Obudziłam się ze zdrętwiałą prawą
dłonią,którą wsunęłam sobie pod policzek. Skrzywiłam się
prostując ją i podniosłam się. Chmury rozstąpiły się
przepuszczając promienie słońca. Temperatura podskoczyła zapewne
o ładnych kilka stopni.
Przeciągnęłam się i zeszłam na dół
po schodach. Mój mąż siedział w salonie z nosem przyklejonym do
laptopa i nogami opartymi o stolik. Przebrał się w białe szorty i
czerwony T-shirt i dopiero teraz wyglądał,jakby był w domu. Ten
płaszcz i szary sweter,w których ujrzałam go u matki to zupełnie
nie jego styl,aczkolwiek wyglądał w nich niesłychanie gorąco. Jak
zawsze zresztą.
Stanęłam w drzwiach i rzuciłam
mężowi wyzywające spojrzenie.
-Znowu poker?-spytałam lekko drwiąco.
Od czasu siedmiomiesięcznej przerwy,Rafa praktycznie uzależnił się
od internetowego pokera. Trochę mnie to martwiło,ale nie
zaniedbywał w związku z tym ani mnie ani rodziny,więc odpuściłam.
-Aaa,tak sobie tylko gram-mruknął
czerwieniąc się i opuszczając klapę komputera.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
-Wyspałaś się?
-Tak. Nawet nie zauważyłam kiedy
zasnęłam.
-No,od kiedy cię zostawiłem minęły
dobre trzy godziny.
-Co?-poderwałam się-Jak mogłam tyle
spać!Jest tyle do zrobienia!
-Cicho-skarcił mnie i ponownie
przytulił-Wszystkim się zająłem. Twoje ubrania właśnie się
piorą,a w domu jest czysto,bo nie miał kto nabrudzić.
Mimowolnie roześmiałam się. Czyżby
mój mistrz uporządkowania zmienił terytorium z kortów na własny
dom?
-Kocham cię-westchnęłam składając
na jego ustach szybki pocałunek.
-Ja ciebie też-odszepnął-Tak się
cieszę,że wróciłaś.
-Gdybyśmy porozmawiali od razu,zapewne
nigdzie bym nie wyjeżdżała.-powiedziałam ze skruchą.
-I zapewne nie spodziewalibyśmy się
dzieci-odparł-Przestań się tym zadręczać. Najważniejsze,że
udało nam się wyjaśnić sobie wszystko. Jakie byłoby z nas
małżeństwo,gdybyśmy się nie kłócili?
Westchnęłam. Miał oczywiście
rację,ale nie mogłam wyrzucić z głowy myśli pod tytułem „co
by było gdyby?”. Minie zapewne jeszcze trochę czasu nim zapomnę
całkowicie. Kobieca natura jest jednak pod pewnymi względami
nieustępliwa.
-No,to skoro już wstałaś,pojedźmy
na zakupy.
-Daj mi chwilę. Przebiorę się tylko
i możemy jechać.
Przewrócił oczami.
-Twoim czy moim?
-Jeśli chcesz,możemy twoim-Uniósł
brew najwyraźniej zdziwiony moim nagłym zapałem do jazdy.
Zrobiliśmy zakupy na cały tydzień no
i przy okazji na jutrzejszą kolację. Zrobię gazpacho,a Rafa
przyrządzi jakąś rybę,a do tego podamy tapas.
Najbardziej bolało mnie jednak,że zamiast sangrii,mojego
ulubionego wina z lodem i owocami będę musiała wypić zwykłą
wodę. Chciałam iść na kompromis i zaproponować jedną,malutką
szklankę,ale spojrzenie mojego męża stanowczo odwiodło mnie od
tego pomysłu. No cóż,takie są uroki bycia w ciąży.
-Nie mam pojęcia,gdzie to wszystko
pomieścimy-stwierdził Rafael rozpakowując trzecią torbę. Były w
niej rozmaite słodycze i przekąski. Mimo,że byłam temu
przeciwna,nie mogłam się oprzeć i wzięłam kilka paczek polskich
ciasteczek,które są dosyć popularne w tutejszych marketach.
