Tekst

piątek, 5 sierpnia 2016

Zakończenie

I mamy koniec. Nie wierzę w to,po prostu nie wierzę,jak szybko to zleciało. Będzie mi teraz jakoś tak pusto,mimo że oczywiście z pisaniem się nie rozstaję i ciągle będę tutaj.
Wiem,że mogłabym napisać to opowiadanie lepiej. Zdaję sobie z sprawę,że gdybym nad tym posiedziała przed publikowaniem to wyglądałoby to inaczej,bo od 2012 do 2016 roku nabrałam większej wprawy w pisaniu. Ale jako że mam studia na głowie,nie byłoby to zwyczajnie możliwe. Publikowanie tego opowiadania dało mi jednak bardzo wiele,odważyłam się założyć drugiego bloga,którego uważam za swój mały sukces. No i po co miało się to "kurzyć" na dysku? ;)
Chciałabym też podziękować szalonej za regularne komentarze i za pozostałe,które gdzieś po drodze się pojawiły. Nie było ich wiele,lecz wyświetleń całkiem sporo. Dlatego proszę,jeśli ktoś jeszcze to czytał,dajcie znać pod tym postem. Możecie mnie zjechać od góry do dołu,przynajmniej będę wiedziała co poprawić i nad czym się skupić w dalszej pisarskiej "karierze"xD
Aha,jeszcze jedna sprawa: Blog został założony 8 maja 2015 roku. Teraz już wiecie dlaczego :)
Żegnam zatem tego bloga,lecz nie opuszczam blogosfery :)
Buziaki!

P.S Zakładka pogawędki wciąż będzie aktywna i jeśli coś tam napiszecie będę to widzieć ;)


