Tekst

niedziela, 3 lipca 2016

3.23 Wizja piekła

Obudziłam się ze zdrętwiałą prawą dłonią,którą wsunęłam sobie pod policzek. Skrzywiłam się prostując ją i podniosłam się. Chmury rozstąpiły się przepuszczając promienie słońca. Temperatura podskoczyła zapewne o ładnych kilka stopni.
Przeciągnęłam się i zeszłam na dół po schodach. Mój mąż siedział w salonie z nosem przyklejonym do laptopa i nogami opartymi o stolik. Przebrał się w białe szorty i czerwony T-shirt i dopiero teraz wyglądał,jakby był w domu. Ten płaszcz i szary sweter,w których ujrzałam go u matki to zupełnie nie jego styl,aczkolwiek wyglądał w nich niesłychanie gorąco. Jak zawsze zresztą.
Stanęłam w drzwiach i rzuciłam mężowi wyzywające spojrzenie.
-Znowu poker?-spytałam lekko drwiąco. Od czasu siedmiomiesięcznej przerwy,Rafa praktycznie uzależnił się od internetowego pokera. Trochę mnie to martwiło,ale nie zaniedbywał w związku z tym ani mnie ani rodziny,więc odpuściłam.
-Aaa,tak sobie tylko gram-mruknął czerwieniąc się i opuszczając klapę komputera.
Podeszłam do sofy i przytuliłam się do niego. Zesztywniał przez chwilę zaskoczony,ale przygarnął mnie do siebie i pocałował w skroń.
-Wyspałaś się?
-Tak. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
-No,od kiedy cię zostawiłem minęły dobre trzy godziny.
-Co?-poderwałam się-Jak mogłam tyle spać!Jest tyle do zrobienia!
-Cicho-skarcił mnie i ponownie przytulił-Wszystkim się zająłem. Twoje ubrania właśnie się piorą,a w domu jest czysto,bo nie miał kto nabrudzić.
Mimowolnie roześmiałam się. Czyżby mój mistrz uporządkowania zmienił terytorium z kortów na własny dom?
-Kocham cię-westchnęłam składając na jego ustach szybki pocałunek.
-Ja ciebie też-odszepnął-Tak się cieszę,że wróciłaś.
-Gdybyśmy porozmawiali od razu,zapewne nigdzie bym nie wyjeżdżała.-powiedziałam ze skruchą.
-I zapewne nie spodziewalibyśmy się dzieci-odparł-Przestań się tym zadręczać. Najważniejsze,że udało nam się wyjaśnić sobie wszystko. Jakie byłoby z nas małżeństwo,gdybyśmy się nie kłócili?
Westchnęłam. Miał oczywiście rację,ale nie mogłam wyrzucić z głowy myśli pod tytułem „co by było gdyby?”. Minie zapewne jeszcze trochę czasu nim zapomnę całkowicie. Kobieca natura jest jednak pod pewnymi względami nieustępliwa.
-No,to skoro już wstałaś,pojedźmy na zakupy.
-Daj mi chwilę. Przebiorę się tylko i możemy jechać.
Przewrócił oczami.
-Twoim czy moim?
-Jeśli chcesz,możemy twoim-Uniósł brew najwyraźniej zdziwiony moim nagłym zapałem do jazdy.
Zrobiliśmy zakupy na cały tydzień no i przy okazji na jutrzejszą kolację. Zrobię gazpacho,a Rafa przyrządzi jakąś rybę,a do tego podamy tapas. Najbardziej bolało mnie jednak,że zamiast sangrii,mojego ulubionego wina z lodem i owocami będę musiała wypić zwykłą wodę. Chciałam iść na kompromis i zaproponować jedną,malutką szklankę,ale spojrzenie mojego męża stanowczo odwiodło mnie od tego pomysłu. No cóż,takie są uroki bycia w ciąży.