Wskazałam na torby i skrzyżowałam ręce.
-Och wybacz,ale na to upierałeś się
akurat ty. Do tej pory nie miałam żadnych zachcianek,a jeśli się
pojawią,skąd wiesz czy właśnie na to co tu mamy?
-Nie wiem-wzruszył beztrosko
ramionami-Wolę być przygotowany.
-Co za facet-mruknęłam pod nosem i
zaczęłam wyjmować słoiki z oliwkami.
-Dbający o ciebie i dzieci?-wtrącił
niewinnym głosem zachodząc mnie od tyłu.
Odwróciłam się na pięcie stając z
nim twarzą w twarz.
-Miałam raczej na myśli największego
uparciucha jakiego znam.
-Ach tak?-mruknął przesuwając ustami
po mojej szyi.-Już ja ci pokażę jaki potrafię być uparty.
Pisnęłam i niemalże podskoczyłam,gdy
ugryzł mnie delikatnie w szyję. Pacnęłam go w głowę,a on tylko
zachichotał i zaczął mnie całować jak wariat.
Wsunęłam ręce pod jego koszulkę i
badałam palcami każdy mięsień brzucha. Westchnął cicho
przyciągając mnie mocniej i błądząc rękoma po mojej talii.
I wtedy oczywiście musiał zadzwonić
jego telefon. Mam deja vu.
-Zaczekaj skarbie-wymruczał odrywając
usta-Za chwilę do tego wrócimy.
Patrzyłam na jego umięśnione ramiona
i koszulkę opiętą na plecach,gdy przechodził przez kuchnię. Czy
pożądanie może zabić?
-Maribel?-spytał zdziwiony odbierając
telefon.-Tak. Nie,a co się stało?
Chwila milczenia,po której się
przygarbił i przesunął ręką po twarzy.
-O Boże. Tak mi przykro. Do kiedy tam
zostanie?
Spojrzał na mnie z wahaniem,a ja
zmarszczyłam brwi. Nie cierpiałam takich sytuacji.
-Postaram się z nią skontaktować.
Nie powinna być teraz sama. Jasne,na razie.
Rozłączył się i opadł na sofę
wzdychając ciężko. Na jego twarzy pojawiło się zatroskanie.
-Coś nie tak?
-Dzwoniła Maribel. Godzinę temu
odwiozła Emeline do szpitala.-przełknął ślinę-Nie wie,co się
stało,ale Emeline poroniła.
Szczęka mi opadła i odruchowo
dotknęłam swojego brzucha. Prawie spieprzyła mi życie,ale w tej
chwili nie sposób było jej nie współczuć.
-Ojej.-wydusiłam chwiejąc się.
Rafa w ułamku sekundy pojawił się
przy mnie i zamknął mnie w uścisku. On również niemalże z czcią
pogłaskał mi brzuch.
-To okropne-przełknęłam ślinę
starając się zapanować nad zawrotami głowy.
-Tak-przytaknął starając się być
stanowczym,ale wyczuwałam jak drżał. Był bardziej przerażony niż
ja.
-Nie chcę nawet myśleć,że tobie
mogłoby stać się to samo-powiedział cicho jakby czytając mi w
myślach. Rozluźnił uścisk i wyraźnie widziałam,jak jego źrenice
rozszerzyły się ze strachu.-Nie zniósłbym tego.
-Wszystko będzie dobrze-odparłam
głucho niczym echo,bo przypomniały mi się ekscesy podczas lotu. I
stwierdzenie,że ciąża bliźniacza jest ciążą wysokiego ryzyka.
Dobrze,że mnie trzymał,bo nogi nagle niebezpiecznie mi zmiękły.
-Tak się boję...wcześniej nie
przyszła mi do głowy możliwość utraty ciąży. Byłem zbyt
szczęśliwy.-westchnął-Chyba trzeba wrócić na ziemię.
