Tekst

piątek, 5 sierpnia 2016

Zakończenie

I mamy koniec. Nie wierzę w to,po prostu nie wierzę,jak szybko to zleciało. Będzie mi teraz jakoś tak pusto,mimo że oczywiście z pisaniem się nie rozstaję i ciągle będę tutaj.
Wiem,że mogłabym napisać to opowiadanie lepiej. Zdaję sobie z sprawę,że gdybym nad tym posiedziała przed publikowaniem to wyglądałoby to inaczej,bo od 2012 do 2016 roku nabrałam większej wprawy w pisaniu. Ale jako że mam studia na głowie,nie byłoby to zwyczajnie możliwe. Publikowanie tego opowiadania dało mi jednak bardzo wiele,odważyłam się założyć drugiego bloga,którego uważam za swój mały sukces. No i po co miało się to "kurzyć" na dysku? ;)
Chciałabym też podziękować szalonej za regularne komentarze i za pozostałe,które gdzieś po drodze się pojawiły. Nie było ich wiele,lecz wyświetleń całkiem sporo. Dlatego proszę,jeśli ktoś jeszcze to czytał,dajcie znać pod tym postem. Możecie mnie zjechać od góry do dołu,przynajmniej będę wiedziała co poprawić i nad czym się skupić w dalszej pisarskiej "karierze"xD
Aha,jeszcze jedna sprawa: Blog został założony 8 maja 2015 roku. Teraz już wiecie dlaczego :)
Żegnam zatem tego bloga,lecz nie opuszczam blogosfery :)
Buziaki!

P.S Zakładka pogawędki wciąż będzie aktywna i jeśli coś tam napiszecie będę to widzieć ;)


Epilog


Dziwnie się czułam wiedząc,że to akurat dzisiaj na świat przyjdą moje dzieci. Nie jutro,nie za tydzień ale właśnie dzisiaj,ósmego maja 2014 roku.
Zaburzam rytm natury.
Ta myśl uderzyła mnie niczym cios w drodze do szpitala. To tak,jakbym robiła coś niedozwolonego,a wręcz popełniała przestępstwo. Nie mam prawa decydować o czyimś życiu. Kilka miesięcy temu wydawało mi się to wygodnym i bezbolesnym wyjściem,ale teraz nie jestem tego taka pewna. Niektórych rzeczy nie da się zaplanować,a ja mimo to usiłowałam to zrobić. A teraz nie mogę się już wycofać.
Rafael popierał moją decyzję. Dla niego bezpieczeństwo liczyło się bardziej niż cokolwiek innego,więc gdy Alves-Valera opowiedziała mu o wszystkich możliwych porodowych komplikacjach,niemalże sam wetknął jej skalpel do ręki. Wizyta odbyła się na początku tygodnia i wyszło na niej,że dzieci obróciły się głowami do dołu,więc to tylko kwestia czasu nim zaczęłyby się skurcze. Moja decyzja nie była zatem bezpodstawna,ale i tak się denerwowałam,podobnie zresztą jak Rafael. Starał się zachowywać normalnie,ale ręce drżały mu na kierownicy i czasem posyłał mi nerwowy uśmiech.
Po dotarciu do szpitala skierowaliśmy się bezpośrednio do doktor Alves-Valery. Podniosła głowę znad biurka gdy wchodziliśmy do gabinetu.
-Och,państwo już są?-zdziwiła się-Sądziłam,że pojawicie się po południu.
-Nie mogliśmy dłużej czekać-powiedział Rafael.-O ile pani nie ma w tej chwili czegoś ważnego.
-W zasadzie nie. Poproszę pielęgniarki o przygotowanie sali do zabiegu. Proszę zaczekać.
Wyszła zamiatając długimi włosami. Odetchnęłam kilka razy głęboko i dotknęłam nerwowo brzucha. Przez całą ciążę robiłam to odruchowo zawsze,gdy byłam zdenerwowana. Rafael to zauważył i podążył za moimi dłońmi.
-Spokojnie,za chwilę będzie po wszystkim...
-Wiem,ale denerwuję się. To takie dziwne. Gdybym rodziła naturalnie nie miałabym czasu na niepotrzebne myślenie.
-Kinga,cieszę się,że zdecydowałaś się na cesarkę. Poród jest zagrożeniem dla matki oraz dziecka. A co dopiero dla bliźniąt. Nie zniósłbym,gdyby coś ci stało się tobie albo dzieciom.
-Wiem-westchnęłam-I mam nadzieję,że się nie mylisz. Ufam ci.
Ginekolog wróciła w asyście Leandry,pielęgniarki zajmującej się mną podczas małego wypadku na początku ciąży,w wyniku którego wylądowałam w szpitalu. Prowadziła wózek inwalidzki. Rozszerzyłam oczy a serce zaczęło mi bić szybciej.
-Proszę ze mną.-oznajmiła łagodnie Leandra.-Przygotuję panią do zabiegu i zabiorę na salę.
Usiadłam niepewnie na wózku. Rafael patrzył na mnie z niepokojem.
-A pana proszę do sali. Pańska żona będzie potrzebowała kilku rzeczy-zerknęła na torbę z moimi rzeczami,którą trzymał w rękach.
-Ale będę mógł być przy niej?-spytał nieufnie zerkając na obie kobiety.
-Naturalnie-odparła Alves-Valera.-Ale na razie proszę za mną.
Rozdzielili nas i trafiłam do przestronnej i nowoczesnej sali porodowej ze specjalnym łóżkiem i aparaturą. Leandra nakazała mi wstać i podała szpitalną koszulę. Stanęłam za parawanem i wciągnęłam ją przez głowę coraz bardziej spięta. Któreś maleństwo kopnęło w okolicach żeber.
-Już za chwilę będziemy razem-szepnęłam po polsku starając się uspokoić siebie oraz dzieci.
Często będąc sama mówiłam do dzieci po polsku mając nadzieję,że od urodzenia będą mówić w dwóch językach. No i może Rafa w końcu nauczy się więcej polskiego.
-Proszę się położyć i nie denerwować-powiedziała Leandra uspokajającym głosem podłączając mnie do aparatury.
-Kiedy wróci mój mąż?-spytałam poruszając głową na poduszce. A właściwie twardym wezgłowiu.
-Kiedy przyjdzie anestezjolog ze znieczuleniem-odparła krótko.
Do sali wkroczyła Alves-Valera. Związała włosy w koński ogon a na rękach miała zaciągnięte jednorazowe rękawiczki. Towarzyszył jej siwiejący mężczyzna w śnieżnobiałym fartuchu.
-To doktor Iberra. Będzie mi asystował.-wyjaśniła.
Skinął mi głową krzyżując ręce na piersi. Gdybym chciała nie mogłabym mu odpowiedzieć. Chyba nawet nie potrzebowałam znieczulenia,tak byłam zesztywniała.
-Gdzie mój mąż?-spytałam ostro.-Chcę żeby był ze mną.
-Spokojnie,zaraz przyjdzie. Trochę...się zdenerwował.
-Co to znaczy?-wyszeptałam blednąc.
-Poród to poważne obciążenie psychiczne dla wszystkich ojców.-powiedziała delikatnie-Czasem im po prostu słabo.
O nie. Tylko niech nie zemdleje!
Jak na zawołanie,Rafael pojawił się w drzwiach i natychmiast ruszył do mojego łóżka. Był blady,potargany,a czarną koszulę miał wygniecioną.
-Dobrze się czujesz?-spytałam.
-Tak-uśmiechnął się pokrzepiająco chwytając mnie za dłoń.
-Możemy zaczynać zabieg?-spytał doktor Ibarra.
-Wszystko gotowe-przytaknęła moja ginekolog i zaciągnęła niebieski parawan na wysokości mojego biustu.
-Poczuje pani lekkie ukłucie i powie mi pani czy coś czuje,okej?
-Okej.-wciągnęłam powietrze prosząc w duchu o wytrzymałość.
Nakłuła mnie w okolicach miednicy i pierwszym moim odruchem był lęk o dzieci. Potem jednak przypomniałam sobie o co chodzi. Odrętwienie stopniowo ogarniało dolne partie mojego ciała niczym ogromy skurcz,lecz bez charakterystycznego bólu.
-Czuje pani ukłucie?
-Nie.
-Świetnie. Doktorze,skalpel proszę.
Wzdrygnęłam się. Skalpel. Cóż za straszne słowo.
Jedyne co czułam,to jakby ktoś łaskotał mnie piórkiem. Chciałam się roześmiać,ale to byłoby nie na miejscu. Rafael cały czas wpatrywał się we mnie,albo w parawan. Wiedziałam,że gdyby zerknął za niego mógłby zemdleć.
Poczułam jakieś szarpnięcie,jakby wyrwali mi jakiś organ. Po chwili jednak rozległ się krzyk. Momentalnie zaszkliły mi się oczy.
-Dziewczynka-odezwał się doktor Ibarra gdy Alves-Valera podała mu dziecko. Mała krzyczała przeraźliwie i chciałam krzyczeć,żeby mi ją dał,ale wtedy szarpnięcie się powtórzyło. Powietrze przecięły dwa gniewne piski. Naszej córeczki,którą zdaje się myła Leandra oraz synka dopiero wyciągniętego z brzucha. Rafael oddychał płytko i niespokojnie.
-Chcę zobaczyć moje dzieci.-powiedziałam ochrypłym z emocji głosem.
Leandra podeszła bliżej z krzyczącym wciąż zawiniątkiem z różowego becika od Emeline. Ostrożnie uniosłam się na poduszkach i wzięłam od niej córeczkę.
Była zaróżowiona niemalże jak becik i bardzo malutka,zdaje się,że mniejsza niż większość noworodków. Miała czarne,skręcone włoski i długie rzęsy.
-Moja ślicznotka-wyszeptałam tuląc ją do piersi. Momentalnie przestała płakać ustępując pole do popisu braciszkowi.-Mała Elena Julia Nadal Kolat.
Wpatrywałam się w nią jeszcze przez chwilę i podałam mężowi,a Leandra podała mi synka. Był niemal identyczny jak siostrzyczka. Mieli taki sam kolor włosów i zaróżowione policzki,jednak jego włoski były prostsze i rzadsze. No i jak słychać posiadali taką samą pojemność płuc.
-Cii maleńki-szepnęłam przytulając go mocniej aż poczuł zapach mamy i uspokoił się.
Spojrzałam na Rafaela. Oczy błyszczały mu od łez a ręce drżały. On sam jednak zdawał się być zupełnie zauroczony małą Eleną.
-Rafael?-odezwałam się cicho. Oderwał wzrok od córeczki i popatrzył na małego.
-Chcę go wziąć na ręce-powiedział cicho,automatycznie niemal jak w transie.
Leandra pojawiła się znikąd i przytrzymała małą gdy podawałam mężowi synka,po czym znów trzymałam w ramionach Elenę.
-Diego Sebastian-wyszeptał dotykając malutkiej piąstki chłopczyka.
-Tak-odparłam drżącym głosem. Ledwie panowałam nad emocjami.
Obserwowałam rodzącą się relację ojca z synem i przepełniła mnie duma.
-Czy jest tak jak podczas twoich wizji?-spytałam poprawiając uchwyt łamiący się pod rozkosznym ciężarem dziecka.
-O wiele lepiej-odparł i niespodziewanie nachylił się całując mnie wprost w usta.

