Ciemność.
Ciągle tylko ciemność. Bezkresna i
niezbadana,a jednocześnie tak bliska i namacalna. Miałam
wrażenie,że od urodzenia nie widziałam niczego innego. Tylko ta
przerażająca pustka wnikająca w głąb mojej duszy,ogarniająca ją
z każdej strony i blokująca wszystkie inne receptory zmysłów. A
wtem pośrodku tej nicości pojawia się błysk. Trwa tylko
milisekundę,ale wystarcza by z mojej piersi oderwał się kamień
wciskający mnie do ziemi i uniemożliwiający oddychanie.
Westchnęłam cicho odrzucając skorupę,ale nie usłyszałam swojego
głosu. Ponownie pojawił się błysk,ale nie zniknął jak za
pierwszym razem. Stopniowo wypełnił przestrzeń aż w końcu...
Powoli otworzyłam oczy i natychmiast
się skrzywiłam widząc jaskrawe światło żarówki z halogenowej
lampy wiszącej niemal nade mną. Chciałam wstać,ale całe moje
ciało było zesztywniałe i tylko jęknęłam cicho.
-Leż kochanie-usłyszałam czyjś
łagodny,ale drżący głos. Przekręciłam głowę w prawo i
ujrzałam rozmazaną postać tuż przy głowie. Wykonała ruch ręką
i rozległ się cichy szum.
-Napij się trochę.
Poczułam czyjś dotyk na twarzy,a po
chwili i wilgoć na spękanych wargach. Ostrożnie upiłam łyk wody
i głośno przełknęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy,jak
zaschło mi w gardle.
Oczy przyzwyczaiły się do światła i
rozpoznałam w postaci obok łóżka mojego męża. Uśmiechnęłam
się delikatnie widząc troskę w jego oczach.
-Rafael?-zagadnęłam wciąż
zachrypniętym głosem.
-Tak-odparł uśmiechając się. Z jego
piersi wyrwało się westchnienie ulgi-Spokojnie Kinga,już wszystko
dobrze.
Uniosłam lekko głowę i rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Było małe i jasne;ściany miały beżowy
kolor a podłogę wyłożono białymi kafelkami. Przez ciszę
przebijał się piszczący sygnał. Poruszyłam ręką i zauważyłam
wystający z dłoni wenflon. Byłam w szpitalu.
Wzięłam głębszy oddech i skrzywiłam
się czując ból w żebrach. Ach tak,już pamiętam.
-Och nie-jęknęłam czując pod
powiekami łzy. Rafael zmarszczył brwi i ujął moją dłoń
przesuwając po niej palcem.
-Cii,wiem,że boli. Trochę się
poobijałaś zanim cię złapałem.
-Spadłam?-przełknęłam ślinę.
-Byłem w holu i zauważyłem,że
łapiesz się za brzuch a potem przewracasz. Złapałem cię w
ostatniej chwili.
-Czy ja...?-Głos uwiązł mi w
gardle-Te skurcze i upadek...
-Nie-sapnął przeczesując palcami
włosy. Poruszyłam niespokojnie palcami pozbawiona jego kojącego
dotyku.-Całe szczęście,że nic się nie stało.
Zamknęłam oczy rozkoszując się
ulgą. Moje dzieci wciąż żyły. Nic innego się nie liczyło.
Drzwi się otworzyły i stanęły w
nich Ana Maria i Maribel. Widząc,że odzyskałam przytomność
niemal biegiem ruszyły do łóżka.
-Jezu,Kinga.-powiedziała
Maribel-Dobrze się czujesz?
-Lepiej-uśmiechnęłam się.
Rafael wstał wskazując miejsce matce.
Skinęła mu z wdzięczności głową i usiadła.
-Tak się martwiliśmy-odezwała się
drżącym głosem. Odnalazła moją dłoń i zacisnęła na niej
palce.-Kiedy weszłyśmy i Rafael spojrzał na nas przerażony z tobą
w ramionach...
-To było straszne-wtrąciła Maribel
obejmując się ramionami. Rafael położył jej rękę na ramieniu.
Chciałam coś odpowiedzieć,ale głos
ponownie uwiązł mi w gardle. Tym razem Ana Maria podała mi wodę.
Do pokoju wkroczyła kolejna osoba.
Kobieta miała na sobie biały fartuch,jasne dżinsy i czarny top.
