– Dobrze,ale
powinno być trochę bardziej płasko – mruknął James,facet
którego wynalazł mi Spencer,gdy następnego dnia rano odbywaliśmy
kolejny trening. Tym razem rozpoczął się od siłowni i
biegania,teraz zaś pracowaliśmy nad uderzeniami kończącymi.
Płasko?
Czy ktoś mu wytłumaczył,że to nie mój styl?
Odeszłam
kilka kroków i odbiłam piłkę od ścianki,a potem odsunęłam się
i zagrałam mocno w przeciwną stronę.
– Masz
to swoje bardziej płasko – syknęłam
– Ej
ej,spokojnie – powiedział łagodnie James. – Powoli,muszę
najpierw trochę cię poobserwować,żeby stwierdzić nad czym
popracować.
Dobra,obserwuj,ale
nie każ mi grać jak mnie nie nauczono!
Nie
wspominam tego treningu miło. Owszem,nie był to „survival”
Toniego,ale mimo zapewnień Spencera o kompetencji swojego
podwładnego,jakoś nie byłam do końca przekonana.
– Mam
nadzieję,że byłaś u lekarza?-spytał Spencer od progu surowo,gdy
tylko wróciliśmy do domu. Marina akurat krzątała się po kuchni.
– Byłam,byłam
– machnęła ręką i zajęła się dolewaniem oliwy do sałaty.
– No
i? – drążył.
Wzruszyła
ramionami.
– Wszystko
w porządku.
– Mów
prawdę – Tym razem to ja nacisnęłam.
Podniosła
wzrok znad blatu i spojrzała mi prosto w oczy.
– Mówię.
Wszystko jest w porządku,naprawdę.
Jakby
na potwierdzenie przesunęła dłonią po swoim brzuchu i uśmiechnęła
się lekko.
– To
czemu jesteś...
– ...wciąż
na mnie zła za wczoraj? – skończyłam.
Westchnęła
i uderzyła łyżką o brzeg miski.
– To
nie tak . Ja się po prostu o ciebie martwię. Kiedy my
odejdziemy...nie chcę żebyś została w niepowołanych rękach.
–
Marino,przerabialiśmy to już
tyle razy-westchnął Spencer-Znowu zaczynasz....
– Ale
tym razem to co innego – zaprotestowała zaczynając siekać
pomidora. – Myślisz,że ja nie wiem jak się ma ostatnio
współpraca między wami?Denerwuję się przez to...
Pod
jej palcami przewalały się kolejne kawałki warzywa. Kroiła coraz
szybciej wyładowując złość.
– Przestań!
– powiedział Spencer podchodząc i wyrywając jej nóż z ręki –
Porozmawiajmy na spokojnie. Jeszcze się skaleczysz.
Wzięła
się pod boki i zdmuchnęła z czoła kosmyk kręconych blond włosów.
– Jestem
spokojna.
– Akurat
– prychnęłam – Chodź,usiądź i możemy porozmawiać. Sądzę,że
wam obojgu powinnam wyjaśnić kilka rzeczy.
Posłusznie
poszli za mną do salonu i usiedli na swoich ukochanych sofach,które
jak zdążyłam się zorientować były najodpowiedniejszym miejscem
do rozmów w całym ogromnym apartamencie.
– Po
pierwsze – zaczęłam gdy usiedliśmy – Po raz milion pierwszy
powtarzam,że nie mam do was żalu za te zmiany,które mnie czekają.
To tak w kwestii wyjaśnienia.
Skinęli
zgodnie głowami zachęcając mnie do kontynuowania.
– Po
drugie... – zwróciłam się do trenera – Marina wie,że moja
współpraca z Tonim się nie układa i chcę znaleźć kogoś na to
miejsce...ale ty nie wiesz,że z tobą również nie jest mi ostatnio
łatwo.
– Możesz
winić wyłącznie siebie – mruknął.
– Daj
jej skończyć! – syknęła Marina.
– A
więc prawda jest taka,że ja kompletnie nie wiem w jaki sposób mam
teraz trenować. James kazał mi dzisiaj grać płasko,ale przecież
to nie w moim stylu. Zauważyłeś w mojej grze coś,o czym nie mam
pojęcia?
– Nie.
Szczerze mówiąc,nie mam pojęcia dlaczego wybrał właśnie ten
styl.
