru przegrać.
-Nie chcę nawet wiedzieć o
co-zaśmiałam się przyciskając telefon mocniej do
ucha-Giselo,mówiłam ci,jeśli tylko się dowiem o płeć,natychmiast
do ciebie zadzwonię. Właśnie jedziemy do lekarza,więc może uda
się coś stwierdzić.
-Hm,w porządku. Ale masz
zadzwonić!Przyjedziemy do was niedługo.
-Naprawdę?-pisnęłam-To
cudownie!Kiedy?
-Najpierw masz się dowiedzieć co
nosisz w brzuchu. A potem się zobaczy.
Mogłabym przysiąc,że pokazała
język.
-Małpa-skwitowałam.
-A ja Gisela.
Parsknęłam śmiechem. Rafael uniósł
brew wjeżdżając na podjazd.
-Muszę kończyć. Odezwę się. Pa pa.
Wysiadł z samochodu i otworzył mi
drzwi. Wygramoliłam się w miarę zgrabnie.
-Czy to Gisela?-spytał.
-Tak. Przyjadą do nas,ale dopiero jak
poznamy płeć dzieci.
-Wspaniale-uśmiechnął się. Trochę
czasu w towarzystwie przyjaciół dobrze zrobi nam obojgu.
Czwarte piętro szpitala w Manacor było
wyludnione. Zdziwiło mnie to,bo zazwyczaj wypełnione było
pacjentami dwóch kardiologów oraz pacjentkami doktor Alves-Valery.
Przeszły mnie ciarki. Ciekawe,co się stało?
Ze swojego gabinetu wyskoczyła moja
ginekolog. Zauważyła nas i uniosła palec mijając nas truchtem.
-Dzień dobry. Sekundkę,dobrze?Proszę
wejść do gabinetu a ja zaraz wrócę.
Obejrzeliśmy się za nią i
popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. W gabinecie było cicho i
pusto jak na całym piętrze. Jedynym śladem obecności lekarki był
jej fartuch przewieszony przez krzesło.
Wróciła po jakichś pięciu minutach
z lekko zaróżowionymi policzkami i zajęła miejsce przy oknie
przerzucając włosy przez ramię. Sapnęła cicho i pokręciła
głową kreśląc kilka podpisów na papierach.
-Najmocniej przepraszam za
spóźnienie,ale odkąd doktor Ibarra wziął urlop i przejęłam
jego pacjentki mam tu istne urwanie głowy.
-Nie było nikogo na
korytarzu-zauważyłam ze zdziwieniem.
-Bo większość pacjentek nie ma
pojęcia,że on jest na urlopie i muszę sama się nimi
zająć-pokręciła głową-Dobrze,zatem zajmijmy się panią.
Zajrzała do karty pacjenta,a potem w
kalendarz.
-Tak...czyli siedemnasty tydzień.
Wciąż chcieliby państwo znać płeć dzieci,prawda?
Skinęliśmy zgodnie głowami. Rafael
ścisnął delikatnie,lecz stanowczo moją dłoń,a mnie przeszedł
prąd zupełnie jak podczas każdego jego dotyku zanim pierwszy raz
poszliśmy do łóżka.
-Proszę tędy.
Przeszliśmy do pomieszczenia ze
sprzętem do USG. Podobnie jak gabinet było przestronne i czyste,ale
pomalowane na bladozielony kolor. Gdyby takie ściany były w
gabinecie tego podrzędnego lekarza we Wrocławiu, z pewnością
lepiej przyjęłabym lawinę informacji jaka na mnie spadła.
Oparłam głowę o wzniesienie
wyścielonej materiałem kozetki i podwinęłam bluzkę. Rafa usiadł
obok doktor ponawiając uścisk dłoni. Uśmiechnął się
uspokajająco,ale w jego oczach dostrzegłam psotne ogniki
ciekawości. Przewróciłam w duchu oczami. Mój mały chłopiec.
-Jak się pani czuła w ostatnich
dniach?-spytała Alves-Valera smarując mi brzuch.
-Pierwszy raz od zajścia w ciążę
wspaniale-przyznałam starając się nie wąchać paskudnej mazi.-Nie
mam już nudności ani nie jestem senna.
-Za to bez przerwy jesz-wtrącił
Rafael.
-Oj tam!-burknęłam.
Lekarka zaśmiała się
perlistym,dziewczęcym śmiechem i w kącikach jej oczu pojawiły się
małe zmarszczki.
-To normalne-odparła poprawiając
włosy.-Proszę tylko pamiętać,że zasada „jem za dwoje” jest
wyssana z palca.
-W jej wypadku za troje-Rafa zrobił
się zaskakująco dowcipny. Pewnie chciał rozładować napięcie
oczekiwania.-Niech się pani nie martwi,pani doktor. Dobrze o nią
dbam.
Chciałam pokazać mu język,ale
uprzedził mnie gładząc subtelnie moje kostki.
-Nieczęsto słyszy się to z ust
przyszłych ojców-stwierdziła kierując monitor w naszą stronę.
Otworzyłam bezgłośnie usta na widok naszych dwóch kruszynek.-Mam
nadzieję,że to prawda. No,ale starczy tych pogaduszek. Co my tu
mamy?
Wykonała kilka ruchów;przesunęła
głowicą po moim brzuchu,wcisnęła jakiś przycisk i kliknęła
myszką. Gdy to zrobiła uśmiechnęła się i zacisnęła
tryumfalnie pięść.
-Co?-wydusił Rafael na granicy
wytrzymałości. Niestety odbiło się to na mojej dłoni.
Przybliżyła nieco obraz,ale wciąż
niewiele na nim widziałam.
-Mogę państwu powiedzieć,że dzisiaj
bez problemu uda się określić płeć.
-Wreszcie-westchnęłam.
-No to już-warknął Rafael nieco zbyt
ostro.
Popatrzyła na niego lekko zmieszana i
skupiła wzrok na widoku w monitorze. Wzięła do ręki długopis i
wskazała na dziecko po prawej stronie.
-To chłopiec. Jeśli się państwo
przyjrzą,mogą zobaczyć narządy zewnętrzne,ale dzieci są bardzo
ściśnięte i trzeba bardzo się skupić.
Wypuściłam cicho powietrze i
spojrzałam na Rafaela. Miał łzy w oczach.
-Wspaniale. A drugie?-spytałam cicho.
-No,tu już będzie większy
problem-uśmiechnęła się doktor-Da się to zauważyć dopiero w
większym powiększeniu,ale widziałam wyraźnie zalążki macicy i
jajników.
-Chłopiec i dziewczynka-szepnęłam
spoglądając na męża. Niemalże zmiażdżył mi rękę,ale nie
chciałam,żeby zwolnił uścisk choć na chwilę. Poruszył
ramionami kilka razy,ale nie widziałam jego łez,bo mnie samej obraz
się rozmazał.
Alves-Valera chrząknęła i opanowałam
drżenie.
-Rozumiem państwa wzruszenie,ale
chciałabym wykonać jeszcze jedno USG aby wykluczyć ewentualne wady
serca.
-Och,w porządku-zamrugałam oczami
uwalniając rzęsy od ciężaru kropel.
Znowu kliknęła jakiś przycisk i w
pomieszczeniu rozległ się pulsujący dźwięk.
-To serce?-spytał Rafael opanowując
się w końcu.
-Nawet dwa.-skinęła głową.
Po chwili wyłączyła monitor i
chciała wytrzeć mi brzuch,ale mój mąż ją uprzedził.
Uśmiechnęła się tylko a ja cieszyłam się jego dłońmi
przesuwającymi po zaokrąglonym brzuszku z namacalną miłością.
W gabinecie złożyła dłonie w
piramidkę.
-Wygląda na to,że ciąża rozwija się
prawidłowo,dzieci pomimo tego drobnego zachwiania w dziesiątym
tygodniu są prawidłowych rozmiarów no i wykluczam wady w rozwoju
serca.
-Całe szczęście-odetchnęłam z
ulgą.
-A odczuwała już pani kopnięcia?
-Jeszcze nie-przygryzłam wargę,bo
oboje czekaliśmy na to z niecierpliwością.-Czy to źle?
-Nie ma reguły określającej
jasno,kiedy powinny się pojawić,aczkolwiek proszę dać mi znać
jeśli do końca miesiąca się nie pojawią.
Zapisała coś w mojej karcie i
wręczyła mi oderwaną karteczkę.
-W takim razie to wszystko. Zapraszam
za dwa tygodnie.
