Tekst

piątek, 15 lipca 2016

3.24 Spowiedź

Ciemność.
Ciągle tylko ciemność. Bezkresna i niezbadana,a jednocześnie tak bliska i namacalna. Miałam wrażenie,że od urodzenia nie widziałam niczego innego. Tylko ta przerażająca pustka wnikająca w głąb mojej duszy,ogarniająca ją z każdej strony i blokująca wszystkie inne receptory zmysłów. A wtem pośrodku tej nicości pojawia się błysk. Trwa tylko milisekundę,ale wystarcza by z mojej piersi oderwał się kamień wciskający mnie do ziemi i uniemożliwiający oddychanie. Westchnęłam cicho odrzucając skorupę,ale nie usłyszałam swojego głosu. Ponownie pojawił się błysk,ale nie zniknął jak za pierwszym razem. Stopniowo wypełnił przestrzeń aż w końcu...
Powoli otworzyłam oczy i natychmiast się skrzywiłam widząc jaskrawe światło żarówki z halogenowej lampy wiszącej niemal nade mną. Chciałam wstać,ale całe moje ciało było zesztywniałe i tylko jęknęłam cicho.
-Leż kochanie-usłyszałam czyjś łagodny,ale drżący głos. Przekręciłam głowę w prawo i ujrzałam rozmazaną postać tuż przy głowie. Wykonała ruch ręką i rozległ się cichy szum.
-Napij się trochę.
Poczułam czyjś dotyk na twarzy,a po chwili i wilgoć na spękanych wargach. Ostrożnie upiłam łyk wody i głośno przełknęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy,jak zaschło mi w gardle.
Oczy przyzwyczaiły się do światła i rozpoznałam w postaci obok łóżka mojego męża. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc troskę w jego oczach.
-Rafael?-zagadnęłam wciąż zachrypniętym głosem.
-Tak-odparł uśmiechając się. Z jego piersi wyrwało się westchnienie ulgi-Spokojnie Kinga,już wszystko dobrze.
Uniosłam lekko głowę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było małe i jasne;ściany miały beżowy kolor a podłogę wyłożono białymi kafelkami. Przez ciszę przebijał się piszczący sygnał. Poruszyłam ręką i zauważyłam wystający z dłoni wenflon. Byłam w szpitalu.
Wzięłam głębszy oddech i skrzywiłam się czując ból w żebrach. Ach tak,już pamiętam.
-Och nie-jęknęłam czując pod powiekami łzy. Rafael zmarszczył brwi i ujął moją dłoń przesuwając po niej palcem.
-Cii,wiem,że boli. Trochę się poobijałaś zanim cię złapałem.
-Spadłam?-przełknęłam ślinę.
-Byłem w holu i zauważyłem,że łapiesz się za brzuch a potem przewracasz. Złapałem cię w ostatniej chwili.
-Czy ja...?-Głos uwiązł mi w gardle-Te skurcze i upadek...
-Nie-sapnął przeczesując palcami włosy. Poruszyłam niespokojnie palcami pozbawiona jego kojącego dotyku.-Całe szczęście,że nic się nie stało.
Zamknęłam oczy rozkoszując się ulgą. Moje dzieci wciąż żyły. Nic innego się nie liczyło.
Drzwi się otworzyły i stanęły w nich Ana Maria i Maribel. Widząc,że odzyskałam przytomność niemal biegiem ruszyły do łóżka.
-Jezu,Kinga.-powiedziała Maribel-Dobrze się czujesz?
-Lepiej-uśmiechnęłam się.
Rafael wstał wskazując miejsce matce. Skinęła mu z wdzięczności głową i usiadła.
-Tak się martwiliśmy-odezwała się drżącym głosem. Odnalazła moją dłoń i zacisnęła na niej palce.-Kiedy weszłyśmy i Rafael spojrzał na nas przerażony z tobą w ramionach...
-To było straszne-wtrąciła Maribel obejmując się ramionami. Rafael położył jej rękę na ramieniu.
Chciałam coś odpowiedzieć,ale głos ponownie uwiązł mi w gardle. Tym razem Ana Maria podała mi wodę.
