Tekst

niedziela, 29 listopada 2015

2.18 Lustro


Tygodnie skaczą po sobie w tak szaleńczym tempie,że nawet nie zdążyłam mrugnąć. Wygrałam turniej w Stanford. Zawsze to jakiś mały plusik na koncie przygotowanie do Us Open. W finale zrewanżowałam się za porażkę w Wimbledonie niejakiej Sabine Lisicki. Niby szybki korty sprzyjają tym,którzy mają dobry serwis a jednak są wyjątki od reguły.
Następny w kolejce był Rogers Cup w Toronto,gdzie przegrałam dopiero w półfinale z Sereną Williams. Trochę było drętwo,bo mężczyźni co prawda też rozgrywają ten turniej,tyle,że w Montrealu. Ale przynajmniej rozmowy są tańsze.
Potem następny wielki turniej w Cincinnati. Ten,w którym w zeszłym roku odpadłam w trzeciej rundzie. Tym razem niewiele lepiej,bo dotarłam do ćwierćfinału.
Zeszłoroczną edycję wspominam jednak lepiej. Gisela poznała się bliżej z Juanem a ja miałam okazję spotkać się z Rafą pierwszy raz po pamiętnych wakacjach. I tylko to rozmijanie się mogło popsuć mi humor...
Minęłam kilka razy moją ukochaną Karolinkę,ta jednak była tak zajęta demonstrowaniem miłości do swojego lubego,że nie miała czasu rzucać zjadliwych uwag. Miała za to czas trzepotać rzęsami i śmiać się,kiedy pojawiałam się w pobliżu.
Lepiej nie wchodzić w drogę prawdziwej miłości.
Żal mi było tylko tego jej Rory'ego. Widać było,że chłopak ma jej czasem dość. I kto by nie miał?
Przez organizatorów miała większą satysfakcję,skoro nie było ze mną Rafy. Tak się zastanawiam,czy dotarła do niej informacja o ślubie?Wiem,że rozeszła się na cały świat,ale nigdy nic nie wiadomo. A jeśli nie,nie mogę się doczekać by powiedzieć jej to osobiście.
Wyraz jej twarzy z tego momentu powinno się namalować i postawić w muzeum.
A co do samego ślubu to czasem mam wrażenie,że czar prysł. Było cudownie przez kilka dni,a teraz jest tak samo jak było wcześniej. Te oświadczyny miały być przełomem w moim życiu,ale na razie tego nie odczuwam. Obym się myliła i żeby wszystko było dobrze.
Powracamy do Nowego Jorku. W zeszłym roku tyle się tu wydarzyło,że nie wiem co wspominać. Widoki na Manhattan,randki Giseli i Juana,aferę z paparazzii czy może zwycięstwo Rafaela?Wszystko po trochu odcisnęło swoje piętno na mej duszy. Nic nie będzie jednak takim cierniem jak zdemaskowanie nas. To była chyba najgorsza rzecz w moim życiu. No,może treningiem z Fernando,ale pomińmy to. Po tym zajściu długo nie mogłam zmrużyć w nocy oka,a gdy już się wszystko wyjaśniło czułam się jak piórko,ale gdybym mogła usunęłabym to wspomnienie z pamięci najszybciej jak się da.
Znów zatrzymujemy się na Manhattanie. Rodzinna tradycja pielęgnowana z każdym rokiem,ale nie mam nic przeciwko. Apartament jest tak duży,że pomieści całą rodzinę,ten sam co w zeszłym roku o ile dobrze pamiętam. No i wszelkie luksusy. Nie będę udawać,że pieniądze mnie nie interesują,że szczęścia nie dają i tym podobne bzdury. Owszem,nie kocham Rafaela ze względu na jego pieniądze,ale nie ukrywam,że bardzo mi to schlebia. Której kobiecie by nie schlebiało?Wszystkie jesteśmy takie same,lepsze,gorsze,ale jednak kobiety. Jeden duch i jedno ciało.
Jakby luksusów było mało,miejsca jest ciut więcej,bo Marina i Spencer przyjadą dopiero pod koniec pierwszego tygodnia turnieju. Jest przecież początek września i trzeba poznać płeć dziecka. Nie mogę wytrzymać z ciekawości. Ostatnio nawet wspólnie z Rafą i Maribel zgadywaliśmy płeć. Oczywiście każdy odpowiadał za swoją,a że nas było dwie to cóż zrobić?Demokracja. Tyle,że z życiem to ona nie ma nic wspólnego.
Dawno też nie widziałam Giseli. Po tych wakacjach nie odezwała się ani słowem,więc mam nadzieję,że nie porwali jej jacyś tubylcy czy coś. Jej nazwisko jest wpisane na listę startową,ale kto wie co tam się działo? Mam nadzieję,że spotkamy się niedługo na mieście.
Pierwszym co zrobiłam po wejściu do apartamentu było wyjście na taras. Wciągnęłam w płuca zapach Nowego Jorku i pozwoliłam,by wiatr owionął moją twarz,a ucho wyłapało trąbienie klaksonów,przekleństwa kierowców we wszystkich językach świata a także szum przejeżdżających obok innych pojazdów. Tak. To zdecydowanie jest Nowy Jork.
Tęskniłaś? – spytał Rafael wchodząc do naszej sypialni z bagażami. Jego mięśnie seksownie napinały się pod ich ciężarem.
Trochę – zachichotałam zasuwając przeszklone drzwi i podążając za nim. Taras był bowiem w przedpokoju. – Nigdzie na świecie nie jest tak jak tutaj.
To prawda – przytaknął – Dlatego tak bardzo lubię Manhattan.
Ty? – Uniosłam prowokująco brew – Facet,który oddałby majątek,gdyby ktoś zagroził,że w przeciwnym razie zniszczy jego miasteczko?
Mhm – mruknął obejmując mnie w talii – Właśnie tak. Kocham Nowy Jork za to wszystko,co jest tak różne od Manacor.
Gwar,szum,tłumy ludzi śpieszące na wyprzedaże? – podsunęłam muskając palcami jego policzki. Przed rozpoczęciem turnieju jego twarz zawsze była gładka i przyjemna w dotyku,ale w drugim tygodniu zawsze porastał ją kilkudniowy zarost. Nie,żebym to uwielbiała,ale skoro nie chciał się golić to nie mogłam na niego wpłynąć. No chyba,że wyraźnie zacząłby mnie drapać. Wtedy już musiał coś z tym zrobić.
To i tak jest nic. Marina ma gorzej i nie narzeka. Przynajmniej kiedy ma dobry humor,a prawdopodobieństwa trafienia na ciężarną kobietę w maksymalnie dobrym nastroju równa się trafieniu szóstki w totka. Zawsze jakieś,ale niewielkie.
Dodałbym jeszcze budzenie się przy dźwiękach ulic i z tobą u boku – uśmiechnął się i ujął moją twarz w dłonie. Pocałował mnie głęboko i namiętnie,a ja z chęcią oddałam pocałunek.