– A
widzisz? No i jak ja mam teraz trenować,skoro każdy trener ma inną
wizję?
– Słuchaj...
obiecałem,że ci pomogę. I zamierzam się z tego wywiązać,
dlatego rozmawialiśmy ostatnio z Mariną i wspólnie ustaliliśmy,że
zostaniemy z tobą dłużej. Dopóki nie znajdziesz nowego trenra.
Prawda?
– Tak
– Marina przytaknęła – Czuję się dobrze,więc nie widzę
przeszkód.
– Naprawdę?
– oczy zaświeciły mi się z radości. – Jesteście wspaniali!
Objęłam
ich oboje.
– No.
A teraz skoro mamy wszystkie nieprzyjemności za sobą to wracajmy na
kort.
– Teraz?
– jęknęłam.
– Obiecałaś
– roześmiał się Spencer.
– Obiecałaś
czy nie,najpierw jecie obiad i toćka.
Nie po to kaleczyłam sobie palce,żeby was cały dzień nie było w
domu – obruszyła się Marina.
– Zgoda.
– przytaknęłam. – Co mój trener na to?
Wzruszył
ramionami.
– A
co ja mogę w obliczu kobiety ogarniętej burzą hormonalną?
„Ogarnięta
burzą hormonalną” dała mu za to w nos.
– Żywy
dowód – mruknęłam zanosząc się śmiechem.
– Burzę
to ja ci mogę zrobić nawet zaraz – odcięła się – A teraz
jazda do kuchni. Wyręczcie trochę kobietę w ciąży. Co za
ludzie...
*
– Podchodzimy
do lądowania. Proszę zapiąć pasy – oznajmił krótko głos
automatyczne stewardessy.
– No
w końcu – westchnęła Marina stosując się do polecenia –
Myślałam,że już nie wytrzymam.
– Znów
cię mdli? – spytał zmartwiony Spencer – Bałem się,że
podróżowanie samolotem ci zaszkodzi.
– Nic
mi nie będzie. Dziecku też się nic nie stanie. To tylko zwykłe
mdłości.
Położyła
jego dłoń na swoim brzuchu jakby chcąc go uspokoić.
– Widzisz?Nie
zamierza nigdzie iść – zażartowała.
– Miejmy
nadzieję – mruknął niezbyt uspokojony.
– Tak
właściwie to czujesz już jak kopie? – spytałam oglądając się
na nich przez ramię.
– Od
przyszłego miesiąca mogę czuć – wyjaśniła – Tatuś będzie
musiał iść na kanapę.
Uśmiechnęłam
się do siebie. Cieszyło mnie ich szczęście. Bądź co bądź to
ja ich połączyłam. Mogę czuć się dumna.
– Wytrzymam
– oznajmił poważnie.
– Zobaczymy
– zaśmiałam się. – Do tej pory jakoś niespecjalnie ci się
udaje.
Ouuu,nie
zdążyłam ugryźć się w język. Raczej nie powinnam tak twierdzić
przy Marinie. Jeszcze mu rozbije walizkę na głowie albo coś.
Chyba
jednak postanowiła to olać. Uff,i dobrze. Co jak co,ale chyba Toni
mógł mieć rację z tym paplaniem nie o tym co trzeba...
– No,to
witaj Stanford – skwitowałam,gdy tylko poczułam jak samolot
bezpiecznie,ale z lekkimi wstrząsami ląduje na amerykańskiej
ziemi.
Stanford
to pierwszy turniej,w którym jestem rozstawiona z jedynką.
Wcześniej albo kwalifikacje,albo niższy numer. Ale ranga tego
turnieju też pozostawia wiele do życzenia.
To
też turniej nadziei. Jest pierwszym na szybkiej nawierzchni od
marca. Chcę tu udowodnić,zwłaszcza Toniemu,jak wiele warte są
rady mojego własnego trenera.
Marina,jak
przystało na menedżerkę od razu wynalazła nam jakiś tani,ale
wygodny hotel,bo nie ma sensu wydawać masę pieniędzy na pięć
gwiazdek.
– Jak
za starych dobrych czasów co? – mruknął Spencer gdy weszliśmy
razem przez przeszklone drzwi.
– Co
masz na myśli? – spytałam marszcząc brwi.