piątek, 29 lipca 2016

3.26 Baby shower

Jezu,mam tego dość. Czemu to musi tak boleć?
Jak zwykle leżałam na kanapie zmagając się z bólem pleców. Brzuch miałam tak olbrzymi,że z trudnością oglądałam telewizję na leżąco. Dodając do tego kopniaki wewnątrz co jakiś czas,o odpoczynku mogłam zapomnieć. Nic tylko leżeć jak kłoda i czekać na zbawienie mające planowo nastąpić za miesiąc.
Rafa wkroczył i postawił przede mną talerz. Skrzywiłam się patrząc na niego,to znaczy na talerz.
-Co to?
-Cielęcina. Bardzo ważna dla kobiet w ciąży.
-To dlaczego przyrządzasz ją,kiedy jestem w ósmy miesiącu a nie jak byłam w trzecim i dalej?
-Bo nie udało mi się przekopać całego Internetu w ciągu kilku dni-westchnął ignorując mój pomniejszy wybuch złości. Całkiem nieźle sobie radził z moimi humorkami,które niekiedy przerażały mnie samą.
Jeszcze raz spojrzałam na szarawe mięso i warzywa. Nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie.
-Nie jestem głodna.
-O,to coś nowego-zażartował.
-Naprawdę kochanie-jęknęłam opierając głowę o poduszki i starając się uspokoić szalejące maluchy.-Twoje dzieci bardzo chciałyby już wyjść i od rana nie dają mi spokoju.
-Zauważyłem to w nocy-stwierdził siadając obok.-Chodź,zrobię ci masaż.
Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach a jego dłonie łagodnie dotykały obolałych pleców.
-Całe szczęście,że te bóle zaczęły się dopiero pod koniec,bo gdybym miała to znosić przez trzy albo cztery miesiące,chybabym zwariowała.
-Im brzuch większy,tym bardziej obciąża kręgosłup.-stwierdził Rafael przesuwając dłonie wzdłuż kręgów.
-Ale skończyliśmy,co?Jedno i drugie z chorym kręgosłupem.-mruknęłam z przekąsem.
-Z tym,że u ciebie jest to przejściowe...
-Ale czujesz się lepiej,prawda?-odwróciłam się twarzą do niego przerywając masaż.
-Tak,ale boję się-przyznał-Nie wiadomo co to może oznaczać.
-Może to tylko zerwanie mięśni?-zasugerowałam z nadzieją.
-Może-przyznał-Wiem tylko,że nie kolano jest moim jedynym problemem.
Biedactwo. Zacisnęłam wargi. A ja narzekam na przejściowy ból kręgosłupa!
-Znasz już dokładny termin porodu?-spytał po dłuższej przerwie.
-Siedemnasty maja.-spuściłam wzrok i odetchnęłam głęboko-Rozważam cesarskie cięcie.
Poczułam,jak jego ciało się spina.
-Jest jakieś ryzyko powikłań podczas porodu?
-Zawsze jakieś jest.
-Kinga...
-Ja się boję!-krzyknęłam i spojrzałam mu w twarz. Odsunęłam się na drugi koniec kanapy i na tyle ile pozwoliły rozmiary brzucha,skuliłam się.
Rafael przekrzywił głowę i popatrzył na mnie przenikliwie.
-Boisz się porodu?-spytała łagodnie.
Skinęłam głową.
-Przypomniałam sobie opowieści Mariny i robi mi się słabo myśląc o tym. Rozmawiałam o cesarce na życzenie z Alves-Valerą i nie widziała przeciwwskazań. Myślę,że to będzie najlepsze wyjście. Poza tym,im krócej będę się męczyć,tym lepiej.
Dumał przez chwilę i wreszcie wypuścił wolno powietrze.
-Dobrze. Skoro to nie zagraża ani tobie ani dzieciom to chyba faktycznie będzie dobry pomysł. Nie chcę cię zmuszać,abyś robiła coś wbrew sobie.
-Nie chciałam robić nic wbrew sobie,po prostu chciałam to z tobą ustalić.
-Rozumiem-dotknął delikatnie mojego ramienia.-Ale jesteś pewna swojej decyzji?
-Tak-odparłam stanowczo,bez wahania.-Poza tym większość bliźniąt rodzi się wcześniej,a ten tydzień nie zrobi szczególnej różnicy.
-A blizna?
-Teraz robią tak małe nacięcie,że nie widać jej w bikini no i są na to dobre kremy...hm, ale nie będzie ci przeszkadzała?
-No coś ty skarbie-przytulił mnie-Zawsze kiedy będę na nią patrzył,będę pamiętał co musiałaś znosić,żeby obdarzyć mnie dziećmi. Przez to będę cię kochał bardziej. O ile to możliwe.
Wciągnęłam w nozdrza jego zapach i odetchnęłam z ulgą. Poczułam się swobodniej słysząc jego deklarację. Spodziewałam się tego,ale zawsze lepiej jest usłyszeć takie słowa osobiście. To mobilizuje.
-W takim razie ustalone.-skwitowałam. Zadzwoniła moja komórka. Chciałam wstać,ale Rafa powstrzymał mnie gestem i sam mi ją podał.
-Cześć siostra-przywitałam się odgarniając włosy za ucho.-Chcesz mnie zabrać na zakupy?Jutro o piętnastej? Och,okej. Nie,nie mam planów. Fajnie. Do zobaczenia.
-Maribel chce mnie zabrać jutro na zakupy.-poinformowałam męża ze zdziwieniem.
-Naprawdę?-uniósł brew,ale nie byłam pewna czy ze zdziwienia czy lekkiej pogardy dla babskich zwyczajów.-Cóż,powinnaś pojechać.
-Faktycznie,przyda mi się kilka luźniejszych bluzek. Prawie wszystkie są już na mnie za ciasne.
-Już niedługo-mruknął całując mnie w czoło.-Chociaż podobasz mi się z tym brzuszkiem. Zdążyłem się przyzwyczaić.


*

Po zakupach w Palmie,Maribel z tajemniczym uśmiechem jechała autostradą co jakiś czas skręcając w kierunku Manacor. Zmarszczyłam brwi. To,że jestem w ciąży nie oznacza,że utraciłam czujność.
W końcu zaparkowała pod domem i wzięła torby z bagażnika. Nie protestowałam,kiedy oznajmiła,żebym ruszyła przodem.
Ostrożnie otworzyłam drzwi. Dom na pierwszy rzut oka wydawał się pusty,ale gdy weszłam do salonu,rozległ się wrzask:
-NIESPODZIANKA!!!
Z różnych kątów salonu przystrojonego w różowe i niebieskie balony i serpentyny oraz zza wielkiego krzesła przypominającego tron,wyskoczyły Gisela,Marina,Agnieszka i Urszula,Ana Maria i Emeline.
Zamrugałam nie wierząc własnym oczom. Maribel,widząc moją niepewną minę szybko oznajmiła:
-Dziewczyny miały zamiar cię odwiedzić,więc zaproponowałam przy okazji baby-shower...
-Mario,to cudowne-wykrztusiłam podnosząc ręce do ust.-Jesteście kochane!
Wyraźnie widziałam,jak wszystkie odetchnęły z ulgą. Przywitałam się po kolei ze wszystkimi,najbardziej ciesząc się z wizyty młodszej Radwańskiej,która dotychczas nie miała czasu by odwiedzić Majorkę. Emeline trzymała się na dystans,więc uśmiechnęłam się do niej promiennie chcąc dodać jej otuchy.
Maribel wskazała na tron i podnóżek.
-To twoje miejsce. Dziś jesteś naszą królową.
Usiadłam na obitym czerwoną tapicerką okazałym fotelu(pewnie pochodził z fabryki mebli moich teściów) i z ulgą rozprostowałam obolałe nogi.
Dziewczyny zaczęły wypytywać mnie o samopoczucie i nastawienie a ja zgodnie z prawdą odpowiadałam na ich pytania. W końcu nie mogły się doczekać,by zobaczyć zdjęcia maluchów,które idealnie zorganizowana Maribel miała pod ręką. Zdjęcia przechodziły z rąk do rąk i zachwytom nie było końca. Patrzyłam na to z odrobiną dystansu,bo przecież to dopiero niedokładne wydruki z USG.
Moja szwagierka klasnęła w ręce.
-No moje panie. Czas na prezenty!
Dziwnie się czułam,gdy podchodziły kolejno i wręczały mi podarunki jak prawdziwej królowej. Jako,że żadna nie chciała iść pierwsza,Maribel wraz z matką przejęły dochodzenie.
Ich prezent był spory;zapakowany w dziecięcy papier prezentowy i z mnóstwem wstążeczek. W środku kryła się wysoka wanienka. Tak się składa,że właśnie jej jeszcze nam brakowało i zapewne to sprawka mojego męża.
Kolejny prezent pochodził od Giseli i Pico. Rozczuliłam się,gdy zobaczyłam dwie pary śpioszków podpisane odpowiednio „mała mamusia” i „mały tatuś”. Maluchom chyba też się spodobało,bo poczułam energiczne kopnięcie. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Gi,a ta zachichotała i uniosła się dumnie.
Marina i Spencer podarowali nam dwie maskotki z materiału i grzechotki. Poczułam się trochę zawiedziona w porównaniu z dwoma poprzednimi prezentami.
-Te szmacianki nasiąkają zapachem mamy i dzięki nim dziecko śpi spokojnie-wyjaśniła upijając łyk malinowego koktajlu.
Na pewno się przyda.
Siostry Radwańskie zakupiły matę podłogową i karuzelę oraz dwa dziecięce kocyki z delikatnego materiału.

