Tekst

piątek, 30 października 2015

2.14 Sztuka dyplomacji

Dobrze,ale powinno być trochę bardziej płasko – mruknął James,facet którego wynalazł mi Spencer,gdy następnego dnia rano odbywaliśmy kolejny trening. Tym razem rozpoczął się od siłowni i biegania,teraz zaś pracowaliśmy nad uderzeniami kończącymi.
Płasko? Czy ktoś mu wytłumaczył,że to nie mój styl?
Odeszłam kilka kroków i odbiłam piłkę od ścianki,a potem odsunęłam się i zagrałam mocno w przeciwną stronę.
Masz to swoje bardziej płasko – syknęłam
Ej ej,spokojnie – powiedział łagodnie James. – Powoli,muszę najpierw trochę cię poobserwować,żeby stwierdzić nad czym popracować.
Dobra,obserwuj,ale nie każ mi grać jak mnie nie nauczono!
Nie wspominam tego treningu miło. Owszem,nie był to „survival” Toniego,ale mimo zapewnień Spencera o kompetencji swojego podwładnego,jakoś nie byłam do końca przekonana.
Mam nadzieję,że byłaś u lekarza?-spytał Spencer od progu surowo,gdy tylko wróciliśmy do domu. Marina akurat krzątała się po kuchni.
Byłam,byłam – machnęła ręką i zajęła się dolewaniem oliwy do sałaty.
No i? – drążył.
Wzruszyła ramionami.
Wszystko w porządku.
Mów prawdę – Tym razem to ja nacisnęłam.
Podniosła wzrok znad blatu i spojrzała mi prosto w oczy.
Mówię. Wszystko jest w porządku,naprawdę.
Jakby na potwierdzenie przesunęła dłonią po swoim brzuchu i uśmiechnęła się lekko.
To czemu jesteś...
...wciąż na mnie zła za wczoraj? – skończyłam.
Westchnęła i uderzyła łyżką o brzeg miski.
To nie tak . Ja się po prostu o ciebie martwię. Kiedy my odejdziemy...nie chcę żebyś została w niepowołanych rękach.
Marino,przerabialiśmy to już tyle razy-westchnął Spencer-Znowu zaczynasz....
Ale tym razem to co innego – zaprotestowała zaczynając siekać pomidora. – Myślisz,że ja nie wiem jak się ma ostatnio współpraca między wami?Denerwuję się przez to...
Pod jej palcami przewalały się kolejne kawałki warzywa. Kroiła coraz szybciej wyładowując złość.
Przestań! – powiedział Spencer podchodząc i wyrywając jej nóż z ręki – Porozmawiajmy na spokojnie. Jeszcze się skaleczysz.
Wzięła się pod boki i zdmuchnęła z czoła kosmyk kręconych blond włosów.
Jestem spokojna.
Akurat – prychnęłam – Chodź,usiądź i możemy porozmawiać. Sądzę,że wam obojgu powinnam wyjaśnić kilka rzeczy.
Posłusznie poszli za mną do salonu i usiedli na swoich ukochanych sofach,które jak zdążyłam się zorientować były najodpowiedniejszym miejscem do rozmów w całym ogromnym apartamencie.
Po pierwsze – zaczęłam gdy usiedliśmy – Po raz milion pierwszy powtarzam,że nie mam do was żalu za te zmiany,które mnie czekają. To tak w kwestii wyjaśnienia.
Skinęli zgodnie głowami zachęcając mnie do kontynuowania.
Po drugie... – zwróciłam się do trenera – Marina wie,że moja współpraca z Tonim się nie układa i chcę znaleźć kogoś na to miejsce...ale ty nie wiesz,że z tobą również nie jest mi ostatnio łatwo.
Możesz winić wyłącznie siebie – mruknął.
Daj jej skończyć! – syknęła Marina.
A więc prawda jest taka,że ja kompletnie nie wiem w jaki sposób mam teraz trenować. James kazał mi dzisiaj grać płasko,ale przecież to nie w moim stylu. Zauważyłeś w mojej grze coś,o czym nie mam pojęcia?
Nie. Szczerze mówiąc,nie mam pojęcia dlaczego wybrał właśnie ten styl.
A widzisz? No i jak ja mam teraz trenować,skoro każdy trener ma inną wizję?
Słuchaj... obiecałem,że ci pomogę. I zamierzam się z tego wywiązać, dlatego rozmawialiśmy ostatnio z Mariną i wspólnie ustaliliśmy,że zostaniemy z tobą dłużej. Dopóki nie znajdziesz nowego trenra. Prawda?
Tak – Marina przytaknęła – Czuję się dobrze,więc nie widzę przeszkód.
Naprawdę? – oczy zaświeciły mi się z radości. – Jesteście wspaniali!
Objęłam ich oboje.
No. A teraz skoro mamy wszystkie nieprzyjemności za sobą to wracajmy na kort.
Teraz? – jęknęłam.
Obiecałaś – roześmiał się Spencer.
Obiecałaś czy nie,najpierw jecie obiad i toćka. Nie po to kaleczyłam sobie palce,żeby was cały dzień nie było w domu – obruszyła się Marina.
Zgoda. – przytaknęłam. – Co mój trener na to?
Wzruszył ramionami.
A co ja mogę w obliczu kobiety ogarniętej burzą hormonalną?
Ogarnięta burzą hormonalną” dała mu za to w nos.
Żywy dowód – mruknęłam zanosząc się śmiechem.
Burzę to ja ci mogę zrobić nawet zaraz – odcięła się – A teraz jazda do kuchni. Wyręczcie trochę kobietę w ciąży. Co za ludzie...