Budzisz się ze mną co rano – zauważyłam odsuwając usta.
Nieprawda. Przez te dwa tygodnie budziłem się sam. I zgadnij?Było mi cholernie niewygodnie. I pusto
Tak samo mówiłeś,gdy wyjechałam od ciebie za pierwszym razem...Że tęsknisz za moim zapachem i dotykiem...
Wzruszył ramionami jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Widzisz?Już wtedy kochałem cię tak bardzo,że nie chciałem cię wypuścić choćby na sekundę. A mijało tyle czasu.
Serce mi się ścisnęło. Nie miałam pojęcia,że kiedy byłam u niego pierwszy raz już mnie kochał. Prawdę mówiąc to do końca w to nie wierzyłam. Że mnie lubił,to na pewno. Że się zauroczył,to też. Ale nigdy bym nie przypuszczała,że już wtedy mnie kochał.
Gisela podsunęła mi kiedyś artykuł na temat facetów i ich podejścia do miłości. Wynikało z niego,że mężczyźni zakochują się już po trzech randkach,a kobiety gdzieś po czternastu!I proszę,jest to prawda. Oczywiście naszych...hmm....spotkań nie można było zaliczyć jako randki,ale jako kroki na ścieżce do zakochania się-owszem. Jakie właściwie były moje?Szybkie i pewne,czy długie i mozolne?Sama nie mogłam tego przed sobą rozstrzygnąć,ale teraz to nieistotne.
A teraz?-spytałam szeptem – Jak bardzo mnie kochasz?
Tak bardzo.
Zafundował mi kolejny głęboki pocałunek i popchnął w kierunku łóżka. Wylądowałam miękko plecami na delikatnej pościeli i wsunęłam palce w jego włosy. Odchyliłam głowę i zaczął muskać wargami moją szyję. Westchnęłam przeciągle. Jego usta schodziły w dół aż do dekoltu. Poczułam jego ręce wspinające się pod moją bluzką. Łapczywie wpiłam się w jego usta. Nieco zaskoczony odwzajemnił pocałunek. Teraz jego ręce dla odmiany powędrowały w dół,do rozporka moich spodni. Odpiął guzik i rozsunął rozporek z cichym szelestem,gdy nagle usłyszeliśmy,że drzwi się otwierają. Tylko jedna osoba mogła się zjawić w tak nieodpowiednim momencie.
Hmm... – mruknął i zmarszczył brwi patrząc,jak Rafael pospiesznie schodzi ze mnie i wygładza koszulę,a ja zapinam spodnie i poprawiam włosy.
Może zeszlibyście łaskawie na dół pomóc nam się rozpakować? – spytał jadowitym tonem,ale przynajmniej powstrzymał się od komentarza na temat tego,czym się aktualnie zajmujemy.
Tak,już idziemy – mruknął Rafael nie patrząc wujowi w oczy. Ten zamiast tego przeszył mnie wściekłym spojrzeniem mówiącym "Że też masz czelność!". Skrzyżowałam więc ręce na piersi i ruszyłam za nim na dół.
W rzeczywistości nie chodziło o pomoc przy rozpakowywaniu się,ale samą chęć przerwania nam zbliżeń. I ja mam uwierzyć,że jego można zrozumieć?
Kiedy "skończyliśmy" zajmować się czymś co miało nas jedynie rozdzielić,zadzwonił telefon Rafaela. Zmarszczyłam brwi i przysłuchiwałam się rozmowie.
Juan?...Tak. Już jesteście?...Świetnie...Lunch jutro?Ok,nie ma sprawy...pa!.
Spojrzałam na niego pytająco.
Juan i Gisela zapraszają nas jutro na lunch.
To super. Starbuck's? – uniosłam brew.
Roześmiał się.
Tak. Ale tym razem bez obaw.
To takie dziwne,że rok temu kryliśmy się ile można,a teraz nie kryjemy się z zamiarem ślubu. No,ale jak już wspomniałam-życie bywa skomplikowane.
Czyli co? Oficjalnie możemy im nadać status "w związku"? – spytał Rafael nalewając sobie soku do szklanki.
Myślę,że tak – przejechałam ręką po blacie,po czym wskoczyłam na niego. – Byli razem na wakacjach,więc wątpię,żeby wciąż łączyły ich tylko przyjacielskie stosunki.
Rafael zakrztusił się sokiem,gdy próbował parsknąć śmiechem. Kaszlnął kilka razy i odetchnął po czym oznajmił:
Wszyscy wiemy,jak wakacje potrafią się skończyć.
Rozciągnęłam usta w uśmiechu i oblizałam wargi,gdy się do mnie zbliżył.
Oj tak. I wiemy też co może nastąpić podczas nich. Coś,co tak bestialsko przerwał nam twój wuj...
Zbliżyłam twarz do niego i pocałowałam delikatnie skubiąc jego wargi. Jego ręce w błyskawicznym tempie zacisnęły się wokół moich pleców i w talii. Zjechał ustami niżej,do mojej szyi,zaś jego ręce splotły się z moimi.
Rafael,skarbie,możesz na chwilę tu przyjść? – rozległ się nagle głos Any Marii,a ja myślałam,że wrzasnę z wściekłości. Ilekroć próbujemy wejść w drugą fazę,ktoś nam musi przerwać. Zamiast krzyku zadowoliłam się westchnieniem.
Idź na górę – szepnął Rafa całując moją rękę – Zaraz wrócę.
Skinęłam więc głową i ruszyłam po skrzypiących drewnianych schodach prosto do naszej sypialni. Rzuciłam się ociężale na łóżko i zerknęłam na zegarek.
Która może być godzina w Hiszpanii? – zastanawiałam się przekrzywiając głowę. Przyjechaliśmy niecałe dwie godziny temu i mimo to,iż jestem przyzwyczajona do zmieniania stref czasowych z taką samą szybkością z jaką Fernando Verdasco zmienia kolejne dziewczyny,to czasem kompletnie nie mogłam się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jakbym przeszła przez lustro i znalazła się w innym świecie. Cóż,po części tak jest,biorąc pod uwagę to,kim byłam w zeszłym roku i kim jestem teraz. Różnica jest kolosalna.
Biorąc pod uwagę fakt,iż tutaj jest wczesne popołudnie,na Majorce powinien zapadać wieczór przeradzający się w noc. I to tłumaczy również fakt,dlaczego jestem teraz tak napalona.
Rafa wpadł do sypialni szybciej niż się spodziewałam. Skuliłam się i przygryzłam wargę pożerając go wzrokiem.
-Chodź tu natychmiast,bo nie wiem jak długo wytrzymam.-ostrzegłam.
Będziesz musiała wytrzymać jeszcze trochę. Moja mama chce żebyśmy się stąd wyrwali. Wszyscy.
Teraz? – jęknęłam łapiąc się za głowę – W środku majorkańskiej nocy?
Wzruszył ramionami.
Możesz zostać.
I chcesz,żebym zanudziła się na śmierć oglądając „Modę na sukces”? Nie ma mowy! – prychnęłam wstając. – Daj mi chwilę