Emeline podeszła jako ostatnia,bardzo nieśmiało. Otworzyłam opakowanie z elektroniczną nianią oraz dwoma becikami.
-To tak na wszelki wypadek-powiedziała,a w jej oczach niebezpiecznie błysnęły łzy. Szybko odłożyłam ostatni prezent.
-Bardzo wam wszystkim dziękuję-oznajmiłam-Kocham was. Skrzywiłam się pod kolejnym kopniakiem-Moje dzieci również
Przez pokój przeszła fala śmiechu a ja wyciągnęłam się wygodniej na tronie głaszcząc brzuch. Może dzięki temu trochę się uspokoją.
-Od początku miesiąca strasznie się wiercą-wyjaśniłam-Chyba chciałyby już wyjść.
-Dostały tyle prezentów i miłości,że nic dziwnego-stwierdziła Ana Maria.
-Ach,przypomniałam sobie!-klasnęła w dłonie Maribel-Rano przyszło coś jeszcze.
Wtaszczyła do pokoju dwa pudła i postawiła przede mną.
-Pozwolisz,że odpakuję?
Skinęłam głową. Wyglądały na ciężkie.
Zauważyłam napis Hiszpania i od razu wiedziałam od kogo jest przesyłka. Maribel wyciągnęła dwa biustonosze do karmienia,dwa duże misie oraz śliczną bielutką sukieneczkę dla malutkiej oraz maleńką koszulkę i szorty dla chłopczyka.
-Wimbledoński zestaw-stwierdziła Agnieszka.
-A to musisz przeczytać sama-stwierdziła Maribel podając mi kartkę.
W środku były życzenia podpisane „Mama i tata”. W oczach stanęły mi łzy,więc szybko ją zamknęłam.
Drugie pudło było białe i podpis również nic mi nie mówił. Skrywało jednak pełno paczek żelków Sugarpova.
-”Droga Kingo. Najlepsze życzenia zdrowia dla Ciebie,męża i dzieci.”Maria S.
-Rety,nie spodziewałabym się tego z jej strony-zdziwiłam się.
-Chyba się cieszy,że im dłużej nie będziesz grać,tym dłużej ona może wygrywać.
Roześmiałam się. Gisela potrafiła znaleźć ripostę na wszystko.
Maribel sprawnie uporządkowała wszystkie prezenty w koszu ustawionym obok mojego zaszczytnego miejsca i wyskoczyła po kolejną porcję napojów.
-Dobra,zdradziłaś nam wcześniej,że będziecie mieli chłopca i dziewczynkę przez co nie wygrałam mojego zakładu z Juanem.-wydęła usta-Ale on też nie wygrał,więc daruję ci. Nie daruję ci natomiast jak nie uchylisz rąbka tajemnicy odnośnie imion.
Odstawiłam swój koktajl na stolik i pogładziłam brzuch w zamyśleniu.
-Właściwie to zastanawiamy się nad imionami od jakiegoś czasu i jak dotąd nie ustaliliśmy niczego oficjalnie...
-Naprawdę?-moja przyjaciółka wydawała się zawiedziona.
-Hm,tak-wzruszyłam przepraszająco ramionami.-W zasadzie tylko tyle,że na pewno będą mieli polskie drugie imię.
-No to pomóżmy jej coś wymyślić-odezwała się Marina-To w końcu baby-shower nie?
Propozycje zaczęły się sypać jak z rękawa. Aga i Ula dominowały w wymyślaniu propozycji drugich imion.
-Aha,zapomniałam dodać,że mają być zwyczajne. Nie chcę zepsuć im życia już od kołyski.-dodałam krzywiąc się na kolejne absurdalne propozycje.
Nawet Emeline się udzielała,co prawda rzadko i często odpływała myślami,ale dobrze było widzieć ją choć trochę zaangażowaną.
-A nie chcesz wybrać imienia po kimś z rodziny?-spytała Maribel-Jednej i drugiej?
-Nie wiem-przygryzłam wargę.-Nie chcę,żeby to było coś banalnego. Musi naprawdę nam się podobać. Tak długo czekaliśmy na tą ciążę...
-Dajmy jej spokój,co?-wtrąciła Gisela-Kiedy zapytałam o imiona nie chciałam robić Kindze wody z mózgu. Odpuśćmy.
Skinęłam głową rozpamiętując różne propozycje i nagle jedna mnie uderzyła.
-W zasadzie zawsze podobało mi się imię Julia. W Hiszpanii wymawiane przez h. Ale wolałabym je w polskiej wersji,na drugie imię.
-Dobry pomysł-przyznała Aga wygładzając spódniczkę opiętą na szczupłych udach.
-No,to mamy jedno z czterech-westchnęłam-Chyba kwestię imienia dla synka zostawię tatusiowi.
Wiedziałam na pewno,że nie chcę by mój syn nosił imię po ojcu. Zbyt dużo facetów w tej rodzinie nosi to imię. Przyda się trochę różnorodności. A co do dziewczynek,Maria jest zdecydowanie zbyt powszechna.
Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach,zarówno w grupach,jak i na forum. Miło było zobaczyć wszystkie przyjaciółki w jednym miejscu i czasem po prostu myślałam z uśmiechem na ustach jak dobrze je tutaj widzieć. Jednak kiedy obserwowałam Giselę,zauważyłam coś innego w jej zachowaniu. Wyglądała pięknie w rozpuszczonych włosach i opasce z różową kokardką oraz dopasowanej sukience na ramiączkach podkreślającą jej piękne oczy barwy chłodnego oceanu(oraz,podejrzewam,że celowo okazjonalnie komponowała się z wystrojem wnętrza). Pełna swoboda jej ruchów i szczery uśmiech na twarzy zdawały się być wręcz sztuczne,bo nigdy się tak nie zachowywała. Coś musi ją trapić. Podążyłam za jej spojrzeniem w kierunku szwagierki. Maribel znacząco skinęła jej głową i Gisela zamarła.
-Mogę prosić o uwagę?-spytała cicho,niemal niesłyszalnie. Wystarczyło jednak by wszystkie panie umilkły.-Chciałabym coś ogłosić. Wzięła głęboki oddech.
-Juan poprosił mnie o rękę.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia i prędko zamknęłam ją w ramionach.
-Oczywiście się zgodziłaś-syknęłam jej do ucha.
-Tak-oczy jej błyszczały i miałam wrażenie,że zaraz się rozpłacze.
-Tak się cieszę-szepnęłam ściskając ją tak mocno jak mogłam.
-I nie tylko ty-zachichotała dotykając mojego brzucha.
Przewróciłam tylko oczami. Czeka mnie ciężka praca przy wychowywaniu tej dwójki.
W końcu Maribel uznała,że czas kończyć imprezę,bo przyszła mama musi odpocząć po dniu tak pełnym wrażeń,a jej brat zdołałby ją zamordować,gdyby coś mi się stało. Przed pożegnaniem ze wszystkimi uściskałam ją serdecznie.
-Dziękuję ci za to przyjęcie. Jesteś po prostu kochana.
-To drobiazg.
-W Polsce nie organizuje się takiego czegoś. Przynajmniej nie często.
-No creo!-żachnęła się-Każda przyszła mama powinna mieć baby shower.
-Ja miałam to szczęście-uśmiechnęłam się.
Wyściskałam wszystkie dziewczyny. Zatrzymałam się przy Emeline. Przez ostatnie miesiące przekonałam się,że lepiej jest mieć ją po swojej stronie. Była dobrym pracownikiem no i dobrze też było wiedzieć,że radzi sobie z traumą i wreszcie znalazła rodzinę,choć musi minąć trochę czasu zanim się w nią wpasuje. Gdy wszystkie wyszyły,a Maribel ruszyła do salonu,jeszcze raz pogratulowałam Giseli.
-Tak się cieszę. Tworzycie cudowną parę.
-Ja też się cieszę.-przytaknęła-To było cudowne.
-Opowiedz mi jak było.
-Ach,nic nadzwyczajnego,ale prawie rozpłakałam się ze szczęścia. Zabrał mnie na spacer po plaży i zapytał czy za niego wyjdę. No i oczywiście miał ze sobą pierścionek.
-To czemu go nie nosisz?-zdziwiłam się.
-Nie mogę-pokręciła głową.-Ostatnio mam skoki ciśnienia i puchną mi palce.
Uśmiechnęła się na widok mojej zdezorientowanej miny i przystawiła mi ręce do ucha szepcząc:
-Nie byłaś jedyną kobietą w ciąży w tym towarzystwie.
Odskoczyłam od niej otwierając usta ze zdziwienia. Roześmiała się na widok mojej miny i dodała:
-Dowiedziałam się dopiero dwa dni temu. Pico jeszcze nie wie.
-I leciałaś w tym stanie samolotem?-wyszeptałam przerażona. Nie darowałabym sobie,gdyby przeze mnie przyjaciółka straciła własne dziecko.
-Nie martw się. Lekarz zapewnił mnie,że wszystko w porządku.
Oby miała rację.
-Czyli on...nie oświadczył ci się ze względu na dziecko?
-Nie. Chociaż gdy to zrobił,już byłam w ciąży. Tyle,że nikt o tym nie wiedział.
Wypuściłam gwałtownie powietrze i oparłam się o ścianę.
-To nokaut.-stwierdziłam
-Och,dlatego nie powiedziałam ci wcześniej. Nie miałam zamiaru ukraść ci przyjęcia.
-Ha ha ha-mruknęłam.
Maribel uparła się aby sama wszystko sprzątnąć,więc poszłam wziąć prysznic. Kiedy zeszłam na dół w długiej koszuli nocnej,rozmawiała z Rafaelem.
-Lecę-cmoknęła mnie przelotnie w policzek.-Dobranoc.
-Dobranoc. Jeszcze raz dziękuję.
-De nada.-z uśmiechem zamknęła za sobą drzwi.
-Jak przyjęcie?Udało się?-spytał Rafa omiatając wzrokiem salon.
-Bardzo-westchnęłam-Cieszę się,że je zobaczyłam.
Podszedł do kosza z prezentami i zajrzał do środka,a potem dostrzegł paczki żelków.
-Od Szarapowej. Uwierzyłbyś?
Roześmiał się i pokręcił głową biorąc kosz.
-Uważaj na plecy-nakazałam widząc jak krzywi się.
-Nic mi nie będzie.
Ruszyłam po schodach i otworzyłam mu drzwi do pokoju dziecięcego przerobionego z gościnnej sypialni. Był pomalowany na beżowy kolor,przy lewej ścianie stały dwie kołyski z różowym i niebieskim baldachimem a przy oknie stał przewijak i szafa z ubrankami.
-Gdzie to postawić?-spytał wyrywając mnie z zadumy.
-Na środku. Jutro to rozpakuję.
Odłożył kosz i podszedł do mnie oplatając ramionami,a ręce opierając na brzuchu.
-Maluchy się uspokoiły-powiedziałam wtulając twarzy w jego szyję.
-Zobaczymy w nocy.-stwierdził poruszając dłońmi-Pozwolicie mamusi i tatusiowi się wyspać?
Zachichotałam i cmoknęłam go w usta.
-Zawsze możesz spać na kanapie.
-Nie ma mowy-pokręcił stanowczo głową.-Muszę być blisko,gdybyś zaczęła rodzić.
Ziewnęłam kiedy zaczął mną delikatnie kołysać.
-Pójdę już spać. Może usnę póki są spokojne.
-W porządku-skinął głową cmokając mnie w skroń,po czym schylił się i uniósł koszulę całując brzuch.-Dajcie mamusi się wyspać.
-Już niedługo będą nas budzić płaczem w tym pokoju.-zauważyłam.
-Nie mogę się doczekać.
-Nieprzespanych nocy?

-Do diabła z nimi. Chcę zobaczyć moje dzieci.


Jak tak patrzę na ten rozdział z perspektywy czasu to wydaje mi się zbyt przesłodzony. Moja ulubiona część to zdecydowanie Gisela,mam nadzieję,że sprawiła małą niespodziankę. 
Za tydzień epilog i się pożegnamy. Już mi jest przykro,ale na słowa pożegnania jeszcze przyjdzie czas.
xoxo