Do pokoju wkroczyła kolejna osoba. Kobieta miała na sobie biały fartuch,jasne dżinsy i czarny top. Opadający na jej ramię długi warkocz spleciony z włosów koloru słomy i miodu odwrócił początkowo moją uwagę od jej srogiej miny.
-Obudziła się pani-stwierdziła krótko. Poznałam ją. To doktor Alves-Valera.-To dobrze,bo muszę zadać pani jeszcze kilka pytań do dokumentacji.
Spojrzała wymownie na rodzinę.
-Sam na sam jeśli można.
-Och,oczywiście-Ana Maria ścisnęła mi dłoń i razem z Maribel opuściły pokój. Rafael stał jednak w tym samym miejscu ze skrzyżowanymi rękoma.
-Ja zostanę.-oznajmił stanowczo.
Lekarka zacisnęła usta,ale po chwili wzruszyła ramionami.
-Jeśli pan chce.
Usiadła na krześle i skrzyżowała nogi,a ręce oparła na podkładce i wbiła we mnie oskarżycielskie spojrzenie.
-Miała pani dużo szczęścia-stwierdziła-Stwierdzono u pani zatrucie ciążowe, w tym przypadku objawiające się nadciśnieniem. Te skurcze,których pani doznała i ten upadek mogły wywołać poronienie.
Pobladłam zdając sobie sprawę jak mało brakowało. Nie miałam o tym pojęcia;zanim straciłam przytomność przemknęła mi przez głowę myśl,że straciłam ciążę,ale zapomniałam o niej. Jednakże przez tą chwilę miałam wrażenie że stoję u wrót piekieł.
-Ma pani silny organizm-kontynuowała-I udało nam się uratować oba zarodki,ale chciałabym zadać pani kilka pytań.
-Śmiało-mruknęłam spoglądając na Rafaela. Wydawał się nieporuszony,więc pewnie o wszystkim wiedział.
-A więc po pierwsze:wiedziała pani o ciąży przed wypadkiem?
-Oczywiście.
Alves-Valera spojrzała na mnie jak na człowieka niespełna rozumu i postukała długopisem w podkładkę.
-Nie ma pani żadnych dokumentów ani wyników badać stwierdzających ten fakt.
-Dowiedziałam się w Polsce i tam robiłam badania. Przylecieliśmy dopiero wczoraj i chciałam przekazać pani dokumenty przy następnej wizycie...
-Leciała pani samolotem?-przerwała wzburzona.
-Tak.
-Czy tamten specjalista nie powiedział pani,że w ciąży bliźniaczej lot może skończyć się przerwaniem ciąży?
-Byłam u niego tylko raz. I nie wiedziałam,że w najbliższym czasie polecę samolotem-przygryzłam wargę czując się jak dziecko,które wylądowało na dywaniku u dyrektora.
Wolno skinęła głową.
-To duży błąd. Powinien pani uświadomić wszelkie zagrożenia.
-To w jego stylu-mruknęłam po polsku.
-Słucham?
-Nie,nic.
Zapisała coś szybko w notatkach i kliknęła długopisem,po czym wstała i odgarnęła włosy wymykające się z warkocza.
-Cóż,w takim razie wiem wszystko co chciałam. Zostanie pani w szpitalu jeszcze przez kilka dni na obserwacji. Potem wypiszę pani preparaty na podtrzymanie ciąży.
-Jak to:podtrzymanie?-przeraziłam się. Znowu chciałam się podnieść,ale ten przeklęty wenflon wbijał się za mocno.
-Nie może pani więcej ryzykować-Jej głos złagodniał-Ciąża to bardzo szczególny stan,a już w szczególności bliźniacza. Jeśli będzie pani prowadziła oszczędny tryb życia to tabletki po kilku tygodniach zrobią się zbędne. Do tego czasu będzie pani musiała częściej mnie odwiedzać,żeby wykluczyć wszelkie ryzyko.
No to sobie nagrabiłam. Ostatnie czego chciałam to leżeć do góry rosnącym brzuchem przez całe dziewięć miesięcy!
-Dziękuję pani doktor-odparłam nieco szorstko.
-Muszę iść na resztę obchodu-zerknęła na Rafaela-Widziałam jeszcze kilka osób w poczekalni,ale proszę ograniczyć wizyty. Ona musi odpoczywać.