Przed parkingiem Rafa złapał mnie
niespodziewanie i okręcił wokół własnej osi.
-Co robisz,wariacie!-pisnęłam bijąc
go w pierś.
-Cieszę się-odparł przyciągając
mnie do siebie.-Że jesteś zdrowa i że dzieci są zdrowe.
-Ja też-mruknęłam przytulając się
do jego torsu,a potem uniosłam głowę-A cieszysz się bardziej na
synka czy córeczkę?
-Wiesz przecież,że ważne jest by
były zdrowe.
-Tak tak. Ale widziałam jak zaszkliły
ci się oczy,kiedy powiedziała o chłopcu.
Rafael westchnął i rozluźnił uścisk
spoglądając mi prosto w oczy.
-Odkąd zaczęliśmy się
spotykać,wyobraziłem sobie kilka razy ciebie z naszym synem w
ramionach. Śmiałaś się i przytulałaś go a on z piskiem chciał
ci uciec. To było...coś niesamowitego. Nigdy czegoś takiego nie
doświadczyłem.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Czemu wcześniej nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami ze skruchą.
-Chyba nie chciałem cię straszyć na
zapas czymś poważnym.
-Ojej-wymruczałam i pocałowałam go
szybko.-To urocze. Ale będziesz musiał podzielić spędzać też
czas z jego siostrzyczką.
-Naturalnie. Jak sobie pomyślę o
małej wersji ciebie robi mi się słabo z radości.
-Skąd wiesz,że akurat mnie?-uniosłam
brew.
-Bo córeczka powinna być podobna do
mamy. Ale nie piękniejsza,bo miałbym poważny dylemat.
-Komplemenciarz-pokręciłam głową
ciągnąc go do samochodu.
*
Otworzyłam oczy i zamrugałam
gwałtownie słysząc pukanie do drzwi. Ostrożnie wstałam z kanapy
odkładając otwartą książkę leżącą mi na brzuchu.
Rety,musiałam porządnie zasnąć!
-Idę idę-mruknęłam słysząc
kolejne pukanie. W progu stała Emeline.
-Cześć-obrzuciła mnie przenikliwym
spojrzeniem-Dobrze się czujesz?Wyglądasz blado.
Odruchowo dotknęłam policzka.
-Nie. Zdrzemnęłam się trochę i
zbudziłaś mnie. Wejdź.
Wkroczyła do salonu pewnym krokiem
postukując wysokimi obcasami w kolorze fuksji. Usiadłam na sofie i
ponownie przykryłam się kocem.
-Przepraszam,że ci przerwałam ale
powinnaś rzucić okiem na te papiery-usiadła w fotelu i wyjęła z
torebki plik kartek.
Jęknęłam na ich widok.
-Muszę?Wiesz jak tego nie cierpię.
-A myślisz,że ja lubię?Za to mi
płacicie.-przejrzała je i wręczyła mi. Dawna Emeline wciąż
czasem lubi się ujawniać. -Zaczynasz być w centrum
zainteresowania. Tu jest mnóstwo ofert wywiadów,sesji i tak dalej i
moje notatki dotyczące filtru informacji.
Przekartkowałam dokumenty.
-Jeśli chodzi o sesje zdjęciowe to
chyba wiesz,że nie ma takiej opcji. Co do wywiadów muszę
porozmawiać z Rafaelem.
Emeline odchyliła się do tyłu i
przeczesała grzywkę paznokciami w kolorze burgunda.
-Tak myślałam,ale wolę więcej nie
podpadać.
Zapanowała niezręczna cisza. Po
naszej rozmowie w szpitalu znacząco się zbliżyłyśmy,co
oczywiście nie podobało się mojemu mężowi. Zacisnął zęby
dopiero gdy wytłumaczyłam mu,jak bardzo potrzebne jest jej jakieś
zajęcie po traumatycznych przejściach. Wciąż jednak był wobec
niej nieufny,a ona sama się go bała.
-Hm,a co z wizerunkiem
medialnym?-przerwała linię napięcia Emeline-Ile mogę wyjawić?
-Możesz podtrzymywać,że oboje z
Rafaelem mamy się dobrze.
Pierwszy raz w życiu cieszyłam się,że
nie pojechałam na turniej w roli kibica. Podczas finału Australian
Open Rafa doznał kontuzji pleców. Dobrze,że była ze mną
Maribel,bo na widok jego łez robiło mi się słabo i musiałam
martwić się nie tylko o niego,ale i dzieci. Przegrał w czterech
setach z Wawrinką i mimo zachowanego honoru podczas dekoracji nie
wytrzymałam i się rozryczałam. Tak się o niego bałam.
A kiedy wrócił było jeszcze gorzej.
Badania,diagnozy,odpoczynek. Nie mogłam znieść widoku jego
cierpienia,a on nie mógł znieść myśli,że przez niego znów mogę
wylądować w szpitalu i nie mieć tyle szczęścia co ostatnio. To
były trudne dwa tygodnie,dlatego ucieszyłam się na myśl,że dziś
po południu pierwszy raz od finału wyjdzie na kort.
-A tak jest?
-Tak.-skinęłam głową-Rafa już
trenuje i byliśmy dzisiaj na USG.
Dotknęłam brzucha uśmiechając się
enigmatycznie.
-Synek i córeczka mają się dobrze.
-Och-rozszerzyła oczy ze
zdumienia.-Już wiadomo?
-No,w końcu.
-To cudownie. Gratuluję.
Chciała zabrzmieć radośnie,ale w jej
głosie łatwo dało się zwęszyć smutek. Odkąd sama
poroniła,często odpływała myślami w kierunku dziecka i widać
było,że moja radość nieco ją tłamsi. Wycierpiała jednak
tyle,że ma dość doświadczenia by się z tym pogodzić.
Szybko zmieniłam temat pozwalając jej
nabrać tchu. Nagle drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w
nich mój mąż objuczony torbami. Zesztywniał widząc w salonie
Emeline,ale zmusił się do sztywnego skinięcia głową,po czym
obrócił się na pięcie i wszedł na górę.
-To ja już pójdę-poderwała się
Emeline-Mam wszystko co chciałam.
-Zostań jeszcze
trochę-zaoponowałam-Nudzi mi się leżenie cały dzień.
Pokręciła stanowczo głową.
-Wolę nie ryzykować. Dobrze jest znów
pracować,ale Rafa szybko mi nie wybaczy,więc lepiej zejdę mu z
drogi.
Skinęłam tylko głową. Nie było
sensu się sprzeczać.
Pożegnałyśmy się i udałam się na
górę. Rafael krzątał się po garderobie. Był bez koszulki;szukał
jakiejś w szafie,ale odezwałam się:
-Po co ci koszulka?
Odwrócił się w moją stronę ze
zdziwioną miną.
-Twoja przyjaciółka już
poszła?-spytał beznamiętnie.
Przewróciłam oczami słysząc ile
ironii wkłada w słowo na p. Podeszłam do niego wolnym krokiem.
-Oj dałbyś już spokój-oparłam ręce
na jego torsie i spojrzałam nań wyzywająco-Miała w życiu
ciężko,teraz też ma,więc chcę jej pomóc.
-Masz dobre serce kochanie,ale nie
uważam,żeby to był dobry pomysł.
-A ty znowu swoje!Tłumaczyłam ci
już,że mamy ze sobą dobry kontakt i dobrze się spisuje jako
rzeczniczka prasowa.
-Jakbym słyszał ciebie przed paroma
miesiącami...
-Ale wtedy było inaczej. Nie
wiedzieliśmy nic o niej. A ona potrzebuje nas. Potrzebuje rodziny.
Rafael zamilkł i zacisnął usta.
Słowo daję,duże,uparte dziecko.
-Kochanie,ona próbowała stworzyć
sobie rodzinę trzy razy. Za każdym razem sama i w inny sposób.
Jeśli nie powiedzie jej się czwarty raz,może się załamać
znowu,a już zaczęła stawać na nogi.
Rozluźnił się nieco i westchnął.
-Dobra,postaram się być dla niej
milszy. Ale robię to tylko dla ciebie.
-Okej.
Puścił mnie i sięgnął ręką do
szafy. Powstrzymałam go.
-Mówiłam serio o tej
koszulce-mrugnęłam i zdecydowanie pociągnęłam go w stronę
sypialni.