-Nie mam pojęcia,gdzie to wszystko pomieścimy-stwierdził Rafael rozpakowując trzecią torbę. Były w niej rozmaite słodycze i przekąski. Mimo,że byłam temu przeciwna,nie mogłam się oprzeć i wzięłam kilka paczek polskich ciasteczek,które są dosyć popularne w tutejszych marketach. Wskazałam na torby i skrzyżowałam ręce.
-Och wybacz,ale na to upierałeś się akurat ty. Do tej pory nie miałam żadnych zachcianek,a jeśli się pojawią,skąd wiesz czy właśnie na to co tu mamy?
-Nie wiem-wzruszył beztrosko ramionami-Wolę być przygotowany.
-Co za facet-mruknęłam pod nosem i zaczęłam wyjmować słoiki z oliwkami.
-Dbający o ciebie i dzieci?-wtrącił niewinnym głosem zachodząc mnie od tyłu.
Odwróciłam się na pięcie stając z nim twarzą w twarz.
-Miałam raczej na myśli największego uparciucha jakiego znam.
-Ach tak?-mruknął przesuwając ustami po mojej szyi.-Już ja ci pokażę jaki potrafię być uparty.
Pisnęłam i niemalże podskoczyłam,gdy ugryzł mnie delikatnie w szyję. Pacnęłam go w głowę,a on tylko zachichotał i zaczął mnie całować jak wariat.
Wsunęłam ręce pod jego koszulkę i badałam palcami każdy mięsień brzucha. Westchnął cicho przyciągając mnie mocniej i błądząc rękoma po mojej talii.
I wtedy oczywiście musiał zadzwonić jego telefon. Mam deja vu.
-Zaczekaj skarbie-wymruczał odrywając usta-Za chwilę do tego wrócimy.
Patrzyłam na jego umięśnione ramiona i koszulkę opiętą na plecach,gdy przechodził przez kuchnię. Czy pożądanie może zabić?
-Maribel?-spytał zdziwiony odbierając telefon.-Tak. Nie,a co się stało?
Chwila milczenia,po której się przygarbił i przesunął ręką po twarzy.
-O Boże. Tak mi przykro. Do kiedy tam zostanie?
Spojrzał na mnie z wahaniem,a ja zmarszczyłam brwi. Nie cierpiałam takich sytuacji.
-Postaram się z nią skontaktować. Nie powinna być teraz sama. Jasne,na razie.
Rozłączył się i opadł na sofę wzdychając ciężko. Na jego twarzy pojawiło się zatroskanie.
-Coś nie tak?
-Dzwoniła Maribel. Godzinę temu odwiozła Emeline do szpitala.-przełknął ślinę-Nie wie,co się stało,ale Emeline poroniła.
Szczęka mi opadła i odruchowo dotknęłam swojego brzucha. Prawie spieprzyła mi życie,ale w tej chwili nie sposób było jej nie współczuć.
-Ojej.-wydusiłam chwiejąc się.
Rafa w ułamku sekundy pojawił się przy mnie i zamknął mnie w uścisku. On również niemalże z czcią pogłaskał mi brzuch.
-To okropne-przełknęłam ślinę starając się zapanować nad zawrotami głowy.
-Tak-przytaknął starając się być stanowczym,ale wyczuwałam jak drżał. Był bardziej przerażony niż ja.
-Nie chcę nawet myśleć,że tobie mogłoby stać się to samo-powiedział cicho jakby czytając mi w myślach. Rozluźnił uścisk i wyraźnie widziałam,jak jego źrenice rozszerzyły się ze strachu.-Nie zniósłbym tego.
-Wszystko będzie dobrze-odparłam głucho niczym echo,bo przypomniały mi się ekscesy podczas lotu. I stwierdzenie,że ciąża bliźniacza jest ciążą wysokiego ryzyka. Dobrze,że mnie trzymał,bo nogi nagle niebezpiecznie mi zmiękły.
-Tak się boję...wcześniej nie przyszła mi do głowy możliwość utraty ciąży. Byłem zbyt szczęśliwy.-westchnął-Chyba trzeba wrócić na ziemię.