*

Podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy – oznajmił krótko głos automatyczne stewardessy.
No w końcu – westchnęła Marina stosując się do polecenia – Myślałam,że już nie wytrzymam.
Znów cię mdli? – spytał zmartwiony Spencer – Bałem się,że podróżowanie samolotem ci zaszkodzi.
Nic mi nie będzie. Dziecku też się nic nie stanie. To tylko zwykłe mdłości.
Położyła jego dłoń na swoim brzuchu jakby chcąc go uspokoić.
Widzisz?Nie zamierza nigdzie iść – zażartowała.
Miejmy nadzieję – mruknął niezbyt uspokojony.
Tak właściwie to czujesz już jak kopie? – spytałam oglądając się na nich przez ramię.
Od przyszłego miesiąca mogę czuć – wyjaśniła – Tatuś będzie musiał iść na kanapę.
Uśmiechnęłam się do siebie. Cieszyło mnie ich szczęście. Bądź co bądź to ja ich połączyłam. Mogę czuć się dumna.
Wytrzymam – oznajmił poważnie.
Zobaczymy – zaśmiałam się. – Do tej pory jakoś niespecjalnie ci się udaje.
Ouuu,nie zdążyłam ugryźć się w język. Raczej nie powinnam tak twierdzić przy Marinie. Jeszcze mu rozbije walizkę na głowie albo coś.
Chyba jednak postanowiła to olać. Uff,i dobrze. Co jak co,ale chyba Toni mógł mieć rację z tym paplaniem nie o tym co trzeba...
No,to witaj Stanford – skwitowałam,gdy tylko poczułam jak samolot bezpiecznie,ale z lekkimi wstrząsami ląduje na amerykańskiej ziemi.
Stanford to pierwszy turniej,w którym jestem rozstawiona z jedynką. Wcześniej albo kwalifikacje,albo niższy numer. Ale ranga tego turnieju też pozostawia wiele do życzenia.
To też turniej nadziei. Jest pierwszym na szybkiej nawierzchni od marca. Chcę tu udowodnić,zwłaszcza Toniemu,jak wiele warte są rady mojego własnego trenera.
Marina,jak przystało na menedżerkę od razu wynalazła nam jakiś tani,ale wygodny hotel,bo nie ma sensu wydawać masę pieniędzy na pięć gwiazdek.
Jak za starych dobrych czasów co? – mruknął Spencer gdy weszliśmy razem przez przeszklone drzwi.
Co masz na myśli? – spytałam marszcząc brwi.
Tak jak dawniej. Ty,ja Marina i turniej. Skromny hotel,treningi rano,mecze po południu...
Sugerujesz,że teraz jest źle?
Dobry Boże nie!Ale było inaczej. Nie tęsknisz za swoją przeszłością?
Tęsknię – przytaknęłam – Ale tylko i wyłącznie za naszą wspólną.
Skinęłam głową.
Też tęsknię. Było nam dobrze przez te kilka lat tylko we trójkę. A kiedy moja kariera nabrała rozpędu...
Chciałaś powiedzieć:Moje życie uczuciowe nabrało rozpędu-poprawiła Marina meldując nas w recepcji.
Zgadza się – przyznałam niechętnie. Jej stwierdzenie brzmiało tak,jakby chowała urazę – Ale kariera też.
Gdyby nie twój związek z Rafaelem pracowalibyśmy tak po dziś dzień – dodał Spencer kierując się do windy.-Które piętro?
Piąte – odparła Marina dołączając do nas.
Aha,czyli to wszystko moja wina-skwitowałam ironicznie – To,że Marina zaszła w ciążę też?
To inna sprawa...
Doprawdy? – wcisnęłam ze złością guzik – A zdajesz sobie sprawę,że prędzej czy później musielibyśmy kogoś jeszcze zatrudnić?
Był przecież Vellotti
Machnęłam ręką z lekceważeniem.
Dobrze wiesz,że to nie było na poważnie. A tak przynajmniej mamy problem z głowy.
Szukasz wymówki...
Do czego?Nie mam się czego wstydzić. Tenis to nie jakiś zakon. Nie można wiecznie żyć w celibacie.
Po moim jakże dobitnym zdaniem Mariny komentarzu zamilkł i rozdzieliliśmy się. Tym razem w udziale dostał mi się skromny pokój jedynie z łazienką. Jakże inny od tych ogromnych apartamentów. Wygrzebałam z torebki telefon.
Kochanie wylądowaliście bezpiecznie? – odezwał się zamiast powitania Rafael.
Tak skarbie. Jesteśmy w hotelu. Wszystko w porządku.
A jak Marina?
Też dobrze. Nie przejmuj się.
Wiesz,że tak nie umiem...
Wiem i między innym za to cię kocham,ale wyluzuj trochę.
Teraz kiedy wiem,że wszystko ok,zrobię to – zapewnił.
Świetnie. Co u ciebie?
Trenowaliśmy dzisiaj od rana do popołudnia. Jestem padnięty.
Czemu tak długo? – zdziwiłam się.
Otóż Toni uznał,że raz na jakiś czas dłuższa sesja treningowa nie zaszkodzi.
O masz...-mruknęłam – Całkiem go porąbało.
Ej,nie jest tak źle.
Właśnie słyszę. Idź się zrelaksować. Weź kąpiel albo coś.
W takich chwilach jak ta chciałbym żebyś była obok i wymasowała mi plecy – ęknął
Nie można mieć wszystkiego. Jesteś dużym chłopcem,dasz sobie radę beze mnie. Titin na pewno ci pomoże.
To nie to samo – Nie ustępował.
Trudno. Nie masz teraz innego wyjścia. Jak przylecę to się tobą zajmę. Muszę się skupić na turnieju.
Jasne. Jakoś przeżyję bez ciebie.
Jaki on potrafił być czasem nieporadny to głowa mała. Niby taki uporządkowany i pewny siebie na tym korcie,a w domu kompletny bałaganiarz.
Szału idzie dostać,no ale każdy ma jakieś wady. Zalety też,ale o nich raczej się nie wspomina,a szkoda. Na przykład to,że umie gotować. Który przeciętny facet potrafi?Jeden na dziesięciu?Ta jego opiekuńczość. Bywa upierdliwa,ale jest słodka. Świadczy o tym,że naprawdę mu zależy.
Mimo tych wszystkich wad naprawdę uważam,że jestem szczęściarą. Ile kobiet marzyłoby by być na moim miejscu...a ja po prostu na nim jestem. Tak sobie. Nawet nie musiałam się za bardzo starać,żeby na nie wejść. To po prostu się stało. Wtedy ta burza,pocałunek w kuchni...a kilka dni później pierwszy raz poszliśmy do łóżka. To było takie...magiczne.
Czasem mam wrażenie,że byłam za łatwa. Na tym balu rzeczy potoczyły się tak szybko,zaproszenie na wakacje i jego konsekwencje. To zbyt piękne,żeby było prawdziwe-myślałam wtedy
A jednak prawdziwe. Mimo wszystko,mimo różnych osobowości,różnych charakterów,różnego wychowania zmierzamy wolnym krokiem w stronę ołtarza. Dlaczego?
Bo tak działa przeznaczenie. Kiedy dwoje ludzi spotyka się i nie ma potrzeby udawania niedostępnego,bo wiadomo,że to jest właśnie to.
Miłość w najczystszej postaci. To takie smutne,że zdarza się tylko nielicznym. Rodzice Rafaela na przykład...
A co z moimi?Muszę im w końcu powiedzieć,że wychodzę za mąż. Tylko kiedy?I jak?
Moi rodzice zawsze się o mnie bali,przynajmniej mama. Jest chora ze strachu,gdy latam samolotem. No może teraz już nie,ale na początku...szkoda słów.
Tak samo przyjęła mój pomysł zamieszkania na Majorce,mimo iż tato przekonywał ją ,ona wciąż uważa mnie za małą dziewczynkę.
Za setnym umoralnieniem przestałam zwracać na nią uwagę. Było to trochę trudne,bo wiem,że bardzo mnie kocha i się martwi,ale dotarło do mnie że moja mama po prostu popada w hipokryzję. No bo ile w końcu można przeżywać latanie samolotem?Aż boję się pomyśleć,co będzie gdy im powiem....
O,jeszcze tu jesteś? – Marina pojawiła się znikąd w drzwiach. Przebrała się w wygodną wzorzystą sukienkę,która zakrywała jej brzuch.
A gdzie niby mam być?-zdziwiłam się.
Trzeba jechać do biura i wszystko załatwić. Zapomniałaś?
Ach tak...
Zawsze przed turniejem trzeba pojawić się w biurze dyrektora,zapoznać się z regulaminami i takimi tam. No i obejrzeć drabinkę oczywiście.
No to zbieraj się!
Muszę się przebrać! – jęknęłam.
Miałam na sobie stary top w paski i białe rybaczki. Już gdzieś wyskoczyłam w tym stroju...ach,chyba na pamiętny lunch z Mariną w "El casa de abuelo". Wtedy poznałam Fernando i w moim życiu uczuciowym rozpętał się huragan.
Nie zdążysz – zaprotestowała – Chodź już.
Nie widząc innego wyjścia ruszyłam za nią na dół. Spencer o dziwo nie komentował mojego ostatniego wyskoku. Widocznie również uznał,że niektórymi rzeczami nie należy się przejmować.
Masz dzisiaj spotkanie z Nike – oznajmiła Marina,gdy wsiadaliśmy do taksówki.
Kiedy?
Wieczorem. Można powiedzieć,że to taki mały biznesowy lunch.
Czego chcą?
Pewnie to co zwykle. Podtrzymywanie współpracy.
Zazwyczaj żeby podtrzymać współpracę nie idziemy na lunch – zauważyłam.
Skinęła głową.
Słusznie. Ale nie chcieli mi powiedzieć o co chodzi.
Czyli jednak nie współpraca...
Powiedzieli,że chcą dzisiaj się umówić na lunch. Właściwie to na kolację,ale nieważne. Nie powiedzieli po co.
Zatem trzeba uważać – skwitowałam.
Lepiej. Musisz się dobrze zaprezentować. Masz chyba jakieś eleganckie ciuchy?
Coś mam. Wystarczy. Ale chyba nie myślisz,że chcą rozwiązać z nami współpracę,nie?
W życiu! – zaprotestowała – Przecież nieźle na tobie zarabiają. Po co zabijać kurę,która znosi złote jajka?
A bo ja wiem? – wzruszyłam ramionami – Ty się na tym znasz.
I ja okiem rzeczoznawcy określam,że nie wiem o co chodzi i radzę zaczekać do wieczora – ucięła.
Co myślisz Spencer?-spytałam odwracając głowę w jego kierunku.
Skoro nie chcieli powiedzieć to musi być coś poważnego.
Czyli muszę czekać do wieczora. No super – westchnęłam.
Na szczęście w biurze dyrektora turnieju wszystko poszło szybko i sprawnie i po niecałej godzinie wybraliśmy się do Starbruck'sa.
Marino? – spytałam,gdy wysłałyśmy Spencera po zamówienie.
Tak? – spytała strząsając jakieś niewidzialne pyłki z sukienki.
Co powiedziała twoja mama,kiedy jej oznajmiłaś że jesteś w ciąży i przeprowadzasz się do Anglii?
Co powiedziała? – Marina zmarszczyła brwi. – Nie pamiętam...ale przyjęła to w miarę spokojnie. Można powiedzieć,że na swój sposób się ucieszyła. Stwierdziła,że menopauza zbliża się wielkimi krokami i już pora. A czemu pytasz?
Bo widzisz...ja nie wiem jak powiedzieć rodzicom. Wkurzą się.
Jesteś w ciąży?! – wytrzeszczyła oczy.
Per dios,nie! – zaprotestowałam głośno i poczułam na sobie spojrzenia innych klientów.
Wzruszyła ramionami.
A bo ja wiem?Mieszkasz z facetem od roku i to takie w sumie logiczne jest...
Logiczne to by było gdybym była z nim rok po ślubie – syknęłam – O sam ślub mi chodzi.
Aaaa – pokiwała głową ze zrozumieniem – No faktycznie,może być problem.
Marina znała moich rodziców. Z początku je nie ufali,ale z czasem się przyzwyczaili do jej zwariowanych pomysłów.
Wiem – jęknęłam łapiąc się za głowę – Jak ja mam im powiedzieć,że wychodzę za mąż?IM?
Najlepiej prosto z mostu – stwierdziła.
Żachnęłam się.
Masz lepszy pomysł?Przecież ich znam.
Wolałabym to zrobić bardziej...dyplomatycznie.
Dyplomatycznie? – prychnęła – Niby jak?
Delikatnie wprowadzić w temat,potem zacząć i znów zmienić.
Patrzyła na mnie jak na idiotkę.
Szczerze?Nie. Prosto z mostu będzie najlepiej.
Tak sądzisz?
Tak. Wiem bo sama tak zrobiłam. A twoi rodzice są jacy są,ale przecież nie mogą kwestionować każdej twojej decyzji. Mają być twoim oparciem,a nie dyktatorami.
Otwierałam usta,żeby jej podziękować,gdy pojawił się Spencer z zamówieniem.
No wreszcie! – powiedziała Marina biorąc swoją porcję. – Ile można czekać?
Też się wkurzyłem – przytaknął – Ale widzicie same ile jest ludzi. A jak odejdziesz jest szansa ,że o tobie zapomną. Trzeba więc czekać. A o czym rozmawiałyście?Słyszałem wykręty Kingi i z baru.
O niczym ważnym – uśmiechnęłyśmy się do siebie-Wszystko będzie dobrze.