Chciałam fuknąć coś na temat obgadywania osoby kiedy znajduje się w tym samym pokoju,ale powstrzymałam się. Nie mogę się dodatkowo denerwować.
Doktor Alves-Valera wyszła machając długim warkoczem,a Rafael ponownie zbliżył się do mojego łóżka. Zauważyłam,że wciąż był w tej samej koszuli. Lepiła mu się do ciała,a włosy miał w nieładzie(no dobra,to akurat normalne). W jego oczach kryło się zmęczenie.
-Jak długo dokładnie byłam nieprzytomna?
-Całą noc. Teraz jest już ranek.
-I ty czuwałeś przy mnie przez całą noc?-spytałam rozszerzając oczy ze zdumienia.
-Tak-uśmiechnął się gładząc mnie po dłoni.
-Och.-westchnęłam cicho odwzajemniając dotyk.-Musisz odpocząć.
-Tak źle wyglądam?-uniósł jedną brew.
-Trochę-próbowałam się zaśmiać,ale potłuczone biodra uwięziły śmiech między sobą.-Idź do domu i wyśpij się. Nic mi nie będzie.
Wahał się przez chwilę aż w końcu wstał i pocałował mnie w czoło.
-Dobrze,że się obudziłaś. Wrócę wieczorem.
Uśmiechnęłam się do tego zachwycającego mężczyzny,który akurat był moim mężem i z westchnieniem zamknęłam oczy.

*

Przespałam się trochę,a gdy ponownie się obudziłam,było już południe. Pielęgniarka przyniosła mi obiad,który jak na szpitalne standardy był o dziwo całkiem smaczny,a potem odłączyła mnie od wszelkiej aparatury oraz wyjęła wenflon. Zrobiło mi się słabo,bo nie cierpiałam igieł,ale sto razy bardziej wolałam poruszać się bez tych wszystkich więzów.
Nie bardzo wiedząc,co ze sobą zrobić,wzięłam jedną z gazet przyniesionych przez Maribel i przekartkowałam ją. Mimo iż znałam hiszpański i mallorqin perfekcyjnie,to wciąż ciężko mi było czytać w tym języku,a gdy publikowałam wpis na portalach społecznościowych,niemal zawsze prosiłam Rafaela o pomoc. Po dziś dzień pluję sobie w brodę za swoje lenistwo,aczkolwiek przełożyło się to na lepsze wyniki w tenisie.
Wzdrygnęłam się i zamknęłam magazyn. Tenis. Wciąż muszę powiadomić władze WTA,że nie wystąpię w Mastersie w Stambule,ale na samą myśl o wycofaniu się ściskało mi się serce. Tyle pracy włożonej podczas tego sezonu nie zostanie zwieńczone w odpowiedni sposób. Jeszcze przed planowaniem ciąży zdawałam sobie sprawę,że będę zmuszona porzucić sport na czas nieokreślony,ale nie sądziłam,że tak szybko do niego zatęsknię. No i pozostała kwestia fanów oraz rodaków spragnionych kolejnych wielkoszlemowych zwycięstw...
Podniosłam wzrok gdy w drzwiach stanęła Ana Maria przerywając moje rozmyślania. Uśmiechnęłam się uprzejmie i skinęłam na krzesło.
-Cześć mamo-powiedziałam lekkim tonem. Zajęła miejsce i patrzyła na mnie z rozbawieniem.
-Witaj. Jak się czujesz?
-Odkąd się obudziłam coraz lepiej. Bolą mnie żebra,ale to nic kiedy pomyślę co mogło się stać z...-urwałam uświadamiając sobie,że kolacja nie doszła do skutku i ostatecznie nie zdążyliśmy podzielić się informacją z rodziną. Zakładam,że Rafael powiedział wszystko,chociażby lekarzom pod kątem mojego leczenia.
Ana Maria spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
-Bałaś się,że poroniłaś-dokończyła.
-Rafael wam powiedział?
-Tak.-skinęła głową.
Nie wiedzieć czemu zarumieniłam się. Przecież i tak wiedzieli,że staramy się o dziecko,co jest równoznaczne z uprawianiem seksu. Głupio było wchodzić do strefy tematów tabu z teściową.
