Tygodnie
skaczą po sobie w tak szaleńczym tempie,że nawet nie zdążyłam
mrugnąć. Wygrałam turniej w Stanford. Zawsze to jakiś mały
plusik na koncie przygotowanie do Us Open. W finale zrewanżowałam
się za porażkę w Wimbledonie niejakiej Sabine Lisicki. Niby szybki
korty sprzyjają tym,którzy mają dobry serwis a jednak są wyjątki
od reguły.
Następny
w kolejce był Rogers Cup w Toronto,gdzie przegrałam dopiero w
półfinale z Sereną Williams. Trochę było drętwo,bo mężczyźni
co prawda też rozgrywają ten turniej,tyle,że w Montrealu. Ale
przynajmniej rozmowy są tańsze.
Potem
następny wielki turniej w Cincinnati. Ten,w którym w zeszłym roku
odpadłam w trzeciej rundzie. Tym razem niewiele lepiej,bo dotarłam
do ćwierćfinału.
Zeszłoroczną
edycję wspominam jednak lepiej. Gisela poznała się bliżej z
Juanem a ja miałam okazję spotkać się z Rafą pierwszy raz po
pamiętnych wakacjach. I tylko to rozmijanie się mogło popsuć mi
humor...
Minęłam
kilka razy moją ukochaną Karolinkę,ta jednak była tak zajęta
demonstrowaniem miłości do swojego lubego,że nie miała czasu
rzucać zjadliwych uwag. Miała za to czas trzepotać rzęsami i
śmiać się,kiedy pojawiałam się w pobliżu.
Lepiej
nie wchodzić w drogę prawdziwej miłości.
Żal
mi było tylko tego jej Rory'ego. Widać było,że chłopak ma jej
czasem dość. I kto by nie miał?
Przez
organizatorów miała większą satysfakcję,skoro nie było ze mną
Rafy. Tak się zastanawiam,czy dotarła do niej informacja o
ślubie?Wiem,że rozeszła się na cały świat,ale nigdy nic nie
wiadomo. A jeśli nie,nie mogę się doczekać by powiedzieć jej to
osobiście.
Wyraz
jej twarzy z tego momentu powinno się namalować i postawić w
muzeum.
A
co do samego ślubu to czasem mam wrażenie,że czar prysł. Było
cudownie przez kilka dni,a teraz jest tak samo jak było wcześniej.
Te oświadczyny miały być przełomem w moim życiu,ale na razie
tego nie odczuwam. Obym się myliła i żeby wszystko było dobrze.
Powracamy
do Nowego Jorku. W zeszłym roku tyle się tu wydarzyło,że nie wiem
co wspominać. Widoki na Manhattan,randki Giseli i Juana,aferę z
paparazzii czy może zwycięstwo Rafaela?Wszystko po trochu odcisnęło
swoje piętno na mej duszy. Nic nie będzie jednak takim cierniem jak
zdemaskowanie nas. To była chyba najgorsza rzecz w moim życiu.
No,może treningiem z Fernando,ale pomińmy to. Po tym zajściu długo
nie mogłam zmrużyć w nocy oka,a gdy już się wszystko wyjaśniło
czułam się jak piórko,ale gdybym mogła usunęłabym to
wspomnienie z pamięci najszybciej jak się da.
Znów
zatrzymujemy się na Manhattanie. Rodzinna tradycja pielęgnowana z
każdym rokiem,ale nie mam nic przeciwko. Apartament jest tak duży,że
pomieści całą rodzinę,ten sam co w zeszłym roku o ile dobrze
pamiętam. No i wszelkie luksusy. Nie będę udawać,że pieniądze
mnie nie interesują,że szczęścia nie dają i tym podobne bzdury.
Owszem,nie kocham Rafaela ze względu na jego pieniądze,ale nie
ukrywam,że bardzo mi to schlebia. Której kobiecie by nie
schlebiało?Wszystkie jesteśmy takie same,lepsze,gorsze,ale jednak
kobiety. Jeden duch i jedno ciało.
Jakby
luksusów było mało,miejsca jest ciut więcej,bo Marina i Spencer
przyjadą dopiero pod koniec pierwszego tygodnia turnieju. Jest
przecież początek września i trzeba poznać płeć dziecka. Nie
mogę wytrzymać z ciekawości. Ostatnio nawet wspólnie z Rafą i
Maribel zgadywaliśmy płeć. Oczywiście każdy odpowiadał za
swoją,a że nas było dwie to cóż zrobić?Demokracja. Tyle,że z
życiem to ona nie ma nic wspólnego.