Nie,nie pomyliły mi się dni tygodnia,dziś czwartek,ale jutro cały dzień jestem w podróży za granicę,dlatego rozdział wyjątkowo dzisiaj. Następny postaram się jednak dodać normalnie w piątek,bo jakiś tam dostęp do Internetu będę posiadać ;)
xoxo
piątek, 15 lipca 2016
3.24 Spowiedź
Ciemność.
Ciągle tylko ciemność. Bezkresna i
niezbadana,a jednocześnie tak bliska i namacalna. Miałam
wrażenie,że od urodzenia nie widziałam niczego innego. Tylko ta
przerażająca pustka wnikająca w głąb mojej duszy,ogarniająca ją
z każdej strony i blokująca wszystkie inne receptory zmysłów. A
wtem pośrodku tej nicości pojawia się błysk. Trwa tylko
milisekundę,ale wystarcza by z mojej piersi oderwał się kamień
wciskający mnie do ziemi i uniemożliwiający oddychanie.
Westchnęłam cicho odrzucając skorupę,ale nie usłyszałam swojego
głosu. Ponownie pojawił się błysk,ale nie zniknął jak za
pierwszym razem. Stopniowo wypełnił przestrzeń aż w końcu...
Powoli otworzyłam oczy i natychmiast
się skrzywiłam widząc jaskrawe światło żarówki z halogenowej
lampy wiszącej niemal nade mną. Chciałam wstać,ale całe moje
ciało było zesztywniałe i tylko jęknęłam cicho.
-Leż kochanie-usłyszałam czyjś
łagodny,ale drżący głos. Przekręciłam głowę w prawo i
ujrzałam rozmazaną postać tuż przy głowie. Wykonała ruch ręką
i rozległ się cichy szum.
-Napij się trochę.
Poczułam czyjś dotyk na twarzy,a po
chwili i wilgoć na spękanych wargach. Ostrożnie upiłam łyk wody
i głośno przełknęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy,jak
zaschło mi w gardle.
Oczy przyzwyczaiły się do światła i
rozpoznałam w postaci obok łóżka mojego męża. Uśmiechnęłam
się delikatnie widząc troskę w jego oczach.
-Rafael?-zagadnęłam wciąż
zachrypniętym głosem.
-Tak-odparł uśmiechając się. Z jego
piersi wyrwało się westchnienie ulgi-Spokojnie Kinga,już wszystko
dobrze.
Uniosłam lekko głowę i rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Było małe i jasne;ściany miały beżowy
kolor a podłogę wyłożono białymi kafelkami. Przez ciszę
przebijał się piszczący sygnał. Poruszyłam ręką i zauważyłam
wystający z dłoni wenflon. Byłam w szpitalu.
Wzięłam głębszy oddech i skrzywiłam
się czując ból w żebrach. Ach tak,już pamiętam.
-Och nie-jęknęłam czując pod
powiekami łzy. Rafael zmarszczył brwi i ujął moją dłoń
przesuwając po niej palcem.
-Cii,wiem,że boli. Trochę się
poobijałaś zanim cię złapałem.
-Spadłam?-przełknęłam ślinę.
-Byłem w holu i zauważyłem,że
łapiesz się za brzuch a potem przewracasz. Złapałem cię w
ostatniej chwili.
-Czy ja...?-Głos uwiązł mi w
gardle-Te skurcze i upadek...
-Nie-sapnął przeczesując palcami
włosy. Poruszyłam niespokojnie palcami pozbawiona jego kojącego
dotyku.-Całe szczęście,że nic się nie stało.
Zamknęłam oczy rozkoszując się
ulgą. Moje dzieci wciąż żyły. Nic innego się nie liczyło.
Drzwi się otworzyły i stanęły w
nich Ana Maria i Maribel. Widząc,że odzyskałam przytomność
niemal biegiem ruszyły do łóżka.
-Jezu,Kinga.-powiedziała
Maribel-Dobrze się czujesz?
-Lepiej-uśmiechnęłam się.
Rafael wstał wskazując miejsce matce.
Skinęła mu z wdzięczności głową i usiadła.
-Tak się martwiliśmy-odezwała się
drżącym głosem. Odnalazła moją dłoń i zacisnęła na niej
palce.-Kiedy weszłyśmy i Rafael spojrzał na nas przerażony z tobą
w ramionach...
-To było straszne-wtrąciła Maribel
obejmując się ramionami. Rafael położył jej rękę na ramieniu.
Chciałam coś odpowiedzieć,ale głos
ponownie uwiązł mi w gardle. Tym razem Ana Maria podała mi wodę.
Do pokoju wkroczyła kolejna osoba.
Kobieta miała na sobie biały fartuch,jasne dżinsy i czarny top.
Opadający na jej ramię długi warkocz spleciony z włosów koloru
słomy i miodu odwrócił początkowo moją uwagę od jej srogiej
miny.
-Obudziła się pani-stwierdziła
krótko. Poznałam ją. To doktor Alves-Valera.-To dobrze,bo muszę
zadać pani jeszcze kilka pytań do dokumentacji.
Spojrzała wymownie na rodzinę.
-Sam na sam jeśli można.
-Och,oczywiście-Ana Maria ścisnęła
mi dłoń i razem z Maribel opuściły pokój. Rafael stał jednak w
tym samym miejscu ze skrzyżowanymi rękoma.
-Ja zostanę.-oznajmił stanowczo.
Lekarka zacisnęła usta,ale po chwili
wzruszyła ramionami.
-Jeśli pan chce.
Usiadła na krześle i skrzyżowała
nogi,a ręce oparła na podkładce i wbiła we mnie oskarżycielskie
spojrzenie.
-Miała pani dużo
szczęścia-stwierdziła-Stwierdzono u pani zatrucie ciążowe, w tym
przypadku objawiające się nadciśnieniem. Te skurcze,których pani
doznała i ten upadek mogły wywołać poronienie.
Pobladłam zdając sobie sprawę jak
mało brakowało. Nie miałam o tym pojęcia;zanim straciłam
przytomność przemknęła mi przez głowę myśl,że straciłam
ciążę,ale zapomniałam o niej. Jednakże przez tą chwilę miałam
wrażenie że stoję u wrót piekieł.
-Ma pani silny organizm-kontynuowała-I
udało nam się uratować oba zarodki,ale chciałabym zadać pani
kilka pytań.
-Śmiało-mruknęłam spoglądając na
Rafaela. Wydawał się nieporuszony,więc pewnie o wszystkim
wiedział.
-A więc po pierwsze:wiedziała pani o
ciąży przed wypadkiem?
-Oczywiście.
Alves-Valera spojrzała na mnie jak na
człowieka niespełna rozumu i postukała długopisem w podkładkę.
-Nie ma pani żadnych dokumentów ani
wyników badać stwierdzających ten fakt.
-Dowiedziałam się w Polsce i tam
robiłam badania. Przylecieliśmy dopiero wczoraj i chciałam
przekazać pani dokumenty przy następnej wizycie...
-Leciała pani samolotem?-przerwała
wzburzona.
-Tak.
-Czy tamten specjalista nie powiedział
pani,że w ciąży bliźniaczej lot może skończyć się przerwaniem
ciąży?
-Byłam u niego tylko raz. I nie
wiedziałam,że w najbliższym czasie polecę samolotem-przygryzłam
wargę czując się jak dziecko,które wylądowało na dywaniku u
dyrektora.
Wolno skinęła głową.
-To duży błąd. Powinien pani
uświadomić wszelkie zagrożenia.
-To w jego stylu-mruknęłam po polsku.
-Słucham?
-Nie,nic.
Zapisała coś szybko w notatkach i
kliknęła długopisem,po czym wstała i odgarnęła włosy
wymykające się z warkocza.
-Cóż,w takim razie wiem wszystko co
chciałam. Zostanie pani w szpitalu jeszcze przez kilka dni na
obserwacji. Potem wypiszę pani preparaty na podtrzymanie ciąży.
-Jak to:podtrzymanie?-przeraziłam się.
Znowu chciałam się podnieść,ale ten przeklęty wenflon wbijał
się za mocno.
-Nie może pani więcej ryzykować-Jej
głos złagodniał-Ciąża to bardzo szczególny stan,a już w
szczególności bliźniacza. Jeśli będzie pani prowadziła
oszczędny tryb życia to tabletki po kilku tygodniach zrobią się
zbędne. Do tego czasu będzie pani musiała częściej mnie
odwiedzać,żeby wykluczyć wszelkie ryzyko.
No to sobie nagrabiłam. Ostatnie czego
chciałam to leżeć do góry rosnącym brzuchem przez całe dziewięć
miesięcy!