-Kochanie,nie masz powodów do
niepokoju-powiedziałam łagodnie gratulując sobie opanowania
targających mną emocji.-Moje wyniki są dobre,ja czuję się dobrze
i nie zamierzam ryzykować.
Doszło do mnie,że to prawda. Że
powinnam zacząć myśleć o tych małych istotkach zamieszkujących
moją macicę. Oczywiście,myślałam o nich od pierwszej chwili,ale
dopiero dotarło do mnie,jaki mam na nie wpływ. No i nie chcę mieć
jeszcze na głowie wiecznie niespokojnego męża. Bóg jeden wie,co
będzie przeżywał podczas tych dziewięciu miesięcy.
-Mam taką nadzieję.
-Mam taką nadzieję.
-Może...moglibyśmy coś dla niej
zrobić?-zaproponowałam nieśmiało.
Rafa zmarszczył brwi i spojrzał na
mnie przenikliwie.
-Co masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami.
-Odwiedzić ją,albo pomóc kiedy wróci
ze szpitala.
-Ty naprawdę chcesz to zrobić?-Na
jego twarzy niedowierzanie mieszało się z...hm,odrazą?-Po tym co
przeszliśmy?
Westchnęłam i odsunęłam się od
niego. Patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-Rafael,ona tak naprawdę ma bardzo
kruchą psychikę. Pamiętasz jak zachowywała się w Paryżu?
Cokolwiek się stało,nie umiała o tym zapomnieć. Mam wrażenie,że
tym razem może być jeszcze gorzej.
Spuścił głowę i złapał się pod
boki. Jego ramiona uniosły się i opadły w cichym westchnieniu.
Kiedy podniósł głowę,jego oczy płonęły.
-Współczuję jej.-oznajmił krótko i
beznamiętnie.-Szczerze. Ale nie chcę więcej kłopotów. Może to
następna część jej chorego planu? Już raz prawie cię straciłem.
Nie chcę znowu przez to przechodzić.
Rozszerzyłam oczy w niemym zdumieniu.
Na jego twarzy nie było już ani śladu po współczuciu,zastąpiła
je nienawiść. Zaskakująca przemiana.
-Sądzisz,że byłaby do tego zdolna?
Rozłożył bezradnie ręce.
-Nic już nie wiem. Wszystko się przez
nią tak skomplikowało,ja...mam dość. Pragnę jedynie spokoju.
-Ja też-przytaknęłam.-Ale mimo to
uważam,że powinniśmy coś dla niej zrobić. Zorientujemy się jak
ona się czuje i czy wciąż snuje jakieś chore wizje.
-Kochanie,doceniam twoja
troskę-oznajmił łagodnie przyciągając mnie do piersi. Wciągnęłam
głęboko jego zapach. Od kiedy powiedziałam mu,że w
przeciwieństwie do większości zapachów nie wywołuje we mnie
mdłości,używa go codziennie. Oparłam palce o silny,twardy tors i
uniosłam brodę spoglądając mu w oczy.
-Tyle,że naprawdę chciałbym,żebyś
trzymała się od niej z daleka.
-Rafaelu przecież nic mi nie
będzie-Miałam ochotę się roześmiać z jego absurdalnej wręcz
troski.-Po tym co wywinęła,nie uwierzę w ani jedną jej
historyjkę.
Z jego piersi wyrwało się
westchnienie.
-Nie nakłonię cię do zmiany zdania?
Pokręciłam głową.
-Ale ty powinieneś. Tak wypada.
Usiadł na sofie i oparł dłonie na
kolanach. Postukał palcami myśląc przez chwilę,aż w końcu
popatrzył na mnie i oznajmił:
-Zgoda. Pomożemy jej stanąć na
nogi,a potem koniec. Definitywnie. Będzie musiała się stąd
wyprowadzić.
Nie takiego rozstrzygnięcia z jego
strony się spodziewałam,ale nie miałam siły na dalsze dyskusje.
