Do
Manacor ponownie wróciliśmy 4 lipca. Ja niechlubnie odpadłam w
Wimbledonie już w drugiej rundzie okrywając się niebywałym
wstydem. Rzadko się zdarza,żeby obrończyni tytułu odpadała tak
wcześnie. Moją pogromczynią okazała się Sabine Lisicki,Niemka
polskiego pochodzenia,i jak widać wschodząca gwiazda kortów.
Nie
grała jakoś nadzwyczajnie. Wystarczająco dobrze jednak żeby
wygrać,podczas gdy ja męczyłam się ze swoim tenisem. Miałam
wrażenie,że rakieta nie chce mnie słuchać. Gdy ja chciałam po
krosie,wychodziło na środek,gdy chciałam skróta,ona zagrała za
mnie po prostu slajsa. Byłam tym sfrustrowana do tego stopnia,że
ośmieliłam się nawet rzucić rakietą(nieważne,że dostałam
później niezłe kazanie na temat odpowiedniego zachowania na
korcie).Są takie dni i to był jeden z nich.
Cóż,nie
zawsze da się wygrywać.
Rafael
z kolei miał dobrą passę. Po wygranej we French Open pewnie
zmierzał po trzecie zwycięstwo w Wimbledonie. Jedyną przeszkodą
był niestety niemal niezwyciężony w tym sezonie Novak Djoković.
Nudziło
mnie jednak przesiadywanie w wynajmowanym domu(Rafa i jego rodzina
wynajmowali go co roku,tylko podczas Wimbledonu)i czekanie na powrót
mojego ukochanego. Kiedy już wracał,jadaliśmy razem
kolacje,najczęściej przyrządzane przez niego samego. Niektóre
bywały nawet lepsze niż dania Any Marii. Po posiłkach spędzaliśmy
czas podobnie jak w Manacor. Wszyscy razem. A kiedy wszyscy poszli
spać,kochaliśmy się przy otwartym oknie,przy świecach. To było
cudowne doświadczenie,bo właściwie nikt nie wiedział,że to
akurat my tam mieszkamy. Manacor znało dom swojego rodzimego
bohatera.
W
międzyczasie zdążyłam polecieć na trzy dni do rodziców i
pożałowałam tego. Byli jacyś dziwnie spięci,przez cały czas.
Niby wszystko było w porządku,jednak odnosiłam wrażenie,że
obydwoje mnie okłamują. Czułam się winna,bo gdy mieszkałam z
nimi nie było takiego czegoś. Nie mogłam nic z tym zrobić,powrót
do domu nie wchodził w grę. Moim domem było teraz Manacor. Nie
zmuszą mnie do zmiany decyzji i kropka.
W
dzień finału byłam nerwowa. Zawsze przeżywałam mecze,kiedy
należałam do publiczności. Będąc tam,na dole nerwy są zupełnie
inne. Wtedy mogę liczyć tylko na siebie,bo wiem co myślę. Kiedy
jestem obserwatorem zawsze się zastanawiam,jakie myśli plączą się
po głowie innym.
Jak
zwykle w "naszym" domu obowiązywał zakaz rozmów o meczu.
Miało to pomóc Rafaelowi skupić się na tym,co jest priorytetem w
bieżącej chwili,na przykład odpowiednim posiłku,treningu lub po
prostu odpoczynku psychicznym.
Nie
umiem się nie denerwować,gdy przegrywa. Czasami nawet jestem na
niego zła za to,że przegrał. Jak na mój gust,jego porażki są
czasem bezsensowne. Z punktu widzenia tenisistki potrafię ocenić,czy
mógł jakoś odwrócić wynik na swoją korzyść,ale moja ludzka
strona okazuje słabość i wpada w złość. Taka już jestem i
tyle. Wrażliwa i emocjonalna. Czasami nawet zbyt emocjonalna...
Postanowiłam
jakoś zabić czas do piętnastej i wzięłam się za swoje
włosy,paznokcie i cerę. Ana Maria i Maribel poszły na jakieś
zakupy i w sumie to nie wiem,czemu nie poszłam z nimi. Chyba nawet
kobiecie zakupy mają prawo się znudzić.
Umyłam
włosy i czekałam aż wyschną,w międzyczasie nakładając na twarz
maseczkę i wchodząc do kuchni z zamiarem napicia się czegoś.