*

Jejku,ale dobrze was widzieć! – powiedziałam następnego dnia,gdy razem z Rafą wybraliśmy się na umówiony lunch z Gi i Pico.
Gisela miała na sobie ażurowy błękitny sweterek i białe dżinsy,jako że dzień do zbyt upalnych nie należał. Jej brudno blond włosy związane zostały w kok na czubku głowy odsłaniając pociągłą twarz. W uszach miała małe błękitne kolczyki w kształcie łez. Jej oczy podkreślone eyelinerem zdawały się błyszczeć. Nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej.
Juan wyglądał normalnie-ubrany w prosty biały T-shirt i czarne dżinsy sprawiał wrażenie eleganckiego i dostojnego mężczyzny i dodatkowo podkreślił jego latynoską urodę. A w oczy rzucała się jeszcze jedna rzecz.
Ściąłeś włosy? – spytałam przyglądając mu się krytycznie.
Odruchowo przejechał po nich ręką.
Ach,tak. Trochę.
Gisela uśmiechnęła się słodko. Dalszy komentarz odnośnie źródła nowej fryzury całkiem zbędny.
W środku barwnego,przyjaznego wnętrza panował tłok. Ludzie z całego świata gromadzili się o tej porze na lunch. Kiedy weszliśmy do środka,dwie kobiety przy stoliku najbliżej wejścia zaczęły szeptać poruszone między sobą. Pozostali po prostu się przyglądali,marszczyli czoła usiłując sobie przypomnieć ,skąd nas znają albo po prostu zajmowali się swoim lunchem.
Wygładziłam brzeg czarnej obcisłej bluzki z nadrukiem w serca czując na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi,podczas gdy reszta pewnie zmierzała do stolika w kącie. Najwyraźniej oni nie mieli tego samego co ja. Czasem,gdy ludzie się na mnie patrzą boję się tego co mogą pomyśleć. Czy są to dobre,czy złe rzeczy. Z reguły mam gdzieś co myślą o mnie obcy,ale jeśli jest to taki tłum,który gapi się na ciebie jak na zwierzę w klatce,nie sposób się nie denerwować.
Rafael usiadł przy stoliku bez cienia zdenerwowania na twarzy i przeczesał palcami włosy. Założył dziś prosty czerwony T-shirt polo i zwykłe dżinsy. Tak to już jest z facetami. Jeśli wydaje ci się,że wyglądasz normalnie,facet dzięki swojemu prostemu strojowi sprawi,że wyglądasz jakbyś szła na bal. I osobiście przyznam,że nie zawsze jest to korzystny układ.
Co zamawiamy? – spytał wesoło Juan opierając dłonie na blacie.
Poczekaj,dopiero co usiedliśmy – skarciła go Gisela ze śmiechem.
Ale ja jestem głodny! – jęknął.
Juan poszedł złożyć zamówienie. Kiedy wrócił,wraz z Giselą zaczęli patrzeć sobie w oczy i chichotać. Rafael i ja popatrzyliśmy po sobie.
Heloou,my tu jesteśmy – powiedziałam machając ręką.
Oderwali od siebie wzrok i odchrząknęli.
Sorry – mruknął Pico. – Ale pierwszy raz od roku czuję się taki...
Zakochany? – podsunęłam.
Szczęśliwy? – Rafa poszedł za moim przykładem.
Wolny – oznajmił Juan – Zaira była tak inna od Gi. Była zazdrosna o wszystko.
Trzeba umieć wrzucić na luz – stwierdziła krzyżując ręce na piersi i wykrzywiając lekko twarz na wspomnienie o Zairze – Najwyraźniej niektórzy nie umieją.
A propos,wiecie,że dokładnie w tym miejscu rok temu mieliście pierwszą...”randkę”.? – spytałam
Wiemy – Gisela skinęła głową – I dlatego właśnie wybraliśmy Starbucks'a na miejsce tego spotkania.
Rafa uniósł brwi z ciekawością.
Macie zamiar nam coś ogłosić?
Skądże – Juan potrząsnął głową – Nie sięgamy na razie tak daleko jak wy.
Cóż,ja nie miałem wyjścia. Wy dwoje mieszkacie w jednym kraju. Gdybym nie zaproponował ślubu,uciekłby mi ten skarb – zażartował Rafael i cmoknął mnie w skroń.
Ej,nieprawda!Oświadczyłeś mi się później. – zaprotestowałam dając mu lekkiego kuksańca w ramię.
Spaliłaś mi dowcip! – jęknął udając zawstydzenie.
-Rzeczywiście było co spalać.
Roześmialiśmy się jednocześnie. Tego mi właśnie trzeba było. Ucieczki od hotelowego zgiełku i spotkania z przyjaciółmi.
Opowiedzcie lepiej jak minęły wakacje – zaproponowałam nachylając się bliżej.
Krótko mówiąc...było cudownie – westchnęła Gisela.
Pico słysząc komplement uśmiechnął się promiennie. Najwyraźniej on także postawił sobie za cel niezapomniany wakacyjny romans przeradzający się w trwały związek i tym samym osiągnął cel.
I tyle? Liczyłam na pikantniejsze szczegóły.
Opowiem ci kiedy pójdziemy kupić ci sukienkę na Turniej Mistrzyń.
Dobra. – skinęłam głową. A potem dotarło do mnie co powiedziała. – Zaraz zaraz,co?
No Turniej Mistrzyń w Stambule – powiedziała,jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Chyba nie sądzisz,że przegapię kupowania ciuchów na taką okazję?
Pewnie,że nie. Po prostu...zapomniałam.
Dużo czasu zostało – uspokoił mnie Pico – Zdążycie.
Stary,nie wiesz,że takie przygotowania trwają miesiącami? – zaśmiał się Rafael.
No to wygląda na to,że będziecie musiały zmieścić się w jednym.

Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem. Tak,cudownie było znowu znaleźć wśród swoich.


Tak,wiem. Nie bijcie. Miałam,że tak się wyrażę problemy techniczne,w związku z którymi nie mogłam nawet poinformować o opóźnieniu. No i jeszcze kolokwium,które udało mi się zaliczyć na 4+ ograniczało mi czas. Ale już jestem :)
So...say hello to our old friends!
Buziaki,
Gatique