Epilog


Dziwnie się czułam wiedząc,że to akurat dzisiaj na świat przyjdą moje dzieci. Nie jutro,nie za tydzień ale właśnie dzisiaj,ósmego maja 2014 roku.
Zaburzam rytm natury.
Ta myśl uderzyła mnie niczym cios w drodze do szpitala. To tak,jakbym robiła coś niedozwolonego,a wręcz popełniała przestępstwo. Nie mam prawa decydować o czyimś życiu. Kilka miesięcy temu wydawało mi się to wygodnym i bezbolesnym wyjściem,ale teraz nie jestem tego taka pewna. Niektórych rzeczy nie da się zaplanować,a ja mimo to usiłowałam to zrobić. A teraz nie mogę się już wycofać.
Rafael popierał moją decyzję. Dla niego bezpieczeństwo liczyło się bardziej niż cokolwiek innego,więc gdy Alves-Valera opowiedziała mu o wszystkich możliwych porodowych komplikacjach,niemalże sam wetknął jej skalpel do ręki. Wizyta odbyła się na początku tygodnia i wyszło na niej,że dzieci obróciły się głowami do dołu,więc to tylko kwestia czasu nim zaczęłyby się skurcze. Moja decyzja nie była zatem bezpodstawna,ale i tak się denerwowałam,podobnie zresztą jak Rafael. Starał się zachowywać normalnie,ale ręce drżały mu na kierownicy i czasem posyłał mi nerwowy uśmiech.
Po dotarciu do szpitala skierowaliśmy się bezpośrednio do doktor Alves-Valery. Podniosła głowę znad biurka gdy wchodziliśmy do gabinetu.
-Och,państwo już są?-zdziwiła się-Sądziłam,że pojawicie się po południu.
-Nie mogliśmy dłużej czekać-powiedział Rafael.-O ile pani nie ma w tej chwili czegoś ważnego.
-W zasadzie nie. Poproszę pielęgniarki o przygotowanie sali do zabiegu. Proszę zaczekać.
Wyszła zamiatając długimi włosami. Odetchnęłam kilka razy głęboko i dotknęłam nerwowo brzucha. Przez całą ciążę robiłam to odruchowo zawsze,gdy byłam zdenerwowana. Rafael to zauważył i podążył za moimi dłońmi.
-Spokojnie,za chwilę będzie po wszystkim...
-Wiem,ale denerwuję się. To takie dziwne. Gdybym rodziła naturalnie nie miałabym czasu na niepotrzebne myślenie.
-Kinga,cieszę się,że zdecydowałaś się na cesarkę. Poród jest zagrożeniem dla matki oraz dziecka. A co dopiero dla bliźniąt. Nie zniósłbym,gdyby coś ci stało się tobie albo dzieciom.
-Wiem-westchnęłam-I mam nadzieję,że się nie mylisz. Ufam ci.
Ginekolog wróciła w asyście Leandry,pielęgniarki zajmującej się mną podczas małego wypadku na początku ciąży,w wyniku którego wylądowałam w szpitalu. Prowadziła wózek inwalidzki. Rozszerzyłam oczy a serce zaczęło mi bić szybciej.
-Proszę ze mną.-oznajmiła łagodnie Leandra.-Przygotuję panią do zabiegu i zabiorę na salę.
Usiadłam niepewnie na wózku. Rafael patrzył na mnie z niepokojem.
-A pana proszę do sali. Pańska żona będzie potrzebowała kilku rzeczy-zerknęła na torbę z moimi rzeczami,którą trzymał w rękach.
-Ale będę mógł być przy niej?-spytał nieufnie zerkając na obie kobiety.
-Naturalnie-odparła Alves-Valera.-Ale na razie proszę za mną.
Rozdzielili nas i trafiłam do przestronnej i nowoczesnej sali porodowej ze specjalnym łóżkiem i aparaturą. Leandra nakazała mi wstać i podała szpitalną koszulę. Stanęłam za parawanem i wciągnęłam ją przez głowę coraz bardziej spięta. Któreś maleństwo kopnęło w okolicach żeber.
-Już za chwilę będziemy razem-szepnęłam po polsku starając się uspokoić siebie oraz dzieci.
Często będąc sama mówiłam do dzieci po polsku mając nadzieję,że od urodzenia będą mówić w dwóch językach. No i może Rafa w końcu nauczy się więcej polskiego.
-Proszę się położyć i nie denerwować-powiedziała Leandra uspokajającym głosem podłączając mnie do aparatury.
-Kiedy wróci mój mąż?-spytałam poruszając głową na poduszce. A właściwie twardym wezgłowiu.
-Kiedy przyjdzie anestezjolog ze znieczuleniem-odparła krótko.
Do sali wkroczyła Alves-Valera. Związała włosy w koński ogon a na rękach miała zaciągnięte jednorazowe rękawiczki. Towarzyszył jej siwiejący mężczyzna w śnieżnobiałym fartuchu.
-To doktor Iberra. Będzie mi asystował.-wyjaśniła.
Skinął mi głową krzyżując ręce na piersi. Gdybym chciała nie mogłabym mu odpowiedzieć. Chyba nawet nie potrzebowałam znieczulenia,tak byłam zesztywniała.
-Gdzie mój mąż?-spytałam ostro.-Chcę żeby był ze mną.
-Spokojnie,zaraz przyjdzie. Trochę...się zdenerwował.
-Co to znaczy?-wyszeptałam blednąc.
-Poród to poważne obciążenie psychiczne dla wszystkich ojców.-powiedziała delikatnie-Czasem im po prostu słabo.
O nie. Tylko niech nie zemdleje!
Jak na zawołanie,Rafael pojawił się w drzwiach i natychmiast ruszył do mojego łóżka. Był blady,potargany,a czarną koszulę miał wygniecioną.
-Dobrze się czujesz?-spytałam.
-Tak-uśmiechnął się pokrzepiająco chwytając mnie za dłoń.
-Możemy zaczynać zabieg?-spytał doktor Ibarra.
-Wszystko gotowe-przytaknęła moja ginekolog i zaciągnęła niebieski parawan na wysokości mojego biustu.
-Poczuje pani lekkie ukłucie i powie mi pani czy coś czuje,okej?
-Okej.-wciągnęłam powietrze prosząc w duchu o wytrzymałość.
Nakłuła mnie w okolicach miednicy i pierwszym moim odruchem był lęk o dzieci. Potem jednak przypomniałam sobie o co chodzi. Odrętwienie stopniowo ogarniało dolne partie mojego ciała niczym ogromy skurcz,lecz bez charakterystycznego bólu.
-Czuje pani ukłucie?
-Nie.
-Świetnie. Doktorze,skalpel proszę.
Wzdrygnęłam się. Skalpel. Cóż za straszne słowo.
Jedyne co czułam,to jakby ktoś łaskotał mnie piórkiem. Chciałam się roześmiać,ale to byłoby nie na miejscu. Rafael cały czas wpatrywał się we mnie,albo w parawan. Wiedziałam,że gdyby zerknął za niego mógłby zemdleć.
Poczułam jakieś szarpnięcie,jakby wyrwali mi jakiś organ. Po chwili jednak rozległ się krzyk. Momentalnie zaszkliły mi się oczy.
-Dziewczynka-odezwał się doktor Ibarra gdy Alves-Valera podała mu dziecko. Mała krzyczała przeraźliwie i chciałam krzyczeć,żeby mi ją dał,ale wtedy szarpnięcie się powtórzyło. Powietrze przecięły dwa gniewne piski. Naszej córeczki,którą zdaje się myła Leandra oraz synka dopiero wyciągniętego z brzucha. Rafael oddychał płytko i niespokojnie.
-Chcę zobaczyć moje dzieci.-powiedziałam ochrypłym z emocji głosem.
Leandra podeszła bliżej z krzyczącym wciąż zawiniątkiem z różowego becika od Emeline. Ostrożnie uniosłam się na poduszkach i wzięłam od niej córeczkę.
Była zaróżowiona niemalże jak becik i bardzo malutka,zdaje się,że mniejsza niż większość noworodków. Miała czarne,skręcone włoski i długie rzęsy.
-Moja ślicznotka-wyszeptałam tuląc ją do piersi. Momentalnie przestała płakać ustępując pole do popisu braciszkowi.-Mała Elena Julia Nadal Kolat.
Wpatrywałam się w nią jeszcze przez chwilę i podałam mężowi,a Leandra podała mi synka. Był niemal identyczny jak siostrzyczka. Mieli taki sam kolor włosów i zaróżowione policzki,jednak jego włoski były prostsze i rzadsze. No i jak słychać posiadali taką samą pojemność płuc.
-Cii maleńki-szepnęłam przytulając go mocniej aż poczuł zapach mamy i uspokoił się.
Spojrzałam na Rafaela. Oczy błyszczały mu od łez a ręce drżały. On sam jednak zdawał się być zupełnie zauroczony małą Eleną.
-Rafael?-odezwałam się cicho. Oderwał wzrok od córeczki i popatrzył na małego.
-Chcę go wziąć na ręce-powiedział cicho,automatycznie niemal jak w transie.
Leandra pojawiła się znikąd i przytrzymała małą gdy podawałam mężowi synka,po czym znów trzymałam w ramionach Elenę.
-Diego Sebastian-wyszeptał dotykając malutkiej piąstki chłopczyka.
-Tak-odparłam drżącym głosem. Ledwie panowałam nad emocjami.
Obserwowałam rodzącą się relację ojca z synem i przepełniła mnie duma.
-Czy jest tak jak podczas twoich wizji?-spytałam poprawiając uchwyt łamiący się pod rozkosznym ciężarem dziecka.
-O wiele lepiej-odparł i niespodziewanie nachylił się całując mnie wprost w usta.