Czy
ja go kiedyś nauczę porządku? – pomyślałam wzdychając w
duchu na widok rozrzuconych na kuchennym blacie sztućców zdjętych
z suszarki. Schowałam je do szuflady,jednak przy jej zamykaniu
poczułam lekki ból. Jęknęłam. Jak zwykle musiałam ułamać
sobie paznokcia,gdy był długi i zadbany. A więc żegnaj mój
kolorowy manicuirze,witaj klasyczny french...
Zorientowałam
się,że pilniczek zostawiłam na górze i udałam się po niego. Pod
drzwiami naszej sypialni usłyszałam głos Tomeu. I kiedy już
miałam się obrócić na pięcie i odejść bez straszenia biednego
Hiszpana,usłyszałam to:
–
Brzmi dobrze. Ale co później?
– głos bez wątpienia należał do Tomeu.
–
Jak to co? – odezwał się
Rafael – Zostawię ją i przylecę najszybciej jak się da.
Zrobiło
mi się słabo,a grunt usuwał mi się spod nóg. A więc jednak Toni
miał rację.
–
Myślisz,że będzie chciała
zostać?
–
A czemu nie?To jej bardzo dobrze
zrobi. Jeszcze tylko powiem Adze i załatwione.
Teraz
to już byłam bliska omdlenia,a do oczu cisnęły mi się łzy. Że
co?!Czyżby za moimi plecami spotykał się z Isią? Do diabła z
Caroline. Ale Aga?Osoba,którą oprócz Giseli uważałam za
przyjaciółkę?
Moje
życie nie ma sensu...To wszystko nie ma sensu.
–
A rozmawiałeś z Kingą?
–
Jeszcze nie. Niedługo jej
powiem.
–
No,to chyba koniec co? –
zaśmiał się Tomeu.
Ciebie
tez nienawidzę – pomyślałam – Myślałam,że jesteś
też moim przyjacielem...
–
Żebyś wiedział – odparł
Rafael również się śmiejąc.
Dość
tego. Pobiegłam do łazienki na dole i zwymiotowałam. Mój żołądek
ścisnął się do rozmiarów orzecha. Łzy popłynęły
same,mieszając się z wodą,którą obmywałam twarz,zdejmując z
siebie maseczkę.
Energicznie
tarłam włosy ręcznikiem kołtuniąc je. Pociągnęłam parę razy
grzebieniem,wyrywając kilka przy okazji,po czym zakładając ciemne
okulary wyszłam z domu. Natknęłam się na Anę Marię i Maribel.
–
Dokąd idziesz? – spytała
zdziwiona matka Rafaela.
–
Niedługo wrócę – mruknęłam
i przecisnęłam się obok nich.
Potrzebowałam
Giseli. W tej chwili. Natychmiast. Udałam się w kierunku hotelu
gdzie tymczasowo zamieszkiwała Gisela. Całe szczęście,że razem z
Pico postanowili zostać do końca turnieju. Gdy dotarłam na miejsce
akurat wychodzili.
–
Gisela stój! – krzyknęłam
do niej.
–
Co się stało? – spytała
zatroskana widząc,w jakim jestem stanie.
–
Musimy pogadać – stwierdziłam
biorąc ją pod rękę.
Ona
i Juan popatrzyli po sobie zmieszani.
–
Zaraz wracam – rzuciła przez
ramię potykając się – Ał,nie ciągnij mnie tak!
–
Tylko nie za długo Kinga –
odparł Juan – O szesnastej mamy samolot!
–
Nie bój się,będzie szybko i
bez ogródek – mruknęłam bardziej do siebie niż do niego.
–
Czemu mnie tak szarpiesz? –
warknęła – Co się dzieje?Tylko się streszczaj!
–
Będę. Może nawet załapię
się z wami na samolot.
–
Co?!
–
Rafael. Zdradza mnie. Z
Agnieszką – powiedziałam po prostu krzyżując ręce na piersi.
Gisela
wybuchnęła śmiechem. Zdawało mi się jednak,że był on nieco
nerwowy.
–
Co ty wygadujesz?Jesteś pewna?
–
Słyszałam jak mówił do
Tomeu,że mnie zostawi i się z nią umówi – głos mi się łamał.
Opadłam
na jedną z hotelowych sof pocierając skronie i zdejmując okulary.