czwartek, 21 lipca 2016

3.25 Luty 2014

Omiotłam wzrokiem swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się. Miałam na sobie czarne legginsy i kremową bluzkę z długim rękawem podkreślającą sporych rozmiarów brzuch. Następnie przeczesałam grzebieniem włosy,które w ostatnich miesiącach zwiększyły swoją objętość i nabrały blasku. Również i cera uległa zmianie-stała się bardziej promienna i nie widać było worków pod oczami powstałych w wyniku nieprzespanych nocy,kiedy zaczynały boleć mnie piersi czy plecy.
-Kinga!-zawołał przeciągle Rafael z dołu-Jeśli zaraz nie zejdziesz,spóźnimy się.
Wybieraliśmy się na kontrolę do ginekologa. Zazwyczaj jeździłam sama,ale odkąd przekroczyłam piąty miesiąc,Rafael zaczął się o mnie martwić(nic nowego) i jeśli tylko był w domu,jeździł ze mną. Poza tym,mimo iż zaczął się piąty miesiąc,wciąż nie znaliśmy płci dzieci. Kiedy pojechał ze mną pierwszy raz,były obrócone i nijak nie dało się stwierdzić. Potem doktor Alves-Valera została pilnie wezwana na oddział i nie było na to czasu,albo nie było go przy mnie,a bardzo chciałam poznać tę nowinę razem z nim. Mam nadzieję,że teraz w końcu się uda.
-Już idę!-odkrzyknęłam przeciągając błyszczykiem po wargach. Chwyciłam torebkę i zeszłam na dół.
Rafael stał przy drzwiach z rękoma w kieszeniach jasnych dżinsów i spoglądał na boki. Jego ściągnięta twarz rozjaśniła się na mój widok.
-Wreszcie-jęknął-Ile można czekać?
Zachichotałam i cmoknęłam go policzek.
-Trochę mi zajmuje wciągnięcie bluzki na brzuch,wiesz?
-Strach pomyśleć co będzie za trzy miesiące-mruknął przepuszczając mnie w drzwiach wejściowych.
W samochodzie zadzwonił mi telefon.
-Halo?
-No powiesz wreszcie czy będą dziewczynki czy chłopcy?-jęknęła na wstępie Gisela-Pico nie daje mi żyć. Założyliśmy się i nie mam zamiaru przegrać.
-Nie chcę nawet wiedzieć o co-zaśmiałam się przyciskając telefon mocniej do ucha-Giselo,mówiłam ci,jeśli tylko się dowiem o płeć,natychmiast do ciebie zadzwonię. Właśnie jedziemy do lekarza,więc może uda się coś stwierdzić.
-Hm,w porządku. Ale masz zadzwonić!Przyjedziemy do was niedługo.
-Naprawdę?-pisnęłam-To cudownie!Kiedy?
-Najpierw masz się dowiedzieć co nosisz w brzuchu. A potem się zobaczy.
Mogłabym przysiąc,że pokazała język.
-Małpa-skwitowałam.
-A ja Gisela.
Parsknęłam śmiechem. Rafael uniósł brew wjeżdżając na podjazd.
-Muszę kończyć. Odezwę się. Pa pa.
Wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Wygramoliłam się w miarę zgrabnie.
-Czy to Gisela?-spytał.
-Tak. Przyjadą do nas,ale dopiero jak poznamy płeć dzieci.
-Wspaniale-uśmiechnął się. Trochę czasu w towarzystwie przyjaciół dobrze zrobi nam obojgu.
Czwarte piętro szpitala w Manacor było wyludnione. Zdziwiło mnie to,bo zazwyczaj wypełnione było pacjentami dwóch kardiologów oraz pacjentkami doktor Alves-Valery. Przeszły mnie ciarki. Ciekawe,co się stało?
Ze swojego gabinetu wyskoczyła moja ginekolog. Zauważyła nas i uniosła palec mijając nas truchtem.
-Dzień dobry. Sekundkę,dobrze?Proszę wejść do gabinetu a ja zaraz wrócę.
Obejrzeliśmy się za nią i popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. W gabinecie było cicho i pusto jak na całym piętrze. Jedynym śladem obecności lekarki był jej fartuch przewieszony przez krzesło.
Wróciła po jakichś pięciu minutach z lekko zaróżowionymi policzkami i zajęła miejsce przy oknie przerzucając włosy przez ramię. Sapnęła cicho i pokręciła głową kreśląc kilka podpisów na papierach.
-Najmocniej przepraszam za spóźnienie,ale odkąd doktor Ibarra wziął urlop i przejęłam jego pacjentki mam tu istne urwanie głowy.
-Nie było nikogo na korytarzu-zauważyłam ze zdziwieniem.
-Bo większość pacjentek nie ma pojęcia,że on jest na urlopie i muszę sama się nimi zająć-pokręciła głową-Dobrze,zatem zajmijmy się panią.
Zajrzała do karty pacjenta,a potem w kalendarz.
-Tak...czyli siedemnasty tydzień. Wciąż chcieliby państwo znać płeć dzieci,prawda?
Skinęliśmy zgodnie głowami. Rafael ścisnął delikatnie,lecz stanowczo moją dłoń,a mnie przeszedł prąd zupełnie jak podczas każdego jego dotyku zanim pierwszy raz poszliśmy do łóżka.
-Proszę tędy.
Przeszliśmy do pomieszczenia ze sprzętem do USG. Podobnie jak gabinet było przestronne i czyste,ale pomalowane na bladozielony kolor. Gdyby takie ściany były w gabinecie tego podrzędnego lekarza we Wrocławiu, z pewnością lepiej przyjęłabym lawinę informacji jaka na mnie spadła.
Oparłam głowę o wzniesienie wyścielonej materiałem kozetki i podwinęłam bluzkę. Rafa usiadł obok doktor ponawiając uścisk dłoni. Uśmiechnął się uspokajająco,ale w jego oczach dostrzegłam psotne ogniki ciekawości. Przewróciłam w duchu oczami. Mój mały chłopiec.
-Jak się pani czuła w ostatnich dniach?-spytała Alves-Valera smarując mi brzuch.
-Pierwszy raz od zajścia w ciążę wspaniale-przyznałam starając się nie wąchać paskudnej mazi.-Nie mam już nudności ani nie jestem senna.
-Za to bez przerwy jesz-wtrącił Rafael.
-Oj tam!-burknęłam.
Lekarka zaśmiała się perlistym,dziewczęcym śmiechem i w kącikach jej oczu pojawiły się małe zmarszczki.
-To normalne-odparła poprawiając włosy.-Proszę tylko pamiętać,że zasada „jem za dwoje” jest wyssana z palca.
-W jej wypadku za troje-Rafa zrobił się zaskakująco dowcipny. Pewnie chciał rozładować napięcie oczekiwania.-Niech się pani nie martwi,pani doktor. Dobrze o nią dbam.
Chciałam pokazać mu język,ale uprzedził mnie gładząc subtelnie moje kostki.
-Nieczęsto słyszy się to z ust przyszłych ojców-stwierdziła kierując monitor w naszą stronę. Otworzyłam bezgłośnie usta na widok naszych dwóch kruszynek.-Mam nadzieję,że to prawda. No,ale starczy tych pogaduszek. Co my tu mamy?
Wykonała kilka ruchów;przesunęła głowicą po moim brzuchu,wcisnęła jakiś przycisk i kliknęła myszką. Gdy to zrobiła uśmiechnęła się i zacisnęła tryumfalnie pięść.
-Co?-wydusił Rafael na granicy wytrzymałości. Niestety odbiło się to na mojej dłoni.
Przybliżyła nieco obraz,ale wciąż niewiele na nim widziałam.
-Mogę państwu powiedzieć,że dzisiaj bez problemu uda się określić płeć.
-Wreszcie-westchnęłam.
-No to już-warknął Rafael nieco zbyt ostro.
Popatrzyła na niego lekko zmieszana i skupiła wzrok na widoku w monitorze. Wzięła do ręki długopis i wskazała na dziecko po prawej stronie.
-To chłopiec. Jeśli się państwo przyjrzą,mogą zobaczyć narządy zewnętrzne,ale dzieci są bardzo ściśnięte i trzeba bardzo się skupić.
Wypuściłam cicho powietrze i spojrzałam na Rafaela. Miał łzy w oczach.
-Wspaniale. A drugie?-spytałam cicho.
-No,tu już będzie większy problem-uśmiechnęła się doktor-Da się to zauważyć dopiero w większym powiększeniu,ale widziałam wyraźnie zalążki macicy i jajników.
-Chłopiec i dziewczynka-szepnęłam spoglądając na męża. Niemalże zmiażdżył mi rękę,ale nie chciałam,żeby zwolnił uścisk choć na chwilę. Poruszył ramionami kilka razy,ale nie widziałam jego łez,bo mnie samej obraz się rozmazał.
Alves-Valera chrząknęła i opanowałam drżenie.
-Rozumiem państwa wzruszenie,ale chciałabym wykonać jeszcze jedno USG aby wykluczyć ewentualne wady serca.
-Och,w porządku-zamrugałam oczami uwalniając rzęsy od ciężaru kropel.
Znowu kliknęła jakiś przycisk i w pomieszczeniu rozległ się pulsujący dźwięk.
-To serce?-spytał Rafael opanowując się w końcu.
-Nawet dwa.-skinęła głową.
Po chwili wyłączyła monitor i chciała wytrzeć mi brzuch,ale mój mąż ją uprzedził. Uśmiechnęła się tylko a ja cieszyłam się jego dłońmi przesuwającymi po zaokrąglonym brzuszku z namacalną miłością.
W gabinecie złożyła dłonie w piramidkę.
-Wygląda na to,że ciąża rozwija się prawidłowo,dzieci pomimo tego drobnego zachwiania w dziesiątym tygodniu są prawidłowych rozmiarów no i wykluczam wady w rozwoju serca.
-Całe szczęście-odetchnęłam z ulgą.
-A odczuwała już pani kopnięcia?
-Jeszcze nie-przygryzłam wargę,bo oboje czekaliśmy na to z niecierpliwością.-Czy to źle?
-Nie ma reguły określającej jasno,kiedy powinny się pojawić,aczkolwiek proszę dać mi znać jeśli do końca miesiąca się nie pojawią.
Zapisała coś w mojej karcie i wręczyła mi oderwaną karteczkę.
-W takim razie to wszystko. Zapraszam za dwa tygodnie.
Przed parkingiem Rafa złapał mnie niespodziewanie i okręcił wokół własnej osi.
-Co robisz,wariacie!-pisnęłam bijąc go w pierś.
-Cieszę się-odparł przyciągając mnie do siebie.-Że jesteś zdrowa i że dzieci są zdrowe.
-Ja też-mruknęłam przytulając się do jego torsu,a potem uniosłam głowę-A cieszysz się bardziej na synka czy córeczkę?
-Wiesz przecież,że ważne jest by były zdrowe.
-Tak tak. Ale widziałam jak zaszkliły ci się oczy,kiedy powiedziała o chłopcu.
Rafael westchnął i rozluźnił uścisk spoglądając mi prosto w oczy.
-Odkąd zaczęliśmy się spotykać,wyobraziłem sobie kilka razy ciebie z naszym synem w ramionach. Śmiałaś się i przytulałaś go a on z piskiem chciał ci uciec. To było...coś niesamowitego. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Czemu wcześniej nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami ze skruchą.
-Chyba nie chciałem cię straszyć na zapas czymś poważnym.
-Ojej-wymruczałam i pocałowałam go szybko.-To urocze. Ale będziesz musiał podzielić spędzać też czas z jego siostrzyczką.
-Naturalnie. Jak sobie pomyślę o małej wersji ciebie robi mi się słabo z radości.
-Skąd wiesz,że akurat mnie?-uniosłam brew.
-Bo córeczka powinna być podobna do mamy. Ale nie piękniejsza,bo miałbym poważny dylemat.
-Komplemenciarz-pokręciłam głową ciągnąc go do samochodu.

*

Otworzyłam oczy i zamrugałam gwałtownie słysząc pukanie do drzwi. Ostrożnie wstałam z kanapy odkładając otwartą książkę leżącą mi na brzuchu. Rety,musiałam porządnie zasnąć!
-Idę idę-mruknęłam słysząc kolejne pukanie. W progu stała Emeline.
-Cześć-obrzuciła mnie przenikliwym spojrzeniem-Dobrze się czujesz?Wyglądasz blado.
Odruchowo dotknęłam policzka.
-Nie. Zdrzemnęłam się trochę i zbudziłaś mnie. Wejdź.
Wkroczyła do salonu pewnym krokiem postukując wysokimi obcasami w kolorze fuksji. Usiadłam na sofie i ponownie przykryłam się kocem.
-Przepraszam,że ci przerwałam ale powinnaś rzucić okiem na te papiery-usiadła w fotelu i wyjęła z torebki plik kartek.
Jęknęłam na ich widok.
-Muszę?Wiesz jak tego nie cierpię.
-A myślisz,że ja lubię?Za to mi płacicie.-przejrzała je i wręczyła mi. Dawna Emeline wciąż czasem lubi się ujawniać. -Zaczynasz być w centrum zainteresowania. Tu jest mnóstwo ofert wywiadów,sesji i tak dalej i moje notatki dotyczące filtru informacji.
Przekartkowałam dokumenty.
-Jeśli chodzi o sesje zdjęciowe to chyba wiesz,że nie ma takiej opcji. Co do wywiadów muszę porozmawiać z Rafaelem.
Emeline odchyliła się do tyłu i przeczesała grzywkę paznokciami w kolorze burgunda.
-Tak myślałam,ale wolę więcej nie podpadać.
Zapanowała niezręczna cisza. Po naszej rozmowie w szpitalu znacząco się zbliżyłyśmy,co oczywiście nie podobało się mojemu mężowi. Zacisnął zęby dopiero gdy wytłumaczyłam mu,jak bardzo potrzebne jest jej jakieś zajęcie po traumatycznych przejściach. Wciąż jednak był wobec niej nieufny,a ona sama się go bała.
-Hm,a co z wizerunkiem medialnym?-przerwała linię napięcia Emeline-Ile mogę wyjawić?
-Możesz podtrzymywać,że oboje z Rafaelem mamy się dobrze.
Pierwszy raz w życiu cieszyłam się,że nie pojechałam na turniej w roli kibica. Podczas finału Australian Open Rafa doznał kontuzji pleców. Dobrze,że była ze mną Maribel,bo na widok jego łez robiło mi się słabo i musiałam martwić się nie tylko o niego,ale i dzieci. Przegrał w czterech setach z Wawrinką i mimo zachowanego honoru podczas dekoracji nie wytrzymałam i się rozryczałam. Tak się o niego bałam.
A kiedy wrócił było jeszcze gorzej. Badania,diagnozy,odpoczynek. Nie mogłam znieść widoku jego cierpienia,a on nie mógł znieść myśli,że przez niego znów mogę wylądować w szpitalu i nie mieć tyle szczęścia co ostatnio. To były trudne dwa tygodnie,dlatego ucieszyłam się na myśl,że dziś po południu pierwszy raz od finału wyjdzie na kort.
-A tak jest?
-Tak.-skinęłam głową-Rafa już trenuje i byliśmy dzisiaj na USG.
Dotknęłam brzucha uśmiechając się enigmatycznie.
-Synek i córeczka mają się dobrze.
-Och-rozszerzyła oczy ze zdumienia.-Już wiadomo?
-No,w końcu.
-To cudownie. Gratuluję.
Chciała zabrzmieć radośnie,ale w jej głosie łatwo dało się zwęszyć smutek. Odkąd sama poroniła,często odpływała myślami w kierunku dziecka i widać było,że moja radość nieco ją tłamsi. Wycierpiała jednak tyle,że ma dość doświadczenia by się z tym pogodzić.
Szybko zmieniłam temat pozwalając jej nabrać tchu. Nagle drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w nich mój mąż objuczony torbami. Zesztywniał widząc w salonie Emeline,ale zmusił się do sztywnego skinięcia głową,po czym obrócił się na pięcie i wszedł na górę.
-To ja już pójdę-poderwała się Emeline-Mam wszystko co chciałam.
-Zostań jeszcze trochę-zaoponowałam-Nudzi mi się leżenie cały dzień.
Pokręciła stanowczo głową.
-Wolę nie ryzykować. Dobrze jest znów pracować,ale Rafa szybko mi nie wybaczy,więc lepiej zejdę mu z drogi.
Skinęłam tylko głową. Nie było sensu się sprzeczać.
Pożegnałyśmy się i udałam się na górę. Rafael krzątał się po garderobie. Był bez koszulki;szukał jakiejś w szafie,ale odezwałam się:
-Po co ci koszulka?
Odwrócił się w moją stronę ze zdziwioną miną.
-Twoja przyjaciółka już poszła?-spytał beznamiętnie.
Przewróciłam oczami słysząc ile ironii wkłada w słowo na p. Podeszłam do niego wolnym krokiem.
-Oj dałbyś już spokój-oparłam ręce na jego torsie i spojrzałam nań wyzywająco-Miała w życiu ciężko,teraz też ma,więc chcę jej pomóc.
-Masz dobre serce kochanie,ale nie uważam,żeby to był dobry pomysł.
-A ty znowu swoje!Tłumaczyłam ci już,że mamy ze sobą dobry kontakt i dobrze się spisuje jako rzeczniczka prasowa.
-Jakbym słyszał ciebie przed paroma miesiącami...
-Ale wtedy było inaczej. Nie wiedzieliśmy nic o niej. A ona potrzebuje nas. Potrzebuje rodziny.
Rafael zamilkł i zacisnął usta. Słowo daję,duże,uparte dziecko.
-Kochanie,ona próbowała stworzyć sobie rodzinę trzy razy. Za każdym razem sama i w inny sposób. Jeśli nie powiedzie jej się czwarty raz,może się załamać znowu,a już zaczęła stawać na nogi.
Rozluźnił się nieco i westchnął.
-Dobra,postaram się być dla niej milszy. Ale robię to tylko dla ciebie.
-Okej.
Puścił mnie i sięgnął ręką do szafy. Powstrzymałam go.