-Dziękuję pani doktor-odparłam nieco
szorstko.
-Muszę iść na resztę
obchodu-zerknęła na Rafaela-Widziałam jeszcze kilka osób w
poczekalni,ale proszę ograniczyć wizyty. Ona musi odpoczywać.
Chciałam fuknąć coś na temat
obgadywania osoby kiedy znajduje się w tym samym pokoju,ale
powstrzymałam się. Nie mogę się dodatkowo denerwować.
Doktor Alves-Valera wyszła machając
długim warkoczem,a Rafael ponownie zbliżył się do mojego łóżka.
Zauważyłam,że wciąż był w tej samej koszuli. Lepiła mu się do
ciała,a włosy miał w nieładzie(no dobra,to akurat normalne). W
jego oczach kryło się zmęczenie.
-Jak długo dokładnie byłam
nieprzytomna?
-Całą noc. Teraz jest już ranek.
-I ty czuwałeś przy mnie przez całą
noc?-spytałam rozszerzając oczy ze zdumienia.
-Tak-uśmiechnął się gładząc mnie
po dłoni.
-Och.-westchnęłam cicho
odwzajemniając dotyk.-Musisz odpocząć.
-Tak źle wyglądam?-uniósł jedną
brew.
-Trochę-próbowałam się zaśmiać,ale
potłuczone biodra uwięziły śmiech między sobą.-Idź do domu i
wyśpij się. Nic mi nie będzie.
Wahał się przez chwilę aż w końcu
wstał i pocałował mnie w czoło.
-Dobrze,że się obudziłaś. Wrócę
wieczorem.
Uśmiechnęłam się do tego
zachwycającego mężczyzny,który akurat był moim mężem i z
westchnieniem zamknęłam oczy.
*
Przespałam się trochę,a gdy ponownie
się obudziłam,było już południe. Pielęgniarka przyniosła mi
obiad,który jak na szpitalne standardy był o dziwo całkiem
smaczny,a potem odłączyła mnie od wszelkiej aparatury oraz wyjęła
wenflon. Zrobiło mi się słabo,bo nie cierpiałam igieł,ale sto
razy bardziej wolałam poruszać się bez tych wszystkich więzów.
Nie bardzo wiedząc,co ze sobą
zrobić,wzięłam jedną z gazet przyniesionych przez Maribel i
przekartkowałam ją. Mimo iż znałam hiszpański i mallorqin
perfekcyjnie,to wciąż ciężko mi było czytać w tym języku,a gdy
publikowałam wpis na portalach społecznościowych,niemal zawsze
prosiłam Rafaela o pomoc. Po dziś dzień pluję sobie w brodę za
swoje lenistwo,aczkolwiek przełożyło się to na lepsze wyniki w
tenisie.
Wzdrygnęłam się i zamknęłam
magazyn. Tenis. Wciąż muszę powiadomić władze WTA,że nie
wystąpię w Mastersie w Stambule,ale na samą myśl o wycofaniu się
ściskało mi się serce. Tyle pracy włożonej podczas tego sezonu
nie zostanie zwieńczone w odpowiedni sposób. Jeszcze przed
planowaniem ciąży zdawałam sobie sprawę,że będę zmuszona
porzucić sport na czas nieokreślony,ale nie sądziłam,że tak
szybko do niego zatęsknię. No i pozostała kwestia fanów oraz
rodaków spragnionych kolejnych wielkoszlemowych zwycięstw...
Podniosłam wzrok gdy w drzwiach
stanęła Ana Maria przerywając moje rozmyślania. Uśmiechnęłam
się uprzejmie i skinęłam na krzesło.
-Cześć mamo-powiedziałam lekkim
tonem. Zajęła miejsce i patrzyła na mnie z rozbawieniem.
-Witaj. Jak się czujesz?
-Odkąd się obudziłam coraz lepiej.
Bolą mnie żebra,ale to nic kiedy pomyślę co mogło się stać
z...-urwałam uświadamiając sobie,że kolacja nie doszła do skutku
i ostatecznie nie zdążyliśmy podzielić się informacją z
rodziną. Zakładam,że Rafael powiedział wszystko,chociażby
lekarzom pod kątem mojego leczenia.
Ana Maria spojrzała na mnie ze
zrozumieniem.
-Bałaś się,że poroniłaś-dokończyła.
-Rafael wam powiedział?
-Tak.-skinęła głową.
Nie wiedzieć czemu zarumieniłam się.
Przecież i tak wiedzieli,że staramy się o dziecko,co jest
równoznaczne z uprawianiem seksu. Głupio było wchodzić do strefy
tematów tabu z teściową.
-To nie powinno odbyć się w taki
sposób-spuściłam wzrok i wykręciłam palce byle tylko ukryć
rumieniec i uniknąć jej spojrzenia.
Machnęła lekceważąco ręką.
-Dobrze,że po tym upadku Rafael w
ogóle mógł nam o tym powiedzieć.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,więc
zapanowała cisza. Instynktownie przesunęłam dłoń pod kołdrą na
brzuch.
-Może nie powinniśmy się z tym tak
spieszyć-odparłam w końcu cicho.-O mały włos i zamiast radości
byłaby tragedia,a wszystko przez mój egoizm.
-Jaki egoizm?-prychnęła-Kochanie,nie
wiedziałaś co się może stać.
-Wiedziałam-szepnęłam-Nie czułam
się dobrze lecąc.
Otworzyła usta ze zdziwienia,po czym
oblizała wargi.
-A co miałaś zrobić? Wyskoczyć z
samolotu?
-Nie,ale czytałam o skutkach podróży
samolotem w pierwszych miesiącach ciąży. Lekarz nie mówił nic o
lataniu,ale mogłam dopowiedzieć sobie resztę. No cóż,mam
nauczkę.
-Najważniejsze,że wszystko dobrze się
skończyło-ucięła.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę
do przyjścia lekarza na kontrolę moich stłuczeń. Orzekł,że ból
powinien ustąpić w ciągu dwóch tygodni. Rano zaś moja ginekolog
oznajmiła,że dzieciom nie zagraża już niebezpieczeństwo i
najpóźniej pojutrze wrócę do domu. A to oznaczało jeszcze dwa
dni nudy w pustej sali. Cudowna perspektywa.
Z westchnieniem wróciłam do czytania
magazynu,ale nie mogłam się skupić ze względu na głośną
rozmowę toczoną tuż za zamkniętymi drzwiami mojej sali. Dwie
kobiety dyskutowały o czymś z ożywieniem. Ze strzępków rozmów
wyłapałam tylko „Nie może pani tam wejść bez jej zgody” i
zaintrygowało mnie to.
Klamka poruszyła się i w drzwiach
stanęła Leandra,młoda pielęgniarka,która przyniosła mi dziś
obiad. Kilka czarnych kosmyków uciekło z małego koka na czubku
głowy, a niebieskie oczy błyszczały.
-Ktoś bardzo nalega,żeby się z panią
zobaczyć.-powiedziała przygryzając wargę. To ona była tą,która
nie chciała wpuścić tego kogoś.
-Kto taki?-spytałam rozszerzając
oczy.
Leandra zawahała się i odwróciła
głowę. Osoba odpowiedziała cicho.
-Twierdzi,że panią zna i musi pilnie
porozmawiać. Powiedziałam,że potrzebuje pani
spokoju,ale...-zaczęła trajkotać coraz bardziej zdenerwowana.
-No dobrze,niech wejdzie-powiedziałam
niechętnie przerywając jej paplaninę.
Skinęła głową,a gdy przepuściła
tego natręta w drzwiach,zamarłam.
Do pokoju weszła Emeline.
Zauważyłam,że bardzo schudła,ale może to tylko wrażenie
potęgowane moją długą nieobecnością. Pasek błękitnego
szlafroka bardziej pasującego do oczu Lenadrze był zaciśnięty
mocno podkreślając wąską talię. Zdecydowanie nigdy takiej nie
miała. Musiała nie myć włosów od kilku dni,bo błyszczały i
były oklapnięte. Prezentowała się dość mizernie,tylko jej oczy
wyrażały jakąś chęć życia. Uśmiechnęła się-zapewne miał
to być ciepły uśmiech powitalny-a ja zdusiłam w sobie krzyk.