Gisela westchnęła i usiadła obok.
–
Kinga spokojnie – powiedziała
łagodnie dotykając mojego ramienia – To na pewno jakieś
nieporozumienie
–
Akurat – pociągnęłam nosem
– Wyraźnie słyszałam. Co ja mam robić?
Po
chwili nie mogłam już opanować szlochu i mamrotałam raz po raz:
–
Nie wierzę w to...z Agą?Z kim
innym,ale akurat z Agą?
–
Musisz z nim pogadać –
powiedziała zamyślona Gi.
–
I co mi powie? – prychnęłam
– Stwierdzi,że mu nie ufam.
–
Bo tak jest,skoro myślisz,że
mógł cię zdradzić.
–
Ja już sama nie wiem komu mam
ufać – zaszlochałam – Jadę z wami.
–
Mnie możesz zaufać. –
przygarnęła mnie do siebie i oparłam głowę o jej rękaw –
Nigdzie nie jedziesz. Nie możesz dać po sobie poznać,że coś
wiesz.
–
To mam tak siedzieć i patrzeć
jak się uśmiecha do telefonu? – wykrztusiłam z niedowierzaniem
–
Jasne,że nie. Po
prostu...poczekaj trochę,ok?Będzie lepiej zobaczysz. I wiesz
co?Zabieram cię dzisiaj na zakupy.
–
Kiedy?Przecież wylatujecie
niedługo...
–
Odwołam – stwierdziła
lekceważąco – Jestem gwiazdą tenisa,wolno mi nie?
Musiałam
się uśmiechnąć. Jak zwykle miała genialne poczucie humoru.
–
Dzięki...za wszystko –
wymamrotałam uśmiechając się
–
Nie ma sprawy. A teraz
wracaj,zanim się zorientują,że coś jest nie tak.
Przeprosiłam
Pico za zaistniałą sytuację i wróciłam do hotelu. Zdziwili
się,że tak szybko wyszłam. Powiedziałam zgodnie z prawdą,że
jestem u Giseli. Rafael chciał mnie przytulić,ale mu nie
pozwoliłam. Mruknęłam coś o koncentracji i jak gdyby nigdy nic
poszłam pomalować paznokcie.
Dwie
godziny później wszyscy siedzieli jak na szpilkach oczekując
początku meczu finałowego. Nie mogłam się jednak na nim skupić.
Cały czas usiłowałam sobie wyobrazić Rafaela i Agnieszkę. To
było takie dziwne. Ale jak się okazuje prawdziwe...
Zanim
zdążyłam się zorientować było już 6:4 i 6:1 dla Djokovicia.
Zastanawiałam się,jak długo to może trwać. Tydzień?Miesiąc?Może
dwa tygodnie lub miesiące?
Zacisnęłam
pięści. Proszę,jeśli naprawdę mnie kochałeś,to wygraj tego
seta.
Jak
na zawołanie,wygrał i to do jednego. Nieco się uspokoiłam.
Przynajmniej nie był gołosłowny.
Wszyscy
chyba zauważyli mój podły nastrój,ale jakoś specjalnie się nim
nie przejmowali,bo sami mieli niewiele lepszy. Rafael przegrał i
czwartego seta. No cóż. Jakoś niespecjalnie było mi przykro. Po
tych wszystkich ceregielach związanych z wręczeniem
trofeów,wróciliśmy do domu.
–
Nie martw się. Na pewno jeszcze
wygrasz – powiedziałam sztywno żeby go pocieszyć. Uśmiechnął
się lekko i przytulił mnie. Jakie puste to było teraz...
Zmusiłam
się,żeby być uprzejmą,chociaż najchętniej wyjechałabym stąd
natychmiast. Czekałam tylko na wieczór,gdy Gisela zabierze mnie na
zakupy.
Przyjechała
taksówką pod sam dom.
–
I jak?Gotowa na małe
szaleństwo? – spytała mrugając gdy usadowiłam się obok niej
Pokręciłam
głową.
–
Nie sądzę,żeby miało mi to
pomóc.
–
Oj,nie bądź taka – skarciła
mnie – Komu zakupy nie poprawiają humoru?