I ignorując zdziwione spojrzenie Spencera,pociągnęłam łyk gorącej czekolady ze słomki.


Ale Was rozpieszczam ostatnio,tyle Mariny i Spencera to dawno nie było :D
Usiłuję dojść do tego,czy Serena W. faktycznie jest w ciąży. Każdy trop mile widziany.
Aha, i powiedzcie mi proszę,czy z moderacją komentarzy dodaje się lepiej czy gorzej. Napiszcie czy mam to zostawić,czy wrócić do poprzednich ustawień. Blogger umila życie tak bardzo <3
Długi weekend,jak ja to kocham. Odjąć 2 sprawdziany po nim i byłoby idealnie :D
Uciekam,
Gatique

czwartek, 22 października 2015

2.13 Z Piekła do Nieba

Po południu wstąpiłam w ciepłe mury tenisowej akademii Spencera w znakomitym nastroju. Marina uraczyła mnie jakimś rosyjskim daniem,którego nazwy nie potrafię zapamiętać,ale było tak dobre,że niemal jak kuchnia Any Marii. Teraz zaś idę wąskim korytarzem do szatni w dresach Nike,topie na ramiączkach i bluzie z kapturem obładowana torbami. Spencer oznajmił,że po raz kolejny nie będzie tego dźwigał.
Jak dobrze mieć znowu sportowe rzeczy na sobie i przy sobie!
Zacznijmy od rozciągania – polecił mój trener gdy weszliśmy na kort. Był w lepszym nastroju niż w domu. Można było odnieść wrażenie,że to tutaj jest jego dom. Trzeba z nim poważnie porozmawiać,ale później. Na razie skupmy się na tym,co ważne w danej chwili.
Zaczęłam więc rozciągać mięśnie ud,staw skokowy,ramiona i nadgarstki. Wszystko to było niezbędne do prawidłowego funkcjonowania na korcie. Spencer kazał mi dla pewności zrobić też kilka kółek wokół kortu,żebym naprawdę porządnie się zmęczyła. Nienawidziłam biegać. To było takie nudne i męczące. Nie żxD
Ty tenis był komfortowy,ale przynajmniej grając mam zabawę.
Ok,starczy rozciągania – zadecydował Spencer,gdy przebiegłam ostatnie kółko ciężko dysząc. – Od czego chcesz zacząć?
Może od serwisu? – zasugerowałam łapczywie wciągając w płuca powietrze. Ostatnio,na Wimbledonie jakoś nieszczególnie mi służył. – Zwłaszcza muszę popracować nad drugim. Często mnie po nim kończą.
Nonsens – pokręcił głową – Nie jest taki zły. Spójrz na Radwańską. Z całym szacunkiem dla jej talentu,ale drugi serwis ma katastrofalny. Twój jest całkiem przyzwoity.
To czemu Lisicki robiła z nim co chciała?
Bo był zbyt prosty do odczytania. Zastanów się:czy zaserwowałaś kicka chociaż raz?Albo slajsowany?
Hmm,jakby się nad tym głębiej zastanowić to...
Nie. Czysty topspin – przyznałam ze zdziwieniem. Naprawdę grałam aż tak mechanicznie?
A no właśnie. Popracujemy trochę nad długością drugiego serwisu i nad rotacjami i będzie w porządku. – stwierdził biorąc rakietę do ręki.
No to zaczynaj. Postaraj się grać w miarę normalnie. Zapomnij,że to trening. Jestem Sereną Williams,która pacnie piłkę jak muchę,jeśli drugi serwis będzie zbyt wolny i prosty.
Parsknęłam śmiechem. Do Sereny trochę mu brakowało,zwłaszcza z przodu z z tyłu.
Ok,skup się. Czysty umysł. Tylko piłka i rakieta. Tylko piłka i rakieta...
Wypuściłam serwis prosto na środkową linię. Spencer miał mały problem z returnem i piłka wylądowała w karo serwisowym. Przebiłam ją zatem dwukrotnie głęboko do jego beckhendu,po czym skończyłam w przeciwnym kierunku.
Dlaczego czekasz? – spytał Spencer. – Taka piłka jest banalna do skończenia. Stwarzasz kłopoty sama sobie.
Toni twierdzi,że jeśli poczekasz dwa uderzenia masz większą szansę na skończenie...
Tak,ale podczas wymiany – odparł zniecierpliwiony – Jeśli masz wystawkę to kończysz i już. Po co się zamęczać?
Wzruszyłam tylko ramionami i ustawiłam się do kolejnego serwisu. Tym razem zmieńmy kierunek...
Ajć,za daleko. Czas na drugi.
Skoncentruj się – poradził Spencer – Niech nie będzie długi,ale trudny do odbioru.
Zmarszczyłam brwi i zastosowałam się do jego poleceń. Postawiłam na kicka. Odebrał z niewygodnej pozycji z ręką przyciśniętą do łokcia i piłka pofrunęła na środek siatki.
O to właśnie chodzi. – pochwalił jakbym była nowicjuszką. Skinęłam więc tylko głową i ponownie zajęłam pozycję.
Powtórzyliśmy ćwiczenie jeszcze kilka razy aż Spencer postanowił,że wystarczy. Potem musiałam zbijać puszki po piłkach ustawione w różnych miejscach serwisem. Klasyk.
Podkręć bardziej to doleci – podpowiadał a ja zaczynałam się coraz bardziej irytować.
Toni wmawia mi,że najważniejszy jest topspin. Nie slajs.
Toni nie jest twoim trenerem – odparł spokojnie patrząc na mnie przenikliwie – Więc rób tak jak zazwyczaj.
Ręka lekko mi zadrżała. Wiedziałam,że jest to kompletnie sprzeczne z tym,co mówi Toni i będzie naprawdę bardzo zły,jednak to Spencer był moim prawdziwym trenerem. Teoretycznie powinnam słuchać jego,ale praktycznie...
No cóż,to jest bardziej skomplikowanie niż się wydaje.
Cholera,znowu drugim. Co tym razem?Postawić na ten cholerny topspin,którego tak wymaga,czy grać jak nakazał Toni?
Jednak topspin. Niech się cieszy. Na meczu będę korzystała z obu opcji,by wyczuć,która jest lepsza i z jaką przeciwniczką. A jak nie zadziała to trudno. Przecież nie na samym serwisie tenis się opiera.
Wystarczy – oznajmił Spencer gdy kolejna piłka wylądowała tuż obok puszki. – No to skoro zaczęliśmy od serwisu to może udoskonalimy grę przy siatce?
Przystałam na tę propozycję chętnie,bo lubiłam ten element gry. Bardzo łatwo można było wtedy skończyć,ale też bardzo łatwo się oszukać...
Nadgarstek! – krzyknął zniecierpliwiony Spencer gdy po raz kolejny mój wolej „opadł” w siatkę. – Kinga do cholery,juniorzy wiedzą,że do woleja trzeba dobrze ustawić nadgarstek.
Przepraszam,nie ćwiczyłam tego ostatnio – wymamrotałam ocierając pot z czoła.
Tego Toni nie kazał ci robić,co? – rzucił nieco agresywnie. – Wciąż tylko te topspiny i topspiny. Nie umiesz nic poza tym?
Teraz to się wkurzyłam. Nie widziałam powodu,żeby w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać Toniego. Był dla mnie arogancki i wredny,wyraźnie za mną nie przepadał. Ale jakby nie patrzeć,skoro wychował takiego zawodnika jak Rafael to musiał mieć jakieś pojęcie o tenisie, prawda?
Nie chcę,żeby trenował mnie Toni – wymamrotałam zaciskając pięści. – Szukam nowego trenera.
Co takiego?
A tak. On nie jest dla mnie odpowiedni.
Spencer westchnął ciężko i przeczesał palcami błyszczące od potu włosy.
Czemu nie mówiłaś wcześniej? Mogłem umówić cię na trening z Jonesem,moim przyjacielem. Polubiłabyś go. Teraz już za późno,bo został już trenerem.
Szkoda – westchnęłam.
Poklepał mnie po ramieniu,a w oczach rozbłysła troska.
Nie martw się. Znajdę ci kogoś innego. Obiecuję.