-Kochanie,nie masz powodów do niepokoju-powiedziałam łagodnie gratulując sobie opanowania targających mną emocji.-Moje wyniki są dobre,ja czuję się dobrze i nie zamierzam ryzykować.
Doszło do mnie,że to prawda. Że powinnam zacząć myśleć o tych małych istotkach zamieszkujących moją macicę. Oczywiście,myślałam o nich od pierwszej chwili,ale dopiero dotarło do mnie,jaki mam na nie wpływ. No i nie chcę mieć jeszcze na głowie wiecznie niespokojnego męża. Bóg jeden wie,co będzie przeżywał podczas tych dziewięciu miesięcy.
-Mam taką nadzieję.
-Może...moglibyśmy coś dla niej zrobić?-zaproponowałam nieśmiało.
Rafa zmarszczył brwi i spojrzał na mnie przenikliwie.
-Co masz na myśli?
Wzruszyłam ramionami.
-Odwiedzić ją,albo pomóc kiedy wróci ze szpitala.
-Ty naprawdę chcesz to zrobić?-Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z...hm,odrazą?-Po tym co przeszliśmy?
Westchnęłam i odsunęłam się od niego. Patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-Rafael,ona tak naprawdę ma bardzo kruchą psychikę. Pamiętasz jak zachowywała się w Paryżu? Cokolwiek się stało,nie umiała o tym zapomnieć. Mam wrażenie,że tym razem może być jeszcze gorzej.
Spuścił głowę i złapał się pod boki. Jego ramiona uniosły się i opadły w cichym westchnieniu. Kiedy podniósł głowę,jego oczy płonęły.
-Współczuję jej.-oznajmił krótko i beznamiętnie.-Szczerze. Ale nie chcę więcej kłopotów. Może to następna część jej chorego planu? Już raz prawie cię straciłem. Nie chcę znowu przez to przechodzić.
Rozszerzyłam oczy w niemym zdumieniu. Na jego twarzy nie było już ani śladu po współczuciu,zastąpiła je nienawiść. Zaskakująca przemiana.
-Sądzisz,że byłaby do tego zdolna?
Rozłożył bezradnie ręce.
-Nic już nie wiem. Wszystko się przez nią tak skomplikowało,ja...mam dość. Pragnę jedynie spokoju.
-Ja też-przytaknęłam.-Ale mimo to uważam,że powinniśmy coś dla niej zrobić. Zorientujemy się jak ona się czuje i czy wciąż snuje jakieś chore wizje.
-Kochanie,doceniam twoja troskę-oznajmił łagodnie przyciągając mnie do piersi. Wciągnęłam głęboko jego zapach. Od kiedy powiedziałam mu,że w przeciwieństwie do większości zapachów nie wywołuje we mnie mdłości,używa go codziennie. Oparłam palce o silny,twardy tors i uniosłam brodę spoglądając mu w oczy.
-Tyle,że naprawdę chciałbym,żebyś trzymała się od niej z daleka.
-Rafaelu przecież nic mi nie będzie-Miałam ochotę się roześmiać z jego absurdalnej wręcz troski.-Po tym co wywinęła,nie uwierzę w ani jedną jej historyjkę.
Z jego piersi wyrwało się westchnienie.
-Nie nakłonię cię do zmiany zdania?
Pokręciłam głową.
-Ale ty powinieneś. Tak wypada.
Usiadł na sofie i oparł dłonie na kolanach. Postukał palcami myśląc przez chwilę,aż w końcu popatrzył na mnie i oznajmił:
-Zgoda. Pomożemy jej stanąć na nogi,a potem koniec. Definitywnie. Będzie musiała się stąd wyprowadzić.
Nie takiego rozstrzygnięcia z jego strony się spodziewałam,ale nie miałam siły na dalsze dyskusje. Tak jakbyśmy zamienili się miejscami. To on zawsze trzymał jej stronę,a ja chciałam się jej pozbyć. Ta krótka separacja zdecydowanie coś w nas zmieniła. Problem w tym,że nie wiem czy na lepsze czy gorsze.