Wymizerowana,w samym szlafroku i szpitalnych kapciach sunąca do mego
łóżka wyglądała przerażająco,jakby była pacjentką szpitala
psychiatrycznego. Przypomniałam sobie jednak,że sama znalazła się
tu z tego samego powodu co ja,tyle że w jej przypadku skończyło
się tragedią.
-Czego chcesz?-rzuciłam ochrypłym z
przerażenia głosem.
Ta zaś pokręciła głową i
przewróciła oczami siadając na krześle zarezerwowanym dla
członków mojej rodziny.
-Wciąż taka sama-oznajmiła cicho
wpatrując się we mnie przenikliwie.
Odwagi!-nakazałam
sama sobie dyskretnie nabierając tchu.
-Albo mi powiesz po co tu jesteś,albo
zawołam pielęgniarkę-oznajmiłam stanowczo. Od razu lepiej.
-Przyszłam cię odwiedzić-wzruszyła
ramionami jakby była moją sąsiadką wpadającą popołudniami na
kawę.
-Po co?-coraz bardziej się irytowałam.
Westchnęła i spuściła głowę
przeczesując palcami tłuste włosy.
-Bo nie chcę,żeby przytrafiło ci się
to,co mnie.
Popatrzyłam na nią z jeszcze większym
zdziwieniem niż dotychczas i zapaliła mi się lampka alarmowa. Przy
niej nie można tracić czujności.
-Co takiego?-wydusiłam podsuwając się
wyżej na poduszkach.
Kiedy Emeline ponownie uniosła głowę
zauważyłam,że w jej oczach rozbłysły łzy.
-Ty...tak bardzo chcesz mieć
dziecko-powiedziała łamiącym się głosem-Ja nie chciałam. Tak mi
się wydawało,ale kiedy je straciłam...coś we mnie umarło.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i
chlipnęła. Nie mogłam się nadziwić jakiej przemiany osobowości
jestem świadkiem.
-Dlaczego tak ci zależy,żebym
urodziła te dzieci zdrowe?
-Dzieci?-zdziwiła się i pobladła.
Podbródek drżał jej od szlochu.
-To bliźniaki-wyjaśniłam
niechętnie.-Nic już nie rozumiem. Włożyłaś tyle wysiłku w
knucie intryg jak z wenezuelskich telenowel i po co? Co tak naprawdę
chciałaś osiągnąć Emeline?
Wzięła głęboki wdech i pociągnęła
nosem. Przypomniałam sobie,że w szafce przy łóżku są chusteczki
higieniczne więc podałam jej. Cierpliwie czekałam aż wydmucha nos
i zbierze się,podczas gdy w środku cała drżałam oczekując na
ciąg dalszy.
-Kiedy dostałam tę pracę
wiedziałam,że będę pracować dla Rafaela Nadala i jego
żony.-udało jej się opanować drżenie głosu- Wiedziałam jak
wygląda. Nie miałam pojęcia jednak,że jest takim wspaniałym
mężczyzną. Pomyślałam wtedy,że chcę żeby był mój. Nie
mogłam znieść tego,jak się na ciebie patrzył,jak cię
dotykał...ja cię kocha.
Zwężyłam oczy w dwie wąskie szpary
mogące ciskać gromy. Ach,nic czego bym nie wiedziała.
-To dlaczego wtedy w hotelu
powiedziałaś,że nie chcesz być moim wrogiem?
-Nie chciałam-przygryzła
wargę-Naprawdę. Ale wszyscy traktowaliście mnie jak obcą. Źle
się z tym czułam. A Rafa...urzekł mnie. Chciałam,żeby był mój.
Chciałam...żebyście i mnie traktowali jak rodzinę.
Mówiła trochę nieskładnie i
musiałam wytężyć umysł,żeby poskładać te puzzle w całość.
Czy ona po prostu chciała wskoczyć na moje miejsce utwierdzając w
przekonaniu,że to decyzja Rafaela?
-Na początku chciałam uwieść
Rafaela-ciągnęła i uniosła ręce w obronnym geście-Wiedziałam,że
to bezcelowe,ale nie widziałam innego sposobu.
-Na co? Dostanie się do rodziny?
Myślisz,że dobrze by cię postrzegano gdybyś rozbiła nasz
związek?
-Teraz wiem,że nie-westchnęła i
ścisnęła w dłoni chusteczkę-Ale wtedy...widziałam w tym szansę
na wejście do rodziny.
Cholera,gubię się. To te leki czy jej
wpływ na mnie?
-Czemu tak ci zależało na wejściu do
rodziny?
Zamilkła i przełknęła ślinę.
Ponownie spuściła wzrok i odparła cicho:
-Bo nigdy nie miałam własnej.
Okej,tego się nie spodziewałam,chociaż
pasowało. Ludzie z rozbitych rodzin,albo z trudną przeszłością
mają tendencję do dziwnych zachowań.
-Och-wyrwało mi się. Emeline dalej
miała spuszczony wzrok.
-Moi rodzice umarli,gdy byłam mała.
Tułałam się po sierocińcach aż odnalazł mnie wujek Benito.
Miałam jednak wtedy dziesięć lat i mimo iż starał się zapewnić
mi dom i ciepło rodziny,tak naprawdę nie mam pojęcia czym ono
jest. Kiedy zobaczyłam waszą rodzinę...wróciły wspomnienia i
zapragnęłam dostać chociaż trochę miłości. Odrobinę. Tak,żeby
dowiedzieć się co znaczy ta cała rodzina.
Ponownie zapadło wymowne milczenie
adekwatne do dramaturgii sytuacji. Skorzystałam na nim i pozbierałam
myśli. Obraz tej kobiety jako wstrętnej manipulantki zaczął się
oddalać a zamiast niego pojawił się wizerunek niewinnej kobiety
skrzywdzonej przez los.
-No dobrze-odezwałam się w końcu pod
naporem jej pytającego spojrzenia-Nie miałaś w życiu łatwo i
rozumiem to. Ale nie pojmuję dlaczego nie poprzestałaś na
uwiedzeniu mojego męża.
-Wiem,że zawsze będziesz mieć do
mnie o to żal-odparła ze skruchą. Przygryzła wargę zapewne
walcząc z kolejną falą wzbierających emocji.-A ja chciałam,żeby
kochał mnie tak jak ciebie.
Prychnęłam. No nie,to już było
mocno porąbane.
-Masz problem ze zrozumieniem słowa
„nie”.-stwierdziłam oschle.
-Być może.-przytaknęła
niechętnie-Nie umiałam się postawić i odejść kiedy...
Urwała,a do jej oczu ponownie
napłynęły łzy. Strząsnęła je stanowczo dłonią.
-Nie wiem też co znaczy miłość,taka
miłość jaka istnieje pomiędzy tobą a Rafaelem. Ja...kochałam
kiedyś kogoś,kto nie potrafił pokochać mnie.
-Opowiedz-poprosiłam zanim zdążyła
skończyć.
-Byłam...to był toksyczny
związek-pociągnęła nosem-Na początku Laurent był
wspaniały,troszczył się o mnie,wydawało mi się,że naprawdę
mnie kocha. Ale potem...zrobił się z niego istny demon. Zaczął
chodzić nie wiadomo gdzie i z kim,wracał do domu pijany,albo nie
wracał w ogóle. Martwiłam się o niego a on robił mi z tego
powodu awantury. Czasem,gdy miał zbyt dużego kaca wymawiał się
problemami w pracy,ale jaki problem w pracy jest na tyle poważny,żeby
nie wracać na noc? Głupia myślałam,że to ze mną jest coś nie
tak. Pewnego razu chciałam mu zrobić niespodziankę,ale wrócił z
pracy kompletnie pijany i...uderzył mnie pierwszy raz-przełknęła
ślinę a ja słuchałam jak urzeczona. Jej opowieść zaczęła
przypominać streszczenie historii o żonach Arabów,w których
zaczytuje się moja matka.
-Znosiłam to potulnie przez jakiś
czas,często wyjeżdżałam,więc zyskiwałam chwilę wolności. Lecz
w końcu miarka się przebrała. Zabrałam swoje rzeczy pod jego
nieobecność i miałam zniknąć,ale wrócił.-pokręciła głową-Był
wściekły. Wyzywał mnie od najgorszych,a potem groził mi nożem.
Mało brakowało a by mnie zgwałcił. Zostawił mi tylko
to.-nakreśliła palcem miejsce pod lewą piersią i domyśliłam
się,że musi tam być blizna.
-Jak uciekłaś?-spytałam szeptem. Pod
powiekami cisnęły mi się łzy.