*

No i jak? – Marina wygrzebała się spod koca na sofie i stanęła tuż przede mną. Wróciłam sama,bo Spencer od razu zabrał się za poszukiwania.
Nijak – wzruszyłam ramionami i położyłam obojętnie torbę z rakietami na podłodze.
Tak źle?
Westchnęłam i odchyliłam głowę do tyłu.
Tragicznie. Bez przerwy kłócił się o metody treningowe Toniego.
Są inne od stylu gry,który ci wprowadził?
Totalnie. On chce żebym grała slajsem,Toni,żeby topspinem. Bądź tu mądra i wybierz kogo masz słuchać.
No to niewesoło – westchnęła i ponownie się położyła nakrywając kocem. Zauważyłam,że była nieco blada.
Dobrze się czujesz? – spytałam z niepokojem. – Może zrobić ci miętowej herbaty?
Pokręciła głową i potarła skroń.
Nie. To mi nie pomoże. Znowu trochę wymiotowałam,ale już mi przeszło. Zawsze przechodzi.
Jesteś pewna?Może wezwać lekarza?
Nie trzeba – powtórzyła z naciskiem.
Przysiadłam obok niej na sofie.
Ale może powinnaś?To trzeci miesiąc a wciąż masz objawy jak w trzecim tygodniu co najmniej. To chyba nie jest do końca normalne?
Jak najbardziej normalne. Lekarz mówi,że po trzecim miesiącu powinno minąć.
A robiłaś ostatnio badania?
Nie. Zamierzam iść w przyszłym tygodniu.
Czemu tyle czekasz?
Nie ma wolnych terminów.
Nie idziesz do chirurga tylko do ginekologa – zdziwiłam się – Trzeba się umawiać aż z takim wyprzedzeniem?
W przypadku mojego to tak. Ale warto. Ma taki nowoczesny sprzęt,że w głowie się nie mieści. Miałaś kiedyś USG w 3D?
To takie coś istnieje? – zdziwiłam się po raz kolejny. – Wiesz,miałam może dwa razy w życiu
Też nie wiedziałam – zaśmiała się krótko. – Jak będziesz w ciąży to zobaczysz.
Aha fajnie. Tylko ja na razie nie planuję dzieci – skwitowałam.
Potrząsnęła blond lokami i naciągnęła mocniej zielony polarowy koc.
Nie wierzę.
Naprawdę – odparłam,ale bez przekonania. Momentalnie to wyczuła.
Wiem,że od zawsze chciałaś mieć rodzinę. To było dla ciebie ważniejsze nawet od tenisa. Czy coś się zmieniło?
Nie,wciąż tego pragnę,ale...moja kariera poszła tak gwałtownie naprzód...nie zamierzam jej teraz burzyć.
Kto mówi,że od razu burzyć?Może przerwać? – podsunęła.
Nie! – zaprotestowałam stanowczo.
Owszem,założenie rodziny i posiadanie wspaniałego i kochanego męża od dziecka było pierwszym punktem na liście moich marzeń. Marina znała mnie zbyt dobrze,żeby o tym nie wiedzieć. Jednak to musiało trochę poczekać. Miałam przed sobą jeszcze kilka sezonów.
I ślub...
Na razie wystarczy mi bycie ciocią – dodałam po chwili,żeby złagodzić poprzedni ton.
Ok,jak wolisz – Marina odpuściła. – Twoje ciało,twoja sprawa.
Gadasz jak feministka – zaśmiałam się.
Wzruszyła ramionami.
Akurat w tym się z nimi zgadzam.
Pokręciłam głową i spuściłam wzrok. Ta luźna pogawędka nie do końca pozwoliła mi zapomnieć o tym pomylonym treningu.
Wiesz,chcę zatrudnić innego trenera.
Marina zmarszczyła brwi i zastanowiła się chwilę.
Dobrze robisz. Powiem ci jedno:Olej Toniego. Gdzie się podziała ta dawna Kinga o ciętym języku i temperamencie groźniejszym od bomby?
Zakochała się i niedługo wychodzi za mąż – westchnęłam. Nie to,że nie lubiłam mojego nowego życia. Zwyczajnie brakowało mi dawnej niezależności i siły charakteru. Teraz,gdy zaczęło mi na czymś zależeć,trochę się stępił. Nie byłam już tą samą Kinga co kiedyś. Tą rozbrykaną i pyskatą.
Teraz dojrzałam.
Stałam się...kobietą.
Milczałam przez chwilę zaskoczona nagłym spostrzeżeniem. Przez tyle czasu wydawało mi się,że jestem już dojrzała i w pełni ukształtowana,ale tak nie było. To niesamowite,ile człowiek może sam w sobie odkryć. Wystarczy jedynie umieć patrzeć.
No gdzie się podziała? – ponaglała Marina nieco zniecierpliwiona moim milczeniem.
Umarła. Teraz jest nowa. Lepsza.
Czy ja wiem?Zawsze cię podziwiałam za twój charakter...
Koniec z nim – ucięłam – Teraz jest epoka nowej,lepszej Kingi.
Czemu? Czemu tak bardzo się nie lubisz?
Nie to,że się nie lubię. Lubię siebie,ale...tą nową. Ta poprzednia ja była taka niedojrzała.
Kochałam ją za to – nie ustępowała Marina.
Więc dla ciebie byłam lepsza,gdy byłam opryskliwą gówniarą? – wyrzuciłam z goryczą.
Nie – odparła po chwili zastanowienia – Ale byłaś wtedy naprawdę sobą. Teraz udajesz.
Zabolało mnie to. Czy ona nie widziała,jak bardzo się zmieniłam przez ten rok?A może nie?Może właśnie udaję,żeby dostosować się do środowiska?
Dzięki – rzuciłam tylko – Naprawdę bardzo mi pomogłaś. A teraz wybacz,idę pod prysznic.
Kinga,ja nie...
W porządku – przerwałam – Wiem co chciałaś powiedzieć. Naprawdę,dziękuję.
Gdy tylko odkręciłam wodę w kabinie poczułam się lepiej,ale wciąż nie byłam w stanie zapanować nad uciążliwymi myślami.
Kim ja w końcu jestem?
Czy faktycznie przez cały ten czas udawałam chcąc dostosować się do otoczenia?Czy po prostu doznałam nawrócenia?
Woda spływała mi po głowie.
Udaję.
Pętla zaciska się coraz mocniej wokół mojej szyi i dopiero teraz to dostrzegam.
Duszę się.
Wcale nie odpowiada mi mieszkanie z całą rodziną Rafy. To cios w moją niezależność.
Nie podoba mi się łączenie teamów. Strzał w samodzielność.
Nie lubię nawyków Rafy. Zamach na cierpliwość.
Jak ja to w ogóle znoszę?Muszę udawać. Muszę być...elastyczna.
Tak,to słowo najlepiej mnie oddaje. Elastyczna. Gotowa na zmiany. Wytrzymała.
A czemu właściwie nie jestem sobą?Bo nie podoba mi się parę rzeczy?To o niczym nie świadczy,a wręcz przeciwnie. Dawniej piekliłabym się z tego powodu. Teraz nabrałam dystansu.
Bad girl gone good.

Z diabełka zostały rogi. Teraz prym wiedzie aniołek.