Opadający na jej ramię długi warkocz spleciony z włosów koloru
słomy i miodu odwrócił początkowo moją uwagę od jej srogiej
miny.
-Obudziła się pani-stwierdziła
krótko. Poznałam ją. To doktor Alves-Valera.-To dobrze,bo muszę
zadać pani jeszcze kilka pytań do dokumentacji.
Spojrzała wymownie na rodzinę.
-Sam na sam jeśli można.
-Och,oczywiście-Ana Maria ścisnęła
mi dłoń i razem z Maribel opuściły pokój. Rafael stał jednak w
tym samym miejscu ze skrzyżowanymi rękoma.
-Ja zostanę.-oznajmił stanowczo.
Lekarka zacisnęła usta,ale po chwili
wzruszyła ramionami.
-Jeśli pan chce.
Usiadła na krześle i skrzyżowała
nogi,a ręce oparła na podkładce i wbiła we mnie oskarżycielskie
spojrzenie.
-Miała pani dużo
szczęścia-stwierdziła-Stwierdzono u pani zatrucie ciążowe, w tym
przypadku objawiające się nadciśnieniem. Te skurcze,których pani
doznała i ten upadek mogły wywołać poronienie.
Pobladłam zdając sobie sprawę jak
mało brakowało. Nie miałam o tym pojęcia;zanim straciłam
przytomność przemknęła mi przez głowę myśl,że straciłam
ciążę,ale zapomniałam o niej. Jednakże przez tą chwilę miałam
wrażenie że stoję u wrót piekieł.
-Ma pani silny organizm-kontynuowała-I
udało nam się uratować oba zarodki,ale chciałabym zadać pani
kilka pytań.
-Śmiało-mruknęłam spoglądając na
Rafaela. Wydawał się nieporuszony,więc pewnie o wszystkim
wiedział.
-A więc po pierwsze:wiedziała pani o
ciąży przed wypadkiem?
-Oczywiście.
Alves-Valera spojrzała na mnie jak na
człowieka niespełna rozumu i postukała długopisem w podkładkę.
-Nie ma pani żadnych dokumentów ani
wyników badać stwierdzających ten fakt.
-Dowiedziałam się w Polsce i tam
robiłam badania. Przylecieliśmy dopiero wczoraj i chciałam
przekazać pani dokumenty przy następnej wizycie...
-Leciała pani samolotem?-przerwała
wzburzona.
-Tak.
-Czy tamten specjalista nie powiedział
pani,że w ciąży bliźniaczej lot może skończyć się przerwaniem
ciąży?
-Byłam u niego tylko raz. I nie
wiedziałam,że w najbliższym czasie polecę samolotem-przygryzłam
wargę czując się jak dziecko,które wylądowało na dywaniku u
dyrektora.
Wolno skinęła głową.
-To duży błąd. Powinien pani
uświadomić wszelkie zagrożenia.
-To w jego stylu-mruknęłam po polsku.
-Słucham?
-Nie,nic.
Zapisała coś szybko w notatkach i
kliknęła długopisem,po czym wstała i odgarnęła włosy
wymykające się z warkocza.
-Cóż,w takim razie wiem wszystko co
chciałam. Zostanie pani w szpitalu jeszcze przez kilka dni na
obserwacji. Potem wypiszę pani preparaty na podtrzymanie ciąży.
-Jak to:podtrzymanie?-przeraziłam się.
Znowu chciałam się podnieść,ale ten przeklęty wenflon wbijał
się za mocno.
-Nie może pani więcej ryzykować-Jej
głos złagodniał-Ciąża to bardzo szczególny stan,a już w
szczególności bliźniacza. Jeśli będzie pani prowadziła
oszczędny tryb życia to tabletki po kilku tygodniach zrobią się
zbędne. Do tego czasu będzie pani musiała częściej mnie
odwiedzać,żeby wykluczyć wszelkie ryzyko.
No to sobie nagrabiłam. Ostatnie czego
chciałam to leżeć do góry rosnącym brzuchem przez całe dziewięć
miesięcy!
-Dziękuję pani doktor-odparłam nieco
szorstko.
-Muszę iść na resztę
obchodu-zerknęła na Rafaela-Widziałam jeszcze kilka osób w
poczekalni,ale proszę ograniczyć wizyty. Ona musi odpoczywać.