Dawno
też nie widziałam Giseli. Po tych wakacjach nie odezwała się ani
słowem,więc mam nadzieję,że nie porwali jej jacyś tubylcy czy
coś. Jej nazwisko jest wpisane na listę startową,ale kto wie co
tam się działo? Mam nadzieję,że spotkamy się niedługo na
mieście.
Pierwszym
co zrobiłam po wejściu do apartamentu było wyjście na taras.
Wciągnęłam w płuca zapach Nowego Jorku i pozwoliłam,by wiatr
owionął moją twarz,a ucho wyłapało trąbienie
klaksonów,przekleństwa kierowców we wszystkich językach świata a
także szum przejeżdżających obok innych pojazdów. Tak. To
zdecydowanie jest Nowy Jork.
–
Tęskniłaś? – spytał Rafael
wchodząc do naszej sypialni z bagażami. Jego mięśnie seksownie
napinały się pod ich ciężarem.
–
Trochę – zachichotałam
zasuwając przeszklone drzwi i podążając za nim. Taras był bowiem
w przedpokoju. – Nigdzie na świecie nie jest tak jak tutaj.
–
To prawda – przytaknął –
Dlatego tak bardzo lubię Manhattan.
–
Ty? – Uniosłam prowokująco
brew – Facet,który oddałby majątek,gdyby ktoś zagroził,że w
przeciwnym razie zniszczy jego miasteczko?
–
Mhm – mruknął obejmując
mnie w talii – Właśnie tak. Kocham Nowy Jork za to wszystko,co
jest tak różne od Manacor.
–
Gwar,szum,tłumy ludzi śpieszące
na wyprzedaże? – podsunęłam muskając palcami jego policzki.
Przed rozpoczęciem turnieju jego twarz zawsze była gładka i
przyjemna w dotyku,ale w drugim tygodniu zawsze porastał ją
kilkudniowy zarost. Nie,żebym to uwielbiała,ale skoro nie chciał
się golić to nie mogłam na niego wpłynąć. No chyba,że wyraźnie
zacząłby mnie drapać. Wtedy już musiał coś z tym zrobić.
To
i tak jest nic. Marina ma gorzej i nie narzeka. Przynajmniej kiedy ma
dobry humor,a prawdopodobieństwa trafienia na ciężarną kobietę w
maksymalnie dobrym nastroju równa się trafieniu szóstki w totka.
Zawsze jakieś,ale niewielkie.
–
Dodałbym jeszcze budzenie się
przy dźwiękach ulic i z tobą u boku – uśmiechnął się i ujął
moją twarz w dłonie. Pocałował mnie głęboko i namiętnie,a ja z
chęcią oddałam pocałunek.
–
Budzisz się ze mną co rano –
zauważyłam odsuwając usta.
–
Nieprawda. Przez te dwa tygodnie
budziłem się sam. I zgadnij?Było mi cholernie niewygodnie. I pusto
–
Tak samo mówiłeś,gdy
wyjechałam od ciebie za pierwszym razem...Że tęsknisz za moim
zapachem i dotykiem...
Wzruszył
ramionami jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
–
Widzisz?Już wtedy kochałem cię
tak bardzo,że nie chciałem cię wypuścić choćby na sekundę. A
mijało tyle czasu.
Serce
mi się ścisnęło. Nie miałam pojęcia,że kiedy byłam u niego
pierwszy raz już mnie kochał. Prawdę mówiąc to do końca w to
nie wierzyłam. Że mnie lubił,to na pewno. Że się zauroczył,to
też. Ale nigdy bym nie przypuszczała,że już wtedy mnie kochał.
Gisela
podsunęła mi kiedyś artykuł na temat facetów i ich podejścia do
miłości. Wynikało z niego,że mężczyźni zakochują się już po
trzech randkach,a kobiety gdzieś po czternastu!I proszę,jest to
prawda. Oczywiście naszych...hmm....spotkań nie można było
zaliczyć jako randki,ale jako kroki na ścieżce do zakochania
się-owszem. Jakie właściwie były moje?Szybkie i pewne,czy długie
i mozolne?Sama nie mogłam tego przed sobą rozstrzygnąć,ale teraz
to nieistotne.