-Mówiłam serio o tej koszulce-mrugnęłam i zdecydowanie pociągnęłam go w stronę sypialni.


Nie,nie pomyliły mi się dni tygodnia,dziś czwartek,ale jutro cały dzień jestem w podróży za granicę,dlatego rozdział wyjątkowo dzisiaj. Następny postaram się jednak dodać normalnie w piątek,bo jakiś tam dostęp do Internetu będę posiadać ;) 
xoxo

piątek, 15 lipca 2016

3.24 Spowiedź

Ciemność.
Ciągle tylko ciemność. Bezkresna i niezbadana,a jednocześnie tak bliska i namacalna. Miałam wrażenie,że od urodzenia nie widziałam niczego innego. Tylko ta przerażająca pustka wnikająca w głąb mojej duszy,ogarniająca ją z każdej strony i blokująca wszystkie inne receptory zmysłów. A wtem pośrodku tej nicości pojawia się błysk. Trwa tylko milisekundę,ale wystarcza by z mojej piersi oderwał się kamień wciskający mnie do ziemi i uniemożliwiający oddychanie. Westchnęłam cicho odrzucając skorupę,ale nie usłyszałam swojego głosu. Ponownie pojawił się błysk,ale nie zniknął jak za pierwszym razem. Stopniowo wypełnił przestrzeń aż w końcu...
Powoli otworzyłam oczy i natychmiast się skrzywiłam widząc jaskrawe światło żarówki z halogenowej lampy wiszącej niemal nade mną. Chciałam wstać,ale całe moje ciało było zesztywniałe i tylko jęknęłam cicho.
-Leż kochanie-usłyszałam czyjś łagodny,ale drżący głos. Przekręciłam głowę w prawo i ujrzałam rozmazaną postać tuż przy głowie. Wykonała ruch ręką i rozległ się cichy szum.
-Napij się trochę.
Poczułam czyjś dotyk na twarzy,a po chwili i wilgoć na spękanych wargach. Ostrożnie upiłam łyk wody i głośno przełknęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy,jak zaschło mi w gardle.
Oczy przyzwyczaiły się do światła i rozpoznałam w postaci obok łóżka mojego męża. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc troskę w jego oczach.
-Rafael?-zagadnęłam wciąż zachrypniętym głosem.
-Tak-odparł uśmiechając się. Z jego piersi wyrwało się westchnienie ulgi-Spokojnie Kinga,już wszystko dobrze.
Uniosłam lekko głowę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było małe i jasne;ściany miały beżowy kolor a podłogę wyłożono białymi kafelkami. Przez ciszę przebijał się piszczący sygnał. Poruszyłam ręką i zauważyłam wystający z dłoni wenflon. Byłam w szpitalu.
Wzięłam głębszy oddech i skrzywiłam się czując ból w żebrach. Ach tak,już pamiętam.
-Och nie-jęknęłam czując pod powiekami łzy. Rafael zmarszczył brwi i ujął moją dłoń przesuwając po niej palcem.
-Cii,wiem,że boli. Trochę się poobijałaś zanim cię złapałem.
-Spadłam?-przełknęłam ślinę.
-Byłem w holu i zauważyłem,że łapiesz się za brzuch a potem przewracasz. Złapałem cię w ostatniej chwili.
-Czy ja...?-Głos uwiązł mi w gardle-Te skurcze i upadek...
-Nie-sapnął przeczesując palcami włosy. Poruszyłam niespokojnie palcami pozbawiona jego kojącego dotyku.-Całe szczęście,że nic się nie stało.
Zamknęłam oczy rozkoszując się ulgą. Moje dzieci wciąż żyły. Nic innego się nie liczyło.
Drzwi się otworzyły i stanęły w nich Ana Maria i Maribel. Widząc,że odzyskałam przytomność niemal biegiem ruszyły do łóżka.
-Jezu,Kinga.-powiedziała Maribel-Dobrze się czujesz?
-Lepiej-uśmiechnęłam się.
Rafael wstał wskazując miejsce matce. Skinęła mu z wdzięczności głową i usiadła.
-Tak się martwiliśmy-odezwała się drżącym głosem. Odnalazła moją dłoń i zacisnęła na niej palce.-Kiedy weszłyśmy i Rafael spojrzał na nas przerażony z tobą w ramionach...
-To było straszne-wtrąciła Maribel obejmując się ramionami. Rafael położył jej rękę na ramieniu.
Chciałam coś odpowiedzieć,ale głos ponownie uwiązł mi w gardle. Tym razem Ana Maria podała mi wodę.
Do pokoju wkroczyła kolejna osoba. Kobieta miała na sobie biały fartuch,jasne dżinsy i czarny top. Opadający na jej ramię długi warkocz spleciony z włosów koloru słomy i miodu odwrócił początkowo moją uwagę od jej srogiej miny.
-Obudziła się pani-stwierdziła krótko. Poznałam ją. To doktor Alves-Valera.-To dobrze,bo muszę zadać pani jeszcze kilka pytań do dokumentacji.
Spojrzała wymownie na rodzinę.
-Sam na sam jeśli można.
-Och,oczywiście-Ana Maria ścisnęła mi dłoń i razem z Maribel opuściły pokój. Rafael stał jednak w tym samym miejscu ze skrzyżowanymi rękoma.
-Ja zostanę.-oznajmił stanowczo.
Lekarka zacisnęła usta,ale po chwili wzruszyła ramionami.
-Jeśli pan chce.
Usiadła na krześle i skrzyżowała nogi,a ręce oparła na podkładce i wbiła we mnie oskarżycielskie spojrzenie.
-Miała pani dużo szczęścia-stwierdziła-Stwierdzono u pani zatrucie ciążowe, w tym przypadku objawiające się nadciśnieniem. Te skurcze,których pani doznała i ten upadek mogły wywołać poronienie.
Pobladłam zdając sobie sprawę jak mało brakowało. Nie miałam o tym pojęcia;zanim straciłam przytomność przemknęła mi przez głowę myśl,że straciłam ciążę,ale zapomniałam o niej. Jednakże przez tą chwilę miałam wrażenie że stoję u wrót piekieł.
-Ma pani silny organizm-kontynuowała-I udało nam się uratować oba zarodki,ale chciałabym zadać pani kilka pytań.
-Śmiało-mruknęłam spoglądając na Rafaela. Wydawał się nieporuszony,więc pewnie o wszystkim wiedział.
-A więc po pierwsze:wiedziała pani o ciąży przed wypadkiem?
-Oczywiście.
Alves-Valera spojrzała na mnie jak na człowieka niespełna rozumu i postukała długopisem w podkładkę.
-Nie ma pani żadnych dokumentów ani wyników badać stwierdzających ten fakt.
-Dowiedziałam się w Polsce i tam robiłam badania. Przylecieliśmy dopiero wczoraj i chciałam przekazać pani dokumenty przy następnej wizycie...
-Leciała pani samolotem?-przerwała wzburzona.
-Tak.
-Czy tamten specjalista nie powiedział pani,że w ciąży bliźniaczej lot może skończyć się przerwaniem ciąży?
-Byłam u niego tylko raz. I nie wiedziałam,że w najbliższym czasie polecę samolotem-przygryzłam wargę czując się jak dziecko,które wylądowało na dywaniku u dyrektora.
Wolno skinęła głową.
-To duży błąd. Powinien pani uświadomić wszelkie zagrożenia.
-To w jego stylu-mruknęłam po polsku.
-Słucham?
-Nie,nic.
Zapisała coś szybko w notatkach i kliknęła długopisem,po czym wstała i odgarnęła włosy wymykające się z warkocza.
-Cóż,w takim razie wiem wszystko co chciałam. Zostanie pani w szpitalu jeszcze przez kilka dni na obserwacji. Potem wypiszę pani preparaty na podtrzymanie ciąży.
-Jak to:podtrzymanie?-przeraziłam się. Znowu chciałam się podnieść,ale ten przeklęty wenflon wbijał się za mocno.
-Nie może pani więcej ryzykować-Jej głos złagodniał-Ciąża to bardzo szczególny stan,a już w szczególności bliźniacza. Jeśli będzie pani prowadziła oszczędny tryb życia to tabletki po kilku tygodniach zrobią się zbędne. Do tego czasu będzie pani musiała częściej mnie odwiedzać,żeby wykluczyć wszelkie ryzyko.
No to sobie nagrabiłam. Ostatnie czego chciałam to leżeć do góry rosnącym brzuchem przez całe dziewięć miesięcy!
-Dziękuję pani doktor-odparłam nieco szorstko.
-Muszę iść na resztę obchodu-zerknęła na Rafaela-Widziałam jeszcze kilka osób w poczekalni,ale proszę ograniczyć wizyty. Ona musi odpoczywać.
Chciałam fuknąć coś na temat obgadywania osoby kiedy znajduje się w tym samym pokoju,ale powstrzymałam się. Nie mogę się dodatkowo denerwować.
Doktor Alves-Valera wyszła machając długim warkoczem,a Rafael ponownie zbliżył się do mojego łóżka. Zauważyłam,że wciąż był w tej samej koszuli. Lepiła mu się do ciała,a włosy miał w nieładzie(no dobra,to akurat normalne). W jego oczach kryło się zmęczenie.
-Jak długo dokładnie byłam nieprzytomna?
-Całą noc. Teraz jest już ranek.
-I ty czuwałeś przy mnie przez całą noc?-spytałam rozszerzając oczy ze zdumienia.
-Tak-uśmiechnął się gładząc mnie po dłoni.
-Och.-westchnęłam cicho odwzajemniając dotyk.-Musisz odpocząć.
-Tak źle wyglądam?-uniósł jedną brew.
-Trochę-próbowałam się zaśmiać,ale potłuczone biodra uwięziły śmiech między sobą.-Idź do domu i wyśpij się. Nic mi nie będzie.
Wahał się przez chwilę aż w końcu wstał i pocałował mnie w czoło.
-Dobrze,że się obudziłaś. Wrócę wieczorem.
Uśmiechnęłam się do tego zachwycającego mężczyzny,który akurat był moim mężem i z westchnieniem zamknęłam oczy.