Taaak,to jest ten moment,gdzie Gatique zaczyna bawić się formą i pozwala sobie na behavioralne filozofie. No cóż,czasem mnie najdzie na takie rozważania. Macie też trochę zapomnianego ostatnio tenisa dla równowagi :)
Ledwo nadążam z publikowaniem rozdziałów i poprawkami,ale jakoś daję radę :) Studia męczą xD
Tymczasem lecę do domu złapać trochę oddechu :)
Gatique

piątek, 16 października 2015

2.12 Ci faceci...

Wyjechałam z Krakowa w piątek po kilku dniach nudy spowodowanej pogorszeniem się pogody. Nie mogłam się doczekać szczerze mówiąc,bo nie dość,że było zimno to jeszcze byłam sama. I tak na Manacor lecę tylko na weekend,bo przyszły tydzień zamierzam poświęcić treningom w Londynie. Weekend zleciał bardzo szybko i nie mogłam się nadziwić,jak to się mogło stać,że trzeba lecieć do tego Londynu na treningi. Szczerze mówiąc to mi się nie chce. Jak już wracam do domu to znów trzeba gdzieś lecieć. Oszaleć można. No ale nic. Tenis ma swoją cenę. Poniedziałek rano i pobudka o piątej. Czy może być coś gorszego?Samolot pełen ludzi,mało wolnej przestrzeni,a wszyscy którzy cię rozpoznają rzucają jakże "cenne" uwagi dotyczące gry i nie tylko. Są też mili,ale to naprawdę bywa denerwujące. Zawsze stawiam się wtedy na ich miejscu i rozważam ile razy niektórzy z nich mieli szansę spotkać kogoś słynnego. Raz?Dwa razy?Nigdy dotąd?
I gdy uświadamiam sobie,że najpewniej to ostatnie nakładam maskę wymuszonego,ale uprzejmego uśmiechu i cierpliwie znoszę te słowne baty.
Na lotnisku czeka na mnie uśmiechnięty Spencer.
Cześć mała-powiedział i objął mnie. Był wesoły,ale jego oczy zdradzały lekkie zmęczenie. A była dopiero ósma rano.
Hej – odparłam z uśmiechem wtulając się w jego ramię. Uśmiechnęłam się pod nosem czując drapanie charakterystycznego zarostu. Widocznie to ogolenie się było jednorazowym pomysłem. – Gdzie zgubiłeś Marinę?
Machnął ręką i pokręcił głową.
Daj spokój. Ratujesz mi życie tym przyjazdem. Niekiedy mam jej już po dziurki w nosie.
Roześmiałam się. Biorąc pod uwagę zachowanie Mariny,gdy z nią ostatni raz rozmawiałam,mógł mieć powody.
Aż tak źle?
Nie zawsze. Czasami jest tak potulna,że cały dzień spędziłaby na czułościach,a następnego dnia wrzeszczy z byle powodu. Ja nie wiem co mam robić.
Poprowadził mnie do samochodu przez zatłoczony budynek londyńskiego lotniska.
Nic z nią nie zrobisz – oznajmiłam w końcu – Musisz się uzbroić w cierpliwość.
Westchnął przekręcając kluczyk w stacyjce.
Chciałbym...ale zresztą sama zobaczysz.
Gdy dojechaliśmy do ich apartamentu w centrum Londynu,niedaleko jego Akademii, Marina momentalnie znalazła się przy wejściu.
No w końcu jesteś!-pisnęła obejmując mnie znienacka. Niemalże upuściłam torebkę – Rok się z tobą nie widziałam!
A nie mówiłem? – mruknął cicho Spencer – Akurat dzisiaj jest dzień dobrego humoru.
Odchrząknęłam i w końcu mnie puściła.
Mnie też miło cię widzieć Marino – powiedziałam niepewnie – Ale może mogłabym najpierw się rozpakować i trochę odpocząć?
Och jasne-momentalnie spoważniała –Wskazała ręką kierunek – Idź zostaw bagaże. Ja zrobię nam coś do picia. Spencer na co czekasz,pomóż jej.
Po chwili zniknęła w ogromnym apartamencie. Pokój,który mi wskazała miał widok na mieszczący się niedaleko mały park i w przeciwieństwie do reszty nie niósł za sobą echa klaksonów,szumu opon i innej tego rodzaju ulicznej kakofonii. Był niewielki,ale za to wysoki. Pośrodku stało skromne dwuosobowe łóżko,przy jednej ścianie znajdowała się komoda na ubrania,a przy drugiej biurko. Ściany pomalowane zostały na beżowo i w tymże stylu dobrana została reszta mebli. Bardzo skromny gościnny pokój.
Ładny pokój – stwierdziłam kładąc torebkę na biurko.
Taa?Fajnie – sapnął Spencer gramoląc się z tyłu z moimi bagażami – Kobieto,ja rozumiem,że sprzęt tenisowy trochę waży,ale po co ci jeszcze trzy inne torby?
A chociażby po to,żebyś się pytał – odparłam – Jestem na wszystko przygotowana.
Na koniec świata też?
Zbyłam go machnięciem ręki. Po chwili w drzwiach stanęła uśmiechnięta Marina.
I jak?Podoba się – spytała ignorując Spencera wzdychającego ciężko nad waga moich bagaży.
Jasne. Jest taki...cichy – odparłam.
Wiem – kiwnęła głową – To jego największa zaleta. Tutaj będzie pokój dziecięcy.
Dobór idealny. Chyba nie ma lepszego miejsca na pokój dla dziecka niż te. Ta cisza i spokój w centrum Londynu są niespotykane.
Doskonale – przytaknęłam – Świetne miejsce.
Prawda?Tylko tak się składa,że mój niewydarzony facet jakoś niespecjalnie się do tego zabiera...
Marinko skarbie już ci mówiłem,że zabiorę się za to,kiedy będziemy wiedzieli czy to chłopiec czy dziewczynka – oznajmił spokojnie kładąc rękę na jej brzuchu i cmokając w policzek.
To lada moment skwitowałam – Za niecały miesiąc jak mniemam.
Też mu to powtarzam – westchnęła Rosjanka – No nic,mam nadzieję,że dotrzyma słowa. Chodź Kinga,napijemy się herbaty i opowiesz mi co u was.
Usiedliśmy na skórzanych sofach w sporym salonie. Potarłam ręce i ujęłam kubek ciepłego napoju,bo Londyn jak zwykle przywitał mnie deszczem i chmurami.
No Kinga? – zagadnął Spencer – Opowiadaj. Jak się mieszka na Majorce?
Bardzo dobrze – odparłam odstawiając kubek z herbatą na stolik. – Z dnia na dzień coraz lepiej.
Och,nie bądź taka skromna – przerwała Marina – Pokaż mi go.
Wyciągnęłam ku niej dłoń z pierścionkiem. Gwizdnęła z podziwem.
No no. Się chłopak postarał.
Jeszcze jak-westchnęłam tęsknie – Były płatki róż,szampan i kolacja w mega drogiej restauracji.
Ok,może nie wdawajmy się w szczegóły – spasował Spencer – Wiesz przecież po co tu przyjechałaś.
Kiwnęłam głową.
Wiem. Zamierzam naprawdę porządnie wziąć się do roboty.
To dobrze. Ostatnio nie poszło ci zbyt dobrze. Powiedziałbym nawet,że fatalnie.
Tym razem spuściłam głowę. Mógł mi chociaż tego nie wypominać.
Tak. Naprawdę nie wiem co się wtedy ze mną stało.
To już nie ważne – uciął Spencer – Ważne,żeby się nie powtórzyło. No,ale nad tym to popracujemy po południu.
Już po południu? – jęknęłam – Myślałam,że dziś dzień dasz mi jeszcze wolny...
Nie ma czasu do stracenia. Sama powiedziałaś,że zamierzasz wziąć się do roboty. No więc dziś,punkt piętnasta w Akademii. Wybaczcie,ja mam niedługo zajęcia.
Wstał z kanapy i założył skórzaną kurtkę,po czym pomachał mi na pożegnanie i wyszedł trzaskając lekko drzwiami. Z pewnością ulżyło mu,że się stąd urwał.
Marina westchnęła i pokręciła głową.
Cały czas tylko praca i praca. Dla mnie prawie nie ma czasu.
Jak to nie? – zdziwiłam się – Przecież mówiłaś,że niemal non stop gania do sklepu po coś dla ciebie.
To co innego – zaprotestowała – Chodzi mi o nasz związek. Ostatnio powiało chłodem.
Kłócicie się?
Coraz częściej. Wiem,że to po części wina hormonów,ale mam wrażenie,że on zwyczajnie ucieka od odpowiedzialności.
Ej,nie prawda. – upiłam łyk herbaty.
To co w takim razie jest prawdą?
Westchnęłam. Czy mogłam jej powiedzieć co on o niej myśli?
Cóż on... – przełknęłam ślinę – Jakby to powiedzieć...jest ciutkę zmęczony twoimi wahaniami nastrojów.
Rozszerzyła oczy ze zdumienia.
Nie tobą – dodałam szybko – Mam wrażenie,że to go trochę przerasta i nie umie sobie z tym poradzić. Nie ucieka od odpowiedzialności,tylko zwyczajnie nie może się jeszcze dostosować.
Może i masz rację?Nie pomyślałam o tym,jak on sobie radzi z tym wszystkim. Jakoś zwyczajnie nie zwróciłam na to uwagi. Jestem egoistką?
Roześmiałam się wspominając "wykład" Rafaela na temat egoistycznej natury człowieka.
Nie. Dla ciebie też to wszystko jest nowe i nie umiesz sobie z tym radzić. Widać to.
Na przykład?
Ciągle dotykasz brzucha – skinęłam głową na jej rękę,która i w tej chwili spoczywała na brzuchu. Pod obcisłym sweterkiem wyraźnie można było dostrzec lekkie uwypuklenie.
Tak? – odruchowo popatrzyła w jego stronę. – Nie zauważyłam
Bo ty tego nie zobaczysz. Ale to nic złego. Serce mi skacze do góry kiedy patrzę,jak bardzo jesteś szczęśliwa.
Och dziękuję skarbie – odparła tęsknie – Jesteś taka kochana. Jak to dobrze,że cię mam.
Objęła mnie serdecznie i obdarzyła promiennym uśmiechem.
To maleństwo będzie miało świetną ciocię.
A jeszcze lepszych rodziców-zaśmiałam się,po czym ponownie utonęłam w objęciach mojej menadżerki.