–
A teraz?-spytałam szeptem –
Jak bardzo mnie kochasz?
–
Tak bardzo.
Zafundował
mi kolejny głęboki pocałunek i popchnął w kierunku łóżka.
Wylądowałam miękko plecami na delikatnej pościeli i wsunęłam
palce w jego włosy. Odchyliłam głowę i zaczął muskać wargami
moją szyję. Westchnęłam przeciągle. Jego usta schodziły w dół
aż do dekoltu. Poczułam jego ręce wspinające się pod moją
bluzką. Łapczywie wpiłam się w jego usta. Nieco zaskoczony
odwzajemnił pocałunek. Teraz jego ręce dla odmiany powędrowały w
dół,do rozporka moich spodni. Odpiął guzik i rozsunął rozporek
z cichym szelestem,gdy nagle usłyszeliśmy,że drzwi się otwierają.
Tylko jedna osoba mogła się zjawić w tak nieodpowiednim momencie.
–
Hmm... – mruknął i
zmarszczył brwi patrząc,jak Rafael pospiesznie schodzi ze mnie i
wygładza koszulę,a ja zapinam spodnie i poprawiam włosy.
–
Może zeszlibyście łaskawie na
dół pomóc nam się rozpakować? – spytał jadowitym tonem,ale
przynajmniej powstrzymał się od komentarza na temat tego,czym się
aktualnie zajmujemy.
–
Tak,już idziemy – mruknął
Rafael nie patrząc wujowi w oczy. Ten zamiast tego przeszył mnie
wściekłym spojrzeniem mówiącym "Że też masz czelność!".
Skrzyżowałam więc ręce na piersi i ruszyłam za nim na dół.
W
rzeczywistości nie chodziło o pomoc przy rozpakowywaniu się,ale
samą chęć przerwania nam zbliżeń. I ja mam uwierzyć,że jego
można zrozumieć?
Kiedy
"skończyliśmy" zajmować się czymś co miało nas
jedynie rozdzielić,zadzwonił telefon Rafaela. Zmarszczyłam brwi i
przysłuchiwałam się rozmowie.
–
Juan?...Tak. Już
jesteście?...Świetnie...Lunch jutro?Ok,nie ma sprawy...pa!.
Spojrzałam
na niego pytająco.
–
Juan i Gisela zapraszają nas
jutro na lunch.
–
To super. Starbuck's? –
uniosłam brew.
Roześmiał
się.
–
Tak. Ale tym razem bez obaw.
To
takie dziwne,że rok temu kryliśmy się ile można,a teraz nie
kryjemy się z zamiarem ślubu. No,ale jak już wspomniałam-życie
bywa skomplikowane.
–
Czyli co? Oficjalnie możemy im
nadać status "w związku"? – spytał Rafael nalewając
sobie soku do szklanki.
–
Myślę,że tak – przejechałam
ręką po blacie,po czym wskoczyłam na niego. – Byli razem na
wakacjach,więc wątpię,żeby wciąż łączyły ich tylko
przyjacielskie stosunki.
Rafael
zakrztusił się sokiem,gdy próbował parsknąć śmiechem. Kaszlnął
kilka razy i odetchnął po czym oznajmił:
–
Wszyscy wiemy,jak wakacje
potrafią się skończyć.
Rozciągnęłam
usta w uśmiechu i oblizałam wargi,gdy się do mnie zbliżył.
–
Oj tak. I wiemy też co może
nastąpić podczas nich. Coś,co tak bestialsko przerwał nam twój
wuj...
Zbliżyłam
twarz do niego i pocałowałam delikatnie skubiąc jego wargi. Jego
ręce w błyskawicznym tempie zacisnęły się wokół moich pleców
i w talii. Zjechał ustami niżej,do mojej szyi,zaś jego ręce
splotły się z moimi.
–
Rafael,skarbie,możesz na chwilę
tu przyjść? – rozległ się nagle głos Any Marii,a ja
myślałam,że wrzasnę z wściekłości. Ilekroć próbujemy wejść
w drugą fazę,ktoś nam musi przerwać. Zamiast krzyku zadowoliłam
się westchnieniem.
–
Idź na górę – szepnął
Rafa całując moją rękę – Zaraz wrócę.