Chciałam fuknąć coś na temat
obgadywania osoby kiedy znajduje się w tym samym pokoju,ale
powstrzymałam się. Nie mogę się dodatkowo denerwować.
Doktor Alves-Valera wyszła machając
długim warkoczem,a Rafael ponownie zbliżył się do mojego łóżka.
Zauważyłam,że wciąż był w tej samej koszuli. Lepiła mu się do
ciała,a włosy miał w nieładzie(no dobra,to akurat normalne). W
jego oczach kryło się zmęczenie.
-Jak długo dokładnie byłam
nieprzytomna?
-Całą noc. Teraz jest już ranek.
-I ty czuwałeś przy mnie przez całą
noc?-spytałam rozszerzając oczy ze zdumienia.
-Tak-uśmiechnął się gładząc mnie
po dłoni.
-Och.-westchnęłam cicho
odwzajemniając dotyk.-Musisz odpocząć.
-Tak źle wyglądam?-uniósł jedną
brew.
-Trochę-próbowałam się zaśmiać,ale
potłuczone biodra uwięziły śmiech między sobą.-Idź do domu i
wyśpij się. Nic mi nie będzie.
Wahał się przez chwilę aż w końcu
wstał i pocałował mnie w czoło.
-Dobrze,że się obudziłaś. Wrócę
wieczorem.
Uśmiechnęłam się do tego
zachwycającego mężczyzny,który akurat był moim mężem i z
westchnieniem zamknęłam oczy.
*
Przespałam się trochę,a gdy ponownie
się obudziłam,było już południe. Pielęgniarka przyniosła mi
obiad,który jak na szpitalne standardy był o dziwo całkiem
smaczny,a potem odłączyła mnie od wszelkiej aparatury oraz wyjęła
wenflon. Zrobiło mi się słabo,bo nie cierpiałam igieł,ale sto
razy bardziej wolałam poruszać się bez tych wszystkich więzów.
Nie bardzo wiedząc,co ze sobą
zrobić,wzięłam jedną z gazet przyniesionych przez Maribel i
przekartkowałam ją. Mimo iż znałam hiszpański i mallorqin
perfekcyjnie,to wciąż ciężko mi było czytać w tym języku,a gdy
publikowałam wpis na portalach społecznościowych,niemal zawsze
prosiłam Rafaela o pomoc. Po dziś dzień pluję sobie w brodę za
swoje lenistwo,aczkolwiek przełożyło się to na lepsze wyniki w
tenisie.
Wzdrygnęłam się i zamknęłam
magazyn. Tenis. Wciąż muszę powiadomić władze WTA,że nie
wystąpię w Mastersie w Stambule,ale na samą myśl o wycofaniu się
ściskało mi się serce. Tyle pracy włożonej podczas tego sezonu
nie zostanie zwieńczone w odpowiedni sposób. Jeszcze przed
planowaniem ciąży zdawałam sobie sprawę,że będę zmuszona
porzucić sport na czas nieokreślony,ale nie sądziłam,że tak
szybko do niego zatęsknię. No i pozostała kwestia fanów oraz
rodaków spragnionych kolejnych wielkoszlemowych zwycięstw...
Podniosłam wzrok gdy w drzwiach
stanęła Ana Maria przerywając moje rozmyślania. Uśmiechnęłam
się uprzejmie i skinęłam na krzesło.
-Cześć mamo-powiedziałam lekkim
tonem. Zajęła miejsce i patrzyła na mnie z rozbawieniem.
-Witaj. Jak się czujesz?
-Odkąd się obudziłam coraz lepiej.
Bolą mnie żebra,ale to nic kiedy pomyślę co mogło się stać
z...-urwałam uświadamiając sobie,że kolacja nie doszła do skutku
i ostatecznie nie zdążyliśmy podzielić się informacją z
rodziną. Zakładam,że Rafael powiedział wszystko,chociażby
lekarzom pod kątem mojego leczenia.
Ana Maria spojrzała na mnie ze
zrozumieniem.
-Bałaś się,że poroniłaś-dokończyła.
-Rafael wam powiedział?
-Tak.-skinęła głową.
Nie wiedzieć czemu zarumieniłam się.
Przecież i tak wiedzieli,że staramy się o dziecko,co jest
równoznaczne z uprawianiem seksu. Głupio było wchodzić do strefy
tematów tabu z teściową.