piątek, 20 listopada 2015

2.17 Życie to gra

Rankiem jęknęłam przeciągle uświadamiając sobie,że muszę wstać na krótki trening. Kusiło mnie nawet,żeby narazić się na gniew Spencera i go odwołać,ale wtedy powiedziałam sobie „Nie”. Nie mogę wiecznie olewać pracy. Nawet na tak małym i praktycznie nic nie znaczącym turnieju jakim jest Stanford.
Ale z drugiej strony śniadanie w łóżku wydawało się lepszą perspektywą...
Rafael skutecznie jednak rozwiał moje marzenia wyganiając mnie na trening z uśmiechem na ustach i obiecując,że wieczorem pójdziemy gdzieś na miasto. W to mogłam uwierzyć.
Półfinał miałam rozegrać w południe,na centralnym a moją przeciwniczką miała być Marion Bartoli. Nie grałam z nią do tej pory,ale wystarczyło obejrzeć jej mecze i posłuchać chociażby Agnieszki,która ogrywa ją dotychczas jak chce,żeby wiedzieć jak nietypową jest ona zawodniczką. Gra oburęcznie i beckhend i forhend,ma dziwny styl serwisu i nieustannie się porusza,nawet pomiędzy wymianami wykonuje kilka machnięć rakietą i podskoków. Z całej tej oprawy,jej tenis wydaje się rzeczą drugoplanową,jednak tak naprawdę widać wyraźnie,że jest dość zwyczajny. Kilka piłek na środek,kończące ataki i szczypta woleja doprawione niekiedy dobrym serwisem.
Oto cała receptura składająca się na tenis Marion Bartoli.
Nie martwiłam się zbytnio meczem z nią,dużo gorzej by było,gdybym czekał nas mecz finałowy Wielkiego Szlema. Wtedy nie można lekceważyć żadnej przeciwniczki.
Właściwie to nigdy nie można lekceważyć przeciwnika. Rafa wciąż mi to powtarza. Toni wbił mu to do głowy tak mocno,że powtarza to jak zaprogramowany. Każdy przeciwnik może cię czymś zaskoczyć,zwłaszcza ci młodzi,niedoświadczeni biorący się z kwalifikacji. Zazwyczaj uderzają mocno,ale ich spryt też może doprowadzić do łez. Ale zazwyczaj też my,czołowi rozstawieni tenisiści nie mamy z nimi większych problemów,dlatego słowa Rafaela traktuję nieco pobłażliwie. Jeśli się jest już tym numerem ileś tam na liście światowej można sobie pozwolić na większy luz.
Trzeba umieć docenić siebie i swój poziom umiejętności.
Uważaj na nią – powtarzał Spencer. – Ty grasz lewą ręką i jesteś dezorientująca dla innych zawodniczek,ale Bartoli może też zdezorientować ciebie.
Może – przytaknęłam – Ale raz,nie więcej. Jestem maksymalnie zmotywowana i trzymam koncentrację.
Oby – mruknął i skinął głową odprowadzając mnie do szatni dla zawodniczek.
Było pusto;być może Francuzki jeszcze nie było,albo wyszła do korytarza.
Usiadłam więc na pustej ławce i poprawiłam sznurowadła.
Na cykle Us Open Series wybrałam sobie zestawy z kolekcji Autumn Smash Classic,a mianowicie niebieski top z białymi paskami na ramiączkach i daszek pod kolor bluzki oraz prostą czarną spódniczkę z małą falbanką i czarne buty. A w przyszłym roku mogę mieć własną kolekcję, o ile Rafael się zgodzi.
Ach,właśnie. Wciąż jeszcze mu o tym nie powiedziałam....
Pokręciłam głową wyrzucając tę myśl z głowy. Teraz nie pora aby o tym myśleć.
W mecz weszłam dobrze,w swoim gemie serwisowym straciłam jeden punkt popełniając prosty błąd z beckhendu. Bartoli zademonstrowała mi dobrą formę serwisową i tym samym wygrywające akcje,toteż szybko zrobiło się 1:1.
Okej,trzeba zacząć grać po swojemu.
Pierwszy dobry serwis sprawił,że wyrzuciła. Kolejny już taki dobry nie był,bo było to drugie podanie. W wymianie poczęstowałam ją próbką zaledwie mojej mocnej rotacji i pomyliła się po jakichś trzech piłkach pakując forhend w siatkę. A może to był beckhend?
Następny punkt zdobyła Francuzka począwszy od mocnego returnu i na płaskim beckhendzie wzdłuż linii kończąc.
Okej,czas rozruszać ramię.
Nigdy nie byłam dobra w serwowaniu asów na zawołanie,ale w trakcie każdego meczu jakieś pięć było całkiem w moim zasięgu. Tym razem po prostu wymierzyłam odpowiedni kąt i palnęłam rakietą coś w granicach 180 kilometrów na godzinę. Publiczność zaklaskała entuzjastycznie. Na całym świecie asy robiły wrażenie.
No to teraz czas na trochę gry.
Wprowadziłam pewnie pierwszy serwis i Bartoli odegrała go na środek. Przegoniłam ją kilka razy na boki aż w końcu zagrała krótką piłkę,którą posłałam w jej beckhend. Zaskoczyłam się nieco,bo ją odebrała,ale wtedy podbiegłam do siatki i wykończyłam wolejem.
2:1. Całkiem nieźle.
Potem mecz zdawał się toczyć sam. Odczekałam,aż wyjdę na prowadzenie 5:4 i zaatakowałam. Pierwsze serwisy nie wchodziły jej w karo już tak często,więc prawdopodobieństwo przełamania i tym samym wygrania seta zwiększały się.
To prawda,że nie da się wygrywać samym serwisem,lecz jeśli się nim trafia,można dominować w całym meczu.
Francuzka pewnie wygrała pierwszy punkt odwrotnym forhendem po krosie pokazując przy tym mocno zaciśniętą pięść w stronę swego boksu.
Machnęłam na to ręką. To był element jej gry,podobnie jak te podskoki i wymachy. Zachowania rywalek bywały irytujące,ale cóż poradzić?Trzeba robić swoje od początku do końca i już.
Podwójny błąd serwisowy w następnym punkcie szybko sprowadził ją na ziemię. Następnie ja wygrałam punkt po długiej wymianie z głębi kortu wykończonej skrótem,gdy Bartoli była daleko za linią. Publiczność nagrodziła tę akcję brawami.
Odetchnęłam głęboko ocierając pot z czoła.
Dobra. Jeszcze dwa. Skup się!
Zmusiłam ją do zepsucia umiejętnie podkręcając piłkę,która nabierała wysokości stając się trudną do odbicia.
Co dalej?Hmmm...improwizujemy.
Właściwie to całą moją grę można by nazwać improwizacją. Niektórzy tenisiści ustawiają sobie wymiany serwisem,ale nie ja. Kinga Kolat wykorzystuje sytuację,którą stworzył przypadek.
Owszem,gdy mam nóż na gardle i bronię break pointów,meczboli i setboli to pokuszę się to zrobić,ale nigdy nie w wymianach. Ale poza tym-nigdy.
Taka Marysia Szarapowa na pewno układa sobie akcje chwilę wcześniej gdy odwraca się do banerów i pielęgnuje rakietę,ale ciężko stwierdzić,kiedy nigdy się z nią nie grało. Prawda jest taka,że moja gra to improwizacja.
A jaka gra takie życie...