Miałam w planach dłuższy rozdział,ale stwierdziłam,że nie będę Was torturować no i muszę w nim poprawić parę rzeczy,a jak wspomniałam na drugim blogu,mam teraz bardzo mało czasu. Macie tych,których tygryski lubią najbardziej,więc myślę,że jest dobrze ;) Obiecuję wkrótce nadrobić blogowe zaległości w komentowaniu,ale na razie lecę na literaturoznawstwo xD
Pozdrowienia!
Gatique

piątek, 9 października 2015

2.11 Wszędzie zmiany

Tej nocy nie spałam prawie w ogóle i dlatego też nad ranem treningowe przyzwyczajenie spało razem ze mną. A właściwie z nami. Rafa też był zbyt wycieńczony,by jego organizm mógł o nim pamiętać. Ja jednak gdy już się obudzę to spać nie mogę. O dziewiątej wstałam starając się nie budzić mojego narzeczonego i narzucając szlafrok na nagie ramiona ruszyłam na dół po śniadanie. Nie przejmowałam się tym,że szlafrok nie jest zbyt odpowiednim strojem. Miałam czasami prawo pogwiazdorzyć. Byle tylko nie za często,bo Toni gotów mnie zabić w każdej chwili.
Wzięłam na tacę kilka rogalików,sok pomarańczowy,kawę i jogurt cytrynowy dla siebie,oraz truskawkowy dla Rafy po czym udałam się ze wszystkim na górę. Zapach kawy i świeżych rogalków działał na mój żołądek jak płachta na byka i dlatego postanowiłam szybko go rozbudzić. No i Rafę przy okazji.
Obrócił się na drugi bok,szczelnie opatulony kołdrą. Zachichotałam i odstawiłam tacę na stolik. Kubełek z szampanem wciąż tam stał,a na podłodze pełno było nieco przywiędłych już płatków róż.
Dzień dobry kochanie – zaświergotałam słodko nachylając się nad śpiącym mężczyzną – Pora już wstawać.
Mruknął coś tylko i strącił moja rękę . Potrząsnęłam więc lekko jego ramieniem.
Rafael skarbie,obudź się – mówiłam.
W końcu odwrócił się w moją stronę i otworzył oczy,chociaż nie całkiem jeszcze kontaktował.
Co się stało? – spytał sennie.
Późno już,czas wstawać na trening.
Co?! – krzyknął przerażony i momentalnie się poderwał.
Zachichotałam na widok jego reakcji. To był dobry pomysł.
Żartowałam. Jesteśmy w Krakowie,pamiętasz?
Ach,tak-mruknął i położył się na wznak – Kinga,po co mnie budzisz tak wcześnie?
Przyniosłam śniadanie – wzięłam tace do ręki i położyłam mu na brzuchu. – Proszę. Smacznego.
Kawa? – skrzywił się – Od kiedy pijemy kawę?
-Dzisiaj się napijemy. Nikt nam nie zabroni.
Wzruszył tylko ramionami i zabrał się do jedzenia. Dziwnie było jeść śniadanie nago w łóżku,dlatego gdy tylko skończyliśmy,wsunęłam się z powrotem pod kołdrę. Uniosłam rękę i popatrzyłam na pierścionek zaręczynowy na moim serdecznym palcu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego wieczora i tego,jak bardzo się pomyliłam.
Dobrze,że ci się podoba – napomknął Rafael gdy zobaczył,że podziwiam prezent od niego. – Nie mogłem się zdecydować. Maribel pomagała mi wybierać.
Ma dobry gust – przyznałam – Jest cudowny,nie mogę się doczekać by wszystkim go pokazać!
Rafael zasmucił się lekko i objął mnie ramieniem.
A co z twoimi rodzicami?Jak myślisz,co powiedzą na to,że ich córka wychodzi za mąż?
Zapewne się ucieszą – skłamałam. Na pewno mieliby milion wątpliwości. – Każda matka chce by jej córka wyszła za mąż,prawda?
Ja tam nie wiem – skapitulował – Moja mama jakoś nie naciska na Maribel. Za to na mnie...
Mama kazała ci się ożenić? – uniosłam głowę i zaśmiałam się. To w sumie by pasowało.
Tak wprost to nie,ale wciąż powtarza jak bardzo cię lubi i że chciałaby cię mieć jako synową.
No to będzie miała – skwitowałam – Pytanie tylko kiedy?
Oj,proszę cię,nie myślmy o tym jeszcze – machnął ręką zniecierpliwiony – Na razie cieszmy się sobą dobrze?I skupmy się na tenisie.
Pokiwałam potulnie głową. Trochę zaniepokoiło mnie podejście z jakim podchodził do sprawy naszego ślubu,ale na razie się tym nie przejmowałam. Dla mnie samej była to świeża sprawa i musiałam przywyknąć do faktu,że niedługo zostanę mężatką,więc nie dziwiłam się jemu,facetowi z krwi i kości. Oni zawsze podchodzą do małżeństwa dosyć sceptycznie,bynajmniej w Polsce. Z moim byłym chłopakiem byłam związana od przeszło pięciu lat,ale przez cały nasz związek ani razu nie wspomniał o ślubie,czy nawet zaręczynach. A teraz proszę,półtorej roku i trzeba zamawiać u Mariny suknię ślubną.
Hiszpanie to jednak mają tempo.
Będziemy mieli teraz gorący okres – westchnął ciężko Rafael.
Dlaczego?
No bo spójrz:teraz odpoczywamy,ale później Us Open Series:dwa duże turnieje pod rząd i Us Open. W międzyczasie może jeszcze jakiś mniejszy...
Ja mam Stanford – wtrąciłam wzdychając. – To już w przyszłym tygodniu.
No właśnie. Wszystko to te cholerne twarde korty. Dużo pracy przed nami.
Oj tak
Pomyślałam o treningach z Tonim na hardzie i niemal się przeraziłam. Skoro daje mi taki wycisk na mojej ulubionej mączce,to co będzie,gdy przyjdzie czas na beton?Chyba zabije mnie pierwszą lepszą piłeczką...Ale zaraz,przecież miałam sprawdzić oferty innych trenerów.
A właśnie,będę musiała wylecieć wcześniej na treningi do Anglii. Spencer ma więcej twardych kortów w swojej akademii niż my na całej Majorce. – oznajmiłam – Co będziesz robił przez ten czas?
Trenował z Tonim oczywiście – odrzekł poważnie,jakby został zaprogramowany na taką odpowiedź.
A nie chcesz lecieć ze mną? – zasugerowałam delikatnie. Dobrze by mu zrobiło wyrwanie się z żelaznego ucisku Toniego.
Nie kochanie. Ja mam swojego trenera od tylu lat...nie chcę tego zmieniać.
Ja nie mówię,żebyś zmienił. Po prostu może przyda ci się urozmaicenie.
Nie,dziękuję. Dam sobie radę.
Cmoknął mnie w policzek na uspokojenie.
Jak chcesz – mruknęłam tylko nieco zirytowana.
Ale tobie to się przyda jak najbardziej – dodał szybko widząc,że markotnieję. – Ciesz się treningami ze Spencerem póki możesz. Potem będzie ci go brakowało.
Jak cholera. I jego i Mariny. Oboje byli ze mną przez tyle czasu,że są mi bliżsi nawet niż rodzice. Nie przesadzam. Kto stoi za moimi sukcesami? Spencer. A kto zawsze należycie je celebruje?Marina.
Koło się domyka. A niedługo zamknie się na zawsze i zostanę sama pozostawiona na pastwę losu z masochistycznym trenerem i jego bratankiem,który mimo swoich uczuć w tej materii na pewno mi nie pomoże. Chyba,że do tej pory któryś z potencjalnych trenerów wyrazi chęć współpracy.
Zgoda. Będzie jak chcesz – skapitulowałam i wysunęłam się z jego uścisku wstając z łóżka.
Uraziłem cię czymś? – spytał zdezorientowany Rafael.
Nie skarbie. Spójrz na zegarek. Późno już.
Nachyliłam się nad bagażem w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Odrobinę się krępowałam,bo wciąż byłam całkiem naga i nawet świadomość,że Rafael zna moje ciało jak własną rakietę nie dodawała mi pewności siebie.
Za oknem świeciło słońce,ale wiatr szarpał gałęziami drzew zwiastując nieco chłodniejszy dzień. Zabrałam więc do łazienki luźny niebieski sweterek,białe dżinsy i bieliznę.
Zaczynało mi się powoli tutaj nudzić. Owszem,to mój kraj,mój dom,ale przez te kilka miesięcy przywiązałam się do Majorki jak ekolog do drzewa. Zwyczajnie za nią tęskniłam. Tęskniłam za domem. Za słońcem,plażami,piaskiem,morzem,ale przede wszystkim za tym co tam zostawiłam-wspomnienia,które tam mieszkają są dla mnie bezcenne.
Umyłam zęby i twarz. Skrzywiłam się widząc sztywną masę,jaką zostawił zamiast włosów lakier. Nienawidziłam go używać,ale niekiedy musiałam. Że też Rafael nie zdążył go porządnie rozczesać...
No nic. Trzeba umyć. Westchnęłam i odkręciłam wodę pod prysznicem,po czym weszłam do kabiny. Ustawiłam głowicę na tzw. „deszczówkę” i stałam czując jak ciepła woda spływa mi po plecach,włosach i twarzy. Jak prawdziwy letni,majorkański deszcz.
W międzyczasie myślałam o tym,co się wydarzyło. W ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin moje życie obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni,chociaż wydawało się,że zmierza ku zagładzie. Jakże głupi jest ludzki umysł w porównaniu z przeznaczeniem...
Naprawdę było mi wstyd za moje podejrzenia,ale kiedy zamykałam oczy i im dłużej myślałam,tym bardziej odnosiłam wrażenie,że wstyd spływa razem z mydlinami. Każdy ma przecież prawo do błędu,nieważne jak byłby on duży.
Wzdrygnęłam się lekko,gdy usłyszałam szmer otwieranej kabiny.
No i nici z mycia włosów.