-To nie powinno odbyć się w taki
sposób-spuściłam wzrok i wykręciłam palce byle tylko ukryć
rumieniec i uniknąć jej spojrzenia.
Machnęła lekceważąco ręką.
-Dobrze,że po tym upadku Rafael w
ogóle mógł nam o tym powiedzieć.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,więc
zapanowała cisza. Instynktownie przesunęłam dłoń pod kołdrą na
brzuch.
-Może nie powinniśmy się z tym tak
spieszyć-odparłam w końcu cicho.-O mały włos i zamiast radości
byłaby tragedia,a wszystko przez mój egoizm.
-Jaki egoizm?-prychnęła-Kochanie,nie
wiedziałaś co się może stać.
-Wiedziałam-szepnęłam-Nie czułam
się dobrze lecąc.
Otworzyła usta ze zdziwienia,po czym
oblizała wargi.
-A co miałaś zrobić? Wyskoczyć z
samolotu?
-Nie,ale czytałam o skutkach podróży
samolotem w pierwszych miesiącach ciąży. Lekarz nie mówił nic o
lataniu,ale mogłam dopowiedzieć sobie resztę. No cóż,mam
nauczkę.
-Najważniejsze,że wszystko dobrze się
skończyło-ucięła.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę
do przyjścia lekarza na kontrolę moich stłuczeń. Orzekł,że ból
powinien ustąpić w ciągu dwóch tygodni. Rano zaś moja ginekolog
oznajmiła,że dzieciom nie zagraża już niebezpieczeństwo i
najpóźniej pojutrze wrócę do domu. A to oznaczało jeszcze dwa
dni nudy w pustej sali. Cudowna perspektywa.
Z westchnieniem wróciłam do czytania
magazynu,ale nie mogłam się skupić ze względu na głośną
rozmowę toczoną tuż za zamkniętymi drzwiami mojej sali. Dwie
kobiety dyskutowały o czymś z ożywieniem. Ze strzępków rozmów
wyłapałam tylko „Nie może pani tam wejść bez jej zgody” i
zaintrygowało mnie to.
Klamka poruszyła się i w drzwiach
stanęła Leandra,młoda pielęgniarka,która przyniosła mi dziś
obiad. Kilka czarnych kosmyków uciekło z małego koka na czubku
głowy, a niebieskie oczy błyszczały.
-Ktoś bardzo nalega,żeby się z panią
zobaczyć.-powiedziała przygryzając wargę. To ona była tą,która
nie chciała wpuścić tego kogoś.
-Kto taki?-spytałam rozszerzając
oczy.
Leandra zawahała się i odwróciła
głowę. Osoba odpowiedziała cicho.
-Twierdzi,że panią zna i musi pilnie
porozmawiać. Powiedziałam,że potrzebuje pani
spokoju,ale...-zaczęła trajkotać coraz bardziej zdenerwowana.
-No dobrze,niech wejdzie-powiedziałam
niechętnie przerywając jej paplaninę.
Skinęła głową,a gdy przepuściła
tego natręta w drzwiach,zamarłam.
Do pokoju weszła Emeline.
Zauważyłam,że bardzo schudła,ale może to tylko wrażenie
potęgowane moją długą nieobecnością. Pasek błękitnego
szlafroka bardziej pasującego do oczu Lenadrze był zaciśnięty
mocno podkreślając wąską talię. Zdecydowanie nigdy takiej nie
miała. Musiała nie myć włosów od kilku dni,bo błyszczały i
były oklapnięte. Prezentowała się dość mizernie,tylko jej oczy
wyrażały jakąś chęć życia. Uśmiechnęła się-zapewne miał
to być ciepły uśmiech powitalny-a ja zdusiłam w sobie krzyk.
Wymizerowana,w samym szlafroku i szpitalnych kapciach sunąca do mego
łóżka wyglądała przerażająco,jakby była pacjentką szpitala
psychiatrycznego. Przypomniałam sobie jednak,że sama znalazła się
tu z tego samego powodu co ja,tyle że w jej przypadku skończyło
się tragedią.
-Czego chcesz?-rzuciłam ochrypłym z
przerażenia głosem.
Ta zaś pokręciła głową i
przewróciła oczami siadając na krześle zarezerwowanym dla
członków mojej rodziny.