*

Przespałam się trochę,a gdy ponownie się obudziłam,było już południe. Pielęgniarka przyniosła mi obiad,który jak na szpitalne standardy był o dziwo całkiem smaczny,a potem odłączyła mnie od wszelkiej aparatury oraz wyjęła wenflon. Zrobiło mi się słabo,bo nie cierpiałam igieł,ale sto razy bardziej wolałam poruszać się bez tych wszystkich więzów.
Nie bardzo wiedząc,co ze sobą zrobić,wzięłam jedną z gazet przyniesionych przez Maribel i przekartkowałam ją. Mimo iż znałam hiszpański i mallorqin perfekcyjnie,to wciąż ciężko mi było czytać w tym języku,a gdy publikowałam wpis na portalach społecznościowych,niemal zawsze prosiłam Rafaela o pomoc. Po dziś dzień pluję sobie w brodę za swoje lenistwo,aczkolwiek przełożyło się to na lepsze wyniki w tenisie.
Wzdrygnęłam się i zamknęłam magazyn. Tenis. Wciąż muszę powiadomić władze WTA,że nie wystąpię w Mastersie w Stambule,ale na samą myśl o wycofaniu się ściskało mi się serce. Tyle pracy włożonej podczas tego sezonu nie zostanie zwieńczone w odpowiedni sposób. Jeszcze przed planowaniem ciąży zdawałam sobie sprawę,że będę zmuszona porzucić sport na czas nieokreślony,ale nie sądziłam,że tak szybko do niego zatęsknię. No i pozostała kwestia fanów oraz rodaków spragnionych kolejnych wielkoszlemowych zwycięstw...
Podniosłam wzrok gdy w drzwiach stanęła Ana Maria przerywając moje rozmyślania. Uśmiechnęłam się uprzejmie i skinęłam na krzesło.
-Cześć mamo-powiedziałam lekkim tonem. Zajęła miejsce i patrzyła na mnie z rozbawieniem.
-Witaj. Jak się czujesz?
-Odkąd się obudziłam coraz lepiej. Bolą mnie żebra,ale to nic kiedy pomyślę co mogło się stać z...-urwałam uświadamiając sobie,że kolacja nie doszła do skutku i ostatecznie nie zdążyliśmy podzielić się informacją z rodziną. Zakładam,że Rafael powiedział wszystko,chociażby lekarzom pod kątem mojego leczenia.
Ana Maria spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
-Bałaś się,że poroniłaś-dokończyła.
-Rafael wam powiedział?
-Tak.-skinęła głową.
Nie wiedzieć czemu zarumieniłam się. Przecież i tak wiedzieli,że staramy się o dziecko,co jest równoznaczne z uprawianiem seksu. Głupio było wchodzić do strefy tematów tabu z teściową.
-To nie powinno odbyć się w taki sposób-spuściłam wzrok i wykręciłam palce byle tylko ukryć rumieniec i uniknąć jej spojrzenia.
Machnęła lekceważąco ręką.
-Dobrze,że po tym upadku Rafael w ogóle mógł nam o tym powiedzieć.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,więc zapanowała cisza. Instynktownie przesunęłam dłoń pod kołdrą na brzuch.
-Może nie powinniśmy się z tym tak spieszyć-odparłam w końcu cicho.-O mały włos i zamiast radości byłaby tragedia,a wszystko przez mój egoizm.
-Jaki egoizm?-prychnęła-Kochanie,nie wiedziałaś co się może stać.
-Wiedziałam-szepnęłam-Nie czułam się dobrze lecąc.
Otworzyła usta ze zdziwienia,po czym oblizała wargi.
-A co miałaś zrobić? Wyskoczyć z samolotu?
-Nie,ale czytałam o skutkach podróży samolotem w pierwszych miesiącach ciąży. Lekarz nie mówił nic o lataniu,ale mogłam dopowiedzieć sobie resztę. No cóż,mam nauczkę.
-Najważniejsze,że wszystko dobrze się skończyło-ucięła.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę do przyjścia lekarza na kontrolę moich stłuczeń. Orzekł,że ból powinien ustąpić w ciągu dwóch tygodni. Rano zaś moja ginekolog oznajmiła,że dzieciom nie zagraża już niebezpieczeństwo i najpóźniej pojutrze wrócę do domu. A to oznaczało jeszcze dwa dni nudy w pustej sali. Cudowna perspektywa.
Z westchnieniem wróciłam do czytania magazynu,ale nie mogłam się skupić ze względu na głośną rozmowę toczoną tuż za zamkniętymi drzwiami mojej sali. Dwie kobiety dyskutowały o czymś z ożywieniem. Ze strzępków rozmów wyłapałam tylko „Nie może pani tam wejść bez jej zgody” i zaintrygowało mnie to.
Klamka poruszyła się i w drzwiach stanęła Leandra,młoda pielęgniarka,która przyniosła mi dziś obiad. Kilka czarnych kosmyków uciekło z małego koka na czubku głowy, a niebieskie oczy błyszczały.
-Ktoś bardzo nalega,żeby się z panią zobaczyć.-powiedziała przygryzając wargę. To ona była tą,która nie chciała wpuścić tego kogoś.
-Kto taki?-spytałam rozszerzając oczy.
Leandra zawahała się i odwróciła głowę. Osoba odpowiedziała cicho.
-Twierdzi,że panią zna i musi pilnie porozmawiać. Powiedziałam,że potrzebuje pani spokoju,ale...-zaczęła trajkotać coraz bardziej zdenerwowana.
-No dobrze,niech wejdzie-powiedziałam niechętnie przerywając jej paplaninę.
Skinęła głową,a gdy przepuściła tego natręta w drzwiach,zamarłam.
Do pokoju weszła Emeline. Zauważyłam,że bardzo schudła,ale może to tylko wrażenie potęgowane moją długą nieobecnością. Pasek błękitnego szlafroka bardziej pasującego do oczu Lenadrze był zaciśnięty mocno podkreślając wąską talię. Zdecydowanie nigdy takiej nie miała. Musiała nie myć włosów od kilku dni,bo błyszczały i były oklapnięte. Prezentowała się dość mizernie,tylko jej oczy wyrażały jakąś chęć życia. Uśmiechnęła się-zapewne miał to być ciepły uśmiech powitalny-a ja zdusiłam w sobie krzyk. Wymizerowana,w samym szlafroku i szpitalnych kapciach sunąca do mego łóżka wyglądała przerażająco,jakby była pacjentką szpitala psychiatrycznego. Przypomniałam sobie jednak,że sama znalazła się tu z tego samego powodu co ja,tyle że w jej przypadku skończyło się tragedią.
-Czego chcesz?-rzuciłam ochrypłym z przerażenia głosem.
Ta zaś pokręciła głową i przewróciła oczami siadając na krześle zarezerwowanym dla członków mojej rodziny.
-Wciąż taka sama-oznajmiła cicho wpatrując się we mnie przenikliwie.
Odwagi!-nakazałam sama sobie dyskretnie nabierając tchu.
-Albo mi powiesz po co tu jesteś,albo zawołam pielęgniarkę-oznajmiłam stanowczo. Od razu lepiej.
-Przyszłam cię odwiedzić-wzruszyła ramionami jakby była moją sąsiadką wpadającą popołudniami na kawę.
-Po co?-coraz bardziej się irytowałam.
Westchnęła i spuściła głowę przeczesując palcami tłuste włosy.
-Bo nie chcę,żeby przytrafiło ci się to,co mnie.
Popatrzyłam na nią z jeszcze większym zdziwieniem niż dotychczas i zapaliła mi się lampka alarmowa. Przy niej nie można tracić czujności.
-Co takiego?-wydusiłam podsuwając się wyżej na poduszkach.
Kiedy Emeline ponownie uniosła głowę zauważyłam,że w jej oczach rozbłysły łzy.
-Ty...tak bardzo chcesz mieć dziecko-powiedziała łamiącym się głosem-Ja nie chciałam. Tak mi się wydawało,ale kiedy je straciłam...coś we mnie umarło.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i chlipnęła. Nie mogłam się nadziwić jakiej przemiany osobowości jestem świadkiem.
-Dlaczego tak ci zależy,żebym urodziła te dzieci zdrowe?
-Dzieci?-zdziwiła się i pobladła. Podbródek drżał jej od szlochu.
-To bliźniaki-wyjaśniłam niechętnie.-Nic już nie rozumiem. Włożyłaś tyle wysiłku w knucie intryg jak z wenezuelskich telenowel i po co? Co tak naprawdę chciałaś osiągnąć Emeline?
Wzięła głęboki wdech i pociągnęła nosem. Przypomniałam sobie,że w szafce przy łóżku są chusteczki higieniczne więc podałam jej. Cierpliwie czekałam aż wydmucha nos i zbierze się,podczas gdy w środku cała drżałam oczekując na ciąg dalszy.
-Kiedy dostałam tę pracę wiedziałam,że będę pracować dla Rafaela Nadala i jego żony.-udało jej się opanować drżenie głosu- Wiedziałam jak wygląda. Nie miałam pojęcia jednak,że jest takim wspaniałym mężczyzną. Pomyślałam wtedy,że chcę żeby był mój. Nie mogłam znieść tego,jak się na ciebie patrzył,jak cię dotykał...ja cię kocha.
Zwężyłam oczy w dwie wąskie szpary mogące ciskać gromy. Ach,nic czego bym nie wiedziała.
-To dlaczego wtedy w hotelu powiedziałaś,że nie chcesz być moim wrogiem?
-Nie chciałam-przygryzła wargę-Naprawdę. Ale wszyscy traktowaliście mnie jak obcą. Źle się z tym czułam. A Rafa...urzekł mnie. Chciałam,żeby był mój. Chciałam...żebyście i mnie traktowali jak rodzinę.
Mówiła trochę nieskładnie i musiałam wytężyć umysł,żeby poskładać te puzzle w całość. Czy ona po prostu chciała wskoczyć na moje miejsce utwierdzając w przekonaniu,że to decyzja Rafaela?
-Na początku chciałam uwieść Rafaela-ciągnęła i uniosła ręce w obronnym geście-Wiedziałam,że to bezcelowe,ale nie widziałam innego sposobu.
-Na co? Dostanie się do rodziny? Myślisz,że dobrze by cię postrzegano gdybyś rozbiła nasz związek?
-Teraz wiem,że nie-westchnęła i ścisnęła w dłoni chusteczkę-Ale wtedy...widziałam w tym szansę na wejście do rodziny.
Cholera,gubię się. To te leki czy jej wpływ na mnie?
-Czemu tak ci zależało na wejściu do rodziny?
Zamilkła i przełknęła ślinę. Ponownie spuściła wzrok i odparła cicho:
-Bo nigdy nie miałam własnej.
Okej,tego się nie spodziewałam,chociaż pasowało. Ludzie z rozbitych rodzin,albo z trudną przeszłością mają tendencję do dziwnych zachowań.
-Och-wyrwało mi się. Emeline dalej miała spuszczony wzrok.
-Moi rodzice umarli,gdy byłam mała. Tułałam się po sierocińcach aż odnalazł mnie wujek Benito. Miałam jednak wtedy dziesięć lat i mimo iż starał się zapewnić mi dom i ciepło rodziny,tak naprawdę nie mam pojęcia czym ono jest. Kiedy zobaczyłam waszą rodzinę...wróciły wspomnienia i zapragnęłam dostać chociaż trochę miłości. Odrobinę. Tak,żeby dowiedzieć się co znaczy ta cała rodzina.
Ponownie zapadło wymowne milczenie adekwatne do dramaturgii sytuacji. Skorzystałam na nim i pozbierałam myśli. Obraz tej kobiety jako wstrętnej manipulantki zaczął się oddalać a zamiast niego pojawił się wizerunek niewinnej kobiety skrzywdzonej przez los.
-No dobrze-odezwałam się w końcu pod naporem jej pytającego spojrzenia-Nie miałaś w życiu łatwo i rozumiem to. Ale nie pojmuję dlaczego nie poprzestałaś na uwiedzeniu mojego męża.
-Wiem,że zawsze będziesz mieć do mnie o to żal-odparła ze skruchą. Przygryzła wargę zapewne walcząc z kolejną falą wzbierających emocji.-A ja chciałam,żeby kochał mnie tak jak ciebie.
Prychnęłam. No nie,to już było mocno porąbane.
-Masz problem ze zrozumieniem słowa „nie”.-stwierdziłam oschle.
-Być może.-przytaknęła niechętnie-Nie umiałam się postawić i odejść kiedy...
Urwała,a do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Strząsnęła je stanowczo dłonią.
-Nie wiem też co znaczy miłość,taka miłość jaka istnieje pomiędzy tobą a Rafaelem. Ja...kochałam kiedyś kogoś,kto nie potrafił pokochać mnie.
-Opowiedz-poprosiłam zanim zdążyła skończyć.
-Byłam...to był toksyczny związek-pociągnęła nosem-Na początku Laurent był wspaniały,troszczył się o mnie,wydawało mi się,że naprawdę mnie kocha. Ale potem...zrobił się z niego istny demon. Zaczął chodzić nie wiadomo gdzie i z kim,wracał do domu pijany,albo nie wracał w ogóle. Martwiłam się o niego a on robił mi z tego powodu awantury. Czasem,gdy miał zbyt dużego kaca wymawiał się problemami w pracy,ale jaki problem w pracy jest na tyle poważny,żeby nie wracać na noc? Głupia myślałam,że to ze mną jest coś nie tak. Pewnego razu chciałam mu zrobić niespodziankę,ale wrócił z pracy kompletnie pijany i...uderzył mnie pierwszy raz-przełknęła ślinę a ja słuchałam jak urzeczona. Jej opowieść zaczęła przypominać streszczenie historii o żonach Arabów,w których zaczytuje się moja matka.
-Znosiłam to potulnie przez jakiś czas,często wyjeżdżałam,więc zyskiwałam chwilę wolności. Lecz w końcu miarka się przebrała. Zabrałam swoje rzeczy pod jego nieobecność i miałam zniknąć,ale wrócił.-pokręciła głową-Był wściekły. Wyzywał mnie od najgorszych,a potem groził mi nożem. Mało brakowało a by mnie zgwałcił. Zostawił mi tylko to.-nakreśliła palcem miejsce pod lewą piersią i domyśliłam się,że musi tam być blizna.
-Jak uciekłaś?-spytałam szeptem. Pod powiekami cisnęły mi się łzy.
-W końcu się udało-wzruszyła ramionami.-Wróciłam do sierocińca i nawet zatrudniłam się tam w charakterze opiekunki przez jakiś czas. No a potem trafiłam do was.
Zamrugałam oczami uwalniając krople łez. Wpatrywałam się w nią z zaciśniętymi ustami a łzy płynęły mi po policzku. I nagle do mnie dotarło,że rozmawiam z kimś obcym. Tamta Emeline,która uprzykrzała mi życie była cieniem tej Emeline. Skrzywdzonej i zdanej wyłącznie na siebie. Niemniej jednak,te wydarzenia wzmocniły ją na tyle,że owy cień był dość długi. Ciekawe,czy gdyby nie fakt,że po stracie dziecka była emocjonalnym wrakiem,wyznałaby mi to wszystko.
-Nie płacz-poprosiła bez przekonania.
-To wszystko jest okropne-chlipnęłam.-Gdybym wiedziała...
-To co?-wtrąciła ostro-Pogłaskałbyś mnie po główce i powiedziała,że już jestem bezpieczna?
Prychnęła z pogardą. No dobra,może ta pierwsza Emeline nie jest do końca osłoną.
-Przepraszam. Ale mogłaś przynajmniej powiedzieć,że miałaś trudną przeszłość i nie miałaś rodziny. Ja i Rafael baliśmy się,że jesteś zbiegłą kryminalistką. Wiesz,wtedy w Paryżu.
-Rozumiem.-odparła beznamiętnie.
-A ja prawie. Czy dziecko było elementem twojego planu wbicia się do rodziny?
-Nie,to czysty przypadek. Ale gdy się zorientowałam,że jestem w ciąży chciałam to wykorzystać. A teraz nie mam nic. Nawet tego dziecka.
-Masz nas-wtrąciłam nieśmiało.
Uśmiechnęła się krzywo.
-Jasne.
-Będziesz potrzebowała pomocy. To mieszkanie wciąż będzie twoje-zapewniłam. Nie miałam pewności co na to Rafael,ale przekonam go.
-A jeśli chcesz,możesz wrócić do pracy.
Popatrzyła na mnie,jakbym oszalała.
-Co takiego?
-To co słyszysz. Jeśli oczywiście chcesz. Tylko nie okłamuj nas więcej.
-Zgoda-skinęła powoli głową,najwyraźniej wciąż jeszcze w szoku.
-I łapy precz od Rafy.
Emeline przewróciła oczami.
-Dałam sobie spokój. On kocha cię zbyt mocno,żeby dać się omamić. Wierz mi,przekonałam się. Poza tym,będziecie mieli dzieci.
-Dobrze-uniosłam podbródek-Zatem,witaj z powrotem.
Posłałam jej łagodny uśmiech i ścisnęłam jej zesztywniałą dłoń.