-To nie powinno odbyć się w taki sposób-spuściłam wzrok i wykręciłam palce byle tylko ukryć rumieniec i uniknąć jej spojrzenia.
Machnęła lekceważąco ręką.
-Dobrze,że po tym upadku Rafael w ogóle mógł nam o tym powiedzieć.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,więc zapanowała cisza. Instynktownie przesunęłam dłoń pod kołdrą na brzuch.
-Może nie powinniśmy się z tym tak spieszyć-odparłam w końcu cicho.-O mały włos i zamiast radości byłaby tragedia,a wszystko przez mój egoizm.
-Jaki egoizm?-prychnęła-Kochanie,nie wiedziałaś co się może stać.
-Wiedziałam-szepnęłam-Nie czułam się dobrze lecąc.
Otworzyła usta ze zdziwienia,po czym oblizała wargi.
-A co miałaś zrobić? Wyskoczyć z samolotu?
-Nie,ale czytałam o skutkach podróży samolotem w pierwszych miesiącach ciąży. Lekarz nie mówił nic o lataniu,ale mogłam dopowiedzieć sobie resztę. No cóż,mam nauczkę.
-Najważniejsze,że wszystko dobrze się skończyło-ucięła.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę do przyjścia lekarza na kontrolę moich stłuczeń. Orzekł,że ból powinien ustąpić w ciągu dwóch tygodni. Rano zaś moja ginekolog oznajmiła,że dzieciom nie zagraża już niebezpieczeństwo i najpóźniej pojutrze wrócę do domu. A to oznaczało jeszcze dwa dni nudy w pustej sali. Cudowna perspektywa.
Z westchnieniem wróciłam do czytania magazynu,ale nie mogłam się skupić ze względu na głośną rozmowę toczoną tuż za zamkniętymi drzwiami mojej sali. Dwie kobiety dyskutowały o czymś z ożywieniem. Ze strzępków rozmów wyłapałam tylko „Nie może pani tam wejść bez jej zgody” i zaintrygowało mnie to.
Klamka poruszyła się i w drzwiach stanęła Leandra,młoda pielęgniarka,która przyniosła mi dziś obiad. Kilka czarnych kosmyków uciekło z małego koka na czubku głowy, a niebieskie oczy błyszczały.
-Ktoś bardzo nalega,żeby się z panią zobaczyć.-powiedziała przygryzając wargę. To ona była tą,która nie chciała wpuścić tego kogoś.
-Kto taki?-spytałam rozszerzając oczy.
Leandra zawahała się i odwróciła głowę. Osoba odpowiedziała cicho.
-Twierdzi,że panią zna i musi pilnie porozmawiać. Powiedziałam,że potrzebuje pani spokoju,ale...-zaczęła trajkotać coraz bardziej zdenerwowana.
-No dobrze,niech wejdzie-powiedziałam niechętnie przerywając jej paplaninę.
Skinęła głową,a gdy przepuściła tego natręta w drzwiach,zamarłam.
Do pokoju weszła Emeline. Zauważyłam,że bardzo schudła,ale może to tylko wrażenie potęgowane moją długą nieobecnością. Pasek błękitnego szlafroka bardziej pasującego do oczu Lenadrze był zaciśnięty mocno podkreślając wąską talię. Zdecydowanie nigdy takiej nie miała. Musiała nie myć włosów od kilku dni,bo błyszczały i były oklapnięte. Prezentowała się dość mizernie,tylko jej oczy wyrażały jakąś chęć życia. Uśmiechnęła się-zapewne miał to być ciepły uśmiech powitalny-a ja zdusiłam w sobie krzyk. Wymizerowana,w samym szlafroku i szpitalnych kapciach sunąca do mego łóżka wyglądała przerażająco,jakby była pacjentką szpitala psychiatrycznego. Przypomniałam sobie jednak,że sama znalazła się tu z tego samego powodu co ja,tyle że w jej przypadku skończyło się tragedią.
-Czego chcesz?-rzuciłam ochrypłym z przerażenia głosem.
Ta zaś pokręciła głową i przewróciła oczami siadając na krześle zarezerwowanym dla członków mojej rodziny.
-Wciąż taka sama-oznajmiła cicho wpatrując się we mnie przenikliwie.