– Tak
jak dawniej. Ty,ja Marina i turniej. Skromny hotel,treningi
rano,mecze po południu...
– Sugerujesz,że
teraz jest źle?
– Dobry
Boże nie!Ale było inaczej. Nie tęsknisz za swoją przeszłością?
Tęsknię
– przytaknęłam
– Ale
tylko i wyłącznie za naszą wspólną.
Skinęłam
głową.
– Też
tęsknię. Było nam dobrze przez te kilka lat tylko we trójkę. A
kiedy moja kariera nabrała rozpędu...
– Chciałaś
powiedzieć:Moje życie uczuciowe nabrało rozpędu-poprawiła Marina
meldując nas w recepcji.
– Zgadza
się – przyznałam niechętnie. Jej stwierdzenie brzmiało
tak,jakby chowała urazę – Ale kariera też.
– Gdyby
nie twój związek z Rafaelem pracowalibyśmy tak po dziś dzień –
dodał Spencer kierując się do windy.-Które piętro?
– Piąte
– odparła Marina dołączając do nas.
– Aha,czyli
to wszystko moja wina-skwitowałam ironicznie – To,że Marina
zaszła w ciążę też?
– To
inna sprawa...
– Doprawdy?
– wcisnęłam ze złością guzik – A zdajesz sobie sprawę,że
prędzej czy później musielibyśmy kogoś jeszcze zatrudnić?
– Był
przecież Vellotti
Machnęłam
ręką z lekceważeniem.
– Dobrze
wiesz,że to nie było na poważnie. A tak przynajmniej mamy problem
z głowy.
– Szukasz
wymówki...
– Do
czego?Nie mam się czego wstydzić. Tenis to nie jakiś zakon. Nie
można wiecznie żyć w celibacie.
Po
moim jakże dobitnym zdaniem Mariny komentarzu zamilkł i
rozdzieliliśmy się. Tym razem w udziale dostał mi się skromny
pokój jedynie z łazienką. Jakże inny od tych ogromnych
apartamentów. Wygrzebałam z torebki telefon.
– Kochanie
wylądowaliście bezpiecznie? – odezwał się zamiast powitania
Rafael.
– Tak
skarbie. Jesteśmy w hotelu. Wszystko w porządku.
– A
jak Marina?
– Też
dobrze. Nie przejmuj się.
– Wiesz,że
tak nie umiem...
– Wiem
i między innym za to cię kocham,ale wyluzuj trochę.
– Teraz
kiedy wiem,że wszystko ok,zrobię to – zapewnił.
– Świetnie.
Co u ciebie?
– Trenowaliśmy
dzisiaj od rana do popołudnia. Jestem padnięty.
– Czemu
tak długo? – zdziwiłam się.
– Otóż
Toni uznał,że raz na jakiś czas dłuższa sesja treningowa nie
zaszkodzi.
– O
masz...-mruknęłam – Całkiem go porąbało.
– Ej,nie
jest tak źle.
– Właśnie
słyszę. Idź się zrelaksować. Weź kąpiel albo coś.
– W
takich chwilach jak ta chciałbym żebyś była obok i wymasowała mi
plecy – ęknął
– Nie
można mieć wszystkiego. Jesteś dużym chłopcem,dasz sobie radę
beze mnie. Titin na pewno ci pomoże.
– To
nie to samo – Nie ustępował.
– Trudno.
Nie masz teraz innego wyjścia. Jak przylecę to się tobą zajmę.
Muszę się skupić na turnieju.
– Jasne.
Jakoś przeżyję bez ciebie.
Jaki
on potrafił być czasem nieporadny to głowa mała. Niby taki
uporządkowany i pewny siebie na tym korcie,a w domu kompletny
bałaganiarz.
Szału
idzie dostać,no ale każdy ma jakieś wady. Zalety też,ale o nich
raczej się nie wspomina,a szkoda. Na przykład to,że umie gotować.
Który przeciętny facet potrafi?Jeden na dziesięciu?Ta jego
opiekuńczość. Bywa upierdliwa,ale jest słodka. Świadczy o tym,że
naprawdę mu zależy.