*

Jak tam kochanie? – spytał Rafael odrywając się na chwilę od PS3 gdy tylko weszłam do pokoju-Dobrze się grało?
W porządku – odparłam stawiając torby na podłodze i szafce. – Czemu cię nie było?
Wzruszył ramionami nie odrywając wzroku od ekranu.
Nie byłem ci potrzebny. Przecież i tak wygrałaś. Cholera,karny!
Nie było wcale tak łatwo – przyznałam rozpuszczając mokre włosy. Był ciepły dzień i samo południe,więc postanowiłam ich nie suszyć. – Mogłam wygrać w drugim secie nawet 6:1 gdyby nie to,że nie ma tam challenge'u.
Ale wygrałaś – stwierdził – To się liczy.
Tak,tak – machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem po czym zerknęłam na ekran i zmarszczyłam brwi – Znowu grasz w tą Fifę?Nie mamy nic lepszego?
Co masz na myśli mówiąc:lepszego? – przerwał,żeby na mnie popatrzeć. Wyraźnie poczuł się urażony.
-No a „Dead Space”?Albo „God of War”?Nie przeszedłeś ani tego,ani tego. A są takie fajne...a nie tylko ta nożna i nożna...
Skrzywił się.
Trudne są. Utknąłem w jednej i w drugiej. A Fifa i tak jest najlepsza.
Taaa,i „Need for speed”-przewróciłam oczami.
Też. A niedługo wychodzi Fifa 12 i zamierzam ją sobie kupić. – ponownie wcisnął play wracając do meczu swojego ukochanego Realu Madryt.
Boże,zlituj się nade mną-jęknęłam unosząc dłonie ku niebu – Aaa,to przy okazji kupisz mi „Uncharted 3”. Wychodzi w listopadzie.
Super. Wiem co ci kupić na urodziny. – skwitował z uśmiechem.
Mam w październiku – przypomniałam mu.
Wiem przecież. Ale sobie trochę poczekasz...
Oh ty!
Złapałam leżącą najbliżej poduszkę i walnęłam go w pierś tak,że kontroler wyleciał mu z ręki.
Ej no! – zaprotestował odpierając ciosy ręką – Już miałem strzelić piątego gola Barcelonie...
Chyba w snach – stwierdziłam dalej okładając go poduszką.
To ty jesteś za Barcą? – znieruchomiał w nagłym przerażeniu.
Po raz milion pierwszy powtarzam ci,że nikomu nie kibicuję.
To czemu mówisz,że tylko w snach Real strzeli im pięć goli?
Bo słucham wiadomości i twoich reakcji – wyjaśniłam – Często z nimi przegrywają. Cieniasy.
Co powiedziałaś?!
Momentalnie wyrwał mi poduszkę z ręki i przeciągnął na łóżko obok siebie. Zaprotestowałam krzykiem,ale on tylko zaczął mnie łaskotać.
Nigdy więcej nie mów,że Królewscy to cieniasy-powiedział przebijając się przez kakofonię moich pisków.
Dobra dobra,nie będę! – pisnęłam wierzgając kolanem.
Rafa uniknął ciosu w brzuch i torturował mnie dalej.
Powtórz:Real Madryt to najlepsza drużyna świata. – nakazał poważnym tonem.
Real Madryt to najlepsza drużyna świata – wydusiłam na jednym oddechu.
Odetchnęłam głęboko,gdy przestał mnie łaskotać i otarłam z oczu łzy.
No ja myślę – powiedział kładąc się obok i podparł głowę ręką – A teraz powiedz mi czego chcieli od ciebie z Nike?
Przełknęłam ślinę i zaczęłam bawić się końcówkami włosów. Nie mogę kłamać ani się jąkać,bo pomyśli,że to coś bardzo poważnego.
Ale przecież to jest dla mnie poważne,prawda?
Zaoferowali nam wspólną linię strojów – odparłam spokojnie wpatrując się w sufit.
Poruszył się,ale nie miałam pojęcia czy spowodowane to było nerwami czy też był to przypadek.
I co powiedziałaś?
Że muszę naradzić się z tobą.
Zapadła cisza.
A ty co o tym myślisz? – spytał w końcu Rafael.
Jęknęłam w duchu. Nie mogłam mu powiedzieć,że przez to moja gwiazdka może zacząć świecić zupełnie innym blaskiem. Jak reflektor skierowany na upudrowaną twarz jednej z setek WAG's,którą powoli się staję.
To dość...korzystna propozycja – odparłam ostrożnie. – Powiedzieli,że zapłacą nam więcej.
I tylko dlatego jest interesująca? – zdziwił się. – Kinga,spójrz na mnie.
Obróciłam twarz i spojrzałam prosto w jego łagodne orzechowe oczy.
Robisz to wszystko...dla pieniędzy?
Nie,oczywiście,że nie – podniosłam się i skuliłam. – Wiesz przecież.
No to co widzisz w tym fajnego? – ujął mnie za rękę i zaczął ją głaskać.
Będę miała fajniejsze ciuchy – starałam się by zabrzmiało to wesoło – Będę kimś
...zupełnie innym,bo na pewno nie Kingą Kolat,która jako pierwsza zdobyła wielkoszlemowy tytuł dla Polski.
A teraz nie jesteś?
W co on gra?
Jestem,ale... – spuściłam głowę – A powiedz mi dla odmiany co ty widzisz w tym korzystnego?
Nic – odparł z rozbrajającą szczerością – Kompletnie nic.
Musiałam mieć nieźle zdziwiony wyraz twarzy bo kontynuował:
O pieniądze nie musimy się martwić,więc nawet premia jakoś mnie nie rajcuje,mamy korzystny kontrakt obecnie,więc nie widzę powodów,żeby go zmieniać i po trzecie widzę,że tobie się on nie podoba. Dlaczego?
Cóż,zacznijmy od tego,że pracownik próbował mnie podrywać na drętwą dyskusję o wścibskich kobietach...
Powiem mu prawdę.
Nie chcę stracić tego co osiągnęłam...gdybyśmy stali się jednym byłabym znana tylko dzięki tobie. Nie chcę tego.
Wiem – kiwnął głową. – I dlatego chcę odrzucić ten kontrakt.
Skąd wiedziałeś? – zdziwiłam się.
No,kiedy uniknęłaś odpowiedzi i zaciągnęłaś mnie do łóżka wiedziałem,że coś ci nie pasuje – powiedział.
Ale skąd wiedziałeś,że akurat to?Nikomu o tym nie mówiłam.
Ale o kontrakcie powiedziałaś Marinie – wyszczerzył zęby w uśmiechu – A ona potrafi być bardzo pomocna.
Ma szczęście,że jest w ciąży,bo dawno już by za to oberwała – mruknęłam.
Rafael był dla mnie zagadką. Niby taki prosty,a nawet i naiwny mężczyzna,a tak dobrze potrafił odczytywać ludzkie nastroje. A może to ja byłam po prostu tak przewidywalna?
W każdym razie cieszę się,że mamy jasność – skwitowałam zwlekając się z łóżka. Odszukałam w torebce małą karteczkę i wzięłam do ręki telefon.
Co robisz? – spytał podejrzliwie Rafael.
Dzwonię do niego – odparłam wciskając numer.
Niego? – uniósł jedną brew do góry.
Przedstawiciela.
Pokaż,ja to zrobię – powiedział gdy miałam wyjść z pokoju.
Nie. Daj mi tą satysfakcję.
Uśmiechnęłam się przebiegle,żeby upewnić go w przekonaniu,że Waller to naprawdę przedstawiciel,a nie jakiś mój okazjonalny kochanek. W sumie pierwszy raz zauważyłam u niego jakikolwiek przejaw zazdrości. Co za ironia,że on miał do mnie wciąż to samo zaufanie po tym,jak dwa razy oskarżyłam go o zdradę.
I więcej-chce się ze mną ożenić!
Świat jest dziwnie skonstruowany.
Halo? – odezwał się po kilku sygnałach niski,chrapliwy głos.
Panie Waller,z tej strony Kinga Kolat.
Ach,wreszcie – odparł wzdychając. Przewróciłam oczami – Spodziewałem się pani telefonu.
Z pewnością.
Zakładam,że podjęła już pani decyzję.
Podjęliśmy – oznajmiłam z naciskiem – To nasza wspólna decyzja. Po co miałabym w takim razie do pana dzwonić?
Nie mam pojęcia – odparł z rozbawieniem – Ale nie miałbym nic przeciwko.
Nie wątpię. W każdym razie,drugiego telefonu niech się pan nie spodziewa,bo nasz odpowiedź brzmi:nie.
Och – W jego głosie zabrzmiało szczere zdziwienie. – Dobrze się państwo zastanowili?
W stu procentach. A,i jeszcze jedno. Od załatwiania kontraktów mamy swojego człowieka,więc następnym razem proszę kontaktować się z nim,a nie ze mną. Do widzenia.

No. I to by było na tyle,jeśli chodzi o kwestię namolnych pracowników wielkich koncernów,którzy mylą pracę z randką.


Odetchnijcie z ulgą,nie zamierzam tu wikłać Kingi w jakieś Waller'y ;) Co oczywiście nie oznacza,że nie przygotowałam niespodzianek,ale do tego jeszcze kawałek :)
Tymczasem pozdrawiam i uciekam na zajęcia.
Gatique