-Wciąż taka sama-oznajmiła cicho
wpatrując się we mnie przenikliwie.
Odwagi!-nakazałam
sama sobie dyskretnie nabierając tchu.
-Albo mi powiesz po co tu jesteś,albo
zawołam pielęgniarkę-oznajmiłam stanowczo. Od razu lepiej.
-Przyszłam cię odwiedzić-wzruszyła
ramionami jakby była moją sąsiadką wpadającą popołudniami na
kawę.
-Po co?-coraz bardziej się irytowałam.
Westchnęła i spuściła głowę
przeczesując palcami tłuste włosy.
-Bo nie chcę,żeby przytrafiło ci się
to,co mnie.
Popatrzyłam na nią z jeszcze większym
zdziwieniem niż dotychczas i zapaliła mi się lampka alarmowa. Przy
niej nie można tracić czujności.
-Co takiego?-wydusiłam podsuwając się
wyżej na poduszkach.
Kiedy Emeline ponownie uniosła głowę
zauważyłam,że w jej oczach rozbłysły łzy.
-Ty...tak bardzo chcesz mieć
dziecko-powiedziała łamiącym się głosem-Ja nie chciałam. Tak mi
się wydawało,ale kiedy je straciłam...coś we mnie umarło.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i
chlipnęła. Nie mogłam się nadziwić jakiej przemiany osobowości
jestem świadkiem.
-Dlaczego tak ci zależy,żebym
urodziła te dzieci zdrowe?
-Dzieci?-zdziwiła się i pobladła.
Podbródek drżał jej od szlochu.
-To bliźniaki-wyjaśniłam
niechętnie.-Nic już nie rozumiem. Włożyłaś tyle wysiłku w
knucie intryg jak z wenezuelskich telenowel i po co? Co tak naprawdę
chciałaś osiągnąć Emeline?
Wzięła głęboki wdech i pociągnęła
nosem. Przypomniałam sobie,że w szafce przy łóżku są chusteczki
higieniczne więc podałam jej. Cierpliwie czekałam aż wydmucha nos
i zbierze się,podczas gdy w środku cała drżałam oczekując na
ciąg dalszy.
-Kiedy dostałam tę pracę
wiedziałam,że będę pracować dla Rafaela Nadala i jego
żony.-udało jej się opanować drżenie głosu- Wiedziałam jak
wygląda. Nie miałam pojęcia jednak,że jest takim wspaniałym
mężczyzną. Pomyślałam wtedy,że chcę żeby był mój. Nie
mogłam znieść tego,jak się na ciebie patrzył,jak cię
dotykał...ja cię kocha.
Zwężyłam oczy w dwie wąskie szpary
mogące ciskać gromy. Ach,nic czego bym nie wiedziała.
-To dlaczego wtedy w hotelu
powiedziałaś,że nie chcesz być moim wrogiem?
-Nie chciałam-przygryzła
wargę-Naprawdę. Ale wszyscy traktowaliście mnie jak obcą. Źle
się z tym czułam. A Rafa...urzekł mnie. Chciałam,żeby był mój.
Chciałam...żebyście i mnie traktowali jak rodzinę.
Mówiła trochę nieskładnie i
musiałam wytężyć umysł,żeby poskładać te puzzle w całość.
Czy ona po prostu chciała wskoczyć na moje miejsce utwierdzając w
przekonaniu,że to decyzja Rafaela?
-Na początku chciałam uwieść
Rafaela-ciągnęła i uniosła ręce w obronnym geście-Wiedziałam,że
to bezcelowe,ale nie widziałam innego sposobu.
-Na co? Dostanie się do rodziny?
Myślisz,że dobrze by cię postrzegano gdybyś rozbiła nasz
związek?
-Teraz wiem,że nie-westchnęła i
ścisnęła w dłoni chusteczkę-Ale wtedy...widziałam w tym szansę
na wejście do rodziny.
Cholera,gubię się. To te leki czy jej
wpływ na mnie?
-Czemu tak ci zależało na wejściu do
rodziny?
Zamilkła i przełknęła ślinę.
Ponownie spuściła wzrok i odparła cicho:
-Bo nigdy nie miałam własnej.
Okej,tego się nie spodziewałam,chociaż
pasowało. Ludzie z rozbitych rodzin,albo z trudną przeszłością
mają tendencję do dziwnych zachowań.