*

-Rafaelu,możesz przez chwilę przypilnować sosu?-spytałam odgarniając z twarzy włosy uciekające z niedbale skleconego koka. Odsunęłam się od kuchenki i oparłam o blat usiłując zapanować nad zawrotami głowy.
-Dobrze się czujesz?-oblizał palec z marynaty do krewetek i rzucił mi zaniepokojone spojrzenie.
-Trochę mi niedobrze-uśmiechnęłam się krzywo chcąc przejąć kontrolę nad jego strachem-Zaczerpnę świeżego powietrza i zaraz mi przejdzie.
-Pójdę z tobą-zaoferował natychmiast,ale sos nagle zabulgotał i Rafa z sykiem przykrył garnek pokrywką.
-Nie trzeba. Zaraz wrócę.
-Okej.-Odprowadził mnie wzrokiem a ja odetchnęłam znajdując się poza zasięgiem jego ramion gotowych usadzić mnie na najlżejsze westchnienie. Nie sądziłam,że można być jeszcze bardziej nadopiekuńczym,a jednak. Dzięki,Emeline.
Otworzyłam drzwi na taras i stanęłam na zalanej słońcem marmurowej posadzce. Mimo zbliżającego się wieczora,gorąc ani myślał ustąpić. Wyjście na zewnątrz w takich warunkach nie wydawało się dobrym pomysłem,ale wewnątrz było jeszcze gorzej. Mieszanina zapachu smażonej ryby,pomidorów i oliwy z oliwek przerosła możliwości mojego nosa i wytrzymałość żołądka.
Przesunęłam ratanowy fotel pod daszek i usiadłam na nim przytykając palce do skroni.
Od rana nie czułam się najlepiej. Zanim jeszcze zjadłam śniadanie,zwymiotowałam zawartość żołądka niemal natychmiast po przebudzeniu,a kiedy zajmowałam się pracami domowymi strasznie bolały mnie piersi. Czytałam,że to normalne,ale w odróżnieniu od mdłości czy senności,ból pojawił się pierwszy raz. Chyba nie wytrzymam do następnej wizyty u ginekologa.
Drzwi tarasu rozsunęły się i pojawił się w nich Rafael ze szklanką wody i paczką migdałów.
-Mówiłam,że nic mi nie będzie-powiedziałam oschle krzyżując ramiona.
-Owszem,ale po co masz się męczyć? Wypij to i zjedz trochę migdałów.
Podał mi szklankę i owionął mnie intensywny zapach. Zmarszczyłam brwi usiłując utrzymać żołądek w ryzach.
-Chcesz,żebym zwymiotowała tu,na podłogę?
Wzniósł oczy do nieba i przyklęknął.
-To woda z imbirem. Podobno hamuje mdłości. No już,pij.
Upiłam łyk ciepłego płynu i skrzywiłam się. Jakie niedobre!
-Nie smakuje rewelacyjnie,ale chyba lepsze to niż wisieć głową nad kiblem,co?
-Oby-mruknęłam zmuszając się do kolejnego łyku.
-No-Podniósł się-Posiedź tu,a ja muszę wracać do kuchni,bo inaczej będziemy mieli kulinarną katastrofę.
Zamaszystym krokiem oddalił się,co skwitowałam westchnieniem ulgi. Może hormony zaczynają mi buszować,ale czasem naprawdę mnie denerwował tą swoją obsesyjną troską.
Po chwili o dziwo nudności ustały,więc wróciłam do domu. Zapach się nie zmienił,ale przynajmniej mi nie przeszkadzał.
-Jak kolacja?-rzuciłam mimochodem trzymając się jednak na dystans od kuchni.
-Prawie skończona-uśmiechnął się znad miski z sałatką.-Dam sobie radę sam.