No dobra. Nie mogłabym być AŻ tak okropna. 
Chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów w tej części,pamiętam,że jakoś tak szybko i lekko mi się go pisało,mimo że musiałam się naszukać sporo medycznych informacji. Mam nadzieję,że podoba się także i Wam,bo trochę niszczy światopogląd :D 
No i niestety przykro mi to mówić,ale jeszcze jakieś 2,może 3 rozdziały i kończymy. Ale na razie trzymajcie się!
xoxo


niedziela, 3 lipca 2016

3.23 Wizja piekła

Obudziłam się ze zdrętwiałą prawą dłonią,którą wsunęłam sobie pod policzek. Skrzywiłam się prostując ją i podniosłam się. Chmury rozstąpiły się przepuszczając promienie słońca. Temperatura podskoczyła zapewne o ładnych kilka stopni.
Przeciągnęłam się i zeszłam na dół po schodach. Mój mąż siedział w salonie z nosem przyklejonym do laptopa i nogami opartymi o stolik. Przebrał się w białe szorty i czerwony T-shirt i dopiero teraz wyglądał,jakby był w domu. Ten płaszcz i szary sweter,w których ujrzałam go u matki to zupełnie nie jego styl,aczkolwiek wyglądał w nich niesłychanie gorąco. Jak zawsze zresztą.
Stanęłam w drzwiach i rzuciłam mężowi wyzywające spojrzenie.
-Znowu poker?-spytałam lekko drwiąco. Od czasu siedmiomiesięcznej przerwy,Rafa praktycznie uzależnił się od internetowego pokera. Trochę mnie to martwiło,ale nie zaniedbywał w związku z tym ani mnie ani rodziny,więc odpuściłam.
-Aaa,tak sobie tylko gram-mruknął czerwieniąc się i opuszczając klapę komputera.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
-Wyspałaś się?
-Tak. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
-No,od kiedy cię zostawiłem minęły dobre trzy godziny.
-Co?-poderwałam się-Jak mogłam tyle spać!Jest tyle do zrobienia!
-Cicho-skarcił mnie i ponownie przytulił-Wszystkim się zająłem. Twoje ubrania właśnie się piorą,a w domu jest czysto,bo nie miał kto nabrudzić.
Mimowolnie roześmiałam się. Czyżby mój mistrz uporządkowania zmienił terytorium z kortów na własny dom?
-Kocham cię-westchnęłam składając na jego ustach szybki pocałunek.
-Ja ciebie też-odszepnął-Tak się cieszę,że wróciłaś.
-Gdybyśmy porozmawiali od razu,zapewne nigdzie bym nie wyjeżdżała.-powiedziałam ze skruchą.
-I zapewne nie spodziewalibyśmy się dzieci-odparł-Przestań się tym zadręczać. Najważniejsze,że udało nam się wyjaśnić sobie wszystko. Jakie byłoby z nas małżeństwo,gdybyśmy się nie kłócili?
Westchnęłam. Miał oczywiście rację,ale nie mogłam wyrzucić z głowy myśli pod tytułem „co by było gdyby?”. Minie zapewne jeszcze trochę czasu nim zapomnę całkowicie. Kobieca natura jest jednak pod pewnymi względami nieustępliwa.
-No,to skoro już wstałaś,pojedźmy na zakupy.
-Daj mi chwilę. Przebiorę się tylko i możemy jechać.
Przewrócił oczami.
-Twoim czy moim?
-Jeśli chcesz,możemy twoim-Uniósł brew najwyraźniej zdziwiony moim nagłym zapałem do jazdy.
Zrobiliśmy zakupy na cały tydzień no i przy okazji na jutrzejszą kolację. Zrobię gazpacho,a Rafa przyrządzi jakąś rybę,a do tego podamy tapas. Najbardziej bolało mnie jednak,że zamiast sangrii,mojego ulubionego wina z lodem i owocami będę musiała wypić zwykłą wodę. Chciałam iść na kompromis i zaproponować jedną,malutką szklankę,ale spojrzenie mojego męża stanowczo odwiodło mnie od tego pomysłu. No cóż,takie są uroki bycia w ciąży.
-Nie mam pojęcia,gdzie to wszystko pomieścimy-stwierdził Rafael rozpakowując trzecią torbę. Były w niej rozmaite słodycze i przekąski. Mimo,że byłam temu przeciwna,nie mogłam się oprzeć i wzięłam kilka paczek polskich ciasteczek,które są dosyć popularne w tutejszych marketach. Wskazałam na torby i skrzyżowałam ręce.
-Och wybacz,ale na to upierałeś się akurat ty. Do tej pory nie miałam żadnych zachcianek,a jeśli się pojawią,skąd wiesz czy właśnie na to co tu mamy?
-Nie wiem-wzruszył beztrosko ramionami-Wolę być przygotowany.
-Co za facet-mruknęłam pod nosem i zaczęłam wyjmować słoiki z oliwkami.
-Dbający o ciebie i dzieci?-wtrącił niewinnym głosem zachodząc mnie od tyłu.
Odwróciłam się na pięcie stając z nim twarzą w twarz.
-Miałam raczej na myśli największego uparciucha jakiego znam.
-Ach tak?-mruknął przesuwając ustami po mojej szyi.-Już ja ci pokażę jaki potrafię być uparty.
Pisnęłam i niemalże podskoczyłam,gdy ugryzł mnie delikatnie w szyję. Pacnęłam go w głowę,a on tylko zachichotał i zaczął mnie całować jak wariat.
Wsunęłam ręce pod jego koszulkę i badałam palcami każdy mięsień brzucha. Westchnął cicho przyciągając mnie mocniej i błądząc rękoma po mojej talii.
I wtedy oczywiście musiał zadzwonić jego telefon. Mam deja vu.
-Zaczekaj skarbie-wymruczał odrywając usta-Za chwilę do tego wrócimy.
Patrzyłam na jego umięśnione ramiona i koszulkę opiętą na plecach,gdy przechodził przez kuchnię. Czy pożądanie może zabić?
-Maribel?-spytał zdziwiony odbierając telefon.-Tak. Nie,a co się stało?
Chwila milczenia,po której się przygarbił i przesunął ręką po twarzy.
-O Boże. Tak mi przykro. Do kiedy tam zostanie?
Spojrzał na mnie z wahaniem,a ja zmarszczyłam brwi. Nie cierpiałam takich sytuacji.
-Postaram się z nią skontaktować. Nie powinna być teraz sama. Jasne,na razie.
Rozłączył się i opadł na sofę wzdychając ciężko. Na jego twarzy pojawiło się zatroskanie.
-Coś nie tak?
-Dzwoniła Maribel. Godzinę temu odwiozła Emeline do szpitala.-przełknął ślinę-Nie wie,co się stało,ale Emeline poroniła.
Szczęka mi opadła i odruchowo dotknęłam swojego brzucha. Prawie spieprzyła mi życie,ale w tej chwili nie sposób było jej nie współczuć.
-Ojej.-wydusiłam chwiejąc się.
Rafa w ułamku sekundy pojawił się przy mnie i zamknął mnie w uścisku. On również niemalże z czcią pogłaskał mi brzuch.
-To okropne-przełknęłam ślinę starając się zapanować nad zawrotami głowy.
-Tak-przytaknął starając się być stanowczym,ale wyczuwałam jak drżał. Był bardziej przerażony niż ja.
-Nie chcę nawet myśleć,że tobie mogłoby stać się to samo-powiedział cicho jakby czytając mi w myślach. Rozluźnił uścisk i wyraźnie widziałam,jak jego źrenice rozszerzyły się ze strachu.-Nie zniósłbym tego.
-Wszystko będzie dobrze-odparłam głucho niczym echo,bo przypomniały mi się ekscesy podczas lotu. I stwierdzenie,że ciąża bliźniacza jest ciążą wysokiego ryzyka. Dobrze,że mnie trzymał,bo nogi nagle niebezpiecznie mi zmiękły.
-Tak się boję...wcześniej nie przyszła mi do głowy możliwość utraty ciąży. Byłem zbyt szczęśliwy.-westchnął-Chyba trzeba wrócić na ziemię.
-Kochanie,nie masz powodów do niepokoju-powiedziałam łagodnie gratulując sobie opanowania targających mną emocji.-Moje wyniki są dobre,ja czuję się dobrze i nie zamierzam ryzykować.
Doszło do mnie,że to prawda. Że powinnam zacząć myśleć o tych małych istotkach zamieszkujących moją macicę. Oczywiście,myślałam o nich od pierwszej chwili,ale dopiero dotarło do mnie,jaki mam na nie wpływ. No i nie chcę mieć jeszcze na głowie wiecznie niespokojnego męża. Bóg jeden wie,co będzie przeżywał podczas tych dziewięciu miesięcy.
-Mam taką nadzieję.
-Może...moglibyśmy coś dla niej zrobić?-zaproponowałam nieśmiało.
Rafa zmarszczył brwi i spojrzał na mnie przenikliwie.
-Co masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami.
-Odwiedzić ją,albo pomóc kiedy wróci ze szpitala.
-Ty naprawdę chcesz to zrobić?-Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z...hm,odrazą?-Po tym co przeszliśmy?
Westchnęłam i odsunęłam się od niego. Patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-Rafael,ona tak naprawdę ma bardzo kruchą psychikę. Pamiętasz jak zachowywała się w Paryżu? Cokolwiek się stało,nie umiała o tym zapomnieć. Mam wrażenie,że tym razem może być jeszcze gorzej.
Spuścił głowę i złapał się pod boki. Jego ramiona uniosły się i opadły w cichym westchnieniu. Kiedy podniósł głowę,jego oczy płonęły.
-Współczuję jej.-oznajmił krótko i beznamiętnie.-Szczerze. Ale nie chcę więcej kłopotów. Może to następna część jej chorego planu? Już raz prawie cię straciłem. Nie chcę znowu przez to przechodzić.
Rozszerzyłam oczy w niemym zdumieniu. Na jego twarzy nie było już ani śladu po współczuciu,zastąpiła je nienawiść. Zaskakująca przemiana.
-Sądzisz,że byłaby do tego zdolna?
Rozłożył bezradnie ręce.
-Nic już nie wiem. Wszystko się przez nią tak skomplikowało,ja...mam dość. Pragnę jedynie spokoju.
-Ja też-przytaknęłam.-Ale mimo to uważam,że powinniśmy coś dla niej zrobić. Zorientujemy się jak ona się czuje i czy wciąż snuje jakieś chore wizje.
-Kochanie,doceniam twoja troskę-oznajmił łagodnie przyciągając mnie do piersi. Wciągnęłam głęboko jego zapach. Od kiedy powiedziałam mu,że w przeciwieństwie do większości zapachów nie wywołuje we mnie mdłości,używa go codziennie. Oparłam palce o silny,twardy tors i uniosłam brodę spoglądając mu w oczy.
-Tyle,że naprawdę chciałbym,żebyś trzymała się od niej z daleka.
-Rafaelu przecież nic mi nie będzie-Miałam ochotę się roześmiać z jego absurdalnej wręcz troski.-Po tym co wywinęła,nie uwierzę w ani jedną jej historyjkę.
Z jego piersi wyrwało się westchnienie.
-Nie nakłonię cię do zmiany zdania?
Pokręciłam głową.
-Ale ty powinieneś. Tak wypada.
Usiadł na sofie i oparł dłonie na kolanach. Postukał palcami myśląc przez chwilę,aż w końcu popatrzył na mnie i oznajmił:
-Zgoda. Pomożemy jej stanąć na nogi,a potem koniec. Definitywnie. Będzie musiała się stąd wyprowadzić.
Nie takiego rozstrzygnięcia z jego strony się spodziewałam,ale nie miałam siły na dalsze dyskusje. Tak jakbyśmy zamienili się miejscami. To on zawsze trzymał jej stronę,a ja chciałam się jej pozbyć. Ta krótka separacja zdecydowanie coś w nas zmieniła. Problem w tym,że nie wiem czy na lepsze czy gorsze.