Łaziłyśmy
po różnych sklepach w Bicester
Village właściwie bez celu. Tyle markowych sklepów na jednej ulicy
jeszcze nie widziałam. Burberry,Gucci,Jimmy Choo,Dior...Wszystkie
potrafią sprawić kobiecie więcej przyjemności niż tuzin facetów
na raz,ale dzisiaj niestety nie mnie.
–
Jesteś absolutnie pewna,że on
cię zdradza? – spytała po raz setny Gisela buszując między
wieszakami
-Tak,jestem-wycedziłam
przez zęby odkładając na miejsce jakąś sukienkę
Kątem
oka widziałam jak przewraca oczami. Wzruszyłam ramionami. A niech
sobie myśli co chce.
–
To dlaczego w takim razie wciąż
zachowuje się jak zakochany idiota?Mówiłaś zdaje się,że dla
ciebie gotuje no i że kochacie się przy świeczkach? – rzuciła
wyzywająco
Wzdrygnęłam
się na samą myśl o tym,że mógł to samo robić z Isią.
–
Dlatego,że mimo wszystko ma
klasę i powie mi we właściwej chwili. Znaczy się niedługo
Uniosła
brew.
–
Taaaa?A co z wakacjami po
Wimbledonie?Wybierasz się?
–
Oczywiście – odparłam dumnie
– Jeśli tym chce zakończyć nasz związek to proszę bardzo.
Przynajmniej będzie to miłe rozstanie
–
Serio tak myślisz?
–
Przestań ciągle pytać czy tak
myślę! – krzyknęłam i skuliłam się,gdy ludzie popatrzyli na
mnie pytająco – To się robi nie do zniesienia!
–
Nie do zniesienia jest ta twoja
paranoja! – syknęła – On nie jest głupi,nie latałby za
pierwszą lepszą. Mieszkasz z nim i z jego rodziną i chyba wiesz
jak został wychowany co?Nawet ja wiem!
Popatrzyłam
na nią zdezorientowana. Faktycznie,to do niego niepodobne. Ale z
drugiej strony kto wie na jakie głupoty stać faceta?
–
Masz rację,przepraszam. Ostro
przesadziłam. Zaufanie to podstawa związku. To chyba ja jestem
winna,nie on.
–
Nie szukaj teraz winnych. Może
winni jesteście oboje?
– Co
masz na myśli?
– Może
wam się po prostu w związku nudzi?Może jakieś...urozmaicenie?
Prychnęłam.
– No
nie,jeśli myślisz o jakichś biczach i kajdankach to ja pasuję
– Kajdanki
nie są złe,pamiętasz zakład?-zachichotała
– Pamiętam
– przyznałam ponuro. Narobiłam sobie wstydu przy
Verdasco,Feliciano i Marcu do tego stopnia,że od pewnego czasu
dziwnie na mnie patrzą. Zboczeńcy.
– Właściwie
to nie chodziło mi o to – wyjaśniła – Myślałam raczej o
czymś takim...
Podsunęła
mi wieszak z długą suknią na ramiączkach ozdobioną brylancikami.
– No
ładna,ale jak ona się ma do moich problemów? – spytałam głupio
nie łapiąc do czego zmierzała. Jej hiszpański akcent był czasami
strasznie dziwaczny.
– No
spójrz,jest seksowna i elegancka. Odstawisz się w nią i już. A
jeśli naprawdę zamierza cię zostawić,to niech chociaż wie co
stracił. Oooo,albo nie,zapomnij. Ta jest jeszcze lepsza!
Wcisnęła
mi wieszak,a sama pognała do naręcza obok i wyciągnęła piękną
bordową sukienkę sięgającą połowy uda z postrzępionym trenem.
Pod biustem i przy spódnicy miała paseczki z brylancików.
– No,co
myślisz? – ponaglała przykładając ją do siebie
– Jest
piękna – przyznałam odkładając tamtą i biorąc od niej
szyfonowe cudo.
– Na
co czekasz?Przymierzaj!
Niemal
siłą wciągnęła mnie do przymierzalni,ale było warto. Sukienka
leżała idealnie.
– A
nie mówiłam?Jest cudowna. I jak wspaniale pasuje do twoich włosów!
– emocjonowała się gdy tylko ją założyłam.
Rzeczywiście
było mi w niej dobrze. Przypominała tamtą,którą kupiłam sobie w
Rzymie. Tą którą Caroline tak okrutnie potraktowała winem...