Odwagi!-nakazałam sama sobie dyskretnie nabierając tchu.
-Albo mi powiesz po co tu jesteś,albo zawołam pielęgniarkę-oznajmiłam stanowczo. Od razu lepiej.
-Przyszłam cię odwiedzić-wzruszyła ramionami jakby była moją sąsiadką wpadającą popołudniami na kawę.
-Po co?-coraz bardziej się irytowałam.
Westchnęła i spuściła głowę przeczesując palcami tłuste włosy.
-Bo nie chcę,żeby przytrafiło ci się to,co mnie.
Popatrzyłam na nią z jeszcze większym zdziwieniem niż dotychczas i zapaliła mi się lampka alarmowa. Przy niej nie można tracić czujności.
-Co takiego?-wydusiłam podsuwając się wyżej na poduszkach.
Kiedy Emeline ponownie uniosła głowę zauważyłam,że w jej oczach rozbłysły łzy.
-Ty...tak bardzo chcesz mieć dziecko-powiedziała łamiącym się głosem-Ja nie chciałam. Tak mi się wydawało,ale kiedy je straciłam...coś we mnie umarło.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i chlipnęła. Nie mogłam się nadziwić jakiej przemiany osobowości jestem świadkiem.
-Dlaczego tak ci zależy,żebym urodziła te dzieci zdrowe?
-Dzieci?-zdziwiła się i pobladła. Podbródek drżał jej od szlochu.
-To bliźniaki-wyjaśniłam niechętnie.-Nic już nie rozumiem. Włożyłaś tyle wysiłku w knucie intryg jak z wenezuelskich telenowel i po co? Co tak naprawdę chciałaś osiągnąć Emeline?
Wzięła głęboki wdech i pociągnęła nosem. Przypomniałam sobie,że w szafce przy łóżku są chusteczki higieniczne więc podałam jej. Cierpliwie czekałam aż wydmucha nos i zbierze się,podczas gdy w środku cała drżałam oczekując na ciąg dalszy.
-Kiedy dostałam tę pracę wiedziałam,że będę pracować dla Rafaela Nadala i jego żony.-udało jej się opanować drżenie głosu- Wiedziałam jak wygląda. Nie miałam pojęcia jednak,że jest takim wspaniałym mężczyzną. Pomyślałam wtedy,że chcę żeby był mój. Nie mogłam znieść tego,jak się na ciebie patrzył,jak cię dotykał...ja cię kocha.
Zwężyłam oczy w dwie wąskie szpary mogące ciskać gromy. Ach,nic czego bym nie wiedziała.
-To dlaczego wtedy w hotelu powiedziałaś,że nie chcesz być moim wrogiem?
-Nie chciałam-przygryzła wargę-Naprawdę. Ale wszyscy traktowaliście mnie jak obcą. Źle się z tym czułam. A Rafa...urzekł mnie. Chciałam,żeby był mój. Chciałam...żebyście i mnie traktowali jak rodzinę.
Mówiła trochę nieskładnie i musiałam wytężyć umysł,żeby poskładać te puzzle w całość. Czy ona po prostu chciała wskoczyć na moje miejsce utwierdzając w przekonaniu,że to decyzja Rafaela?
-Na początku chciałam uwieść Rafaela-ciągnęła i uniosła ręce w obronnym geście-Wiedziałam,że to bezcelowe,ale nie widziałam innego sposobu.
-Na co? Dostanie się do rodziny? Myślisz,że dobrze by cię postrzegano gdybyś rozbiła nasz związek?
-Teraz wiem,że nie-westchnęła i ścisnęła w dłoni chusteczkę-Ale wtedy...widziałam w tym szansę na wejście do rodziny.
Cholera,gubię się. To te leki czy jej wpływ na mnie?
-Czemu tak ci zależało na wejściu do rodziny?
Zamilkła i przełknęła ślinę. Ponownie spuściła wzrok i odparła cicho:
-Bo nigdy nie miałam własnej.
Okej,tego się nie spodziewałam,chociaż pasowało. Ludzie z rozbitych rodzin,albo z trudną przeszłością mają tendencję do dziwnych zachowań.
-Och-wyrwało mi się. Emeline dalej miała spuszczony wzrok.