Mimo
tych wszystkich wad naprawdę uważam,że jestem szczęściarą. Ile
kobiet marzyłoby by być na moim miejscu...a ja po prostu na nim
jestem. Tak sobie. Nawet nie musiałam się za bardzo starać,żeby
na nie wejść. To po prostu się stało. Wtedy ta burza,pocałunek w
kuchni...a kilka dni później pierwszy raz poszliśmy do łóżka.
To było takie...magiczne.
Czasem
mam wrażenie,że byłam za łatwa. Na tym balu rzeczy potoczyły się
tak szybko,zaproszenie na wakacje i jego konsekwencje. To
zbyt piękne,żeby było prawdziwe-myślałam
wtedy
A
jednak prawdziwe. Mimo wszystko,mimo różnych osobowości,różnych
charakterów,różnego wychowania zmierzamy wolnym krokiem w stronę
ołtarza. Dlaczego?
Bo
tak działa przeznaczenie. Kiedy dwoje ludzi spotyka się i nie ma
potrzeby udawania niedostępnego,bo wiadomo,że to jest właśnie to.
Miłość
w najczystszej postaci. To takie smutne,że zdarza się tylko
nielicznym. Rodzice Rafaela na przykład...
A
co z moimi?Muszę im w końcu powiedzieć,że wychodzę za mąż.
Tylko kiedy?I jak?
Moi
rodzice zawsze się o mnie bali,przynajmniej mama. Jest chora ze
strachu,gdy latam samolotem. No może teraz już nie,ale na
początku...szkoda słów.
Tak
samo przyjęła mój pomysł zamieszkania na Majorce,mimo iż tato
przekonywał ją ,ona wciąż uważa mnie za małą dziewczynkę.
Za
setnym umoralnieniem przestałam zwracać na nią uwagę. Było to
trochę trudne,bo wiem,że bardzo mnie kocha i się martwi,ale
dotarło do mnie że moja mama po prostu popada w hipokryzję. No bo
ile w końcu można przeżywać latanie samolotem?Aż boję się
pomyśleć,co będzie gdy im powiem....
–
O,jeszcze tu jesteś? – Marina
pojawiła się znikąd w drzwiach. Przebrała się w wygodną
wzorzystą sukienkę,która zakrywała jej brzuch.
–
A gdzie niby mam być?-zdziwiłam
się.
–
Trzeba jechać do biura i
wszystko załatwić. Zapomniałaś?
–
Ach tak...
Zawsze
przed turniejem trzeba pojawić się w biurze dyrektora,zapoznać się
z regulaminami i takimi tam. No i obejrzeć drabinkę oczywiście.
–
No to zbieraj się!
–
Muszę się przebrać! –
jęknęłam.
Miałam
na sobie stary top w paski i białe rybaczki. Już gdzieś
wyskoczyłam w tym stroju...ach,chyba na pamiętny lunch z Mariną w
"El
casa de abuelo". Wtedy
poznałam Fernando i w moim życiu uczuciowym rozpętał się
huragan.
–
Nie zdążysz – zaprotestowała
– Chodź już.
Nie
widząc innego wyjścia ruszyłam za nią na dół. Spencer o dziwo
nie komentował mojego ostatniego wyskoku. Widocznie również
uznał,że niektórymi rzeczami nie należy się przejmować.
–
Masz dzisiaj spotkanie z Nike –
oznajmiła Marina,gdy wsiadaliśmy do taksówki.
–
Kiedy?
–
Wieczorem. Można powiedzieć,że
to taki mały biznesowy lunch.
–
Czego chcą?
–
Pewnie to co zwykle.
Podtrzymywanie współpracy.
–
Zazwyczaj żeby podtrzymać
współpracę nie idziemy na lunch – zauważyłam.
Skinęła
głową.
–
Słusznie. Ale nie chcieli mi
powiedzieć o co chodzi.
–
Czyli jednak nie współpraca...
–
Powiedzieli,że chcą dzisiaj
się umówić na lunch. Właściwie to na kolację,ale nieważne. Nie
powiedzieli po co.
–
Zatem trzeba uważać –
skwitowałam.
–
Lepiej. Musisz się dobrze
zaprezentować. Masz chyba jakieś eleganckie ciuchy?
–
Coś mam. Wystarczy. Ale chyba
nie myślisz,że chcą rozwiązać z nami współpracę,nie?
–
W życiu! – zaprotestowała –
Przecież nieźle na tobie zarabiają. Po co zabijać kurę,która
znosi złote jajka?