*

Jak się okazało,dwa dni później zostałam w Krakowie sama. No może nie całkiem. Okazało się,że Tomeu wraz z Rafaelem wybierali się na urodziny do jakiegoś przyjaciela i mój kochany musiał wrócić. Zostawił mnie jednak pod opieką Agi. I,jak się okazało to właśnie dlatego tak często ze sobą korespondowali. On jest taki kochany,a mnie jest tak wstyd,że dałam się nabrać na jakieś głupie buziaki w SMS-ie. Ale przynajmniej mogłam się w końcu porządnie wyspać.
Po południu umówiłam się z Agą na kawę w jej ulubionej kawiarni blisko rynku. Jak sama twierdziła była mała i kameralna i podawali w niej pyszne ciasto,więc akurat w sam raz.
Tak mi głupio,że podejrzewałam was o romans – przyznałam się ze wstydem po raz chyba setny.
Aga tylko się zaśmiała i machnęła ręką.
Daj sobie spokój,było minęło. Ale wiesz,że to nawet śmieszne?Ja i on...
Zmarszczyłam gniewnie brwi.
To znaczy jest przystojny i w ogóle... – zreflektowała się szybko – Ale ten związek byłby bez szans. Jak niby mielibyśmy gadać? On ledwo mówi po angielsku,a ja może znam ze dwa słowa po hiszpańsku.
No wiem – westchnęłam obracając filiżankę w dłoniach – Tyle razy sobie obiecywałam,że trochę go podszkolę,ale jakoś nigdy nie ma czasu,albo zapominam.
Musisz coś z tym zrobić – stwierdziła.
Wyobrażasz sobie tłumaczenie innego języka w jeszcze innym?Patologia – skwitowałam upijając łyk bezkofeinowego frappucino.
– Na pewno nie będzie tak źle...
Oby. Bo jeśli tak to chyba się załamię. Dobrze,że przynajmniej z tobą mogę porozmawiać w ojczystym języku. Nawet nie wiem kiedy go ostatnio używałam inaczej niż do zamawiania w restauracjach.
Ale poza tym to chyba ci tam dobrze co?-spytała odkrawając kawałek ze swojego makowego tortu.
Jest świetnie naprawdę. Ale brakuje mi własnego języka.
A rodziców nie? – zdziwiła się
Westchnęłam.
Szczerze mówiąc to cieszę się,że już tam nie mieszkam. Ciągle się kłócą.
A że właśnie przeze mnie to już nie ważne...
Wiem o czym mówisz – spuściła smętnie wzrok – Teraz w Paryżu przegrałam między innymi przez ojca i tę jego nową wywłokę.
Skrzywiła się ostentacyjnie.
Koszmar – stwierdziła i ponownie zatopiła widelczyk w torcie.
Poczułam ukłucie w sercu. Mam nadzieję,że mój ojciec czegoś takiego się nie dopuści. Chybabym go zabiła. Za siebie i za mamę.
Odchrząknęłam tylko i poruszyłam się na krześle. Aga nagle uśmiechnęła się szeroko.
Ej,właściwie to nie widziałam twojego pierścionka. Dawaj go tu!
Podsunęłam jej lewą dłoń. Aga dotknęła go lekko.
Śliczny – powiedziała w końcu – Naprawdę. Musi mu na tobie bardzo zależeć.
Mam nadzieję – zaśmiałam się krótko. – W końcu będziemy mogli zacząć żyć jak normalna para. Razem,bez rodziców,bez ograniczeń....bez Caroline.
Agnieszka machnęła ręką,ale uśmiechnęła się porozumiewawczo.
O nią bym się nie martwiła.
Jak to? – spytałam swobodnie popijając kawę.
Ma chłopaka. Nie słyszałaś?
Mało brakowało,a media miałyby na okładkach moje zdjęcie z kawą na spodniach. Że co?!
Przepraszam,powtórz-wymamrotałam
No,nasza Karolina ma nowego chłopaka. Rory McIlroy .Kojarzysz?
Potrząsnęłam głową.
Uff,czyli nie jestem jedyna – westchnęła – No w każdym razie to właśnie on. Golfista. Chodzą ze sobą już dwa miesiące.
Skąd ona go wytrzasnęła?
Isia wzruszyła ramionami.
A bo ja wiem? Za nią nie nadążysz.
Uniosłam brwi. Czyżby koniec wielkiej przyjaźni?
Pokłóciłyście się?
Nie,ale trochę zaczyna mnie denerwować – przyznała.
Witaj w moim świecie – mruknęłam.
No bo zachowuje się jak nie wiadomo kto. Robi z siebie idiotkę prawie za każdym razem. Słyszałaś bajeczkę o kangurze?
Pokiwałam głową.
Otóż w Australii,podczas AO,Caroline opowiedziała złaknionym sensacji dziennikarzom,że kiedy była w zoo ugryzł ją kangur. Oczywiście wszyscy od razu zaczęli o tym pisać,a ona nieświadoma wydźwięku swojego "dobrego żartu" musiała robić sprostowanie. No. I tak skończyła się błyskotliwa kariera kabaretowa Woźniackiej.
No właśnie – westchnęła – A teraz jest tylko gorzej...
A było lepiej? – nie mogłam się powstrzymać.
Przestań – zganiła mnie – Nie zawsze taka była.
Dla ciebie może nie – zgodziłam się – Ale uwierz mi,że wiem co mówię.
No w sumie to nieźle dała ci w kość z tym donosem do mediów – przyznała Aga dopijając swoją kawę.
I to jeszcze jak. Przez nią niemalże straciłam Rafaela...ale było minęło,teraz jest dwa razy lepiej niż było.
Co masz na myśli? – uśmiechnęła się dwuznacznie.
Lekko się zarumieniłam,ale trzymałam pozory niewzruszonej.
Naprawdę mam wdawać się w szczegóły?
Niech pomyślę...tak!
O masz...tutaj?-rozejrzałam się dookoła. Zdawało mi się,że ludzi wokoło tylko czyhają na jakąś pikantną ploteczkę.
-A czemu nie?-wzruszyła ramionami.-Zdradź mi jakiś szczegół z tego twojego niebiańskiego życia erotycznego.
Po chwili Agnieszka ryknęła śmiechem.
Chodźmy już,co?Robi się zimno.
Ach tak,racja. Zupełnie zapomniałam,że mam trening wieczorem. – pacnęła się w czoło
Czemu wieczorem? – zdziwiłam się. Spencer zawsze robił treningi po południu albo rano. Toni zreszą też. Ale wieczór?Wieczorem trzeba się bawić,albo odpoczywać.
Próbuję dzisiaj z Tomkiem – wyjaśniła narzucając płaszcz na ramiona.
Co takiego? – uniosłam brew prowokująco
Szesnaście stron kamasutry – odparła zgryźliwie. Tym razem to ja się roześmiałam. – Zastanawiam się,czy nie lepiej będzie odpocząć trochę od ojca. W sensie tenisa.
Dobry pomysł – pochwaliłam – Nie chcesz chyba być jak Karolinka?
A idź mi z nią – wzdrygnęła się.
Moja dziewczyna – poklepałam ją po ramieniu uśmiechem.
Odprowadziła mnie pod sam hotel akurat jak zaczęło się ściemniać,bo zrobiłyśmy sobie jeszcze krótki spacer po rynku. Oczywiście Tomek na pewno nie będzie zadowolony ze spóźnienia Agi,ale co tam. Nie mój problem.
W recepcji zaproponowano mi kolację,ale zrezygnowałam. Nie byłam głodna,a kawa i ciastko skutecznie uśpiły mój żołądek. Miałam więc trochę czasu dla siebie.