Skinęłam
więc głową i ruszyłam po skrzypiących drewnianych schodach
prosto do naszej sypialni. Rzuciłam się ociężale na łóżko i
zerknęłam na zegarek.
Która
może być godzina w Hiszpanii? – zastanawiałam
się przekrzywiając głowę. Przyjechaliśmy niecałe dwie godziny
temu i mimo to,iż jestem przyzwyczajona do zmieniania stref
czasowych z taką samą szybkością z jaką Fernando Verdasco
zmienia kolejne dziewczyny,to czasem kompletnie nie mogłam się
odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jakbym przeszła przez lustro i
znalazła się w innym świecie. Cóż,po części tak jest,biorąc
pod uwagę to,kim byłam w zeszłym roku i kim jestem teraz. Różnica
jest kolosalna.
Biorąc
pod uwagę fakt,iż tutaj jest wczesne popołudnie,na Majorce
powinien zapadać wieczór przeradzający się w noc. I to tłumaczy
również fakt,dlaczego jestem teraz tak napalona.
Rafa
wpadł do sypialni szybciej niż się spodziewałam. Skuliłam się i
przygryzłam wargę pożerając go wzrokiem.
-Chodź
tu natychmiast,bo nie wiem jak długo wytrzymam.-ostrzegłam.
–
Będziesz musiała wytrzymać
jeszcze trochę. Moja mama chce żebyśmy się stąd wyrwali.
Wszyscy.
–
Teraz? – jęknęłam łapiąc
się za głowę – W środku majorkańskiej nocy?
Wzruszył
ramionami.
–
Możesz zostać.
–
I chcesz,żebym zanudziła się
na śmierć oglądając „Modę na sukces”? Nie ma mowy! –
prychnęłam wstając. – Daj mi chwilę
*
–
Jejku,ale dobrze was widzieć! –
powiedziałam następnego dnia,gdy razem z Rafą wybraliśmy się na
umówiony lunch z Gi i Pico.
Gisela
miała na sobie ażurowy błękitny sweterek i białe dżinsy,jako że
dzień do zbyt upalnych nie należał. Jej brudno blond włosy
związane zostały w kok na czubku głowy odsłaniając pociągłą
twarz. W uszach miała małe błękitne kolczyki w kształcie łez.
Jej oczy podkreślone eyelinerem zdawały się błyszczeć. Nigdy nie
widziałam jej tak podekscytowanej.
Juan
wyglądał normalnie-ubrany w prosty biały T-shirt i czarne dżinsy
sprawiał wrażenie eleganckiego i dostojnego mężczyzny i dodatkowo
podkreślił jego latynoską urodę. A w oczy rzucała się jeszcze
jedna rzecz.
–
Ściąłeś włosy? – spytałam
przyglądając mu się krytycznie.
Odruchowo
przejechał po nich ręką.
–
Ach,tak. Trochę.
Gisela
uśmiechnęła się słodko. Dalszy komentarz odnośnie źródła
nowej fryzury całkiem zbędny.
W
środku barwnego,przyjaznego wnętrza panował tłok. Ludzie z całego
świata gromadzili się o tej porze na lunch. Kiedy weszliśmy do
środka,dwie kobiety przy stoliku najbliżej wejścia zaczęły
szeptać poruszone między sobą. Pozostali po prostu się
przyglądali,marszczyli czoła usiłując sobie przypomnieć ,skąd
nas znają albo po prostu zajmowali się swoim lunchem.
Wygładziłam
brzeg czarnej obcisłej bluzki z nadrukiem w serca czując na sobie
spojrzenia tych wszystkich ludzi,podczas gdy reszta pewnie zmierzała
do stolika w kącie. Najwyraźniej oni nie mieli tego samego co ja.
Czasem,gdy ludzie się na mnie patrzą boję się tego co mogą
pomyśleć. Czy są to dobre,czy złe rzeczy. Z reguły mam gdzieś
co myślą o mnie obcy,ale jeśli jest to taki tłum,który gapi się
na ciebie jak na zwierzę w klatce,nie sposób się nie denerwować.