-Och-wyrwało mi się. Emeline dalej
miała spuszczony wzrok.
-Moi rodzice umarli,gdy byłam mała.
Tułałam się po sierocińcach aż odnalazł mnie wujek Benito.
Miałam jednak wtedy dziesięć lat i mimo iż starał się zapewnić
mi dom i ciepło rodziny,tak naprawdę nie mam pojęcia czym ono
jest. Kiedy zobaczyłam waszą rodzinę...wróciły wspomnienia i
zapragnęłam dostać chociaż trochę miłości. Odrobinę. Tak,żeby
dowiedzieć się co znaczy ta cała rodzina.
Ponownie zapadło wymowne milczenie
adekwatne do dramaturgii sytuacji. Skorzystałam na nim i pozbierałam
myśli. Obraz tej kobiety jako wstrętnej manipulantki zaczął się
oddalać a zamiast niego pojawił się wizerunek niewinnej kobiety
skrzywdzonej przez los.
-No dobrze-odezwałam się w końcu pod
naporem jej pytającego spojrzenia-Nie miałaś w życiu łatwo i
rozumiem to. Ale nie pojmuję dlaczego nie poprzestałaś na
uwiedzeniu mojego męża.
-Wiem,że zawsze będziesz mieć do
mnie o to żal-odparła ze skruchą. Przygryzła wargę zapewne
walcząc z kolejną falą wzbierających emocji.-A ja chciałam,żeby
kochał mnie tak jak ciebie.
Prychnęłam. No nie,to już było
mocno porąbane.
-Masz problem ze zrozumieniem słowa
„nie”.-stwierdziłam oschle.
-Być może.-przytaknęła
niechętnie-Nie umiałam się postawić i odejść kiedy...
Urwała,a do jej oczu ponownie
napłynęły łzy. Strząsnęła je stanowczo dłonią.
-Nie wiem też co znaczy miłość,taka
miłość jaka istnieje pomiędzy tobą a Rafaelem. Ja...kochałam
kiedyś kogoś,kto nie potrafił pokochać mnie.
-Opowiedz-poprosiłam zanim zdążyła
skończyć.
-Byłam...to był toksyczny
związek-pociągnęła nosem-Na początku Laurent był
wspaniały,troszczył się o mnie,wydawało mi się,że naprawdę
mnie kocha. Ale potem...zrobił się z niego istny demon. Zaczął
chodzić nie wiadomo gdzie i z kim,wracał do domu pijany,albo nie
wracał w ogóle. Martwiłam się o niego a on robił mi z tego
powodu awantury. Czasem,gdy miał zbyt dużego kaca wymawiał się
problemami w pracy,ale jaki problem w pracy jest na tyle poważny,żeby
nie wracać na noc? Głupia myślałam,że to ze mną jest coś nie
tak. Pewnego razu chciałam mu zrobić niespodziankę,ale wrócił z
pracy kompletnie pijany i...uderzył mnie pierwszy raz-przełknęła
ślinę a ja słuchałam jak urzeczona. Jej opowieść zaczęła
przypominać streszczenie historii o żonach Arabów,w których
zaczytuje się moja matka.
-Znosiłam to potulnie przez jakiś
czas,często wyjeżdżałam,więc zyskiwałam chwilę wolności. Lecz
w końcu miarka się przebrała. Zabrałam swoje rzeczy pod jego
nieobecność i miałam zniknąć,ale wrócił.-pokręciła głową-Był
wściekły. Wyzywał mnie od najgorszych,a potem groził mi nożem.
Mało brakowało a by mnie zgwałcił. Zostawił mi tylko
to.-nakreśliła palcem miejsce pod lewą piersią i domyśliłam
się,że musi tam być blizna.
-Jak uciekłaś?-spytałam szeptem. Pod
powiekami cisnęły mi się łzy.
-W końcu się udało-wzruszyła
ramionami.-Wróciłam do sierocińca i nawet zatrudniłam się tam w
charakterze opiekunki przez jakiś czas. No a potem trafiłam do was.
Zamrugałam oczami uwalniając krople
łez. Wpatrywałam się w nią z zaciśniętymi ustami a łzy płynęły
mi po policzku. I nagle do mnie dotarło,że rozmawiam z kimś obcym.