– No
weź ją,co ci zależy? – jęczała Gisela – Zaszalej za kasę
swojego faceta!
– No
dobrze – odparłam wolno – Niech będzie.
Wychodząc
z przymierzalni,Gisela zauważyła coś jeszcze.
– Popatrz,są
różne kolory!
Skrzywiłam
się.
– Niee,myślę,że
ten będzie dobry
– Też
tak uważam. Myślałam o sobie
Wzruszyłam
ramionami.
– Czemu
nie?Zaszalej!
Przymierzyła
identyczną w odcieniu pudrowego różu. Pięknie podkreślał jej
oczy i pasował do ciemnych blond włosów.
– No
i?Co myślisz? – spytała z rękoma na biodrach przeglądając się
w lustrze.
– Sądzę
– odparłam powoli unosząc brwi do góry. Na moją twarz stopniowo
powracał uśmiech – Że musimy jeszcze wpaść do Jimmy'ego Choo
po szpilki.
*
Następne
kilka dni po przyjeździe minęło w miarę normalnie. Wciąż czułam
się zraniona i oszukana,ale nijak nie dawałam tego po sobie poznać.
Jak gdyby nigdy nic spaliśmy w jednym łóżku,wymienialiśmy
pocałunki,przytulaliśmy się. A jednak w głowie wciąż brzęczała
mi podsłuchana rozmowa. Skąd brałam siłę,żeby udawać?To
proste.
Kochałam
go.
Tak
bardzo go kochałam.
Mimo
tego...wszystkiego. Ledwo żyję,ze świadomością,że tak piękny
rozdział mojego życia wkrótce bezpowrotnie się zamknie. Właściwie
to dobrze,że dowiedziałam się teraz. Może kiedy nadejdzie czas
moje serce będzie złamane tylko w jednej czwartej zamiast w
całości. Mam na to cichą nadzieję.
Duszę
się w tym domu. Jak tylko mam okazję,wychodzę i spaceruję,byle
nie być tam,byle nie myśleć o niczym poza pięknym krajobrazem i
ludziach mijanych na ulicy,chociaż mam niekiedy wrażenie,że wiedzą
doskonale co się ze mną dzieje. miała wypisane na twarzy
„zdradzona”.No i tenis. Och tak,tenis to najlepsze
lekarstwo,wtedy w ogóle przestaję myśleć o niczym poza grą. Ale
ile można się ukrywać za rakietą?
Na
szczęście jeszcze kilka dni i ten cały ból się skończy. I
zacznie na nowo,gdy zdam sobie sprawę,co tak naprawdę się stało.
I będzie trwał dalej,gdy matka i ojciec powtórzą „A nie
mówiłam?”.
Jestem
martwa. Jestem tylko pustą skorupą zaprogramowaną by wstać na
treningi i nie myśleć. Moja dusza została zamordowana,a jej katem
jest miłość. Głupia,naiwna miłość...
No
i pozostają jeszcze te nieszczęsne wakacje.
– Kochanie,chodź
tu na chwilę – zawołał Rafael z salonu dwa dni po powrocie z
Anglii.
– Co
się stało? – spytałam swobodnie wkraczając do salonu ze
szklanką soku.
– Chyba
nadszedł czas na wakacje prawda? – uniósł brwi i uśmiechnął
się.
Upiłam
łyk ze szklanki.
– No
i?Gdzie pojedziemy?
– To
niespodzianka. Wszystko już załatwiłem. Wyjeżdżamy pojutrze. –
odparł podniecony.
– Co?!Tak
szybko? – zachłysnęłam się napojem i kaszlnęłam kilka razy.
– No,też
się zdziwiłem. Ale spodoba ci się,jestem pewien.
– Super
– mruknęłam.
– Coś
nie tak? – spytał zaniepokojony.
Postawiłam
szklankę na blacie i uśmiechnęłam się cierpko.
– Nie,wszystko
jest dobrze...w sumie to dobrze,że wyjeżdżamy,bo jestem ostatnio
trochę przemęczona.
– Oj
tak,ja też-westchnął-Serio kocham grać w tenisa,ale te ciągłe
zmiany czasu mnie wykańczają. Niby odbywasz je co roku,ale jednak.
– Mhm
– odparłam bez entuzjazmu.
Złapał
mnie za rękę. Wzdrygnęłam się jakby lekko kopnął mnie prąd.