Tak jakbyśmy zamienili się miejscami. To on zawsze trzymał jej
stronę,a ja chciałam się jej pozbyć. Ta krótka separacja
zdecydowanie coś w nas zmieniła. Problem w tym,że nie wiem czy na
lepsze czy gorsze.
*
-Rafaelu,możesz przez chwilę przypilnować sosu?-spytałam odgarniając z twarzy włosy uciekające z niedbale skleconego koka. Odsunęłam się od kuchenki i oparłam o blat usiłując zapanować nad zawrotami głowy.
-Dobrze się czujesz?-oblizał palec z
marynaty do krewetek i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
-Trochę mi niedobrze-uśmiechnęłam
się krzywo chcąc przejąć kontrolę nad jego strachem-Zaczerpnę
świeżego powietrza i zaraz mi przejdzie.
-Pójdę z tobą-zaoferował
natychmiast,ale sos nagle zabulgotał i Rafa z sykiem przykrył
garnek pokrywką.
-Nie trzeba. Zaraz wrócę.
-Okej.-Odprowadził mnie wzrokiem a ja
odetchnęłam znajdując się poza zasięgiem jego ramion gotowych
usadzić mnie na najlżejsze westchnienie. Nie sądziłam,że można
być jeszcze bardziej nadopiekuńczym,a jednak. Dzięki,Emeline.
Otworzyłam drzwi na taras i stanęłam
na zalanej słońcem marmurowej posadzce. Mimo zbliżającego się
wieczora,gorąc ani myślał ustąpić. Wyjście na zewnątrz w
takich warunkach nie wydawało się dobrym pomysłem,ale wewnątrz
było jeszcze gorzej. Mieszanina zapachu smażonej ryby,pomidorów i
oliwy z oliwek przerosła możliwości mojego nosa i wytrzymałość
żołądka.
Przesunęłam ratanowy fotel pod daszek
i usiadłam na nim przytykając palce do skroni.
Od rana nie czułam się najlepiej.
Zanim jeszcze zjadłam śniadanie,zwymiotowałam zawartość żołądka
niemal natychmiast po przebudzeniu,a kiedy zajmowałam się pracami
domowymi strasznie bolały mnie piersi. Czytałam,że to normalne,ale
w odróżnieniu od mdłości czy senności,ból pojawił się
pierwszy raz. Chyba nie wytrzymam do następnej wizyty u ginekologa.
Drzwi tarasu rozsunęły się i pojawił
się w nich Rafael ze szklanką wody i paczką migdałów.
-Mówiłam,że nic mi nie
będzie-powiedziałam oschle krzyżując ramiona.
-Owszem,ale po co masz się męczyć?
Wypij to i zjedz trochę migdałów.
Podał mi szklankę i owionął mnie
intensywny zapach. Zmarszczyłam brwi usiłując utrzymać żołądek
w ryzach.
-Chcesz,żebym zwymiotowała tu,na
podłogę?
Wzniósł oczy do nieba i przyklęknął.
-To woda z imbirem. Podobno hamuje
mdłości. No już,pij.
Upiłam łyk ciepłego płynu i
skrzywiłam się. Jakie niedobre!
-Nie smakuje rewelacyjnie,ale chyba
lepsze to niż wisieć głową nad kiblem,co?
-Oby-mruknęłam zmuszając się do
kolejnego łyku.
-No-Podniósł się-Posiedź tu,a ja
muszę wracać do kuchni,bo inaczej będziemy mieli kulinarną
katastrofę.
Zamaszystym krokiem oddalił się,co
skwitowałam westchnieniem ulgi. Może hormony zaczynają mi
buszować,ale czasem naprawdę mnie denerwował tą swoją obsesyjną
troską.
Po chwili o dziwo nudności ustały,więc
wróciłam do domu. Zapach się nie zmienił,ale przynajmniej mi nie
przeszkadzał.
-Jak kolacja?-rzuciłam mimochodem
trzymając się jednak na dystans od kuchni.
-Prawie skończona-uśmiechnął się
znad miski z sałatką.-Dam sobie radę sam.