Tamta Emeline,która uprzykrzała mi życie była cieniem tej
Emeline. Skrzywdzonej i zdanej wyłącznie na siebie. Niemniej
jednak,te wydarzenia wzmocniły ją na tyle,że owy cień był dość
długi. Ciekawe,czy gdyby nie fakt,że po stracie dziecka była
emocjonalnym wrakiem,wyznałaby mi to wszystko.
-Nie płacz-poprosiła bez przekonania.
-To wszystko jest
okropne-chlipnęłam.-Gdybym wiedziała...
-To co?-wtrąciła ostro-Pogłaskałbyś
mnie po główce i powiedziała,że już jestem bezpieczna?
Prychnęła z pogardą. No dobra,może
ta pierwsza Emeline nie jest do końca osłoną.
-Przepraszam. Ale mogłaś przynajmniej
powiedzieć,że miałaś trudną przeszłość i nie miałaś
rodziny. Ja i Rafael baliśmy się,że jesteś zbiegłą
kryminalistką. Wiesz,wtedy w Paryżu.
-Rozumiem.-odparła beznamiętnie.
-A ja prawie. Czy dziecko było
elementem twojego planu wbicia się do rodziny?
-Nie,to czysty przypadek. Ale gdy się
zorientowałam,że jestem w ciąży chciałam to wykorzystać. A
teraz nie mam nic. Nawet tego dziecka.
-Masz nas-wtrąciłam nieśmiało.
Uśmiechnęła się krzywo.
-Jasne.
-Będziesz potrzebowała pomocy. To
mieszkanie wciąż będzie twoje-zapewniłam. Nie miałam pewności
co na to Rafael,ale przekonam go.
-A jeśli chcesz,możesz wrócić do
pracy.
Popatrzyła na mnie,jakbym oszalała.
-Co takiego?
-To co słyszysz. Jeśli oczywiście
chcesz. Tylko nie okłamuj nas więcej.
-Zgoda-skinęła powoli
głową,najwyraźniej wciąż jeszcze w szoku.
-I łapy precz od Rafy.
Emeline przewróciła oczami.
-Dałam sobie spokój. On kocha cię
zbyt mocno,żeby dać się omamić. Wierz mi,przekonałam się. Poza
tym,będziecie mieli dzieci.
-Dobrze-uniosłam podbródek-Zatem,witaj
z powrotem.
Posłałam jej łagodny uśmiech i
ścisnęłam jej zesztywniałą dłoń.
No dobra. Nie mogłabym być AŻ tak okropna.
Chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów w tej części,pamiętam,że jakoś tak szybko i lekko mi się go pisało,mimo że musiałam się naszukać sporo medycznych informacji. Mam nadzieję,że podoba się także i Wam,bo trochę niszczy światopogląd :D
No i niestety przykro mi to mówić,ale jeszcze jakieś 2,może 3 rozdziały i kończymy. Ale na razie trzymajcie się!
xoxo
Spodziewałam się, że koniec blisko. Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, a to już przecież ponad rok. A napiszesz może coś jeszcze?... ;) Bo jakaś masakryczna pustka by teraz nastała :(
OdpowiedzUsuńO wow, cóż za pogodzenie, normalnie wszystko się układa! Gdyby Emeline nie uciekała się wcześniej do takich gierek, to na pewno od początku byłoby inaczej. Ale Kingę ta historia teraz ruszyła, no i zakończyło się to nadzwyczaj dobrze.
Poza tym wiedziałam, że już nic jej nie zrobisz ;) Jej i dzieciakom. Ciekawe, jakiej płci :D
Á propos, taki news - Vika Azarenka w ciąży! o.O
Pozdrowienia ;*
A tam wiedziałaś,mam wkleić tu Twój ostatni komentarz? xD
UsuńCOOOOOO?! JAK TO,Z KIM?! Nie mów,że z tym całym Redfoo :O
Łeee, przecie ona od dawna z nim nie jest! (I chwała Bogu za to) :D Z jakimś boyfriendem. Szczegółów nie znam. Dzidziuś będzie pod koniec roku, a Vika kariery nie chce kończyć.
UsuńCiekawe co to za tajemniczy tatuś...
UsuńA,a ta informacja mnie wbiła w taki szok,że zapomniałam odpowiedzieć: Jak to skończę to skupię się na drugim blogu,bo jego piszę na bieżąco. Tak czy siak z pisaniem się nie zamierzam rozstawać,co to to nie! :)