– Kinga
jesteś pewna,że dobrze się czujesz? – spytał po raz kolejny tym
razem poważniej.
– Nie,wiesz,chyba
pójdę się położyć. Jestem jakaś senna – wyrwałam dłoń z
jego uścisku i pomknęłam na górę. W sypialni przykryłam się
kocem i odetchnęłam głęboko.
A
więc tak miał zamiar to rozegrać – pomyślałam smutno –
Niszcząc mi wakacje?Dobrze chociaż,że powie mi to wprost.
Oszczędzi mi chociaż kilka łez.
Jak
na zawołanie moje oczy napełniły się łzami,które swobodnie
kapały na poduszkę. Przymknęłam oczy.
Chyba
jednak trochę się prześpię.
*
Następnego
dnia spakowałam walizki. Najchętniej wzięłabym ze sobą wszystko
co mam,ale nie mogłam tego zrobić. Rafael uprzedził mnie
jedynie,że tam gdzie jedziemy jest obecnie ciepło,ale wieczory
bywają chłodne,no i zdarzają się chłodniejsze dni. Za namową
Giseli spakowałam swój nowy zakup razem z butami do
kompletu(„Przecież po to ją kupiłaś,bla bla bla”).Nie miałam
najmniejszej ochoty na ten wyjazd. Zwyczajnie się denerwowałam.
Wszak niedługo zostanę odstawiona do kąta jak jakaś stara zużyta
miotła...A już niech się dzieje co chce,gorzej być nie może.
– Gotowa
do drogi? – spytał z uśmiechem Rafa zaglądając do pokoju.
– Bardziej
się nie da-odparłam – Byłabym pewniejsza,gdybym wiedziała dokąd
się wybieram.
– Zobaczysz
na miejscu-odparł tajemniczo. – A tymczasem...
Objął
mnie ciasno w talii i pocałował w usta. Jego ręce zabłądziły w
okolicach moich piersi,lecz odepchnęłam go.
– Mam
okres – skłamałam.
– Oj
daj spokój no – jęknął.
– Nie
– warknęłam – A teraz pozwól mi skończyć. A tobie radzę
zacząć.
– To
ty mnie nie spakujesz? – spytał rozczarowany.
Prychnęłam.
– W
żadnym wypadku. Dorośnij w końcu i zrób to sam. – oznajmiłam
stanowczo wciskając mu do ręki koszulkę.
Miał
zmieszaną minę. Być może nieco za ostro go potraktowałam. No ale
żeby w wieku dwudziestu pięciu lat nie pakować się
samodzielnie?Kpina.
Potulnie
zabrał się za pakowanie toreb. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie
ma to jak być dyktatorką we własnym domu.
Taaaak,własnym
domu – przypomniałam sobie gorzko i natychmiast
pokręciłam głową chcąc wyrzucić tą myśl z głowy.
Chyba
jednak to samodzielnie pakowanie się to ni był najlepszy pomysł.
Człowiek nie może w spokoju zjeść miski lodów,bo ciągle
słyszy:”Kinga,gdzie jest moje to albo tamto?”.Skąd mam wiedzieć
gdzie on chowa swoje skarpetki do cholery?A nie przepraszam,gdzie ja
chowam jego skarpetki. No,to już zupełnie inna historia.
– Skończyłem
– usłyszałam po jakichś dwóch godzinach gdy stanął w drzwiach
salonu.
– Brawo
– mruknęłam – I co,bolało?
– Skąd.
Ja po prostu...nie jestem w tym zbyt dobry to wszystko. – przyznał
wzruszając ramionami i usadowiwszy się obok mnie otoczył
ramieniem. – Co dzisiaj robimy?
– Dzisiaj
już raczej nic takiego. Jest siódma – uświadomiłam mu
delikatnie się odsuwając.
-Zajęło
nam to cały dzień?-zdziwił się
– Owszem.
Bynajmniej tobie.
– A
tam. Będzie warto,zobaczysz.
Jak
dla kogo – poprawiłam go w myślach – Dla ciebie na
pewno,w końcu się ode mnie uwolnisz.
Westchnęłam.
– Na
pewno. Schodzimy na kolację?Dzisiaj krewetki czy...