*

-Rafaelu,możesz przez chwilę przypilnować sosu?-spytałam odgarniając z twarzy włosy uciekające z niedbale skleconego koka. Odsunęłam się od kuchenki i oparłam o blat usiłując zapanować nad zawrotami głowy.
-Dobrze się czujesz?-oblizał palec z marynaty do krewetek i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
-Trochę mi niedobrze-uśmiechnęłam się krzywo chcąc przejąć kontrolę nad jego strachem-Zaczerpnę świeżego powietrza i zaraz mi przejdzie.
-Pójdę z tobą-zaoferował natychmiast,ale sos nagle zabulgotał i Rafa z sykiem przykrył garnek pokrywką.
-Nie trzeba. Zaraz wrócę.
-Okej.-Odprowadził mnie wzrokiem a ja odetchnęłam znajdując się poza zasięgiem jego ramion gotowych usadzić mnie na najlżejsze westchnienie. Nie sądziłam,że można być jeszcze bardziej nadopiekuńczym,a jednak. Dzięki,Emeline.
Otworzyłam drzwi na taras i stanęłam na zalanej słońcem marmurowej posadzce. Mimo zbliżającego się wieczora,gorąc ani myślał ustąpić. Wyjście na zewnątrz w takich warunkach nie wydawało się dobrym pomysłem,ale wewnątrz było jeszcze gorzej. Mieszanina zapachu smażonej ryby,pomidorów i oliwy z oliwek przerosła możliwości mojego nosa i wytrzymałość żołądka.
Przesunęłam ratanowy fotel pod daszek i usiadłam na nim przytykając palce do skroni.
Od rana nie czułam się najlepiej. Zanim jeszcze zjadłam śniadanie,zwymiotowałam zawartość żołądka niemal natychmiast po przebudzeniu,a kiedy zajmowałam się pracami domowymi strasznie bolały mnie piersi. Czytałam,że to normalne,ale w odróżnieniu od mdłości czy senności,ból pojawił się pierwszy raz. Chyba nie wytrzymam do następnej wizyty u ginekologa.
Drzwi tarasu rozsunęły się i pojawił się w nich Rafael ze szklanką wody i paczką migdałów.
-Mówiłam,że nic mi nie będzie-powiedziałam oschle krzyżując ramiona.
-Owszem,ale po co masz się męczyć? Wypij to i zjedz trochę migdałów.
Podał mi szklankę i owionął mnie intensywny zapach. Zmarszczyłam brwi usiłując utrzymać żołądek w ryzach.
-Chcesz,żebym zwymiotowała tu,na podłogę?
Wzniósł oczy do nieba i przyklęknął.
-To woda z imbirem. Podobno hamuje mdłości. No już,pij.
Upiłam łyk ciepłego płynu i skrzywiłam się. Jakie niedobre!
-Nie smakuje rewelacyjnie,ale chyba lepsze to niż wisieć głową nad kiblem,co?
-Oby-mruknęłam zmuszając się do kolejnego łyku.
-No-Podniósł się-Posiedź tu,a ja muszę wracać do kuchni,bo inaczej będziemy mieli kulinarną katastrofę.
Zamaszystym krokiem oddalił się,co skwitowałam westchnieniem ulgi. Może hormony zaczynają mi buszować,ale czasem naprawdę mnie denerwował tą swoją obsesyjną troską.
Po chwili o dziwo nudności ustały,więc wróciłam do domu. Zapach się nie zmienił,ale przynajmniej mi nie przeszkadzał.
-Jak kolacja?-rzuciłam mimochodem trzymając się jednak na dystans od kuchni.
-Prawie skończona-uśmiechnął się znad miski z sałatką.-Dam sobie radę sam.
-Och nie,czuję się jak wyrodna żona-jęknęłam obejmując go w talii. Wcisnęłam głowę w zagłębienie jego ramienia i napawałam płynącym od niego spokojem.-Nie umiem tak stać z boku i nic nie robić.
-Przecież gotowaliśmy razem-odparł głaszcząc mnie łagodnie po włosach.-Już prawie wszystko gotowe,a ty nie czujesz się najlepiej,więc pozwól mi dokończyć. Idź lepiej do garderoby i wymyśl w co się ubierzesz.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Zapomniałam!
Niemal biegiem ruszyłam na górę przy akompaniamencie śmiechu Rafaela. Niesłychane,żebym zapomniała naszykować sobie coś do ubrania. Weszłam do garderoby rozglądając się na boki. Od której półki zacząć?
Po otworzeniu miliona szuflad i przetrzepaniu setek wieszaków,wybrałam czarny top bez ramiączek i rozkloszowaną czerwoną spódnicę z wysokim stanem. Całość zaś zwieńczały czerwone szpilki od Cindy Crawford,które rodzice sprezentowali mi kiedyś po wygraniu jakiegoś turnieju,a które absolutnie zawsze przynosiły mi szczęście. Ukoronowaniem stylizacji została czerwona opaska z różą(prawdę mówiąc nawet nie wiedziałam,że takową posiadam) oraz delikatne perłowe kolczyki z fabryki sztucznych pereł. Kiedy spoglądałam na siebie w lustrze,niemal do niego weszłam kontemplując swoje odbicie. Gdybym powiedziała komuś oglądającemu mnie teraz,że jestem Polką,zapewne wyśmiałby mnie bardzo dosadnie. Rafael powinien być zadowolony.
Sam jeszcze się nie ubrał;wciąż paradował w swoim ukochanym komplecie,czyli T-shircie i szortach. Rozkładając obrus,dostrzegł ruch w przejściu i podniósł wzrok. Jego spojrzenie przeszło prawdziwą ewolucję-od znudzonego i beznamiętnego do pełnego zachwytu i miłości. Zamrugał kilka razy oczami i odezwał się nieśmiało:
-Czy ty jesteś moją żoną?
Zaśmiałam się serdecznie i stukając po drodze obcasami zarzuciłam mu ręce na szyję.
-A masz jeszcze jakąś?-spytałam niskim,uwodzicielskim głosem napawając się jego zauroczeniem.
-Wyglądasz jak prawdziwa Hiszpanka.
-Jestem Hiszpanką.-wzruszyłam ramionami-Wyszłam za ciebie,pamiętasz?
-Gdyby tylko wszystkie Hiszpanki wyglądały jak ty...
-Ani mi się waż kończyć-syknęłam szturchając go dla żartu w ramię. Puściłam jego szyję i omiotłam stół spojrzeniem.
-Zajmę się nakryciem-stwierdziłam krótko.-Ty idź do kuchni dokończyć gotowanie.
Skinął głową wciąż wpatrując się we mnie. Powinnam zostać czarownicą a nie tenisistką.
Rozłożyłam talerze i sztućce i postawiłam na stole zimne tapas oraz dwa dzbanki sangrii. Na koniec poprawiłam kwiaty w wazonie i jeszcze raz omiotłam wzrokiem stół. Nawet tak skromnie udekorowany prezentował się elegancko.
-Jak ryba?-rzuciłam wchodząc do kuchni. Rafael stał przy kuchence w białej koszuli i skrzywiłam się na myśl,że mógłby ją teraz niechcący ubrudzić.
-Prawie gotowa-zerknął na stojący na blacie cyfrowy zegarek-W samą porę,zaraz powinni przyjść.
-Świetnie-skinęłam głową chwytając sałatkę i odnosząc ją na stół. Wróciłam po miski z gazpacho i jeszcze raz krytycznym wzrokiem spojrzałam na dekoracje. Niby dobrze,ale jednak czegoś brakowało.
-Mamy jakieś świece?-spytałam mojego męża,który pojawił się przy mnie wycierając ręce w kuchenną ścierkę.
-Chyba są jakieś w komodzie na górnym holu.
Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Chciałam otworzyć,ale Rafa powstrzymał mnie skinieniem.
-Ja otworzę. Idź po te świeczki.
Będąc na piętrze usłyszałam podniecony głos Maribel i spokojniejszy,ale równie radosny Any Marii. Uśmiechnęłam się do siebie zdając sobie sprawę jak bardzo brakowało mi ich obu.
Otworzyłam szufladę starej komody,jednej z nielicznych wykonanych przez dziadka Rafaela w czasach kryzysu. Nie mogąc się zdecydować,chwyciłam długie czerwone do eleganckiego świecznika w kształcie pnącza i dwie małe pływające.
Obładowana świeczkami postawiłam stopę na pierwszy stopień drewnianych,pokrytych dywanem schodów,gdy nagle poczułam gwałtowny ścisk w okolicach łona. Jęknęłam cicho z trudem łapiąc powietrze,czując jakby niewidzialna ręka zagarnęła moje podbrzusze i trzymała je w mocno zaciśniętej pięści. Miałam wrażenie,że z twarzy odpłynęła mi cała krew. Wypuściłam z ręki świece i złapałam się za brzuch. Zdałam sobie sprawę co to znaczy,kiedy zrobiło mi się słabo i straciłam równowagę.
Chciałam płakać,ale miałam zaciśnięte powieki a przez głowę przewijało się jedno słowo.
Nie.


Sielankowo,co? Myślałyście,że ja tak dociągnę do końca? O nie nie,za bardzo lubię uprzykrzać bohaterom życie :D
Przepraszam,że tak późno,ale obecnie zwiedzam Zakopane i mam zawalone całe dnie,ale rozdział przygotowałam specjalnie przed wyjazdem. Czytałam też komentarze w pogawędkach i pod poprzednim(dziękuję!),ale tak jak i te przyszłe,opublikuję je i ewentualnie odpowiem po powrocie.
Pozdrawiam,może wpadnę przy okazji do Krakowa złoić Radwańską xD
xoxo