-Och nie,czuję się jak wyrodna
żona-jęknęłam obejmując go w talii. Wcisnęłam głowę w
zagłębienie jego ramienia i napawałam płynącym od niego
spokojem.-Nie umiem tak stać z boku i nic nie robić.
-Przecież gotowaliśmy razem-odparł
głaszcząc mnie łagodnie po włosach.-Już prawie wszystko gotowe,a
ty nie czujesz się najlepiej,więc pozwól mi dokończyć. Idź
lepiej do garderoby i wymyśl w co się ubierzesz.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Zapomniałam!
Niemal biegiem ruszyłam na górę przy
akompaniamencie śmiechu Rafaela. Niesłychane,żebym zapomniała
naszykować sobie coś do ubrania. Weszłam do garderoby rozglądając
się na boki. Od której półki zacząć?
Po otworzeniu miliona szuflad i
przetrzepaniu setek wieszaków,wybrałam czarny top bez ramiączek i
rozkloszowaną czerwoną spódnicę z wysokim stanem. Całość zaś
zwieńczały czerwone szpilki od Cindy Crawford,które rodzice
sprezentowali mi kiedyś po wygraniu jakiegoś turnieju,a które
absolutnie zawsze przynosiły mi szczęście. Ukoronowaniem
stylizacji została czerwona opaska z różą(prawdę mówiąc nawet
nie wiedziałam,że takową posiadam) oraz delikatne perłowe
kolczyki z fabryki sztucznych pereł. Kiedy spoglądałam na siebie w
lustrze,niemal do niego weszłam kontemplując swoje odbicie. Gdybym
powiedziała komuś oglądającemu mnie teraz,że jestem
Polką,zapewne wyśmiałby mnie bardzo dosadnie. Rafael powinien być
zadowolony.
Sam jeszcze się nie ubrał;wciąż
paradował w swoim ukochanym komplecie,czyli T-shircie i szortach.
Rozkładając obrus,dostrzegł ruch w przejściu i podniósł wzrok.
Jego spojrzenie przeszło prawdziwą ewolucję-od znudzonego i
beznamiętnego do pełnego zachwytu i miłości. Zamrugał kilka razy
oczami i odezwał się nieśmiało:
-Czy ty jesteś moją żoną?
Zaśmiałam się serdecznie i stukając
po drodze obcasami zarzuciłam mu ręce na szyję.
-A masz jeszcze jakąś?-spytałam
niskim,uwodzicielskim głosem napawając się jego zauroczeniem.
-Wyglądasz jak prawdziwa Hiszpanka.
-Jestem Hiszpanką.-wzruszyłam
ramionami-Wyszłam za ciebie,pamiętasz?
-Gdyby tylko wszystkie Hiszpanki
wyglądały jak ty...
-Ani mi się waż kończyć-syknęłam
szturchając go dla żartu w ramię. Puściłam jego szyję i
omiotłam stół spojrzeniem.
-Zajmę się nakryciem-stwierdziłam
krótko.-Ty idź do kuchni dokończyć gotowanie.
Skinął głową wciąż wpatrując się
we mnie. Powinnam zostać czarownicą a nie tenisistką.
Rozłożyłam talerze i sztućce i
postawiłam na stole zimne tapas oraz dwa dzbanki sangrii.
Na koniec poprawiłam kwiaty w wazonie i jeszcze raz omiotłam
wzrokiem stół. Nawet tak skromnie udekorowany prezentował się
elegancko.
-Jak ryba?-rzuciłam wchodząc do
kuchni. Rafael stał przy kuchence w białej koszuli i skrzywiłam
się na myśl,że mógłby ją teraz niechcący ubrudzić.
-Prawie gotowa-zerknął na stojący na
blacie cyfrowy zegarek-W samą porę,zaraz powinni przyjść.
-Świetnie-skinęłam głową chwytając
sałatkę i odnosząc ją na stół. Wróciłam po miski z gazpacho i
jeszcze raz krytycznym wzrokiem spojrzałam na dekoracje. Niby
dobrze,ale jednak czegoś brakowało.