-Moi rodzice umarli,gdy byłam mała. Tułałam się po sierocińcach aż odnalazł mnie wujek Benito. Miałam jednak wtedy dziesięć lat i mimo iż starał się zapewnić mi dom i ciepło rodziny,tak naprawdę nie mam pojęcia czym ono jest. Kiedy zobaczyłam waszą rodzinę...wróciły wspomnienia i zapragnęłam dostać chociaż trochę miłości. Odrobinę. Tak,żeby dowiedzieć się co znaczy ta cała rodzina.
Ponownie zapadło wymowne milczenie adekwatne do dramaturgii sytuacji. Skorzystałam na nim i pozbierałam myśli. Obraz tej kobiety jako wstrętnej manipulantki zaczął się oddalać a zamiast niego pojawił się wizerunek niewinnej kobiety skrzywdzonej przez los.
-No dobrze-odezwałam się w końcu pod naporem jej pytającego spojrzenia-Nie miałaś w życiu łatwo i rozumiem to. Ale nie pojmuję dlaczego nie poprzestałaś na uwiedzeniu mojego męża.
-Wiem,że zawsze będziesz mieć do mnie o to żal-odparła ze skruchą. Przygryzła wargę zapewne walcząc z kolejną falą wzbierających emocji.-A ja chciałam,żeby kochał mnie tak jak ciebie.
Prychnęłam. No nie,to już było mocno porąbane.
-Masz problem ze zrozumieniem słowa „nie”.-stwierdziłam oschle.
-Być może.-przytaknęła niechętnie-Nie umiałam się postawić i odejść kiedy...
Urwała,a do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Strząsnęła je stanowczo dłonią.
-Nie wiem też co znaczy miłość,taka miłość jaka istnieje pomiędzy tobą a Rafaelem. Ja...kochałam kiedyś kogoś,kto nie potrafił pokochać mnie.
-Opowiedz-poprosiłam zanim zdążyła skończyć.
-Byłam...to był toksyczny związek-pociągnęła nosem-Na początku Laurent był wspaniały,troszczył się o mnie,wydawało mi się,że naprawdę mnie kocha. Ale potem...zrobił się z niego istny demon. Zaczął chodzić nie wiadomo gdzie i z kim,wracał do domu pijany,albo nie wracał w ogóle. Martwiłam się o niego a on robił mi z tego powodu awantury. Czasem,gdy miał zbyt dużego kaca wymawiał się problemami w pracy,ale jaki problem w pracy jest na tyle poważny,żeby nie wracać na noc? Głupia myślałam,że to ze mną jest coś nie tak. Pewnego razu chciałam mu zrobić niespodziankę,ale wrócił z pracy kompletnie pijany i...uderzył mnie pierwszy raz-przełknęła ślinę a ja słuchałam jak urzeczona. Jej opowieść zaczęła przypominać streszczenie historii o żonach Arabów,w których zaczytuje się moja matka.
-Znosiłam to potulnie przez jakiś czas,często wyjeżdżałam,więc zyskiwałam chwilę wolności. Lecz w końcu miarka się przebrała. Zabrałam swoje rzeczy pod jego nieobecność i miałam zniknąć,ale wrócił.-pokręciła głową-Był wściekły. Wyzywał mnie od najgorszych,a potem groził mi nożem. Mało brakowało a by mnie zgwałcił. Zostawił mi tylko to.-nakreśliła palcem miejsce pod lewą piersią i domyśliłam się,że musi tam być blizna.
-Jak uciekłaś?-spytałam szeptem. Pod powiekami cisnęły mi się łzy.
-W końcu się udało-wzruszyła ramionami.-Wróciłam do sierocińca i nawet zatrudniłam się tam w charakterze opiekunki przez jakiś czas. No a potem trafiłam do was.
Zamrugałam oczami uwalniając krople łez. Wpatrywałam się w nią z zaciśniętymi ustami a łzy płynęły mi po policzku. I nagle do mnie dotarło,że rozmawiam z kimś obcym. Tamta Emeline,która uprzykrzała mi życie była cieniem tej Emeline. Skrzywdzonej i zdanej wyłącznie na siebie. Niemniej jednak,te wydarzenia wzmocniły ją na tyle,że owy cień był dość długi. Ciekawe,czy gdyby nie fakt,że po stracie dziecka była emocjonalnym wrakiem,wyznałaby mi to wszystko.