-W końcu się udało-wzruszyła
ramionami.-Wróciłam do sierocińca i nawet zatrudniłam się tam w
charakterze opiekunki przez jakiś czas. No a potem trafiłam do was.
Zamrugałam oczami uwalniając krople
łez. Wpatrywałam się w nią z zaciśniętymi ustami a łzy płynęły
mi po policzku. I nagle do mnie dotarło,że rozmawiam z kimś obcym.
Tamta Emeline,która uprzykrzała mi życie była cieniem tej
Emeline. Skrzywdzonej i zdanej wyłącznie na siebie. Niemniej
jednak,te wydarzenia wzmocniły ją na tyle,że owy cień był dość
długi. Ciekawe,czy gdyby nie fakt,że po stracie dziecka była
emocjonalnym wrakiem,wyznałaby mi to wszystko.
-Nie płacz-poprosiła bez przekonania.
-To wszystko jest
okropne-chlipnęłam.-Gdybym wiedziała...
-To co?-wtrąciła ostro-Pogłaskałbyś
mnie po główce i powiedziała,że już jestem bezpieczna?
Prychnęła z pogardą. No dobra,może
ta pierwsza Emeline nie jest do końca osłoną.
-Przepraszam. Ale mogłaś przynajmniej
powiedzieć,że miałaś trudną przeszłość i nie miałaś
rodziny. Ja i Rafael baliśmy się,że jesteś zbiegłą
kryminalistką. Wiesz,wtedy w Paryżu.
-Rozumiem.-odparła beznamiętnie.
-A ja prawie. Czy dziecko było
elementem twojego planu wbicia się do rodziny?
-Nie,to czysty przypadek. Ale gdy się
zorientowałam,że jestem w ciąży chciałam to wykorzystać. A
teraz nie mam nic. Nawet tego dziecka.
-Masz nas-wtrąciłam nieśmiało.
Uśmiechnęła się krzywo.
-Jasne.
-Będziesz potrzebowała pomocy. To
mieszkanie wciąż będzie twoje-zapewniłam. Nie miałam pewności
co na to Rafael,ale przekonam go.
-A jeśli chcesz,możesz wrócić do
pracy.
Popatrzyła na mnie,jakbym oszalała.
-Co takiego?
-To co słyszysz. Jeśli oczywiście
chcesz. Tylko nie okłamuj nas więcej.
-Zgoda-skinęła powoli
głową,najwyraźniej wciąż jeszcze w szoku.
-I łapy precz od Rafy.
Emeline przewróciła oczami.
-Dałam sobie spokój. On kocha cię
zbyt mocno,żeby dać się omamić. Wierz mi,przekonałam się. Poza
tym,będziecie mieli dzieci.
-Dobrze-uniosłam podbródek-Zatem,witaj
z powrotem.
Posłałam jej łagodny uśmiech i
ścisnęłam jej zesztywniałą dłoń.
No dobra. Nie mogłabym być AŻ tak okropna.
Chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów w tej części,pamiętam,że jakoś tak szybko i lekko mi się go pisało,mimo że musiałam się naszukać sporo medycznych informacji. Mam nadzieję,że podoba się także i Wam,bo trochę niszczy światopogląd :D
No i niestety przykro mi to mówić,ale jeszcze jakieś 2,może 3 rozdziały i kończymy. Ale na razie trzymajcie się!
xoxo
niedziela, 3 lipca 2016
3.23 Wizja piekła
Obudziłam się ze zdrętwiałą prawą
dłonią,którą wsunęłam sobie pod policzek. Skrzywiłam się
prostując ją i podniosłam się. Chmury rozstąpiły się
przepuszczając promienie słońca. Temperatura podskoczyła zapewne
o ładnych kilka stopni.
Przeciągnęłam się i zeszłam na dół
po schodach. Mój mąż siedział w salonie z nosem przyklejonym do
laptopa i nogami opartymi o stolik. Przebrał się w białe szorty i
czerwony T-shirt i dopiero teraz wyglądał,jakby był w domu. Ten
płaszcz i szary sweter,w których ujrzałam go u matki to zupełnie
nie jego styl,aczkolwiek wyglądał w nich niesłychanie gorąco. Jak
zawsze zresztą.
Stanęłam w drzwiach i rzuciłam
mężowi wyzywające spojrzenie.
-Znowu poker?-spytałam lekko drwiąco.
Od czasu siedmiomiesięcznej przerwy,Rafa praktycznie uzależnił się
od internetowego pokera. Trochę mnie to martwiło,ale nie
zaniedbywał w związku z tym ani mnie ani rodziny,więc odpuściłam.
-Aaa,tak sobie tylko gram-mruknął
czerwieniąc się i opuszczając klapę komputera.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
-Wyspałaś się?
-Tak. Nawet nie zauważyłam kiedy
zasnęłam.
-No,od kiedy cię zostawiłem minęły
dobre trzy godziny.
-Co?-poderwałam się-Jak mogłam tyle
spać!Jest tyle do zrobienia!
-Cicho-skarcił mnie i ponownie
przytulił-Wszystkim się zająłem. Twoje ubrania właśnie się
piorą,a w domu jest czysto,bo nie miał kto nabrudzić.
Mimowolnie roześmiałam się. Czyżby
mój mistrz uporządkowania zmienił terytorium z kortów na własny
dom?
-Kocham cię-westchnęłam składając
na jego ustach szybki pocałunek.
-Ja ciebie też-odszepnął-Tak się
cieszę,że wróciłaś.
-Gdybyśmy porozmawiali od razu,zapewne
nigdzie bym nie wyjeżdżała.-powiedziałam ze skruchą.
-I zapewne nie spodziewalibyśmy się
dzieci-odparł-Przestań się tym zadręczać. Najważniejsze,że
udało nam się wyjaśnić sobie wszystko. Jakie byłoby z nas
małżeństwo,gdybyśmy się nie kłócili?
Westchnęłam. Miał oczywiście
rację,ale nie mogłam wyrzucić z głowy myśli pod tytułem „co
by było gdyby?”. Minie zapewne jeszcze trochę czasu nim zapomnę
całkowicie. Kobieca natura jest jednak pod pewnymi względami
nieustępliwa.
-No,to skoro już wstałaś,pojedźmy
na zakupy.
-Daj mi chwilę. Przebiorę się tylko
i możemy jechać.
Przewrócił oczami.
-Twoim czy moim?
-Jeśli chcesz,możemy twoim-Uniósł
brew najwyraźniej zdziwiony moim nagłym zapałem do jazdy.
Zrobiliśmy zakupy na cały tydzień no
i przy okazji na jutrzejszą kolację. Zrobię gazpacho,a Rafa
przyrządzi jakąś rybę,a do tego podamy tapas.
Najbardziej bolało mnie jednak,że zamiast sangrii,mojego
ulubionego wina z lodem i owocami będę musiała wypić zwykłą
wodę. Chciałam iść na kompromis i zaproponować jedną,malutką
szklankę,ale spojrzenie mojego męża stanowczo odwiodło mnie od
tego pomysłu. No cóż,takie są uroki bycia w ciąży.
-Nie mam pojęcia,gdzie to wszystko
pomieścimy-stwierdził Rafael rozpakowując trzecią torbę. Były w
niej rozmaite słodycze i przekąski. Mimo,że byłam temu
przeciwna,nie mogłam się oprzeć i wzięłam kilka paczek polskich
ciasteczek,które są dosyć popularne w tutejszych marketach.
Wskazałam na torby i skrzyżowałam ręce.
-Och wybacz,ale na to upierałeś się
akurat ty. Do tej pory nie miałam żadnych zachcianek,a jeśli się
pojawią,skąd wiesz czy właśnie na to co tu mamy?
-Nie wiem-wzruszył beztrosko
ramionami-Wolę być przygotowany.
-Co za facet-mruknęłam pod nosem i
zaczęłam wyjmować słoiki z oliwkami.
-Dbający o ciebie i dzieci?-wtrącił
niewinnym głosem zachodząc mnie od tyłu.
Odwróciłam się na pięcie stając z
nim twarzą w twarz.
-Miałam raczej na myśli największego
uparciucha jakiego znam.
-Ach tak?-mruknął przesuwając ustami
po mojej szyi.-Już ja ci pokażę jaki potrafię być uparty.
Pisnęłam i niemalże podskoczyłam,gdy
ugryzł mnie delikatnie w szyję. Pacnęłam go w głowę,a on tylko
zachichotał i zaczął mnie całować jak wariat.