– Wcale
nie masz ochoty nigdzie jechać prawda? – przerwał mi nagle
Zacisnęłam
pięści. Żebym nie wiem jak się starała to i tak jakaś część
mnie musi się zbuntować i zachowywać się naturalnie.
– Nie
– przyznałam krótko
– Wiedziałem
– odparł tryumfalnie – Jesteś ostatnio strasznie dziwna,jakaś
taka chłodna i niedostępna. Kinga ja dłużej tak nie mogę.
Powiedz mi wreszcie o co chodzi.
Przełknęłam
ślinę. Ryzykować,czy udawać głupią?
Czasami
lepsze są te niekoniecznie mądre rozwiązania.
– Przepraszam
cię,wiesz,że jak mam okres to potrafię być nieznośna. –
powiedziałam łagodnym tonem.
Pokręcił
głową.
– Nigdy
nie było tak źle.
– Oj
wiesz,to przez Marinę,martwię się o nią,a teraz jeszcze to
ścięcie z Tonim...Kobiecy organizm bywa czasem bardziej
skomplikowany niż ci się wydaje.
– Tym
bardziej przyda ci się odpoczynek. Dlaczego nie chcesz jechać?
– Chcę
tylko... – Tylko co?Wiem,że mnie zdradzasz?I że chcesz ze mną w
ten sposób skończyć? – Ja...martwię się o rodziców.
Zaśmiał
się krótko.
– Kinga,są
dorośli. Dadzą sobie radę bez ciebie.
– Łatwo
ci mówić – odparłam – Ty masz ich pod nosem a ja...zwyczajnie
tęsknię za nimi. Zwłaszcza teraz. Jest między nimi coraz gorzej.
Głupio mi ze świadomością,ze pozwalam sobie na beztroskie wakacje
podczas gdy oni żyją jak pies z kotem.
Oczywiście
tylko w części to była prawda. Naprawdę martwiłam się o
rodziców,lecz w tej chwili miałam na głowie nieco większy
problem. Nie mogłam przecież powiedzieć mu wprost. Jeszcze nie
teraz,nie tutaj.
– Oj
skarbie,nie wiedziałem – powiedział czule i przytulił mnie. –
Tak mi przykro
Wtuliłam
się w jego ramię a on cmoknął mnie w czoło. Ładnie pachniał.
Dios,dlaczego
miłość musi być tak trudna?
A
właściwie czemu jest mu przykro?Ze zwyczajnej litości?Nie umie
kłamać,więc musi mówić szczerze. Może ma wyrzuty sumienia?Może
te wakacje mają mi wynagrodzić ten przelotny romans,kiedykolwiek on
się nie zaczął?Może ten koniec tyczył się Agnieszki,nie mnie?No
i przede wszystkim chciał być ze mną szczery...
Per
dios,por que?Dlaczego
tak łatwo osądzam ludzi?Zawsze myślałam,że w tej kwestii się
nie mylę,a tu proszę,taka niespodzianka. I to mojego własnego
faceta...
-Wiem
kochany-wymamrotałam czując łzy pod powiekami.-Jesteś dla mnie
taki dobry a ja...
-Przestań-zaprotestował
stanowczo-Przechodzisz ciężkie chwile i ja to rozumiem.Nie musisz
się niczym martwić. Jestem przy tobie i zawsze
będę,słyszysz?Zawsze.
Siempre.
W
tej chwili było to dla mnie najpiękniejsze słowo na świecie. Tyle
w sobie zawierało. Łzy szczęścia,łzy rozpaczy,obietnice i
rozczarowania. Ale jednak oznaczało jedno-stałość.
– Dziękuję
– wykrztusiłam tylko i pociągnęłam nosem – Nawet nie wiesz
ile to dla mnie znaczy.
– Być
może nie. Ale wiem,że dla mnie bardzo dużo.
Pierwszy
raz od dwóch dni uśmiechnęłam się szczerze.
– No
to skoro masz lepszy humor,to co powiesz na owoce morza?
– Powiem,że
nie mogę się doczekać – odparłam ze śmiechem całując mojego
ukochanego w usta. Szczerze. Bez przymusu. Bez żadnych trosk.
Tak,wiem. Namieszałam tutaj i nie wiecie o co właściwie chodzi :D Ale cierpliwości,za tydzień wszystko się wyjaśni. Tymczasem pozwólcie Kindze trochę polamentować ;)
Uściski!
Gatique