A jako,że nie miałam nic do roboty w ten wieczór,postanowiłam się wybrać na hotelowe jacuzzi i saunę. Nie wzięłam tylko stroju kąpielowego,ale to nic. Przyzwyczaiłam się już do nagości. Pech chciał,że akurat gdy wychodziłam zadzwonił telefon.
Halo? – rzuciłam nie zerkając na wyświetlacz będąc zajętą szukaniem balsamu do ciała.
Hej kochanie – usłyszałam przytłumiony głos Rafaela – Jak tam?
W porządku. Byłam z Agą w mieście,a teraz idę do sauny. Powiedz lepiej jak tam impreza?
Eee,impreza jak impreza – odparł nieco znudzony – W sumie to wolałbym zostać z tobą.
Nie możesz zaniedbywać kolegów przeze mnie – skarciłam go. W sumie to była prawda,ale potrzebowałam też nieco spokoju.
Wiem,ale tu naprawdę jest nudno. A Juan to nie mój kolega,tylko kolega Tomeu.
Przeżyjesz. Wypij coś mocniejszego to ci przejdzie – poradziłam.
Mocniejszego?
No tak. Nie mają wódki,albo chociażby piwa?
Nie – westchnął – Tylko wino.
-Łeee. Do wesela musisz nauczyć się porządnie pić. – zarządziłam – Nie chcę,żebyś mi się wyłożył po dwóch kieliszkach czystej.
Powiedziała kobieta,która prawie leży po trzech kieliszkach szampana – odgryzł się.
Nie przesadzaj. Jestem Polką,mam picie we krwi. Wy Iberyjczycy pić nie umiecie.
Się okaże – odparł pewnie – Udowodnię ci to dzisiaj.
Taa?A niby jak,skoro jesteśmy w dwóch różnych krajach?
Tomeu świadkiem. Muszę kończyć. Na razie.
-Pa.
Jak on umie pić to ja jestem matka Teresa z Kalkuty. Trochę się boję,że jednak przesadzi,ale w końcu jest dużym chłopcem. Nie mogę go trzymać za rączkę całe życie.
No nic. Spakowałam ręczniki i udałam się na zamówione zabiegi. W jacuzzi myślałam o Adze i jej próbie zmiany trenera. Wszyscy dookoła stosują jakieś zmiany. Lepsze,gorsze,wszystko jedno. Próbują coś zmieniać i się nie boją. Czemu ja miałabym się bać?No,poza tym,że mój przyszły trener jest kortowym masochistą a przyszłego męża na turniej pakuje mama.
Pełen luz.
Gdy dostatecznie już się napociłam i wymoczyłam,wróciłam do apartamentu i wzięłam prysznic. Krótki,bo przecież moczyłam się w jacuzzi,ale wystarczający by zmyć z siebie chlor.
I już kiedy miałam się kłaść do łóżka,telefon ponownie się rozdzwonił. Jeśli to dzwonił mój mocno wstawiony narzeczony...
Kinga?Blin,czemu nie odbierasz telefonu?Dzwoniłam chyba z pięćdziesiąt razy!
Izvinite Marino,szykowałam się na saunę i jacuzzi. Mów natychmiast co u was? Jak się czujesz?
Dzisiaj całkiem dobrze,nareszcie. Wczoraj wymiotowałam przez pół dnia,a potem Spencer nie nadążał z kupowaniem lodów i czekolady...mówię ci,bycie w ciąży jest strasznie dziwaczne.
Wyobraziłam sobie mojego poważnego trenera latającego szaleńczo do sklepu po lody i czekoladę.
Kabaret roku.
Biedny Spencer. Jak to znosi?
Cóż,nie ma wyjścia. Rano wychodzi do szkoły,a jak wraca to ma mnie na głowie. Nie wiem w sumie co dla niego gorsze. No ale mów jak tam podróż przedślubna?
Wspaniale,tylko,że Rafa aktualnie baw się na imprezie,a ja siedzę sama w Krakowie. Ale luz. Pozwalam mu na to. Szczerze mówiąc to miałam go trochę dość.
No to wróżę ci udane pożycie małżeńskie – skwitowała.
Nie jest tak źle,tylko jestem troszkę...obolała,jeśli wiesz o co mi chodzi.
Zaśmiała się podobnie jak i Agnieszka. Dorosłe kobiety,a na seks reagują jak dzieci. No,Marinie to jeszcze można wybaczyć ze względu na jej stan,ale Aga?
Tak wiem. No to faktycznie odpocznij.
Mnie nic nie będzie. Ty musisz być zdrowa,żeby z nami jeździć. Brakuje mi ciebie.
Wiem,mnie ciebie też – westchnęła – Ale widzimy się niedługo,nie?
Pewnie. Przyjadę trenować.
No to super. Muszę lecieć,bo po raz kolejny chce mi się sikać. Gorzej niż po piwie. Ta ciąża mnie wykończy... No,na razie!
Biedna Marina. Biedny Spencer,że ma ją na głowie. No ale sam sobie jest winien jakby nie patrzeć. Przynajmniej ode mnie ma urlop.
Nie zdążyłam nawet odłożyć telefonu na miejsce,gdy znów zadzwonił.
Cholera,co to jest?Dzień telefonu do przyjaciela? – mruknęłam odbierając.
Ciebie porwali w tym Krakowie czy co?Dlaczego się nie odzywasz? – obruszyła się natychmiast Gisela gdy tylko odebrałam.
Przewróciłam oczami powtarzając tą samą gadkę o usługach SPA,co Marinie.
No,wszystko jedno-stwierdziła,gdy skończyłam. – Mogłaś zadzwonić wcześniej.
Uwierz mi,że nie było kiedy...
Czyżbyś była zajęta śledzeniem swojego niewiernego faceta? – spytała z przekąsem.
A nie – odparłam dumnie – Wręcz przeciwnie. My...
Oświadczył ci się – przerwała mi.
Skąd wiedziałaś? – zdziwiłam się.
Wiedziałam od początku – przyznała – I dlatego tak skutecznie chciałam ci wybić z głowy ten pomysł,ale byłaś nieugięta.
Dziwisz się?
Nie,ale przyznasz,że to śmieszne.
Dobra,dobra wiem – zniecierpliwiłam się – Teraz. Ale wtedy tak niewinnie to nie wyglądało.
Jasne...Jesteś przewrażliwiona i tyle.
A ty byś nie była,gdyby na przykład Zaira chciała wrócić do Juana?! – wybuchnęłam.
Byłabym – odparła spokojnie. – Ale mu ufam.
Jesteście ze sobą trzy miesiące...
A wy niecały rok. Też niewiele więcej.
Jak widać nie byłam dziś w nastroju do kłótni,toteż szybko odpuściłam.
Spokój – ucięłam – Powiedz mi lepiej jak tam Pico?
W porządku – odparła zachowując spokój,ale w jej głosie było słychać lekkie rozmarzenie. – Jest cudowny. I wiesz,jedziemy na wakacje na Lazurowe Wybrzeże! Nie mogę się doczekać!
Kiedy?
Już jutro.
O! – szczerze się zdziwiłam. Mogłam jednak częściej do nie dzwonić – No to szczęśliwej podróży. Pozdrów Pico od nas.
Przekażę. Do zobaczenia w Stanach!
No w końcu trochę spokoju. Usiadłam na łóżku i odetchnęłam.
Co to ja miałam?
Ach tak. Lepiej pójdę do tej sauny,bo jeszcze wyrzucą mnie z hotelu pod pretekstem gwiazdorzenia. A tego raczej nikt z nas by nie chciał.


Pożyczyłam sobie Agę od szalonej,a co ! :D
No dobra,troszkę narzekania na Karolinkę było,ale to nic.
Mam do Was pytanie,bo wiem,że pisanie komentarzy sprawia problem. Włączyłam moderację i w związku z tym chcę zapytać,czy wciąż macie jakąś weryfikację przy wpisywaniu lub cokolwiek co sprawiało problem. Oczywiście poproszę też o opinię nt.rozdziału xD
Pozdrowienia!
Gatique.
P.S Już ponad 4000 wyświetleń,baaardzo dziękuję <3