Wsunęłam ręce pod jego koszulkę i
badałam palcami każdy mięsień brzucha. Westchnął cicho
przyciągając mnie mocniej i błądząc rękoma po mojej talii.
I wtedy oczywiście musiał zadzwonić
jego telefon. Mam deja vu.
-Zaczekaj skarbie-wymruczał odrywając
usta-Za chwilę do tego wrócimy.
Patrzyłam na jego umięśnione ramiona
i koszulkę opiętą na plecach,gdy przechodził przez kuchnię. Czy
pożądanie może zabić?
-Maribel?-spytał zdziwiony odbierając
telefon.-Tak. Nie,a co się stało?
Chwila milczenia,po której się
przygarbił i przesunął ręką po twarzy.
-O Boże. Tak mi przykro. Do kiedy tam
zostanie?
Spojrzał na mnie z wahaniem,a ja
zmarszczyłam brwi. Nie cierpiałam takich sytuacji.
-Postaram się z nią skontaktować.
Nie powinna być teraz sama. Jasne,na razie.
Rozłączył się i opadł na sofę
wzdychając ciężko. Na jego twarzy pojawiło się zatroskanie.
-Coś nie tak?
-Dzwoniła Maribel. Godzinę temu
odwiozła Emeline do szpitala.-przełknął ślinę-Nie wie,co się
stało,ale Emeline poroniła.
Szczęka mi opadła i odruchowo
dotknęłam swojego brzucha. Prawie spieprzyła mi życie,ale w tej
chwili nie sposób było jej nie współczuć.
-Ojej.-wydusiłam chwiejąc się.
Rafa w ułamku sekundy pojawił się
przy mnie i zamknął mnie w uścisku. On również niemalże z czcią
pogłaskał mi brzuch.
-To okropne-przełknęłam ślinę
starając się zapanować nad zawrotami głowy.
-Tak-przytaknął starając się być
stanowczym,ale wyczuwałam jak drżał. Był bardziej przerażony niż
ja.
-Nie chcę nawet myśleć,że tobie
mogłoby stać się to samo-powiedział cicho jakby czytając mi w
myślach. Rozluźnił uścisk i wyraźnie widziałam,jak jego źrenice
rozszerzyły się ze strachu.-Nie zniósłbym tego.
-Wszystko będzie dobrze-odparłam
głucho niczym echo,bo przypomniały mi się ekscesy podczas lotu. I
stwierdzenie,że ciąża bliźniacza jest ciążą wysokiego ryzyka.
Dobrze,że mnie trzymał,bo nogi nagle niebezpiecznie mi zmiękły.
-Tak się boję...wcześniej nie
przyszła mi do głowy możliwość utraty ciąży. Byłem zbyt
szczęśliwy.-westchnął-Chyba trzeba wrócić na ziemię.
-Kochanie,nie masz powodów do
niepokoju-powiedziałam łagodnie gratulując sobie opanowania
targających mną emocji.-Moje wyniki są dobre,ja czuję się dobrze
i nie zamierzam ryzykować.
Doszło do mnie,że to prawda. Że
powinnam zacząć myśleć o tych małych istotkach zamieszkujących
moją macicę. Oczywiście,myślałam o nich od pierwszej chwili,ale
dopiero dotarło do mnie,jaki mam na nie wpływ. No i nie chcę mieć
jeszcze na głowie wiecznie niespokojnego męża. Bóg jeden wie,co
będzie przeżywał podczas tych dziewięciu miesięcy.
-Mam taką nadzieję.
-Mam taką nadzieję.
-Może...moglibyśmy coś dla niej
zrobić?-zaproponowałam nieśmiało.
Rafa zmarszczył brwi i spojrzał na
mnie przenikliwie.
-Co masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami.
-Odwiedzić ją,albo pomóc kiedy wróci
ze szpitala.
-Ty naprawdę chcesz to zrobić?-Na
jego twarzy niedowierzanie mieszało się z...hm,odrazą?-Po tym co
przeszliśmy?
Westchnęłam i odsunęłam się od
niego. Patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-Rafael,ona tak naprawdę ma bardzo
kruchą psychikę. Pamiętasz jak zachowywała się w Paryżu?
Cokolwiek się stało,nie umiała o tym zapomnieć. Mam wrażenie,że
tym razem może być jeszcze gorzej.
Spuścił głowę i złapał się pod
boki. Jego ramiona uniosły się i opadły w cichym westchnieniu.
Kiedy podniósł głowę,jego oczy płonęły.
-Współczuję jej.-oznajmił krótko i
beznamiętnie.-Szczerze. Ale nie chcę więcej kłopotów. Może to
następna część jej chorego planu? Już raz prawie cię straciłem.
Nie chcę znowu przez to przechodzić.
Rozszerzyłam oczy w niemym zdumieniu.
Na jego twarzy nie było już ani śladu po współczuciu,zastąpiła
je nienawiść. Zaskakująca przemiana.
-Sądzisz,że byłaby do tego zdolna?
Rozłożył bezradnie ręce.
-Nic już nie wiem. Wszystko się przez
nią tak skomplikowało,ja...mam dość. Pragnę jedynie spokoju.
-Ja też-przytaknęłam.-Ale mimo to
uważam,że powinniśmy coś dla niej zrobić. Zorientujemy się jak
ona się czuje i czy wciąż snuje jakieś chore wizje.
-Kochanie,doceniam twoja
troskę-oznajmił łagodnie przyciągając mnie do piersi. Wciągnęłam
głęboko jego zapach. Od kiedy powiedziałam mu,że w
przeciwieństwie do większości zapachów nie wywołuje we mnie
mdłości,używa go codziennie. Oparłam palce o silny,twardy tors i
uniosłam brodę spoglądając mu w oczy.
-Tyle,że naprawdę chciałbym,żebyś
trzymała się od niej z daleka.
-Rafaelu przecież nic mi nie
będzie-Miałam ochotę się roześmiać z jego absurdalnej wręcz
troski.-Po tym co wywinęła,nie uwierzę w ani jedną jej
historyjkę.
Z jego piersi wyrwało się
westchnienie.
-Nie nakłonię cię do zmiany zdania?
Pokręciłam głową.
-Ale ty powinieneś. Tak wypada.
Usiadł na sofie i oparł dłonie na
kolanach. Postukał palcami myśląc przez chwilę,aż w końcu
popatrzył na mnie i oznajmił:
-Zgoda. Pomożemy jej stanąć na
nogi,a potem koniec. Definitywnie. Będzie musiała się stąd
wyprowadzić.
Nie takiego rozstrzygnięcia z jego
strony się spodziewałam,ale nie miałam siły na dalsze dyskusje.
Tak jakbyśmy zamienili się miejscami. To on zawsze trzymał jej
stronę,a ja chciałam się jej pozbyć. Ta krótka separacja
zdecydowanie coś w nas zmieniła. Problem w tym,że nie wiem czy na
lepsze czy gorsze.
*
-Rafaelu,możesz przez chwilę przypilnować sosu?-spytałam odgarniając z twarzy włosy uciekające z niedbale skleconego koka. Odsunęłam się od kuchenki i oparłam o blat usiłując zapanować nad zawrotami głowy.
-Dobrze się czujesz?-oblizał palec z
marynaty do krewetek i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
-Trochę mi niedobrze-uśmiechnęłam
się krzywo chcąc przejąć kontrolę nad jego strachem-Zaczerpnę
świeżego powietrza i zaraz mi przejdzie.
-Pójdę z tobą-zaoferował
natychmiast,ale sos nagle zabulgotał i Rafa z sykiem przykrył
garnek pokrywką.
-Nie trzeba. Zaraz wrócę.
-Okej.-Odprowadził mnie wzrokiem a ja
odetchnęłam znajdując się poza zasięgiem jego ramion gotowych
usadzić mnie na najlżejsze westchnienie. Nie sądziłam,że można
być jeszcze bardziej nadopiekuńczym,a jednak. Dzięki,Emeline.
Otworzyłam drzwi na taras i stanęłam
na zalanej słońcem marmurowej posadzce. Mimo zbliżającego się
wieczora,gorąc ani myślał ustąpić. Wyjście na zewnątrz w
takich warunkach nie wydawało się dobrym pomysłem,ale wewnątrz
było jeszcze gorzej. Mieszanina zapachu smażonej ryby,pomidorów i
oliwy z oliwek przerosła możliwości mojego nosa i wytrzymałość
żołądka.