piątek, 13 listopada 2015

2.16 Poznaj i zwyciężaj

Już prawie-myślałam popijając wodę z butelki podczas przerwy w meczu ćwierćfinałowym z Dominiką Cibulkovą. Było 6:1 i 5:1 dla mnie i serwowałam by mecz zakończyć. Nie powinno być to zbytnim problemem,to był dopiero mój drugi mecz w turnieju. Pierwszy,nieco zacięty z Mariną Erakovic wygrałam 6:4 6:4. Ogólnie moja forma była całkiem w porządku,jednakże turnieje typu Stanford nigdy nie są jakimś znaczącym wskaźnikiem. A sama Cibulkova...no cóż,jakąś specjalnie ciężką przeciwniczką nie jest,chyba że ma dobry dzień.
Jak my wszystkie zresztą.
Dzisiejszy dzień ewidentnie nie należał do Słowaczki i po chwili zeszłam z kortu uścisnąć jej dłoń po spokojnie wygranym do zera gemie. Chwila uśmiechu do kibiców i fotoreporterów,dwie konferencje i znów będę nudzić się cały wieczór. Na szczęście był już wczesny wieczór,więc oznaczało to,że będzie można szybko pójść spać. Nareszcie.
Kocham grać w tenisa,ale nie można mu poświęcać całego dnia. Czasem to dobrze,a czasem nie. Na przykład na takich turniejach. Zwyczajnie mi się nudzi między meczami. Kiedy jesteśmy z Rafą i jego-naszą-ekipą zawsze jest coś do roboty. A teraz...szkoda słów. A jak Marina ma gorszy dzień jest jeszcze gorzej. Cieszył fakt,że ma je coraz rzadziej,ale zarazem smucił fakt,że coraz bliżej do jej odejścia.
Ech życie...
Co dziś robimy? – spytałam Marinę gdy opuszczałam pokój konferencyjny.
Dziś już chyba nic – odparła ziewając – Jestem jakoś zmęczona. No i robi się coraz ciemniej.
Nie przesadzaj – machnęłam ręką – Poważnie żadnych drinków ani nawet kolacji na mieście?
Och,zdecydowanie – dodał twardo Spencer pojawiając się nagle obok. – Rano trening,pamiętasz?
Ale zanudzimy się w tym hotelu! – jęknęłam poprawiając torby na ramieniu.
Damy radę – ucięła Marina gdy wyszyliśmy na świeże powietrze. Wciągnęłam je głęboko w płuca. Przyjemnie było poczuć dla odmiany woń miasta zamiast śródziemnomorskiej niemal wioski. Urodziłam się jednak miastową i chociażbym nie wiem jak kochała Majorkę,zawsze będę tęskniła za spalinami i trąbieniem klaksonów. O dobrych sklepach nie wspominając.
Z westchnieniem rzuciłam swoje tenisowe torby na podłogę mojego malutkiego pokoiku i podeszłam do komody w poszukiwaniu czegoś na przebranie. Wygrzebałam tam jakąś sukienkę,zdjęłam więc zatem t-shirt i zamierzałam rozpiąć stanik,kiedy poczułam na swoich plecach czyjeś palce,które zrobiły to za mnie.
Odskoczyłam z piskiem i przerażonym wzrokiem zobaczyłam...śmiejącego się Rafaela.
Co ty tu robisz? – wykrztusiłam przytrzymując biustonosz. Oddech powoli wracał mi do normalności na jego widok.
Stęskniłem się za tobą więc przyjechałem – odparł wzruszając ramionami. Miał na sobie białe szorty i zieloną koszulkę polo.
Tak po prostu?Mogłeś mnie uprzedzić. Prawie umarłam ze strachu!
Przepraszam – powiedział skruszony obejmując mnie. Opuściłam stanik na dół. – Ale skoro tak chętnie zaczęłaś się rozbierać... – dałam mu kuksańca w ramię – Ał,dobra. Więcej tego nie zrobię.
Przycisnął mnie mocniej do piersi i pocałował w skroń.
A teraz mi powiedz,czego od ciebie chcieli.
Kto?Dziennikarze? – zmarszczyłam brwi odsuwając szuflady pamięci.
Nie. Ci z Nike.
Przełknęłam ślinę. Kontrakt może i był korzystny,ale Rafael z pewnością uzna,że zbytnio ingeruje w naszą prywatność. Prawdę mówiąc,ja sama nie do końca mam ochotę na takie zmiany. Już wystarczy zmiana sztabu. Nie chciałabym dodatkowo zatracić mojej tenisowej tożsamości na rzecz upodabniania się do mojego bardziej utytułowanego narzeczonego.
Postanowiłam grać na zwłokę.
Kochanie,czy naprawdę musimy teraz o tym rozmawiać? – spytałam łagodnie patrząc w jego spokojne brązowe oczy.-Tak dawno się nie widzieliśmy i...
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie,że to była nasza noc poślubna. Tak bardzo chciałam już wyjść za niego za mąż,nosić złotą obrączkę i z uśmiechem na ustach spoglądać na suknię ślubną zawieszoną w garderobie dla przypomnienia,że ten cudowny dzień już minął.
Kinga,śpisz?
Nie. – Otworzyłam oczy – Ale jestem trochę zmęczona.
-Miałaś ciężki mecz?
Ponownie zaprzeczyłam,ale chyba nie dość przekonująco.
Jeśli chcesz możemy iść spać – zaproponował sięgając do nocnej lampki.
Nie chcę. Porozmawiajmy...
Dobrze – przytaknął ponownie obejmując mnie ramieniem. – O czym?
O ślubie – poprosiłam – Musimy zacząć poważnie o nim myśleć.
Zaczniemy wszystko załatwiać gdy wrócimy do Manacor. Muszę powiadomić moją rodzinę. Urządzimy jakąś zaręczynową kolację.
Przewróciłam oczami. Tylko rodzina i rodzina...
Ile osób chciałbyś na niej mieć?
No wiesz,tylko tą najbliższą. Rodziców,rodziców chrzestnych,Toniego...
Powstrzymałam się,żeby nie parsknąć śmiechem. Już widzę Toniego na takim przyjęciu. Siedziałby cały czas z założonymi rękoma i wychylał jeden kieliszek wina za drugim byle tylko jak najszybciej się wyrwać.
W porządku – przytaknęłam jednak – Zastanowimy się nad tym po powrocie.
Dziękuję – odetchnął i pocałował mnie w skroń.
Za co?
Wiem,że czasami irytuje cię to moje częste spędzanie czasu z rodziną....
Nie wiedziałam co powiedzieć. To było tak,jakby czytał mi w myślach.
A może to po prostu widać...
Nie chciałam jednak potwierdzać ani zaprzeczać.
Ale wiem też,że to rozumiesz i nie chcesz tego po sobie pokazywać – dokończył.
Kto ci to powiedział?
Nikt. – Przełknął ślinę. – Widać to po tobie.
Kłamiesz.
No dobra,Toni – westchnął kapitulacyjne.
Wiedziałam! – wykrzyknęłam tryumfalnie podnosząc się. – To nawet nie jest dziwne.
Kinga on nie chce źle...
Nie chce źle? – parsknęłam – On nie chce źle? On mnie nienawidzi i chce się mnie pozbyć. Czy ty tego nie widzisz?
Wiem,że Toni jest ciężki do życia,ale nie przesadzaj. Na pewno nie o to mu chodzi.
O naszej rozmowie to już zapomniałeś?
Nie.
I mimo to wciąż uważasz,że on nie chce źle? – upierałam się.
Tysiące razy ci to tłumaczyłem a do ciebie ciągle nie dociera? – zirytowany podniósł się i spojrzał mi prosto w oczy. – Toni nie jest mistrzem w okazywaniu uczuć. On tą swoją zgorzkniałością wyraża aprobatę. Znam go od dziecka,zaufaj mi,wiem o czym mówię.
Nie zawsze tak jest – zauważyłam.
Rafael skinął głową.
Owszem. Czasami to po prostu czysta złośliwość,ale on z reguły maskuje swoje prawdziwe emocje. Jeśli nauczysz się go czytać,to nie będzie dla ciebie problemem. Potraktuj jego charakter jako przeciwniczkę,której grę musisz poznać. Wiem,że to potrafisz. Po prostu poznaj i zwyciężaj.
Było w tym ziarno prawdy. Faktycznie Toni potrafił być czasem strasznie metaforyczny. Że też nie zauważyłam tego wcześniej. A podobno zawsze byłam dobra w interpretacjach...
Zacisnęłam usta w wąską kreskę.
Możesz mi obiecać,że spróbujesz to zrobić zanim znów zaczniesz go pochopnie osądzać?
Dobrze – odparłam wypuszczając powietrze ze świstem. Postanowiłam też trzymać język za zębami w kwestii nowego trenera.
Rafa uśmiechnął się i odgarnął włosy z mojego policzka. Zanim jednak pochylił się by mnie pocałować dodałam:
A jeśli chodzi o twoje relacje z rodziną...to nie jest tak,że mnie to irytuje,ale ja...jestem zwyczajnie trochę zazdrosna,że poświęcasz im czasem więcej uwagi niż mnie.
Uff,powiedziałam to!
Hiszpan zrobił przygnębioną minę.
Naprawdę kochanie? – spytał ze smutkiem – Myślisz,że jesteś dla mnie mniej ważna niż oni?Przecież też już należysz do mojej rodziny...
To co innego – zaprotestowałam – Czuję się z nimi niekiedy jak obca. Jak jakiś konkwistador,albo coś takiego...macie tyle tematów i rozumiecie się bez słów a ja...mam wrażenie,że to niszczę.
Nieprawda – zaprotestował gwałtownie Rafael – Posłuchaj,gdy powiedziałem wszystkim,że chcę się z tobą ożenić to byli bardzo szczęśliwi. Nikt nie traktuje cię jak obcą. Jesteś moją przyszłą żoną,a więc praktycznie członkiem naszego klanu. A w mojej-naszej-rodzinie wszyscy trzymamy się razem. Nikt tu nie jest sobie obcy.
- Ale ja mam wrażenie,że jestem obca...
Westchnął ciężko i pokręcił głową. W końcu stwierdził:
Wiesz,w pewnym stopniu to prawda. My mieszkamy razem od pokoleń,więc to logiczne,że nasza więź jest silniejsza. To,że nie jesteś stąd nie znaczy wcale,że nie możesz być członkiem naszej rodziny. Wręcz przeciwnie,wnosisz coś nowego. Jakiś element świata,innej kultury. Przynosisz...świeżość.
Świeżość? – roześmiałam się.
No,nie wiem jak to inaczej określić – zmieszał się – Ale dzięki tobie uczymy się czegoś nowego.
I ja wciąż uczę się od was – zapewniłam
No to jesteśmy kwita – uśmiechnął się i pogładził mnie po policzku.
Mhm – mruknęłam zbliżając jego twarz do swojej.
Rafa zrobił ruch świadczący o tym,że chce mnie pocałować,jednak nie zrobił tego i w ostatniej chwili przechylił mnie do tyłu tak,że opadłam z piskiem na poduszki. Dopiero wtedy jego usta spotkały moje.
Zapowiadała się długa i niespokojna noc...