–
A bo ja wiem? – wzruszyłam
ramionami – Ty się na tym znasz.
–
I ja okiem rzeczoznawcy
określam,że nie wiem o co chodzi i radzę zaczekać do wieczora –
ucięła.
–
Co myślisz Spencer?-spytałam
odwracając głowę w jego kierunku.
–
Skoro nie chcieli powiedzieć to
musi być coś poważnego.
–
Czyli muszę czekać do
wieczora. No super – westchnęłam.
Na
szczęście w biurze dyrektora turnieju wszystko poszło szybko i
sprawnie i po niecałej godzinie wybraliśmy się do Starbruck'sa.
–
Marino? – spytałam,gdy
wysłałyśmy Spencera po zamówienie.
–
Tak? – spytała strząsając
jakieś niewidzialne pyłki z sukienki.
–
Co powiedziała twoja mama,kiedy
jej oznajmiłaś że jesteś w ciąży i przeprowadzasz się do
Anglii?
–
Co powiedziała? – Marina
zmarszczyła brwi. – Nie pamiętam...ale przyjęła to w miarę
spokojnie. Można powiedzieć,że na swój sposób się ucieszyła.
Stwierdziła,że menopauza zbliża się wielkimi krokami i już pora.
A czemu pytasz?
–
Bo widzisz...ja nie wiem jak
powiedzieć rodzicom. Wkurzą się.
–
Jesteś w ciąży?! –
wytrzeszczyła oczy.
–
Per
dios,nie!
– zaprotestowałam głośno i poczułam na sobie spojrzenia innych
klientów.
Wzruszyła
ramionami.
–
A bo ja wiem?Mieszkasz z facetem
od roku i to takie w sumie logiczne jest...
–
Logiczne to by było gdybym była
z nim rok po ślubie – syknęłam – O sam ślub mi chodzi.
–
Aaaa – pokiwała głową ze
zrozumieniem – No faktycznie,może być problem.
Marina
znała moich rodziców. Z początku je nie ufali,ale z czasem się
przyzwyczaili do jej zwariowanych pomysłów.
–
Wiem – jęknęłam łapiąc
się za głowę – Jak ja mam im powiedzieć,że wychodzę za
mąż?IM?
–
Najlepiej prosto z mostu –
stwierdziła.
Żachnęłam
się.
–
Masz lepszy pomysł?Przecież
ich znam.
–
Wolałabym to zrobić
bardziej...dyplomatycznie.
–
Dyplomatycznie? – prychnęła
– Niby jak?
–
Delikatnie wprowadzić w
temat,potem zacząć i znów zmienić.
Patrzyła
na mnie jak na idiotkę.
–
Szczerze?Nie. Prosto z mostu
będzie najlepiej.
–
Tak sądzisz?
–
Tak. Wiem bo sama tak zrobiłam.
A twoi rodzice są jacy są,ale przecież nie mogą kwestionować
każdej twojej decyzji. Mają być twoim oparciem,a nie dyktatorami.
Otwierałam
usta,żeby jej podziękować,gdy pojawił się Spencer z zamówieniem.
–
No wreszcie! – powiedziała
Marina biorąc swoją porcję. – Ile można czekać?
–
Też się wkurzyłem –
przytaknął – Ale widzicie same ile jest ludzi. A jak odejdziesz
jest szansa ,że o tobie zapomną. Trzeba więc czekać. A o czym
rozmawiałyście?Słyszałem wykręty Kingi i z baru.
–
O niczym ważnym –
uśmiechnęłyśmy się do siebie-Wszystko będzie dobrze.
I
ignorując zdziwione spojrzenie Spencera,pociągnęłam łyk gorącej
czekolady ze słomki.
Ale Was rozpieszczam ostatnio,tyle Mariny i Spencera to dawno nie było :D
Usiłuję dojść do tego,czy Serena W. faktycznie jest w ciąży. Każdy trop mile widziany.
Aha, i powiedzcie mi proszę,czy z moderacją komentarzy dodaje się lepiej czy gorzej. Napiszcie czy mam to zostawić,czy wrócić do poprzednich ustawień. Blogger umila życie tak bardzo <3
Długi weekend,jak ja to kocham. Odjąć 2 sprawdziany po nim i byłoby idealnie :D
Uciekam,
Gatique