Przesunęłam ratanowy fotel pod daszek
i usiadłam na nim przytykając palce do skroni.
Od rana nie czułam się najlepiej.
Zanim jeszcze zjadłam śniadanie,zwymiotowałam zawartość żołądka
niemal natychmiast po przebudzeniu,a kiedy zajmowałam się pracami
domowymi strasznie bolały mnie piersi. Czytałam,że to normalne,ale
w odróżnieniu od mdłości czy senności,ból pojawił się
pierwszy raz. Chyba nie wytrzymam do następnej wizyty u ginekologa.
Drzwi tarasu rozsunęły się i pojawił
się w nich Rafael ze szklanką wody i paczką migdałów.
-Mówiłam,że nic mi nie
będzie-powiedziałam oschle krzyżując ramiona.
-Owszem,ale po co masz się męczyć?
Wypij to i zjedz trochę migdałów.
Podał mi szklankę i owionął mnie
intensywny zapach. Zmarszczyłam brwi usiłując utrzymać żołądek
w ryzach.
-Chcesz,żebym zwymiotowała tu,na
podłogę?
Wzniósł oczy do nieba i przyklęknął.
-To woda z imbirem. Podobno hamuje
mdłości. No już,pij.
Upiłam łyk ciepłego płynu i
skrzywiłam się. Jakie niedobre!
-Nie smakuje rewelacyjnie,ale chyba
lepsze to niż wisieć głową nad kiblem,co?
-Oby-mruknęłam zmuszając się do
kolejnego łyku.
-No-Podniósł się-Posiedź tu,a ja
muszę wracać do kuchni,bo inaczej będziemy mieli kulinarną
katastrofę.
Zamaszystym krokiem oddalił się,co
skwitowałam westchnieniem ulgi. Może hormony zaczynają mi
buszować,ale czasem naprawdę mnie denerwował tą swoją obsesyjną
troską.
Po chwili o dziwo nudności ustały,więc
wróciłam do domu. Zapach się nie zmienił,ale przynajmniej mi nie
przeszkadzał.
-Jak kolacja?-rzuciłam mimochodem
trzymając się jednak na dystans od kuchni.
-Prawie skończona-uśmiechnął się
znad miski z sałatką.-Dam sobie radę sam.
-Och nie,czuję się jak wyrodna
żona-jęknęłam obejmując go w talii. Wcisnęłam głowę w
zagłębienie jego ramienia i napawałam płynącym od niego
spokojem.-Nie umiem tak stać z boku i nic nie robić.
-Przecież gotowaliśmy razem-odparł
głaszcząc mnie łagodnie po włosach.-Już prawie wszystko gotowe,a
ty nie czujesz się najlepiej,więc pozwól mi dokończyć. Idź
lepiej do garderoby i wymyśl w co się ubierzesz.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Zapomniałam!
Niemal biegiem ruszyłam na górę przy
akompaniamencie śmiechu Rafaela. Niesłychane,żebym zapomniała
naszykować sobie coś do ubrania. Weszłam do garderoby rozglądając
się na boki. Od której półki zacząć?
Po otworzeniu miliona szuflad i
przetrzepaniu setek wieszaków,wybrałam czarny top bez ramiączek i
rozkloszowaną czerwoną spódnicę z wysokim stanem. Całość zaś
zwieńczały czerwone szpilki od Cindy Crawford,które rodzice
sprezentowali mi kiedyś po wygraniu jakiegoś turnieju,a które
absolutnie zawsze przynosiły mi szczęście. Ukoronowaniem
stylizacji została czerwona opaska z różą(prawdę mówiąc nawet
nie wiedziałam,że takową posiadam) oraz delikatne perłowe
kolczyki z fabryki sztucznych pereł. Kiedy spoglądałam na siebie w
lustrze,niemal do niego weszłam kontemplując swoje odbicie. Gdybym
powiedziała komuś oglądającemu mnie teraz,że jestem
Polką,zapewne wyśmiałby mnie bardzo dosadnie. Rafael powinien być
zadowolony.
Sam jeszcze się nie ubrał;wciąż
paradował w swoim ukochanym komplecie,czyli T-shircie i szortach.
Rozkładając obrus,dostrzegł ruch w przejściu i podniósł wzrok.
Jego spojrzenie przeszło prawdziwą ewolucję-od znudzonego i
beznamiętnego do pełnego zachwytu i miłości. Zamrugał kilka razy
oczami i odezwał się nieśmiało:
-Czy ty jesteś moją żoną?
Zaśmiałam się serdecznie i stukając
po drodze obcasami zarzuciłam mu ręce na szyję.
-A masz jeszcze jakąś?-spytałam
niskim,uwodzicielskim głosem napawając się jego zauroczeniem.
-Wyglądasz jak prawdziwa Hiszpanka.
-Jestem Hiszpanką.-wzruszyłam
ramionami-Wyszłam za ciebie,pamiętasz?
-Gdyby tylko wszystkie Hiszpanki
wyglądały jak ty...
-Ani mi się waż kończyć-syknęłam
szturchając go dla żartu w ramię. Puściłam jego szyję i
omiotłam stół spojrzeniem.
-Zajmę się nakryciem-stwierdziłam
krótko.-Ty idź do kuchni dokończyć gotowanie.
Skinął głową wciąż wpatrując się
we mnie. Powinnam zostać czarownicą a nie tenisistką.
Rozłożyłam talerze i sztućce i
postawiłam na stole zimne tapas oraz dwa dzbanki sangrii.
Na koniec poprawiłam kwiaty w wazonie i jeszcze raz omiotłam
wzrokiem stół. Nawet tak skromnie udekorowany prezentował się
elegancko.
-Jak ryba?-rzuciłam wchodząc do
kuchni. Rafael stał przy kuchence w białej koszuli i skrzywiłam
się na myśl,że mógłby ją teraz niechcący ubrudzić.
-Prawie gotowa-zerknął na stojący na
blacie cyfrowy zegarek-W samą porę,zaraz powinni przyjść.
-Świetnie-skinęłam głową chwytając
sałatkę i odnosząc ją na stół. Wróciłam po miski z gazpacho i
jeszcze raz krytycznym wzrokiem spojrzałam na dekoracje. Niby
dobrze,ale jednak czegoś brakowało.
-Mamy jakieś świece?-spytałam mojego
męża,który pojawił się przy mnie wycierając ręce w kuchenną
ścierkę.
-Chyba są jakieś w komodzie na górnym
holu.
Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Chciałam
otworzyć,ale Rafa powstrzymał mnie skinieniem.
-Ja otworzę. Idź po te świeczki.
Będąc na piętrze usłyszałam
podniecony głos Maribel i spokojniejszy,ale równie radosny Any
Marii. Uśmiechnęłam się do siebie zdając sobie sprawę jak
bardzo brakowało mi ich obu.
Otworzyłam szufladę starej
komody,jednej z nielicznych wykonanych przez dziadka Rafaela w
czasach kryzysu. Nie mogąc się zdecydować,chwyciłam długie
czerwone do eleganckiego świecznika w kształcie pnącza i dwie małe
pływające.
Obładowana świeczkami postawiłam
stopę na pierwszy stopień drewnianych,pokrytych dywanem schodów,gdy
nagle poczułam gwałtowny ścisk w okolicach łona. Jęknęłam
cicho z trudem łapiąc powietrze,czując jakby niewidzialna ręka
zagarnęła moje podbrzusze i trzymała je w mocno zaciśniętej
pięści. Miałam wrażenie,że z twarzy odpłynęła mi cała krew.
Wypuściłam z ręki świece i złapałam się za brzuch. Zdałam
sobie sprawę co to znaczy,kiedy zrobiło mi się słabo i straciłam
równowagę.
Chciałam płakać,ale miałam
zaciśnięte powieki a przez głowę przewijało się jedno słowo.
Nie.
Sielankowo,co? Myślałyście,że ja tak dociągnę do końca? O nie nie,za bardzo lubię uprzykrzać bohaterom życie :D
Przepraszam,że tak późno,ale obecnie zwiedzam Zakopane i mam zawalone całe dnie,ale rozdział przygotowałam specjalnie przed wyjazdem. Czytałam też komentarze w pogawędkach i pod poprzednim(dziękuję!),ale tak jak i te przyszłe,opublikuję je i ewentualnie odpowiem po powrocie.
Pozdrawiam,może wpadnę przy okazji do Krakowa złoić Radwańską xD
xoxo
Subskrybuj:
Posty (Atom)