No,macie w końcu trochę Rafy ;) No i nadchodzi masters panów,przed którym cała się trzęsę i to bynajmniej nie z radości. 
Powiem Wam,że los jest bezczelny xD Mamy robić prezentację o danym języku słowiańskim. Oczywiście co wylosowała Gatique? SERBSKI! 
Pozdrawiam!

piątek, 6 listopada 2015

2.15 Oferta nie do odrzucenia

Na pewno chcesz iść sama? – spytała Marina gdy złapałam w rękę czarną kopertówkę i poprawiałam spięte w koński ogon proste,ciemnobrązowe włosy.
Na pewno. – oznajmiłam z naciskiem odklejając się od lustra.
Wiesz,jestem twoją menadżerką,powinnam...
Nie – przerwałam jej – Nie możesz wiecznie mnie wyręczać. Powinnam umieć załatwić coś sama.
Dobra,dobra – skapitulowała podkładając poduszkę pod plecy. – Tylko się upewniam.
Oblizałam usta.
W porządku. Widzimy się później.
Zeszłam na dół i udałam się do taksówki. Kolacja miała się odbyć w jakiejś eleganckiej restauracji nieopodal. Sama nie wiem czemu nie mógł to być po prostu hotel.
Miałam na sobie kremową bluzkę wiązaną na szyi,czarne rurki i blade szpilki pod kolor bluzki. Moje włosy były dziś wyjątkowo oporne,więc wyprostowałam je i związałam.
Nie byłam pewna,czy mój ubiór jest odpowiedni. Mógł być zarówno zbyt poważny,jak i zbyt luźny. Kolacyjki ze sponsorami to nie jest coś co przytrafia mi się często. To Rafael zazwyczaj załatwia takie rzeczy. Owszem,od czasu do czasu się z nim gdzieś pokazuję dla dobra własnego,ale nigdy nie byłam na takim czymś sama. Tym bardziej dziwne jest to,że to właśnie ja miałam to spotkanie,a nie on.
Nie martwię się zerwaniem kontraktu. Marina co jakiś czas informuje mnie o coraz to nowych propozycjach,ale zdecydowanie je odrzucam. Nie zależy mi na kasie,chociaż Nike płaci nieźle. Wolę po prostu dobrze wyglądać. Nie zmienia to jednak faktu,że nie jestem najlepsza osobą do biznesowych transakcji.
Restauracja znajdowała się daleko,co było kolejnym zaskoczeniem. Nie sądziłam bowiem,że Stanford jest tak wielkie.
Restauracja sprawiała wrażenie dość elegankiej i w duchu ściskałam kciuki w nadziei,że ubrałam się wystarczająco dobrze.
Był to nowoczesny budynek,pomalowany na biało,z dwoma kolumnami w stylu gotyckim przed wejściem.
No,raz kozie śmierć – pomyślałam przekraczając próg budynku.
Wystój wnętrza w niczym nie przypominał nowoczesnego z zewnątrz. Ściany miały barwę ciemnej czerwieni,popadającej w bordo. Stoliki i krzesła były wykonane z prostego drewna,ale dekoracje w stylu japońskim nadawały im bardzo nastrojowy wygląd.
Zaraz zaraz...japoński?
I wtedy dotarło do mnie,że jestem w restauracji specjalizującej się w podawaniu sushi. No super. Uwielbiałam sushi,ale było bardzo drogie i trochę głupio jest pozwalać by ktoś płacił za ciebie.
Kolejny powód przemawiający za wariantem oferty nie do odrzucenia.
Ludzi było mało;jakaś japońska albo chińska rodzina,para nastolatków i jakiś samotny biznesmen rozmawiający przez telefon nad miską chiriashi. I jeden facet siedzący samotnie przy stoliku numer siedemnaście. Gdy go tylko dostrzegłam,uśmiechnął się i skinął głową.
Był w wieku Spencera,a może nawet ciut młodszy. Miał włosy w kolorze brudnego blondu postawione na żel. Na twarzy rysował się cień kilkudniowego zarostu.
Był szczupły i wysoki. Ubrał się w prostą niebieską koszulę i czarne spodnie. W jego brązowych,ciepłych oczach dało się dostrzec zaciekawienie i nutkę podziwu.
Panna Kolat? – spytał niskim nieco zachrypniętym głosem,od którego dostałam gęsiej skórki.
A to ciekawe,bo na balu tak samo odezwał się do mnie Rafael...
Mam deja vu.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Męczyzna uśmiechnął się półgębkiem,a na jego policzku pojawiła się zmarszczka.
Rafa też takie ma...
Tak,to ja – odparłam nieco piskliwie. Trzeba się opanować. Był przystojny,cholernie przystojny,ale ja miałam przecież narzeczonego,w którym kocham się od dwóch lat. Czemu każdy przystojny facet tak na mnie działa?
Miło mi. – odparł,a gdy wyciągnęłam lekko rękę,dotknął jej lekko ustami
Hm...a pan nazywa się...?
Och,proszę wybaczyć moje maniery,ale zapominam się przy tak pięknych kobietach. – posłał mi rozbrajający uśmiech. – Nazywam się Jared Waller.
Proszę,oni wszyscy myślą,że jak się ładnie uśmiechną to pozamiatane?Niezła pewność siebie...
Proszę,niech pani usiądzie.
Szarmancko odsunął mi krzesło,a sam zajął miejsce naprzeciwko. Szybko odwróciłam wzrok.
A więc...preferuje pan sushi – palnęłam na poczekaniu.
Owszem – skinął głową. – Pani chyba też z tego co wiem.
Skąd?
Och tak. Mój narzeczony zabrał mnie kiedyś do swojej ulubionej restauracji z sushi w Melbourne i od tamtej pory je uwielbiam.
Ach tak,słyszałem,pani narzeczony. Pozwoli pani,że pogratuluję.
Dziękuję. – odparłam niepewnie. Wzięłam do ręki menu starając się unikać kontaktu wzrokowego. Jego oczy może i były ciepłe,ale jeśli dłużej się w nie patrzyło można się było oparzyć.
Jest pani głodna?Pozwolę sobie postawić pani kolację...
Ależ nie trzeba – zaprotestowałam odkładając kartę. – Naprawdę. Ja...
Nalegam – oznajmił stanowczo. Uniósł prowokująco brwi. – To drobiazg. I w końcu to ja panią zaprosiłem. Nawiasem mówiąc,cieszę się,że pani przyszła.
Ja również się cieszę. – skłamałam.
Prawdę mówiąc,nie miałam innego wyjścia. Kolacje ze sponsorami to część życia tenisisty. Zupełnie jak starty w turniejach.
A więc na co ma pani ochotę?
Na to,żebyś skończył tą głupią grę wstępną i przeszedł do rzeczy.
Może mi pan coś poleci?W końcu gustuje pan w tej kuchni.
A więc może pikantny tuńczyk?Jest świetny.
Może być.
Pije pani sake?
Nigdy nie piłam,ale mogę spróbować – zgodziłam się uprzejmie.
Tylko nie za dużo,bo jeśli chce mnie spić by osiągnąć sukces może od razu drzeć papiery.
Waller przywołał kelnerkę skinieniem ręki i złożył zamówienie. Zapadła niezręczna cisza.
Uśmiechnął się po raz kolejny,chcąc ją rozproszyć,ale niespecjalnie mi to pomogło. Mimo to odchrząknęłam i odezwałam się pierwsza:
Od jak dawna pracuje pan w Nike?Współpracuję z wami od ponad roku,ale pana do tej pory nie spotkałam.
I wielu pracowników także. – przytaknął – Zna pani wyłącznie tych współpracujących z tenisistami.
Nie rozumiem – zmarszczyłam brwi.
To proste. Przeniesiono mnie.
Można wiedzieć dlaczego?
Roześmiał się i odchylił na krześle stukając palcami o blat.
Nie znoszę gdy ktoś śmieje się dla samego śmiechu. To sztuczne,odsłania słabość człowieka w danej chwili. Podobnie jak rozmowa z samym sobą na korcie. Jasny sygnał,że jest z tobą źle. A ten cały Waller nie był do końca uczciwym pracownikiem,skoro pozwalał sobie na lekkie flirty podczas zawierania umów.
Mogłam jednak wziąć ze sobą Marinę. Szybko by się otrząsnął.
Nie rozumiem co w tym śmiesznego – odparłam zimnym tonem.
Jest pani bardzo dociekliwa.
Czy to jakiś problem? – zaczynałam się irytować.
Ależ skąd – zaprzeczył szybko – To po prostu...ciekawa cecha
Serio?
Uniosłam podbródek i zmrużyłam oczy.
A więc twierdzi pan,że jestem wścibska?
Wisiało mi to,co mnie myślał. Chciałam popatrzeć jak będzie się tłumaczył.
N-nie – wyjąkał – Lubię kiedy kobiety są ciekawskie.
Ach,w ten sposób.
Przyzna pani,że to dodaje kobiecie charakteru. – ciągnął swój nie wiadomo do czego zmierzający wywód.
Owszem – skinęłam głową na kelnerkę,która przyniosła nam sake,po czym nalałam sobie porcję do małej miseczki. – Ale może tez doprowadzić do zguby,jeśli przekracza pewien poziom.
Na przykład jaki? – nerwowo nalał sobie porcję sake.
Wtedy,gdy ktoś za bardzo wtyka nos w nie swoje sprawy.
Splótł dłonie na stole i spuścił głowę nieco zażenowany. Czyli dotarło.
Przez chwilę milczeliśmy popijając sake. Waller próbował dobrać słowa by skutecznie poprawić swój wizerunek. Nie miał chyba pojęcia,że rzutuje to na opinii jego firmy. Poważnie,co chciało osiągnąć Nike wysyłając kogoś takiego?
Podano sushi i od razu zrobiłam się głodna. Przypomniały mi się te wszystkie rybne cuda z Melbourne,którymi karmił mnie(dosłownie)Rafael i zachichotałam pod nosem.
Coś nie tak? – Mężczyzna zmarszczył brwi ujmując pałeczki.
Wszystko dobrze,dziękuję.
Mam nadzieję,że pani posmakuje – dodał lodowato uprzejmym tonem.
Ja również. – odparłam przysuwając bliżej talerz.
Kiepsko sobie radziłam z pałeczkami,więc minęła chwila zanim zdołałam spróbować tutejszej wersji japońskiego przysmaku. A kiedy w końcu mi się udało,wydałam z siebie cichy jęk zachwytu.
To naprawdę jest pyszne – przyznałam "polując" na kolejny kawałek.
Mówiłem – mruknął Amerykanin grzebiąc pałeczkami w swojej wegetariańskie porcji.
Jedzenie było dobre,ale nie dlatego tu przyszłam. Pora zacząć biznes.
Dobrze – zagaiłam odkładając pałeczki i nachylając się nad stołem. Dobrze,że nie ubrałam bluzki z dekoltem. – Oboje wiemy,że nie jesteśmy tu po to by rozmawiać o mentalności kobiet i delektować się sushi. Proszę przejść do rzeczy.
Ach tak – ocknął się,jakby zapomniał,że to nie jest randka,ale bądź co bądź spotkanie biznesowe.
Czekałam cierpliwie,aż wypije łyk sake i otrze usta i dłonie chusteczką.
A więc...wie pani zapewne,że od roku zarówno pani jak i Rafael są największą reklamą naszej firmy...
Nie miałam o tym pojęcia. Myślałam,że wasza największa gwiazda to Szarapowa. – odparłam bez cienia dezorientacji.
Cóż,notowania się zmieniają... – wzruszył ramionami – Maria oczywiście również jest cenną klientką,jednakże pani i pani narzeczony dużo bardziej.
Co w związku z tym?
Wie pani zapewne,że w związku z wysoką rangą projektujemy dla Marii własną linię ubrań.
Grzech nie wiedzieć. Jest carycą kortowej mody.
Tak... – skinął powoli głową – Od czasu jej największych sukcesów robimy to dla niej nieprzerwanie.
O ile się nie mylę to Rafa również ma specjalną linię?
Właśnie. I to również ze względu na jego status.
Wciąż nie rozumiem co ja mam z tym wspólnego.
Już tłumaczę. Otóż pomyśleliśmy,że skoro są państwo razem... – przerwał widząc moje nieco gniewnie uniesione brwi. – To możemy zaprojektować specjalną serię i dla was. Oczywiście za państwa zgodą...
I już?Po to ta cała awangarda?Po zgodę na zaprojektowanie specjalnej linii ciuchów sportowych?
Dostaną państwo oczywiście większe wynagrodzenie...
Oho,wróć. Nie powinien był tego mówić. Nie,jeśli liczył na pomyślna transakcję.
Muszę porozmawiać z Rafaelem – odpałam uprzejmie,sięgając po pałeczki. – W końcu to dotyczy nas obojga.
Rozumiem – odparł marszcząc brwi. Wyraźnie nie tego się spodziewał.
Ale zanim to zrobię,może pokaże mi pan umowę?
Umowę?
Tak. Chyba,że zakładał pan z góry,że odmówię.
Prawdę mówiąc nie,ale sprawa jest jeszcze świeża. Umowa pojawi się,jeśli państwo wyrażą zgodę.
Ach tak.
Wiedziałam,że coś tu jest nie tak...
Zajęliśmy się przez chwilę swoim sushi i popatrzyłam na zegarek.
Robi się późno – stwierdziłam. – Mam jutro mecz,rozumie pan. I tak przyleciałam na turniej nieco później,więc powinnam rano porządnie potrenować. Nie chcę mieć też kłopotów z dyrekcją.
Jasne.
Wstałam i chwyciłam swój płaszcz. Waller zrobił to samo.
Zamówię pani taksówkę – oznajmił,po czym zostawił na stole pieniądze.
Nie trzeba. Już i tak płacił pan za kolację.
To sama przyjemność. – zapewnił ubierając się.
Dam sobie radę – tym razem nie ustępowałam.
No dobrze. – westchnął doganiając mnie przy wyjściu. – Proszę,niech pani to weźmie.
Wręczył mi małą,sztywną karteczkę papieru.
To moja wizytówka. Gdyby państwo się zdecydowali,proszę dać mi znać.

Z pewnością – powiedziałam chowając świstek do kieszeni i odchodząc w ciemność zostawiając tego pewnego siebie Amerykanina samemu sobie.

Suuuuuuuuussssssssssshiiiiiiiii. Kocham <3
Chciałabym serdecznie podziękować za ponad 5000 wyświetleń. Serce rośnie,kiedy patrzy się na taką statystykę. <3
No,dziś troszeczkę krótszy rozdział,nie męczcie oczu na weekend,za to zostawiam Was z przemyśleniami do następnego tygodnia ;)
Buziaki!
Gatique