-Nie płacz-poprosiła bez przekonania.
-To wszystko jest okropne-chlipnęłam.-Gdybym wiedziała...
-To co?-wtrąciła ostro-Pogłaskałbyś mnie po główce i powiedziała,że już jestem bezpieczna?
Prychnęła z pogardą. No dobra,może ta pierwsza Emeline nie jest do końca osłoną.
-Przepraszam. Ale mogłaś przynajmniej powiedzieć,że miałaś trudną przeszłość i nie miałaś rodziny. Ja i Rafael baliśmy się,że jesteś zbiegłą kryminalistką. Wiesz,wtedy w Paryżu.
-Rozumiem.-odparła beznamiętnie.
-A ja prawie. Czy dziecko było elementem twojego planu wbicia się do rodziny?
-Nie,to czysty przypadek. Ale gdy się zorientowałam,że jestem w ciąży chciałam to wykorzystać. A teraz nie mam nic. Nawet tego dziecka.
-Masz nas-wtrąciłam nieśmiało.
Uśmiechnęła się krzywo.
-Jasne.
-Będziesz potrzebowała pomocy. To mieszkanie wciąż będzie twoje-zapewniłam. Nie miałam pewności co na to Rafael,ale przekonam go.
-A jeśli chcesz,możesz wrócić do pracy.
Popatrzyła na mnie,jakbym oszalała.
-Co takiego?
-To co słyszysz. Jeśli oczywiście chcesz. Tylko nie okłamuj nas więcej.
-Zgoda-skinęła powoli głową,najwyraźniej wciąż jeszcze w szoku.
-I łapy precz od Rafy.
Emeline przewróciła oczami.
-Dałam sobie spokój. On kocha cię zbyt mocno,żeby dać się omamić. Wierz mi,przekonałam się. Poza tym,będziecie mieli dzieci.
-Dobrze-uniosłam podbródek-Zatem,witaj z powrotem.
Posłałam jej łagodny uśmiech i ścisnęłam jej zesztywniałą dłoń.


No dobra. Nie mogłabym być AŻ tak okropna. 
Chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów w tej części,pamiętam,że jakoś tak szybko i lekko mi się go pisało,mimo że musiałam się naszukać sporo medycznych informacji. Mam nadzieję,że podoba się także i Wam,bo trochę niszczy światopogląd :D 
No i niestety przykro mi to mówić,ale jeszcze jakieś 2,może 3 rozdziały i kończymy. Ale na razie trzymajcie się!
xoxo


4 komentarze:

  1. Spodziewałam się, że koniec blisko. Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, a to już przecież ponad rok. A napiszesz może coś jeszcze?... ;) Bo jakaś masakryczna pustka by teraz nastała :(
    O wow, cóż za pogodzenie, normalnie wszystko się układa! Gdyby Emeline nie uciekała się wcześniej do takich gierek, to na pewno od początku byłoby inaczej. Ale Kingę ta historia teraz ruszyła, no i zakończyło się to nadzwyczaj dobrze.
    Poza tym wiedziałam, że już nic jej nie zrobisz ;) Jej i dzieciakom. Ciekawe, jakiej płci :D
    Á propos, taki news - Vika Azarenka w ciąży! o.O
    Pozdrowienia ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam wiedziałaś,mam wkleić tu Twój ostatni komentarz? xD
      COOOOOO?! JAK TO,Z KIM?! Nie mów,że z tym całym Redfoo :O

      Usuń
    2. Łeee, przecie ona od dawna z nim nie jest! (I chwała Bogu za to) :D Z jakimś boyfriendem. Szczegółów nie znam. Dzidziuś będzie pod koniec roku, a Vika kariery nie chce kończyć.

      Usuń
    3. Ciekawe co to za tajemniczy tatuś...
      A,a ta informacja mnie wbiła w taki szok,że zapomniałam odpowiedzieć: Jak to skończę to skupię się na drugim blogu,bo jego piszę na bieżąco. Tak czy siak z pisaniem się nie zamierzam rozstawać,co to to nie! :)

      Usuń