-Och nie,czuję się jak wyrodna żona-jęknęłam obejmując go w talii. Wcisnęłam głowę w zagłębienie jego ramienia i napawałam płynącym od niego spokojem.-Nie umiem tak stać z boku i nic nie robić.
-Przecież gotowaliśmy razem-odparł głaszcząc mnie łagodnie po włosach.-Już prawie wszystko gotowe,a ty nie czujesz się najlepiej,więc pozwól mi dokończyć. Idź lepiej do garderoby i wymyśl w co się ubierzesz.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
-Zapomniałam!
Niemal biegiem ruszyłam na górę przy akompaniamencie śmiechu Rafaela. Niesłychane,żebym zapomniała naszykować sobie coś do ubrania. Weszłam do garderoby rozglądając się na boki. Od której półki zacząć?
Po otworzeniu miliona szuflad i przetrzepaniu setek wieszaków,wybrałam czarny top bez ramiączek i rozkloszowaną czerwoną spódnicę z wysokim stanem. Całość zaś zwieńczały czerwone szpilki od Cindy Crawford,które rodzice sprezentowali mi kiedyś po wygraniu jakiegoś turnieju,a które absolutnie zawsze przynosiły mi szczęście. Ukoronowaniem stylizacji została czerwona opaska z różą(prawdę mówiąc nawet nie wiedziałam,że takową posiadam) oraz delikatne perłowe kolczyki z fabryki sztucznych pereł. Kiedy spoglądałam na siebie w lustrze,niemal do niego weszłam kontemplując swoje odbicie. Gdybym powiedziała komuś oglądającemu mnie teraz,że jestem Polką,zapewne wyśmiałby mnie bardzo dosadnie. Rafael powinien być zadowolony.
Sam jeszcze się nie ubrał;wciąż paradował w swoim ukochanym komplecie,czyli T-shircie i szortach. Rozkładając obrus,dostrzegł ruch w przejściu i podniósł wzrok. Jego spojrzenie przeszło prawdziwą ewolucję-od znudzonego i beznamiętnego do pełnego zachwytu i miłości. Zamrugał kilka razy oczami i odezwał się nieśmiało:
-Czy ty jesteś moją żoną?
Zaśmiałam się serdecznie i stukając po drodze obcasami zarzuciłam mu ręce na szyję.
-A masz jeszcze jakąś?-spytałam niskim,uwodzicielskim głosem napawając się jego zauroczeniem.
-Wyglądasz jak prawdziwa Hiszpanka.
-Jestem Hiszpanką.-wzruszyłam ramionami-Wyszłam za ciebie,pamiętasz?
-Gdyby tylko wszystkie Hiszpanki wyglądały jak ty...
-Ani mi się waż kończyć-syknęłam szturchając go dla żartu w ramię. Puściłam jego szyję i omiotłam stół spojrzeniem.
-Zajmę się nakryciem-stwierdziłam krótko.-Ty idź do kuchni dokończyć gotowanie.
Skinął głową wciąż wpatrując się we mnie. Powinnam zostać czarownicą a nie tenisistką.
Rozłożyłam talerze i sztućce i postawiłam na stole zimne tapas oraz dwa dzbanki sangrii. Na koniec poprawiłam kwiaty w wazonie i jeszcze raz omiotłam wzrokiem stół. Nawet tak skromnie udekorowany prezentował się elegancko.
-Jak ryba?-rzuciłam wchodząc do kuchni. Rafael stał przy kuchence w białej koszuli i skrzywiłam się na myśl,że mógłby ją teraz niechcący ubrudzić.
-Prawie gotowa-zerknął na stojący na blacie cyfrowy zegarek-W samą porę,zaraz powinni przyjść.
-Świetnie-skinęłam głową chwytając sałatkę i odnosząc ją na stół. Wróciłam po miski z gazpacho i jeszcze raz krytycznym wzrokiem spojrzałam na dekoracje. Niby dobrze,ale jednak czegoś brakowało.