Rafael
usiadł przy stoliku bez cienia zdenerwowania na twarzy i przeczesał
palcami włosy. Założył dziś prosty czerwony T-shirt polo i
zwykłe dżinsy. Tak to już jest z facetami. Jeśli wydaje ci się,że
wyglądasz normalnie,facet dzięki swojemu prostemu strojowi
sprawi,że wyglądasz jakbyś szła na bal. I osobiście przyznam,że
nie zawsze jest to korzystny układ.
–
Co zamawiamy? – spytał wesoło
Juan opierając dłonie na blacie.
–
Poczekaj,dopiero co usiedliśmy
– skarciła go Gisela ze śmiechem.
–
Ale ja jestem głodny! –
jęknął.
Juan
poszedł złożyć zamówienie. Kiedy wrócił,wraz z Giselą zaczęli
patrzeć sobie w oczy i chichotać. Rafael i ja popatrzyliśmy po
sobie.
–
Heloou,my tu jesteśmy –
powiedziałam machając ręką.
Oderwali
od siebie wzrok i odchrząknęli.
–
Sorry – mruknął Pico. –
Ale pierwszy raz od roku czuję się taki...
–
Zakochany? – podsunęłam.
–
Szczęśliwy? – Rafa poszedł
za moim przykładem.
–
Wolny – oznajmił Juan –
Zaira była tak inna od Gi. Była zazdrosna o wszystko.
–
Trzeba umieć wrzucić na luz –
stwierdziła krzyżując ręce na piersi i wykrzywiając lekko twarz
na wspomnienie o Zairze – Najwyraźniej niektórzy nie umieją.
–
A propos,wiecie,że dokładnie w
tym miejscu rok temu mieliście pierwszą...”randkę”.? –
spytałam
–
Wiemy – Gisela skinęła głową
– I dlatego właśnie wybraliśmy Starbucks'a na miejsce tego
spotkania.
Rafa
uniósł brwi z ciekawością.
–
Macie zamiar nam coś ogłosić?
–
Skądże – Juan potrząsnął
głową – Nie sięgamy na razie tak daleko jak wy.
–
Cóż,ja nie miałem wyjścia.
Wy dwoje mieszkacie w jednym kraju. Gdybym nie zaproponował
ślubu,uciekłby mi ten skarb – zażartował Rafael i cmoknął
mnie w skroń.
–
Ej,nieprawda!Oświadczyłeś mi
się później. – zaprotestowałam dając mu lekkiego kuksańca w
ramię.
–
Spaliłaś mi dowcip! – jęknął
udając zawstydzenie.
-Rzeczywiście
było co spalać.
Roześmialiśmy
się jednocześnie. Tego mi właśnie trzeba było. Ucieczki od
hotelowego zgiełku i spotkania z przyjaciółmi.
–
Opowiedzcie lepiej jak minęły
wakacje – zaproponowałam nachylając się bliżej.
–
Krótko mówiąc...było
cudownie – westchnęła Gisela.
Pico
słysząc komplement uśmiechnął się promiennie. Najwyraźniej on
także postawił sobie za cel niezapomniany wakacyjny romans
przeradzający się w trwały związek i tym samym osiągnął cel.
–
I tyle? Liczyłam na
pikantniejsze szczegóły.
–
Opowiem ci kiedy pójdziemy
kupić ci sukienkę na Turniej Mistrzyń.
–
Dobra. – skinęłam głową. A
potem dotarło do mnie co powiedziała. – Zaraz zaraz,co?
–
No Turniej Mistrzyń w Stambule
– powiedziała,jakby to była najbardziej oczywista rzecz na
świecie. – Chyba nie sądzisz,że przegapię kupowania ciuchów na
taką okazję?
–
Pewnie,że nie. Po
prostu...zapomniałam.
–
Dużo czasu zostało –
uspokoił mnie Pico – Zdążycie.
–
Stary,nie wiesz,że takie
przygotowania trwają miesiącami? – zaśmiał się Rafael.
–
No to wygląda na to,że
będziecie musiały zmieścić się w jednym.
Ponownie
wybuchnęliśmy śmiechem. Tak,cudownie było znowu znaleźć wśród
swoich.
Tak,wiem. Nie bijcie. Miałam,że tak się wyrażę problemy techniczne,w związku z którymi nie mogłam nawet poinformować o opóźnieniu. No i jeszcze kolokwium,które udało mi się zaliczyć na 4+ ograniczało mi czas. Ale już jestem :)
So...say hello to our old friends!
Buziaki,
Gatique