-Mamy jakieś świece?-spytałam mojego
męża,który pojawił się przy mnie wycierając ręce w kuchenną
ścierkę.
-Chyba są jakieś w komodzie na górnym
holu.
Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Chciałam
otworzyć,ale Rafa powstrzymał mnie skinieniem.
-Ja otworzę. Idź po te świeczki.
Będąc na piętrze usłyszałam
podniecony głos Maribel i spokojniejszy,ale równie radosny Any
Marii. Uśmiechnęłam się do siebie zdając sobie sprawę jak
bardzo brakowało mi ich obu.
Otworzyłam szufladę starej
komody,jednej z nielicznych wykonanych przez dziadka Rafaela w
czasach kryzysu. Nie mogąc się zdecydować,chwyciłam długie
czerwone do eleganckiego świecznika w kształcie pnącza i dwie małe
pływające.
Obładowana świeczkami postawiłam
stopę na pierwszy stopień drewnianych,pokrytych dywanem schodów,gdy
nagle poczułam gwałtowny ścisk w okolicach łona. Jęknęłam
cicho z trudem łapiąc powietrze,czując jakby niewidzialna ręka
zagarnęła moje podbrzusze i trzymała je w mocno zaciśniętej
pięści. Miałam wrażenie,że z twarzy odpłynęła mi cała krew.
Wypuściłam z ręki świece i złapałam się za brzuch. Zdałam
sobie sprawę co to znaczy,kiedy zrobiło mi się słabo i straciłam
równowagę.
Chciałam płakać,ale miałam
zaciśnięte powieki a przez głowę przewijało się jedno słowo.
Nie.
Sielankowo,co? Myślałyście,że ja tak dociągnę do końca? O nie nie,za bardzo lubię uprzykrzać bohaterom życie :D
Przepraszam,że tak późno,ale obecnie zwiedzam Zakopane i mam zawalone całe dnie,ale rozdział przygotowałam specjalnie przed wyjazdem. Czytałam też komentarze w pogawędkach i pod poprzednim(dziękuję!),ale tak jak i te przyszłe,opublikuję je i ewentualnie odpowiem po powrocie.
Pozdrawiam,może wpadnę przy okazji do Krakowa złoić Radwańską xD
xoxo
Nie no, jednak?!!! Jak możesz! Powiedz, że będzie dobrze, a nie jak u Emeline, no błagam Cię! Wierzę w to głęboko, aż tak okrutna nie możesz być!
OdpowiedzUsuńA co się Kindze tak odmieniło, że chciała lecieć do Emeline do szpitala? Może jakieś współczucie, bo sama jest w ciąży? Pewnie gdyby jej się nie udało, zajmowałaby takie stanowisko jak Rafa (wreszcie był trochę stanowczy, no!).
Ale się porobiło...
A tak się śmiałam, gdy przygotowywali przyjęcie, bo przypomniała mi się opowieść mojej mamusi, że gdy byłam u niej w brzuchu, a ona wypoczywała w Hiszpanii, obżerała się owocami z sangrii, chociaż właściwie były tak napite, że chyba śmiało mogły dorównywać trunkowi :D Ale jak widać, jestem cała i zdrowa :D
Życzę miłego wypoczynku oraz udanego zwiedzania. Ja sama jadę nad morze pojutrze :) Po powrocie ruszam z nowym opowiadaniem, a dziś dodałam jedynie wstęp (nie prolog) i zarys początku fabuły.
Pozdrawiam! :*
PS. Ja proponuję oryginalny taniec mistrzów Wimbledonu Raonic - Kerber :D Ale tak ciulowej końcówki pięknego turnieju to się nie spodziewałam. Jedyna pociecha, że nie ma finału Williams - Williams...
*szaleńczy śmiech* Buahahahahahahah a widzisz,mogę:D
UsuńA kurczę,mogłam dać Kindze owoce z Sangrii,skoro tak,ale Rafa i tak by jej nie pozwolił xD
Również życzę miłego wypoczynku i czekam oczywiście na nowego bloga! :D