-Mamy jakieś świece?-spytałam mojego męża,który pojawił się przy mnie wycierając ręce w kuchenną ścierkę.
-Chyba są jakieś w komodzie na górnym holu.
Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Chciałam otworzyć,ale Rafa powstrzymał mnie skinieniem.
-Ja otworzę. Idź po te świeczki.
Będąc na piętrze usłyszałam podniecony głos Maribel i spokojniejszy,ale równie radosny Any Marii. Uśmiechnęłam się do siebie zdając sobie sprawę jak bardzo brakowało mi ich obu.
Otworzyłam szufladę starej komody,jednej z nielicznych wykonanych przez dziadka Rafaela w czasach kryzysu. Nie mogąc się zdecydować,chwyciłam długie czerwone do eleganckiego świecznika w kształcie pnącza i dwie małe pływające.
Obładowana świeczkami postawiłam stopę na pierwszy stopień drewnianych,pokrytych dywanem schodów,gdy nagle poczułam gwałtowny ścisk w okolicach łona. Jęknęłam cicho z trudem łapiąc powietrze,czując jakby niewidzialna ręka zagarnęła moje podbrzusze i trzymała je w mocno zaciśniętej pięści. Miałam wrażenie,że z twarzy odpłynęła mi cała krew. Wypuściłam z ręki świece i złapałam się za brzuch. Zdałam sobie sprawę co to znaczy,kiedy zrobiło mi się słabo i straciłam równowagę.
Chciałam płakać,ale miałam zaciśnięte powieki a przez głowę przewijało się jedno słowo.
Nie.


Sielankowo,co? Myślałyście,że ja tak dociągnę do końca? O nie nie,za bardzo lubię uprzykrzać bohaterom życie :D
Przepraszam,że tak późno,ale obecnie zwiedzam Zakopane i mam zawalone całe dnie,ale rozdział przygotowałam specjalnie przed wyjazdem. Czytałam też komentarze w pogawędkach i pod poprzednim(dziękuję!),ale tak jak i te przyszłe,opublikuję je i ewentualnie odpowiem po powrocie.
Pozdrawiam,może wpadnę przy okazji do Krakowa złoić Radwańską xD
xoxo


2 komentarze:

  1. Nie no, jednak?!!! Jak możesz! Powiedz, że będzie dobrze, a nie jak u Emeline, no błagam Cię! Wierzę w to głęboko, aż tak okrutna nie możesz być!
    A co się Kindze tak odmieniło, że chciała lecieć do Emeline do szpitala? Może jakieś współczucie, bo sama jest w ciąży? Pewnie gdyby jej się nie udało, zajmowałaby takie stanowisko jak Rafa (wreszcie był trochę stanowczy, no!).
    Ale się porobiło...
    A tak się śmiałam, gdy przygotowywali przyjęcie, bo przypomniała mi się opowieść mojej mamusi, że gdy byłam u niej w brzuchu, a ona wypoczywała w Hiszpanii, obżerała się owocami z sangrii, chociaż właściwie były tak napite, że chyba śmiało mogły dorównywać trunkowi :D Ale jak widać, jestem cała i zdrowa :D
    Życzę miłego wypoczynku oraz udanego zwiedzania. Ja sama jadę nad morze pojutrze :) Po powrocie ruszam z nowym opowiadaniem, a dziś dodałam jedynie wstęp (nie prolog) i zarys początku fabuły.
    Pozdrawiam! :*
    PS. Ja proponuję oryginalny taniec mistrzów Wimbledonu Raonic - Kerber :D Ale tak ciulowej końcówki pięknego turnieju to się nie spodziewałam. Jedyna pociecha, że nie ma finału Williams - Williams...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *szaleńczy śmiech* Buahahahahahahah a widzisz,mogę:D
      A kurczę,mogłam dać Kindze owoce z Sangrii,skoro tak,ale Rafa i tak by jej nie pozwolił xD
      Również życzę miłego wypoczynku i czekam oczywiście na nowego bloga! :D

      Usuń